Ja jestem Chlebem żywym, który z nieba zstąpił; jeśli ktoś spożyje z tego chleba, żyć będzie na wieki; a chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało – za życie świata.
Żydzi zaczęli się więc sprzeczać między sobą i mówić: Jak On może nam dać do spożycia swoje ciało? 
Jezus im na to odpowiedział: Amen, amen, mówię wam – jeśli nie będziecie jeść Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pić Jego Krwi, nie będziecie mieć w sobie życia. (J 6, 51-53)

Czytałem te słowa podczas liturgii Mszy żałobnej, mając przed sobą kir i poruszane wiatrem płomyki świec. Ulotne ogienki życia…

Myślałem wtedy nie tylko o przemijalności, ale także o tym jak przeżywamy to ziemskie życie, o tym jak chybotliwa bywa jakość życia, czy może nawet byle-jakość, jego smak lub ab-smak.

A przecież Pan powiedział:

Ja przyszedłem, aby (moje owce) miały życie i to miały je w obfitości. (J 10,10) 

Nie jesteśmy panami swego życia. Nie jesteśmy w stanie go poddać kontroli, swoistej cenzurze woli. Ono się wymyka naszym pragnieniom, oczekiwaniom. Niszczymy je, zatruwamy, zabijamy, tkwimy w śmiercionośnych przekonaniach pozbawionych ufności. Czy zasługujemy na to życie? Na to dobro, które Bóg nam czyni z dnia na dzień? Na spoglądanie na owoce własnych trudów? 

Wiadomo, że nie. 

Jesteśmy grzesznikami, którzy – zgodnie z Pismem – zasługują na śmierć.

W księdze Wyjścia czytamy o konsekwencjach, jakie spotkają tego, kto uczyni krzywdę kobiecie brzemiennej – czyli tej, która nosi w sobie życie:

Jeśli zaś poniesie jakąś szkodę, wówczas odda życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, oparzenie za oparzenie, ranę za ranę, siniec za siniec. (Wj 21,23-25)

Wiemy, że ten motyw: “życie za życie”, pojawia się w księgach Mojżeszowych często. Czy to ma jednak jakieś odniesienie dla nas? Dla mnie? Dla Ciebie, czytającego te słowa? Pewnie nikt z nas nie jest zabójcą w dosłownym znaczeniu, nikt z nas nie przelał niczyjej krwi, nie odebrał nikomu życia. Ale przecież czytamy w Piśmie:

My sobie uświadamiamy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, ponieważ kochamy braci; ten, kto nie kocha, trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest mordercą, a wiecie, że żaden morderca nie ma życia wiecznego, które by w nim pozostawało. (1 J 3,15)

Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie będziesz mordował, a kto by zamordował, będzie podlegał sądowi. Ja natomiast wam mówię, że każdy, kto się gniewa na swego brata, będzie podlegał sądowi, a kto by powiedział swemu bratu: Raka, będzie podlegał Sanhedrynowi, a kto by powiedział: Głupcze, będzie zasługiwał na Gehennę ognia. (Mt 5,21-22)

Skoro więc Pan mówi, że nawet żywiony gniew zasługuje na stanięcie przed sądem, to warto się zastanowić nad twardym starotestamentalnym prawem w mniej literalnym kontekście. Kto bowiem z nas może powiedzieć o sobie, że nigdy nie ubliżył bliźniemu, nie osądził go, nie doświadczał gniewu i złości.

Komu więc odebraliśmy życie? Komu czyste spojrzenie? Komu siłę? Komu możliwość bronienia się, a może zarabiania, czy wręcz utrzymania? Kogo skazaliśmy na bezruch, na zamknięcie, przyczyniliśmy się do jego utknięcia życiowego? Kogo depresji jesteśmy współwinni? Kto się sparzył na naszej pseudożyczliwości? Kogo poraniliśmy? Kogo uczyniliśmy posiniaczonym w relacji z nami? Z kogo życie uciekło bośmy go w kimś nie ustrzegli wołając, że nie jesteśmy stróżami swych braci i sióstr? A jest powiedziane, że krew brata woła z ziemi wielkim głosem do Pana. Krew, oko, ręka, oparzenie.  Siniec za siniec. Rana za ranę. Obojętność za obojętność. Niewysłuchanie za niewysłuchanie. Nieprzebaczenie za nieprzebaczenie.

Czemu Bóg ma nas słuchać, gdy my nie słuchamy tych, którzy są obok nas? Czemu Bóg ma nas rozumieć, gdy my nie chcemy rozumieć – męża, żony, dziecka, bliźniego?

A z drugiej strony – nas też ktoś posiniaczył, pobił, poranił. Grzechem, słowem, czynem, brakiem.

Biada, występny narodzie, ludu obciążony grzechem! Plemię złoczyńców, synowie przewrotni! Opuścili Pana, porzucili Świętego Izraela, odwrócili się zupełnie.
Jakiego jeszcze chcecie doznać ciosu, skoro jeszcze trwacie w buncie? Cała głowa chora, całe serce niemoc ogarnia. Od stopy aż do głowy nie ma w nim zdrowego miejsca! Rany, guzy i sińce po niedawnych uderzeniach, nie wyciśnięte ani nie przewiązane i nie złagodzone oliwą. (Iz 1,4-6)

Jak się wydostać z tej sieci wzajemnych razów? Może dobrze, że wielu ciosów (i tych zadanych przez nas, i tych zadanych przez kogoś) nie jesteśmy świadomi… Choć przy wielu razach zrzucamy odpowiedzialność na innych – jak mąż regularnie bijący żonę, który mówi: “To przez ciebie, głupia, taki jestem! Sprowokowałaś mnie!” A ona kiwa głową w poczuciu winy, przekonana, że na pewno to prawda… Mogła przecież inaczej się zachować…

Co będzie gdy oboje przejrzą na oczy? Z jakiej mocy mają skorzystać by przerwać ten łańcuch “kąsania i pożerania” (Ga 5,15), siłę wyrzutów sumienia, “serca, które oskarża” (1 J 3,20), traktowania siebie nawzajem jak bezrozumnego osła do okładania kijem (Lb 22,27). Skąd wezmą siłę, aby nie mścić się, by przebaczyć sobie i innym? Jeśli wszystkie dzieci boże tak samo się mordują, któż ocaleje? Któż się Panu odpłaci, bo przecież: 

…każdy da okup za życie swe Panu przy spisie, aby nie spadło na nich nieszczęście. (Wj 30,12)

Nie ma siły na tym świecie, która przerwie tę sieć. Wszyscy jesteśmy w nią zaplątani. Pan jednak uznał że nie można inaczej przemienić życia człowieka, jak tylko samemu w to życie wejść i je przeżyć. Cuchnący oddech, który wydobywamy z naszych płuc stał się oddechem Pana. Smród trupiego odoru Bóg zamienia na ruah hakodesz, święte tchnienie życia! Duch mordu przemieniony na Ducha Świętego!

Życie musiał dać tylko Ten, którego ofiara jest nieskończenie większa, od naszych marnych wysiłków. Musiała zostać wylana Krew, która nie szuka zemsty i nie zada razów – i dlatego woła głośniej niż krew Abla! (Hbr 12,24) Krew pierwszego zabitego człowieka domagała się odpłaty u Boga. Powiedział bowiem Pan do Kaina:

Krew brata twego głośno woła do mnie z ziemi. (Rdz 4,10)

Krew Chrystusa wołała głośniej, ale nie o pomstę, ale o miłosierdzie! 

Jeśli wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez niego. (Iz 53,10)

W poranek Zmartwychwstania wzeszło nad Golgotą słońce. Rozpoczął się ów dzień, w którym:

…Pan opatrzy rany swego ludu i uleczy jego sińce po razach. (Iz 30,26)

Pan sam przyniósł życie. Jego życie za nasze życie. Jego rany za nasze rany. Jego sińce za nasze sińce. Wpatruję się więc w te rany , chcę kontemplować Jego zadrapania, obtłuczenia, opuchnięcia, rozbite kolana, poorane barki, sine usta, wyrwane włosy. Pragnę, aby głośno do mnie wołały strużki i strugi Jego Krwi. 

Rany, guzy i sińce po niedawnych uderzeniach, nie wyciśnięte ani nie przewiązane i nie złagodzone oliwą. (Iz 1,6)

W tych ranach są ukryte te wszystkie razy, które zadałem, w swojej pysze, bliźniemu. Ja zadałem Tobie. Ty zadałeś mnie. Razem zadaliśmy innym. Razem zbiliśmy naszego Zbawcę.

W tych ranach, jaśniejących wiekuiście chwałą, są wszystkie niechęci wobec drugiego człowieka, wszystkie pragnienia zemsty, wszystkie żachnięcia się i uderzenia słowem jak biczem. Tam, na Jego Ciele, zakwitają – teraz chwalebnie – lekceważenie, złośliwość, pogarda, nieprawy gniew, kłótnia, zawiść, złość, znieważanie, pycha, egoizm. 

Tam, na Krzyżu jest wszystko to, cośmy uczynili, aby życie zatruć, zohydzić, zniszczyć – sobie i innym. 

Obraz Jego zhańbionego Ciała, to mapa naszej morderczej nienawiści, czy niechęci do miłowania drugiego człowieka. Makabryczny plan ludzkiej złości. Odrażający przewodnik po naszych gestach, słowach, czynach, po osądach na miarę Sanhedrynu, i obojętnościach na miarę obmytych rąk Piłata. Tam, między Raną Boku a kolcami cierniowej korony jesteśmy my wszyscy.

To prawda – ta Krew woła…

Ale Jej głos nie jest wyrzutem, lecz przebaczeniem. To zaproszenie do naśladowania. Nie pysznego realizowania zadań z serii: “Jak być katolikiem – punkt po punkcie.”, ale pokornej kontemplacji i wsłuchiwania się w Jego prowadzenie. W ten sposób uczy nas cierpliwości, ciszy, pokuty i skruchy. Ten, który rozumie człowieka uczy zrozumienia. Ten, który doprowadził Swą Matkę na szczy Kalwarii uczy wytrwałości. Ten, który jest Świadkiem Prawdomównym uczy poszukiwania prawdy. Ten, który tu, na ziemi:

…trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi… (Mt 12,20)

…uczy czułości i delikatności.

Nauczy tego Piotra, chełpiącego się podczas Ostatniej Wieczerzy, że to on odda swe życie za Jezusa! Że to on, Szymon Piotr, będzie kochał taką miłością, jakiej Pan oczekuje! On będzie inny, szczególny, zmusi się do dawania życia! 

Mówi do Niego Piotr: „Panie, dlaczego nie mogę pójść za Tobą teraz? Oddam swe życie za Ciebie!” (J 13,37)

Wiemy jaka była reakcja Jezusa…

Odpowiada Jezus: „Chcesz za Mnie oddać swe życie? Zaprawdę, zaprawdę mówię Ci, nim kogut zapieje, trzykrotnie Mnie się zaprzesz”. (J 13,38)

Trzeba znać miarę swojej pychy…

Piotr poszedł za Panem dopiero, gdy nauczył się pokory i ujrzawszy pełne mocy rany Zmartwychwstałego pozwolił się napełnić Duchem Świętym, zaczął stawać się człowiekiem duchowym. Wcześniej nie rozumiał swego Mistrza.

Gdy Chrystus, w przywołanym na początku fragmencie Pisma, mówi o spożywaniu Jego Ciała, aby mieć życie, jest napisane, że właśnie wtedy Żydzi zaczęli się sprzeczać. Ze słów ich sprzeczki wynika kompletne niezrozumienie słów Jezusa.

Słowo Pańskie jest jak papierek lakmusowy – wydobywa z nas prawdę o naszej kondycji, choćby o tym, że jesteśmy wciąż cieleśni, że nie postąpimy za Nim dalej, póki nie zgodzimy się na Jego sposób życia, miłowania, funkcjonowania.

Św. Tomasz z Akwinu w swoim komentarzu do Ewangelii Janowej, napisał:

Pan mówił im o pokarmie jedności, że jeśli się nim posilą, staną się jednego ducha (…) A ponieważ Żydzi nie przyjęli pokarmu zgody, dlatego sprzeczali się wzajemnie, 

Oto odbywacie post wśród sporów i sprzeczek, bijąc niegodziwą pięścią. Nie jest postem to, co czynicie obecnie, by miał być usłyszany wasz głos na wysokości. (Iz 58,4)

W tym więc, że spierali się między sobą okazali się cieleśni

Skoro bowiem między wami zazdrość i niezgoda panuje, czyż nie jesteście cieleśni i czyż nie postępujecie według zasad czysto ludzkich? (1 Kor 3,3)

Dlatego pojmowali cieleśnie powyższe słowa Pana, że mianowicie mieliby spożywać ciało Chrystusa tak, jak cielesny pokarm.

Słowo wydobyło prawdę o słuchających Go. W noc przed Paschą wydobyło prawdę z Piotra. Wydobywa i z nas. 

Żydzi się podzielili. Piotr się zaparł. Ale potem każdy, kto chciał, kto uwierzył w Jego Życie, które przyszło przez wylaną Krew i poranione Ciało, każdy mógł otrzymać “łaskę po łasce”.

Jeden ze świadków życia św. Filipa Nereusza wspominał:

Przypominam sobie, że pewnego dnia Filip powiedział mi, że śmierdzę. Otóż tak było – wtedy popełniłem grzech cielesny.
Innym razem Filip powiedział mi, żartując: Myślisz, że nie czuję grzechów? Rozpoznaję je nosem! 

To od nas zależy czy nasze życie będzie wonią miłą Bogu i ludziom, czy raczej smrodem, przed którym święci i aniołowie zakrywają nos i twarz. 

Pan dał swoje życie, swoje Ciało, swoją Krew – aby odmienić nasze życie. Sami z siebie nie potrafimy Go naśladować. Dopiero wtedy będę mógł ofiarowywać siebie, gdy będę wciąż miał przed oczami posiniaczone Ciało, z którego odpłynęła wszelka Krew, z którego wyciekło życie. Gdzie ono jest? We mnie i w Tobie. Dopiero gdy ten dar przyjmę, gdy w skrusze uznam zbrodniczość moich słów, myśli i czynów – On mnie uzdrowi.

Patrzę więc na Niego.

Podnoszę oczy moje ku górom.
Skądże przyjdzie dla mnie pomoc? 
Pomoc moja od Pana…  (Ps 121,1)