Czwartek, 6 I 2011 r.

I CZYTANIE Iz 60, 1-6

II CZYTANIE Ef 3, 2-3a. 5-6

EWANGELIA Mt 2, 1-12
Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: „Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon”. Skoro usłyszał to król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: „W Betlejem judzkim, bo tak napisał prorok: «A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela»”.
Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: „Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon”. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę.
A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do ojczyzny.

W Uroczystość Objawienia Pańskiego Bóg chce abyś zastanowił się nad własną reakcją wobec Jego Objawienia. Nie mówimy tu o jakichś fajerwerkach, trzęsących się górach, piorunach i niebiańskiej światłości. Jezus raz tylko pozwolił sobie na taki, powiedzielibyśmy, show, a i to miało dość smutny wydźwięk, gdy – choć w blasku nie z tego świata – konferował z Mojżeszem i Eliaszem o Swej Męce. Uczniowie i tak niewiele pojęli z tego wydarzenia na górze Tabor, mimo, że miało ono przygotować ich do Wielkiego Piątku. Piotr jedynie zdołał wyrazić, że „dobrze tu być” i chciał w związku z tym wybudować Panu Jezusowi i prorokom namiot, by sobie pomieszkali nieco. Po latach sam pisał, że nie ze względu na widzenia szedł za Mistrzem, lecz ze  racji na Jego Słowo.

Objawienie Boga jest ciche i niepozorne, choć mocne w skutkach. Bo to po nich właśnie poznajemy Boże działanie. Jak mówił sam Jezus – po owocach. Można je przegapić. Można przejść obok samo objawiającego się Pana i nie zauważyć Jego obecności. Zależy na co człowiek zwraca uwagę. Czego szuka.

W Mateuszowej Ewangelii poznajemy dwie postawy wobec faktu Boga. To Mędrcy i Herod wraz ze starszyzną Jerozolimską. I Mędrców i Heroda łączy więcej niż nam się zdaje – wszak oni wszyscy szukają Jezusa. Herod wypytuje teologów, gdzie ma się narodzić Mesjasz, mówi, że chce tam przybyć (i jestem gotów mu wierzyć). Mędrcy wytrwale podążają za gwiazdą, rozpytują ludzi, są gotowi na wszystko, by dojść do celu. Jedno i drugie szukanie jest jakośc szczere. Szukają Boga. Piękna postawa, powiedzielibyśmy. Często zalecamy ją innym. Często sami lubimy powtarzać słowa psalmu „Boże mój, Boże, szukam Ciebie”. Wołamy do Pana: „Gdzie jesteś, daj usłyszeć Swój głos, daj ujrzeć Twą twarz”.

Ale po co?

Czemu Go szukasz?

To znaczy: co z Nim zrobisz, jak go znajdziesz?

Dla Heroda sprawa była jasna – muszę Go znaleźć i zgładzić, bo się Go boję. Lękam się, że zabierze mi to, co jest dla mnie całym życiem. Władzę, która i tak jest fikcją, bo przecież Herod panował tylko z łaski Rzymu. Nowonarodzony Król to rewolucja. I to nie tylko w sensie politycznym (do dziś aktualnym, jak się okazuje po perypetiach związanych z intronizacją Chrystusa na Króla Polski) ale mentalnym. Jak pisze św. Mateusz, razem z Herodem przeraziła się cała Jerozolima! Elita intelektualna i duchowa narodu!

Tak, to może być lęk zaiste paraliżujący. Bóg przyjdzie i namiesza. Kiedy już człowiekowi udało się w życiu jako tako poskładać do kupy swoje sprawy. Kiedy już udało się pozapominać o swoich dawnych świństwach, o małych zdradach, o kompromisach, o dawnych sojuszach i przyjaźniach… Gdy (choć z trudem i mozołem) człowiek zdołał zakłamać stare ideały i powierzył się swoistej „małej stabilizacji”… Gdy (jak Herod) pozabijało się konkurentów do awansu czy serca… Gdy Słowo Boże uczyniło się przedmiotem użycia (jak starsi ludu), zdatnym do wielorakich interpretacji, czasami nawet przeczących sobie… Gdy już to wszystko jakoś dział, jakoś się kręci, jakoś funkcjonuje…

Nowonarodzony Król…!

Wyobrażam sobie przerażenie tych ludzi. Wyobrażam sobie, bo sam je często czuję. Nie jesteśmy lepsi od Heroda i całego tego towarzystwa. Upiornie boimy się Boga, który przyjdzie i namiesza. Zwłaszcza, że doskonale wiemy, iż ten cały gmach naszego życia, budowany w pocie czoła i goryczy kłamstwa, to nie jest to o co Jemu chodzi. Ba, my często wiemy, że to nie jest to o co nam do końca chodzi. że kiedyś chcieliśmy inaczej. Że „to nie tak miało być”. Jeszcze próbujemy przekonać samych siebie. Jeszcze czytamy mądre księgi, radzimy się terapeutów, biegamy od księdza do księdza, aby ktoś potwierdził naszą tezę, że nie jest tak źle.

A tu Bóg się objawia. Pokornie. Cicho. Wśród prostych ludzi.

To przecież jeszcze bardzie frustruje. W tym miejscu wielu się na Niego obrazi. Bo jest inny niż w gazecie, czy tygodniku napisali. Inny niż być powinien. W tym miejscu wielu stanie się Jego osobistymi nieprzyjaciółmi. Tak (nomen omen) na śmierć i życie. Jak Herod, który oszalał ze strachu każąc wyrżnąć betlejemskie dzieci.

Tym bardziej podziwiam odwagę pokory Magów. Nie tyle tę, która kazała im nie bać się Heroda, co tę, która pozwala ukorzyć się przed Prawdą. Pomijając ich niezwykłe zdolności czytania mowy gwiazd, oni – i to jest mądrość – zrozumieli mowę Boga. Pojęli, że skoro Pan objawia się w Dziecięciu, to stoi za tym nie przemożna chęć rozbicia ludzkiego życia (a tego bała się Herod) lecz Miłość, której nie przewyższy nic co ziemskie. Miłość tak niezwykłą, że aż szalona. Bo cóż to za Bóg, który tak ufa człowiekowi? Jakże niezwykłe i piękne muszą być Jego drogi! Takiego Boga trzeba szukać! Takiego Boga nie wolno się bać jak tyrana! Przed takim Bogiem tylko można paść na kolana, poddać się Miłości, chcieć Nią oddychać. Wiedząc przy tym, że Ona nie zniszczy prawdziwej mądrości człowieka. Przecież im, Mędrcom, wpatrzonym w niebo pogańskim Magom też Zycie się poprzestawiało. Przecież oni także musieli zmienić podstawy dotychczasowego myślenia. Przecież im także zachwiał się gmach życiowych doświadczeń.

A jednak. Zaufali pokorze Boga. I stali się, pewnie nawet tego nie zauważając, prorokami, gdy ofiarowali swe dary. Złoto Króla, kadzidło Boga i mirrę ludzkiego cierpienia.

„Miłość mi wszystko wyjaśniła” – pisał Karol Wojtyła. I choć może nie doświadczamy tego na co dzień (wiem co robię pisząc „my”) to jesteśmy w stanie ujrzeć Bożą pokorę i kruchość Pana w tej scenie. Jak On mi, tobie, nam ufa…