J e z u s  z ł o ż o n y  d o  g r o b u

Tb 2,7
7. I wybuchnąłem płaczem.
Potem, gdy słońce zaszło, wyszedłem, wykopałem grób i pogrzebałem tamtego.
Ap 8,1
1. A gdy Anioł otworzył pieczęć siódmą, zapanowała w niebie cisza jakby na pół godziny.

Zatoczyli kamień. Przyszli położyć pieczęcie. Postawili absurdalna straż. Ucichł szloch niewiast. Żołnierze pili wino, grali w kości drwiąc z dziwnych żydowskich zabobonów. Apostołowie pochowali się po kątach Wieczernika. Piotr spazmatycznie szlochał. Piłat szukał głębi w misie z wodą służącą do mycia rąk. Arcykapłani oblizywali palce tłuste od mięsa paschalnego baranka.

Aniołowie na palcach stanęli dookoła Grobu.

W przeraźliwej ciszy pochylili bezcielesne głowy.

Niepojętą zdawała im się Jego miłość. Niepojętą, ale godną największej czci.

Trwali. Czekali.

Wiedzieli, że Pan zstąpił teraz do Otchłani, tam, gdzie ich dawni współbracia z Księciem Ciemności związali dusze ludzkich praojców.

Wiedzieli, że Pan zstąpił teraz w najgłębsze dno śmierci, stając w jednym szeregu z tysiącami synów człowieczych – tych, którzy byli i którzy nadejdą.

Wiedzieli, że Pan wkrótce powróci.

Czekali.