Niedziela, 5 VI 2011 r.
I CZYTANIE Dz 1, 1-11

Wiara to naprawdę kraina paradoksów. Pełno w niej łajdaków, którzy zostają świętymi, wody, która jest winem, lub wina które jest Krwią. Nic nie jest takie na jakie wygląda. Człowiek, z którym żyje się trzy lata widząc Jego zmęczenie, pot na szyi i cierpienie przed śmiercią jest Bogiem, a Bóg, który zawsze jawił się jako daleki i niedosiężny, okazuje się być bliskim przyjacielem.
Wiara uczy innego spojrzenia, aniżeli to, którym posługuję sie na co dzień, muskając po łebkach rzeczywistość, słowa i ludzi. Karze patrzeć głębiej, zadawać sobie pytanie – o co w tym chodzi, jaka jest prawda na dany temat.
Oczywiście, ktoś, prostszy sercem, może by powiedział, że przecież jest odwrotnie – widać od razu, że łajdak zostanie świętym, a tą „wodą” nie pozmywasz naczyń. Ale to chyba trzeba mieć oczy i serce dziecka, żeby tak umieć. Ja, w każdym razie, tak nie potrafię.
Wniebowstąpienie, to jednocześnie moment pożegnania Jezusa z uczniami i pozostania z nimi na wieki. Odchodzę, ale Jestem z wami. Nie widzicie Mnie, ale doświadczacie w wierze. Dana Mi jest wszelka władza, ale nie wasza to rzecz kiedy Ojciec przywróci Izraelowi królestwo. Ufff…
W pewien sposób Pan skazał nas (i Siebie, może przede wszystkim Siebie) na wieczne rozdarcie pomiędzy niedopełnieniem, ciągłym otwarciem „ku”, a czymś skończonym, zamkniętym i dokonanym. To trochę, jak zbawienie – niby wykonało się, ale można się nie załapać. Jeśli chcemy być Jego uczniami, to zawsze już będziemy niecierpliwie patrzyli w niebo, jak Apostołowie w dzień Wniebowstąpienia. Szyje nas mogą od zadzierania głów rozboleć. Ale przecież nasze stopy stoją na ziemi, twardo stoją, czujemy ją, czasami aż za bardzo wbja się ten żwir w nasze pięty. I jedno i drugie jest nam dane. Teraz.
Ciekawy jest ten fragment Dziejów, w którym aniołowie, nieco zirytowani zapatrzonymi uczniami, z lekka ich stawiają do pionu. Tak jakby chcieli powiedzieć – dobra, powzruszaliście się, teraz koniec mazgajstwa, wróćcie na ziemię, do roboty! Iść i nauczać! Głosić! On kiedyś przyjdzie, a wy zróbcie wszystko, aby miał gdzie przyjść!
Tylko, jak przygotować ten świat na Jego przyjście, gdy świat ma to przyjście w głębokim poważaniu? Jak przekonać ludzi, zajętych tylko sobą, do rozszerzenia skurczonych serc? Jak wbić do zakutych łbów wielbicielom przeróżnych izmów (zwłaszcza tych, które już się zdążyły skompromitować), że ideologia nie daje życia? Jak jasno i wyraźnie wskazać na jedyną prawdę, gdy każdy dookoła wrzeszczy, że prawda jest jego i basta? Jak w tym wszystkim spodziewać się królestwa Izraela? Jak się czegokolwiek spodziewać?
Ale to Ty masz władzę nad wszystkim, Panie. I choć nie widzę zbytnio, abyś z niej za często korzystał (o paradoksalna ślepoto i świetle wiary) to w Twoim ręku niebo i ziemia. Chciałbym, aby każdy umiał to uznać i według tego chciał żyć. Ileż rzeczy byłoby prostszych…
A może nie dzieje się tak, bo zbyt mało po mnie widać Twą władzę? Może zbytnio komplikuję paradoksy wiary, zamiast zawalczyć o prostotę dziecka…