Czwartek, 23 VI 2011 r.
I CZYTANIE Pwt 8, 2-3. 14b-16a
Utrapił cię Pan Bóg – woła Mojżesz. I precyzuje – Dał ci odczuć głód. To znaczy – pozwolił, abyś doświadczył swej nędzy, swego braku samowystarczalności, tego, że nie możesz oprzeć się na swej pysze. Nie po to, aby cię bezsensownie upokorzyć, ale po to, abyś w przyszłości, wtedy, gdy zaczniesz borykać się z groźniejszymi sprawami, wiedział gdzie i w jaki sposób masz szukać ratunku. Abyś wiedział jak rozróżnić głód chleba i głód emocji, głód prawdziwy od fantasmagorii, głód duszy i głód ciała. Utrapił cię Pan, aby poznać twe serce, bo w utrapieniu objawia się prawda ludzkich pragnień i pożądliwości. Utrapił cię, bo bez tego, pobłądziłbyś w labiryncie własnych niespełnień, lęków i oporu wobec walki o dobro dla siebie i tych, co są ci dani.
A potem przyjął Pan owo utrapienie ze wszystkimi jego tragicznymi konsekwencjami na siebie – stał się jednocześnie szlachetnym głodem łaknących sprawiedliwości i pokarmem, który – jako jedyny – ów głód może zaspokoić. I wołał, ściągając na siebie przerażone spojrzenia nic nie pojmujących uczniów, ryzykując odrzucenie i wyśmianie, wiedząc, że zostanie zdeptany, wołał – jedzcie Moje Ciało i pijcie moją Krew!
I woła do dzisiaj. Często nadaremnie.
Największy dar, jaki mógł Bóg na wieki powierzyć ludziom (a dokładnie Kościołowi, zresztą to, w jaki sposób ta ziemska rodzina Boga Wcielonego opiekuje się tym darem, to już zupełnie inny temat) do dziś jest odpychany, nieszanowany, próbuje się Go „unormalnić”, „usymboilić”, aby spowszedniał każdemu i zawsze. Jakby człowiek chciał za wszelką cenę udowodnić Bogu, że ryzyko miłości się nie opłaca. Przecież słyszymy o tych Pierwszych Komuniach będących bardziej festiwalem próżności niewierzących rodziców, o tym wyciąganiu nieczystych często (w sensie przenośnym, i jak najbardziej dosłownym) rąk po Chleb aniołów, o rujnowaniu tradycyjnej pobożności eucharystycznej, o traktowaniu Ciała Chrystusa jakby to był zwykły kawałek maki z wodą, o zaniku adoracji, o obumieraniu liturgii, zmieniającej się w swoiste sacro-show, a wreszcie – o braku wiary w sercach ludzi teoretycznie uważających się za chrześcijan, o odejściu od nauki Kościoła przy jednoczesnym trzymaniu się praktyk sakramentalnych „bo mi się należ”.
Może znowu trzeba, aby utrapił nas Pan? Może tylko w tych momentach budzimy się, przerażeni, że pod naszymi stopami leży Jego Ciało? Może tylko wówczas przebija się do zaślepionej świadomości, że szacunek i uznanie Jego Obecności – realnej – pośród nas pomaga odnaleźć odpowiedź i ratunek na nasze głody dnia codziennego i wzmocnić siły na drodze ku realizacji największych pragnień – ku miłości.