Blog ks. Jacka Gomulskiego

Miesiąc: grudzień 2011 (Page 1 of 2)

OKTAWA NARODZENIA PAŃSKIEGO

Wspomnienie św. Tomasza Becketa, Biskupa i Męczennika

Czwartek, 29 XII 2011 r.

I CZYTANIE 1 J 2, 3-11
Po tym poznajemy, że znamy Jezusa, jeżeli zachowujemy Jego przykazania. Kto mówi: „Znam Go”, a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy. Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała. Po tym właśnie poznajemy, że jesteśmy w Nim. Kto twierdzi, że w Nim trwa, powinien również sam postępować tak, jak On postępował.
Umiłowani, nie piszę do was o nowym przykazaniu, ale o przykazaniu istniejącym od dawna, które mieliście od samego początku; tym dawnym przykazaniem jest nauka, którąście słyszeli. A jednak piszę wam o nowym przykazaniu, które prawdziwe jest w Nim i w was, ponieważ ciemności ustępują, a świeci już prawdziwa światłość.
Kto twierdzi, że żyje w światłości, a nienawidzi brata swego, dotąd jeszcze jest w ciemności. Kto miłuje swego brata, ten trwa w światłości i nie może się potknąć. Kto zaś swojego brata nienawidzi, żyje w ciemności i działa w ciemności i nie wie, dokąd dąży, ponieważ ciemności dotknęły ślepotą jego oczy.
EWANGELIA Łk 2, 22-35
Gdy upłynęły dni Ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, Rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: „Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu”. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego.
A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela”.
A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”.

Kolejność wspomnień w Oktawie Bożego Narodzenia jest swoistą katechezą na temat konsekwencji przyjęcia Nowonarodzonego jako Pana i Króla. Św. Szczepan, Św. Jan, betlejemskie dzieci, a wreszcie (niejako dopisany do tego katalogu) św. Tomasz Becket, średniowieczny biskup, który starł się z królem Anglii Henrykiem II w obronie praw Kościoła. Jaki jest sens tej katechezy liturgicznej? Wygląda na to, że od perspektywy indywidualnej,przechodzimy do społecznego wymiary przeżywania wiary w Boga Wcielonego. Becket, jako prymas Anglii,  publicznie sprzeciwiał się prawnie wybranemu monarsze (podobnie jak nasz św. Stanisław) stawiając prawo Boże i wynikające z niego prerogatywy ponad prawem królewskim. W ten sposób zakreślił pewną przestrzeń wolności chrześcijańskiej – w epoce feudalnej głośno przypomniał o pochodzeniu władzy od Boga. Postać Becketa przypomina o społecznym i publicznym charakterze wiary, bo przecież – wbrew wielu opiniom rozsławianym u nas w czasach PRL-u – wiara nie jest sprawą prywatną. „Znak, któremu sprzeciwiać się będą” nie ma być schowany do kruchty kościelnej, ani zarezerwowany do czterech ścian mieszkania jednostki. Chrystus jest dla „wszystkich narodów”, a miłość bliźniego, o jakiej pisze dzisiaj św. Jan, nie może być ograniczona jedynie do wycinka życia ludzkiego. Więcej nawet – jako ci, którzy przyjęli Boga Człowieka, mamy obowiązek (wzorem św. Tomasza Becketa, wzorem św. Stanisława) domagać się przestrzegania Jego praw w przestrzeni państwa i narodu.

Ktoś powie – ale to polityka, a lepiej się do niej nie mieszać. Pewnie lepiej. Pewnie o wiele łatwiej i przyjemniej byłoby, gdyby Becket ustąpił ze swego stanowiska i podporządkował się Henrykowi II. Także my czulibyśmy większy komfort, gdybyśmy funkcjonowali w myśl zasady „żyj pozwól żyć innym”, nie respektując swoich praw, nie dbając o wartości wyższe, aniżeli jedzenie i miejsce do spania (z obowiązkową plazmą na ścianie), czy nitka autostrady. Pytanie tylko, co z tego wyniknęłoby w przyszłości – dla nas i tych, co po nas przyjdą.

Oby mieli gdzie…

OKTAWA NARODZENIA PAŃSKIEGO

Święto Świętych Młodzianków, Męczenników

Środa, 28 XII 2011 r.

I CZYTANIE 1 J 1, 5 – 2, 2
Nowina, którą usłyszeliśmy od Jezusa Chrystusa i którą wam głosimy, jest taka: Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności. Jeżeli mówimy, że mamy z Nim współuczestnictwo, a chodzimy w ciemności, kłamiemy i nie postępujemy zgodnie z prawdą. Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak On sam trwa w światłości, wtedy mamy jedni z drugimi współuczestnictwo, a krew Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu.
Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg będąc wiernym i sprawiedliwym odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli powiemy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki.
Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli. Jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca, Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko za nasze, lecz również za grzechy całego świata.
EWANGELIA Mt 2, 13-18
Gdy Mędrcy odjechali, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: „Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić”” On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo, które Pan powiedział przez Proroka: „Z Egiptu wezwałem Syna mego”.
Wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał oprawców do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do dwóch lat, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców. Wtedy spełniły się słowa proroka Jeremiasza: „Krzyk usłyszano w Rama, płacz i jęk wielki. Rachel opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się w żalu, bo ich już nie ma”.

Heroda zawiedli nie tylko Mędrcy. Zawiodło go sumienie, zawiodło go (w ostatecznym rozrachunku) zło, któremu służył, zawiódł go także system, który pomagał mu utrzymywać władzę. Zawiodło go to, w czym pokładał nadzieję. Podobnie zresztą zawiodą się wszyscy Herodowie naszych czasów, szczególnie ci, którzy w jakimś szaleńczym pomieszaniu przyczyniają się do śmierci bezbronnych. A ponieważ król Judei nakazał wymordować samych chłopców (wpisując się tym samym w stara tradycję tyranów, sięgającą egipskiego faraona z czasów księgi Wyjścia) to zawiodą się również ci, którzy próbują zniszczyć męskość od najmłodszych lat; przyświeca im taki sam cel, jak starożytnym władcom – zniszczyć tych, którzy mogą unieść dziedzictwo wolności w przyszłe pokolenia.

Cóż można zrobić wobec Herodowej wszechwładzy, gdy oprawcy tyrana, zaopatrzeni w nowoczesne środki przemocy, jakimi staja się uległe mainstreamowi media i sprzedajne „elity”, zdają się nieustannie przeprowadzać swą wolę? Jak uciec z tej pułapki?

Z jednej strony, podobnie jak w Ewangelii, nieuchronną konsekwencją jest męczeństwo. Rodzin, młodych małżeństw, dzieci, młodych ludzi, wchodzących w dorosłość. O niektórych formach współczesnego męczeństwa pisał już bł. Jan Paweł II, gdy w encyklice Veritatis Splendor wyrażał swój szacunek i uznanie dla wszystkich, którzy płaca wielką cenę  – zarówno krwi, jak i (co pewnie częstsze) bólu i cierpienia duszy – zachowując czystość i broniąc jej jako wartości. Męczennicy naszych czasów, to wielka rodzina betlejemska mordowanych wprost w klinikach aborcyjnych, czy chrześcijan prześladowanych w krajach takich jak Sudan. Jednocześnie (a może przede wszystkim) to miliony ludzi nie zgadzających się na zanurzony w cywilizacji śmierci styl życia. Swój protest okupują często brakiem pracy, perspektyw, czy wreszcie tragedią wewnętrznego rozdarcia, tym większą, że zdarza się, iż zrozumienia nie odnajdują pośród ludzi wierzących, a nawet hierarchów Kościoła. Jest szczególnie bolesne, gdy duchowni, zwłaszcza mający swobodny dostęp do mediów, nie stają w obronie swych owiec, ale są w stanie długimi i skomplikowanymi wywodami, czy też metodą gestów publicznych, bronić postaw prześladowców życia i Ewangelii. Często trudno o większe zgorszenie.

Są też tacy, których Pan, w niemalże cudowny sposób, ratuje z kataklizmu Herodowego szaleństwa – tak, jak ochronił Świętą Rodzinę. W tym ocaleniu kryje się zapowiedź konkretnego powołania, niekoniecznie kapłańskiego, czy zakonnego (choć pewnie też), ale przede wszystkim powołania do bycia świadectwem – jasnym, mocnym i wyraźnym. Być może, u kresu takiej drogi, także spotkają zaproszenie do szczególnego naśladowania Chrystusa, poprzez krew przelaną, czy trud krzyża. Poniosą jednak tę ofiarę, gdyż będą mieli doświadczenie pomocy Tego, który może wszystko.

Nie zawiodą się, gdyż zaufali Bogu.

I to będzie ich siłą.

OKTAWA NARODZENIA PAŃSKIEGO

Święto Św. Jana, Apostoła i Ewangelisty

Wtorek, 27 XII 2011 r.

I CZYTANIE 1 J 1, 1-4
To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce, bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione, oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i słyszeli, abyście i wy mieli łączność z nami. A mieć z nami łączność znaczy: mieć ją z Ojcem i z Jego Synem Jezusem Chrystusem. Piszemy to w tym celu, aby nasza radość była pełna.
EWANGELIA J 20, 2-8
Pierwszego dnia po szabacie Maria Magdalena pobiegła i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”.
Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka.
Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył.

Jan. Tak idealny, że wydaje się, iż nie ma w nim zbyt wielu ludzkich (tj. słabych, lub grzesznych) cech. Inteligentny, obejmujący rozumem tajemnice Boga i świata, a do tego wrażliwy (może nawet „nad”) o głębokim sercu, które potrafił zgrać z Sercem Mistrza. Młody, dziewiczy, bezkompromisowy w nazywaniu grzechu i łaski. Widzący więcej i głębiej aniżeli inni. Gorliwy i niemalże fanatyczny w swym oddaniu, czego dowodem może być słynna scena prośby o spalenie wioski, która nie chciała przyjąć Jezusa i Jego uczniów.

Jakże inny jest od Piotra, który – choć też oddany Mistrzowi – to jednak jest tak wyraźnie słaby, upadający, poddany własnej popędliwości, z temperamentem którego nie sposób nie zauważyć. Aż się zastanawiam, o czym ci dwaj mogli mówić, siedząc wieczorami przy ognisku… Pewnie o Rabbim, bo inne tematy z czasem wyparowały. Chyba, że Jan z pobłażliwym uśmiechem, na użytek podtrzymania dialogu, przypominał sobie zajęcia z wczesnej młodości i rozważał skomplikowaną tematykę rybołówstwa na jeziorze. Choć pewnie i ten temat konkludowali wspomnieniem pewnego obfitego połowu z nieznajomym wtedy jeszcze Cieślą na pokładzie Szymonowej łodzi.

O czym można myśleć, gdy w kolejnym dniu Oktawy bożonarodzeniowej, Kościół przyzywa św. Jana? O miłości tak idealnej, że wydaje się niemożliwa? O mistyce umysłu i serca? O walce z grzechem, w której nie ma półśrodków? O wizjach z wyspy Patmos, groźnych i budzących zarazem nadzieję?

O czym ze mną porozmawiasz, Janie? Co powiesz na temat mojego życia? Czy odwrócisz głowę i przesiądziesz się gdzie indziej, przyzywając w duszy ognia z nieba? Co takiego zobaczyłeś i usłyszałeś u Pana, co teraz mogłoby być pociechą, siłą i wezwaniem, dla grzesznych i słabych?

Mówisz, że miłość… Że to jej dotknąłeś i słyszałeś jak bije jej serce.

Wierzę ci.

Ale nie pojmuję.

OKTAWA NARODZENIA PAŃSKIEGO

Święto Św. Szczepana, pierwszego Męczennika

Poniedziałek, 26 XII 2011 r.

I CZYTANIE Dz 6, 8-10; 7, 54-60
Szczepan, pełen łaski i mocy, działał cuda i znaki wielkie wśród ludu. Niektórzy zaś z synagogi, zwanej synagogą Libertynów i Cyrenejczyków, i Aleksandryjczyków, i tych, którzy pochodzili z Cylicji i z Azji, wystąpili do rozprawy ze Szczepanem. Nie mogli jednak sprostać mądrości i Duchowi, z którego natchnienia przemawiał.
Gdy usłyszeli to, co mówił, zawrzały gniewem ich serca i zgrzytali zębami na niego. A on pełen Ducha Świętego patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą i Jezusa, stojącego po prawicy Boga. I rzekł: „Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga”. A oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem. Wyrzucili go poza miasto i kamienowali, a świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem. Tak kamienowali Szczepana, który modlił się: „Panie Jezu, przyjmij ducha mego!” A gdy osunął się na kolana, zawołał głośno: „Panie, nie poczytaj im tego grzechu”. Po tych słowach skonał.
EWANGELIA Mt 10, 17-22
Jezus powiedział do swoich Apostołów: „Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić. Gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony”.

Dzisiejsze święto to bolesny zgrzyt pośród słodyczy Bożego Narodzenia. Ale to właśnie ów, pozornie niepasujący do ogólnej melodii, akcent, nadaje realizmu Wcieleniu Słowa. Liturgia, w ten sposób, sprowadza na ziemię każdego, kto dałby się uśpić pastorałkom i sielskim wyobrażeniom szopki i żłóbka. Tam sianko, pieluszki i wołek z osiołkiem, tu krew męczeńska, ostre kamienie i nienawiść zaślepiająca serca. Ale i tam i tu – ta sama Prawda, trudna, ale i prosta zarazem.

Uroczystość Narodzenia Pańskiego

Niedziela, 25 XII 2011 r.

EWANGELIA  Łk 2, 8-14
W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoim stadem. Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli.
Lecz anioł rzekł do nich: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan. A to będzie znakiem dla was: Znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie”.
I nagle przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów niebieskich, które wielbiły Boga słowami: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których ma upodobanie”.

Pasterz popatrzył na niebo.

Mrok sięgał wszędzie. Ogarniał skały, nieliczne pastwiska, zbite w ciasną gromadę owce, zmęczonych trudnym życiem towarzyszy. Jedynie dalekie zabudowania Betlejem dawały o sobie znać połyskującymi światełkami, liczniejszymi niż zwykle.

– Ludzie… – pomyślał pasterz z niechęcią.

W jego świecie nie było miejsca na ludzkie radości, zabawy, układy. Nie miał złudzeń, co do swych bliźnich. Wiedział co o nim myślą. Słyszał kiedyś niewybredne opinie, jakie o pasterzach wygłaszali mieszkańcy dolin – pasterze mieli być, według tych plotek, pijakami, rozpustnikami, złodziejami, ludźmi, gotowymi za pieniądze zrobić wszystko, mieli prowadzić się niemoralnie, a nawet obcować ze zwierzętami. Nie mieli nic wspólnego z dobrotliwymi wieśniakami, sielskimi pastuszkami, ani – tym bardziej – z pobożnymi faryzeuszami, co to troskliwe dbali, by nie otrzeć się o kogokolwiek nie znającego Pism. Za taką pobożność, to ja dziękuję – myślał pasterz i omijał szerokim łukiem synagogi. Zresztą i tak rzadko kiedy miał czas, aby w szabat zawitać do miasteczek. Po co? Rodziny nie miał, a widok domów, z których wprost biło ciepłem i dostojną, świąteczną radością sprawiał jakiś ból w okolicach pasterskiego serca. Za to świątynię nawiedzał, jak każdy dorosły Żyd, raz do roku. Tam czuł się bezpiecznie – samotny i anonimowy. Ofiar nie składał, tylko stawał na dziedzińcu mężczyzn, wznosił ręce ku Przybytkowi i tak trwał, kiwając się w bezgłośnej modlitwie. Wierzył, że Stwórca wówczas na chwile przerywa Ważne Zajęcia i kątem oka dostrzega jego potężną postać o sękatych, podniesionych w górę dłoniach. Zapewne to spojrzenie Pana trwało tylko chwilę (bo czemuż miałby Wszechmocny poświęcać więcej uwagi komuś takiemu jak on), ale wystarczało na cały rok chodzenia po górach i strzeżenia cudzych stad. Chociaż… Czy naprawdę wystarczało?… Ten smutek, ten ból…

Na wschodzie pojawiła się łuna. Pasterz zmrużył oczy, przyzwyczajone do przenikania ciemności i wypatrywania zagrożeń dla stada. Nie kojarzył tego typu blasku, a znał się na niebie i umiał określić położenie przeróżnych gwiazd, choć ich imiona były dla niego zagadką.

Światło przybierało na sile.

Pasterz przysłonił ręką czoło.

Wraz z rozprzestrzenianiem się blasku pasterza ogarniało jakieś nieznane uczucie. Coś, jakby tęsknota, najpierw bolesna, uwierająca wiecznym niespełnieniem i poszukiwaniem nieodnalezionego, potem pełna niedowierzania, a wreszcie eksplodująca dziwną radością, inną od codziennych radości. Dało się w niej wyczuć nadzieje i pragnienia wykraczające poza jedno życie, tak jakby z głębi epok, z czasów zamierzchłych królów, ze zwojów prastarych proroków, z oczekiwań tysięcy synów i córek narodu zwącego się dumnie wybranym przez Boga, z bólu i rozpaczy zniewalanych przez silniejszych od siebie – z przeszłości dobiegało błaganie o spełnienie się pradawnych zapowiedzi. I, co najbardziej zaskoczyło pasterza, w tym potężnym chórze, odnalazł swój głos, szept może raczej, spokojny i pokorny, ale pełen skamieniałego cierpienia i pozornego pogodzenia się z codziennością.

Popatrzył na swych towarzyszy. Wydawało się, że i oni coś czują, bo pomału wstawali ze swych miejsc spoglądając nieufnie dookoła siebie.

Blask narastał, wdzierając się nie tylko w ich źrenice, ale także serca i umysły. Wiedzieli, że dzieje się coś niebywałego i nie jest to żaden omam, czy skutek działania wina, pętającego często ludzkie myśli.

Pasterz zamknął oczy. Miał nieodparte wrażenie, że nie wolno mu tak po prostu patrzeć na niebo. Wydawało mu się, że jego ludzkie spojrzenie jedynie zaciemnia obraz rzeczywistości, a dopiero przymknięcie powiek nadaje skałom, wzgórzom, owcom, współtowarzyszom i dalekim zabudowaniom Betlejem kształty, zapachy i kolory.

Wtedy usłyszał.

Pieśń odwiecznej tęsknoty splotła się z innym hymnem, jaśniejszym i czystszym od poprzedniego. Był to śpiew zachwytu i zauroczenia. Radość, która z niego biła, była utkana z tysięcy głosów, różnych od siebie, a przecież podobnie pełnych, obfitych. Śpiewały o dobrych pastwiskach, na które Pan prowadzi ludzi dobrej woli, o pastwiskach obfitujących zieloną trawą, o pastwiskach, poprzez które płyną strumienie żywej, wartkiej wody, o pastwiskach bezpiecznych, bo pilnowanych przez troskliwe oko Pana wszechrzeczy; Tego, który jest wielki i wspaniały; którego chwała jest niezmierzona; który jest żywą miłością; który z uśmiechem patrzy na synów ludzkich! Pieśń wysławiała prawdomówność Pana, który spełnia Swe obietnice – i to już, teraz, zaraz! Na oczach pasterzy! Więc niech nie stoją przerażeni – śpiewały głosy – niech nie patrzą nieufnie dookoła, niech uwierzą, wyjątkowo, swoim zmysłom, tak bardzo przecież wyczulonym na niebezpieczeństwa (a przecież nic złego się nie dzieje im i ich stadom), niech przyjmą do swych serc i trzewi tę prawdę – dziś przyszedł Mesjasz! A oni będą tego przyjścia świadkami!

Pasterz usiadł i złapał się za głowę.

Przeraził się tego, co doświadcza i co tak mocno wkracza w jego zwykłą, prostą codzienność.

Niemalże czuł wiatr będący dziełem tysięcy anielskich skrzydeł (wiedział, że owe głosy mogą dochodzić tylko z anielskich ust, bo kimże innym posługuje się Wszechmocny, aby oznajmić wielkie sprawy, a przecież świadkiem takich właśnie się – mimo woli – stawał) żywo machających na chwałę Pana Zastępów.

Nie wątpił, że to dzieje się naprawdę. Ani przez chwilę nie przestał ufać swoim zmysłom. Wierzył w przyjście Mesjasza i nie zdziwiło go to, że takie wydarzeni właśnie następuje. Kiedyś przecież musi On przyjść. Wierzył w wszechmoc Boga i istnienie Jego anielskich posłańców. Tylko jedno mu nie pasowało w tym całym obrazie – on sam. Czuł, że do tego nie pasuje. Czuł, z każdą chwilą coraz mocniej, że powinien zniknąć, zapaść się pod ziemie, że jest niegodny słuchania cudownych głosów, że jego życie kompletnie nie pasuje do tej pieśni, która przedzierała się przez jego myśli. Czuł, że coś go dławi, niby wewnętrzny szloch, czy krzyk lęku. Jakby coś próbowało się z niego wydostać, ale nie potrafiło – słowo, uczucie, czy może jęk.

Ktoś trącił go w bok. Otworzył oczy.

– Idziesz. Do Betlejem.

To nie było pytanie, raczej stwierdzenie oczywistego faktu.

Wstał i lekko kołysząc się na boki z ogromu przeżywanego wzruszenia, którego nawet nie umiałby nazwać i wyrazić, ze łzami płynącymi po spękanych policzkach, przeczuwając w niewytłumaczalny sposób, że jest jednym z głównych (jeśli nie głównym) aktorów wielkiego widowiska, całkiem, jakby bez niego nie mogłoby się ono odbyć – poszedł w stronę miasta Dawidowego, nad którym jaśniała potężna łuna.

Głosy nadal śpiewały.

« Older posts

© 2024 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑