Tu będzie nieco inaczej. To ja zapraszam Ciebie, Jezu. Pójdź ze mną. Nadaj sensu mojej drodze, upadkom i otchłani. Ty wiesz czym jest ludzka samotność i rozpacz. Chcę Ci pokazać każdy przystanek, jaki uczyniło w moim życiu cierpienie. Przemień je w chwałę, nawet, jeśli wydaje mi się to kompletnie nierealne.

Ale dla Ciebie, Cierpiący i Zmartwychwstały Boże, nie ma nic niemożliwego.

STACJA I

Skazany

Niech jęk pojmanych dojdzie do Ciebie; mocą Twojego ramienia oszczędź na śmierć skazanych. (Ps 79, 11)

Jestem skazany.

I choć nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem do końca niewinny, to spora część wyroku, jaki na mnie ciąży, nie jest moim wyborem, ani skutkiem moich win. Dźwigam w sobie pytania, które boję się wypowiedzieć. Wolę uciec w poczucie klęski, w rozpacz, w lęk przed nieuchronnym – przed pustką, jaka wessie mnie bezpowrotnie.

Kto mnie skazał?

Kto stoi za tym wyrokiem?

Kto umywa ręce, odwracając głowę od konsekwencji własnych decyzji, nie patrząc na skazańca?

Czyj grzech wisi nad moją głową, przez którą przebiegają pełne zawstydzenia myśli?

Dlaczego mam wciąż dźwigać w sobie przekleństwo, którego nie wybrałem? Wszyscy odwracają się ode mnie, idą ku sobie, ku sprawom ważniejszym aniżeli nieuchronność mego losu. Czyż mogę ich za to winić? Jestem sam, tu na placu prokuratorskim, gdzie diabeł przebrany w togę Piłata nakazuje mnie chłostać gradem oskarżeń.

Jezu!

Czy mam prawo teraz choć trochę pomyśleć, że jesteś blisko? Że ból, jaki czuję, łączy mnie z Tobą? Wiem, że jest on niczym w porównaniu do Twej niewinnej Męki. Lecz daj mi choć promyk nadziei, że nie jestem tu sam. Że ten ślad na lithostros zostawiła Twoja stopa.

I skoro skazuje mnie los, grzech innego, życie, czy nawet mój grzech – Ty mnie ocal.

STACJA II

Krzyż

 Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. (Łk 14, 27)

Każą iść. I choć wiem, dokąd ta droga prowadzi, to wolałbym jeszcze tak stać w miejscu. Boję się ciężaru, jaki włożą mi na barki. Mam w uszach te słowa o potędze Krzyża, o jego mocy, o poświęceniu, o miłości – i jeszcze bardziej się lękam. Wiem też, że każdy krok będzie dodawał mi ciężaru. Wiem, że częściowo sam jestem sobie winien. Wiem, że nie ucieknę przed tym. Wiem.

Niektórzy mówią – nie zastanawiaj się, po prostu idź; nie myśl, nie zagłębiaj się, nie analizuj. Idź. Tak trzeba.

Nie umiem.

Nie chcę krzyża. Wolałbym uciec.

Momentami tylko, przez krótkie chwile, wydaje mi się, że widzę krwawy ślad na ziemi. Jaśniejący ślad.

I choć nie jestem godzien, chcę przez moment stać się Uczniem.

Jezu!

Nie zostawiaj mnie w tym miejscu, gdy wydaje mi się, że ciężar przygniata mnie do ziemi.

Nie zostawiaj mnie, gdy marzę o śmierci, o ucieczce.

Niech widzę Twoje ślady.

Niech wiem, że jesteś.

STACJA III

Pierwszy Upadek

Jeżeli zaś ich upadek przyniósł bogactwo światu, a ich pomniejszenie – wzbogacenie poganom, to o ileż więcej przyniesie ich zebranie się w całości! (Rz 11, 12)

Był taki moment, gdy wiedziony pokusą po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z własnego grzechu. Nie było miejsca na wykręty, na ucieczki, na wymówki. Brutalna prawda o poszukiwaniu szczęścia poza Bogiem, zabolała, ale i jednocześnie dodała (paradoksalnie) odwagi w owych poszukiwaniach. Czy, gdybym znał skutki owych eksperymentów, to powtórzyłbym je raz jeszcze?

Nie wiem…

A teraz potykam się sam o siebie. O emocje, o pragnienia, o egoizm – bogata jest ta droga w tego typu ostre kamienie.

Może więcej rozumiem, może jestem „bogatszy w doświadczenia” – cóż z tego, skoro nie potrafię jednego i drugiego zaprząc do dobra…

Jezu!

Ty upadałeś pod ciężarem tego, co ja wybieram.

Podnosiłeś się, podczas gdy ja często wolę trwać na ziemi.

Podnieś mnie.

Uzdrów z tego głupiego przekonania, że grzech jest jedyną przestrzenią wolności w moim życiu i jedynym szczęściem, na jakie zasługuję!

Zbierz mnie w całość, gdy się rozsypuję.

 STACJA IV

Matka

Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie. (J 19, 27)

Jakieś czułe spojrzenie. Jakaś troska. Jakiś odruch miłości.

Tylko czemu nie przyjmuje tego do siebie, czemu odwracam głowę, czemu lękam się zalewającej serce fali słodyczy. Jakbym bał się, że ta fala mnie rozsypie, a i tak przecież ciężko.

Czy nie lepiej zamknąć oczy i serce, by iść dalej.

Przecież nie wierzę bym zasługiwał na ten moment – choć go pragnę.

– Maryja zatrzymuje się patrzy smutno, uważnie, aby od tej chwili iść obok. Będzie podnosić z upadków, będzie czuwać, będzie cierpliwie czekać, będzie milczeć. Poda różaniec, nauczy jego siły, pokaże miejsca na drodze, gdzie mniej kamieni. Po prostu – będzie.

Jezu!

Dziękuję Ci za Jej obecność. Dziękuję za Jej milczenie i pokorę. Dziękuję za spojrzenie, które wychwytuje potrzebę mojego serca.

I gdyby jeszcze mogła mnie nauczyć jak kochać! Jak uwierzyć, że kochać mogę i mogę miłości doświadczać!

 

STACJA V

Szymon

Ty bowiem mówisz: Jestem bogaty, i wzbogaciłem się, i niczego mi nie potrzeba, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi. (Ap 3, 17)

Dlaczego mi pomaga? Jaki ma w tym interes? Po co mu targanie moich ciężarów, gdy tyle ma spraw własnych? Takie zadanie sobie wymyślił? Kolekcjonuje czyny własnej doskonałości? Kazali mu? Przymusili? Sam z siebie przecież by tego nie czynił…

Kocha?

Kogo? Przecież, że nie mnie. Jeśli to dla mnie, to zobaczycie wszyscy, ze za chwile będzie miał dosyć. Ja przecież na żadną pomoc nie zasługuję. Żaden człowiek nie ubrudzi rak dla mnie.

Że zbyt mocno w to wierzę? W końcu ileś osób się o to postarało.

Zostaw. Bez łaski.  Pójdę sam.

Jezu!

Widzisz jaką moc ma przekleństwo braku miłości. Jestem podejrzliwy wobec każdego człowieka, który wychodzi do mnie z gestem życzliwości. Ty przyjąłeś pomoc Szymona, chociaż został zmuszony do wzięcia Twego Krzyża. Ty masz serce szerokie, otwarte, ja – jestem małoduszny, nie widzący zbyt wiele poza własnym cierpieniem. A jakiekolwiek porzucenie mnie, choćby nieświadome i najmniejsze jest dla mnie jak potwierdzenie odwiecznej prawdy – nie zasługujesz…

Uratuj mnie z tej choroby!

Przekonaj o miłości!

STACJA VI

Weronika

Odpowiedziała Rut: Nie nalegaj na mnie, abym opuściła ciebie i abym odeszła od ciebie, gdyż: gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam, twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem. (Rt 1, 16)

Nie sądzę, żeby wiele rozumiała z tego, co tu się dzieje, co dzieje się we mnie. Porusza mnie to, że się mnie nie boi, że podchodzi śmiało, że nie zrażają jej kolce, ani obraz maszkary, jaki stanowię w tej chwili. Ona ma dar – nie zatrzymuje się na tym co zewnętrzne, szuka głębiej. Wielu, na przykład ja sam, tego nie potrafi. Czyżby starała się zrozumieć? Czyżby nie odrzucała zbyt łatwo tego pośmiewiska jakim jestem? Czyżby jej – zależało? Czyżby widziała w mojej twarzy obraz Innego i tak mocno uwierzyła w ten wizerunek, że jest gotowa zaryzykować odrzucenie?

Nie odrzucę jej. Mam wrażenie, że jest szczera w swym porywie. W swej… miłości?

Jezu!

To pięknie brzmi: „widzieć w bliźnich Twój obraz”. Trudno mi zdobyć się na gest Weroniki. Nie umiem się przebijać do drugiego człowieka. Boje się ran, jaki może mi zadać. Dlatego nie podchodzę, omijam, odwracam wzrok.

Posyłaj do mnie liczne Weroniki, abym w ten sposób nauczył się miłości. A jeśli może nie uda mi się wejść na ten poziom bycia z kimś drugim, to chociaż – przez ich świadectwo – przekonaj mnie, że miłość istnieje.

STACJA VII

Drugi Upadek

Lecz opieka faraona będzie dla was zawstydzeniem, a pohańbieniem ucieczka w cień Egiptu. (Iz 30, 3)

Leżeć, leżeć, nie wstawać. Tak mi dobrze. Wszystko gdzieś znika, nie ma trudu, nie ma samotności, nie ma bolesnych ran, nie ma oczekiwań innych ludzi. Jest pustka, ale to błoga pustka. Nie czuję nic. Nikt nie krzyczy, a przynajmniej niczego nie słyszę. Nikt nie chce niczego ode mnie. Nikt mnie nie upokarza.

Nie podnoście mnie, nie szarpcie. To jedyny spokój jaki mam – leżeć w tym gnojowisku drogi. Wiem, że to nierealne. Nie róbcie mi wyrzutów, bo co uczyniliście, bym odnalazł pokój gdzie indziej?

Niech to trwa. Nic nie jest w tym momencie ważne, tylko to, że mogę leżeć. Nic to, z krew sączy się z odwiecznych ran. Grunt, że jest dobrze.

Jezu!

Znasz to uczucie? Jeśli tak, to proszę – zrozum mnie. A wtedy wstanę. Bo przecież dlatego upadam czasami, gdyż zdaje mi się, że nigdzie indziej nie dostanę tej chwili ciszy. Tak, to głupie, myśleć, z grzech cię zrozumie. Więc, wołam do Ciebie, powiedz, że rozumiesz tę nędzę jaka jestem ja, grzesznik.

STACJA VIII

Płacz Niewiast

Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! (Łk 23, 28)

Jestem odcięty od płaczu. Nie porusza mnie. Nie rozumiem go. Doszukuję się w nim jakiegoś fałszu, nieprawdy, przesady. Zwłaszcza, jeśli ma to być płacz nade mną. Łatwiej przyjąć milczącą obecność Matki, czy wypełnione próbą zrozumienia spojrzenie Weroniki. A ten szloch, ta histeria, te emocje – nie, nie chcę. Mam poczucie zanurzenia się w grzęzawisko, każdy krok, pośród tych głosów, wydaje mi się moim ostatnim. Tak jakbym miał już zaraz zapaść się. Mimo bólu, jaki mi stale towarzyszy – jest on bezpieczniejszy „na zimno”, bez poruszeń.

Mam ochotę zawołać – Nie płaczcie nade mną…

Jezu!

Szloch kobiet na Twój widok wynikał ze współczucia. Nie chciałeś go, bo ważniejsze było, aby zwróciły uwagę na siebie, na przyszłość swoją i swych dzieci. Mój lęk przed płaczem jest zupełnie czym innym. Wyzwól mnie z niego. Spraw, abym umiał w nim ujrzeć czyjąś troskę, przejęcie, a może nawet…

STACJA IX

Trzeci Upadek

Zacząłem więc ulegać zwątpieniu z powodu wszystkich trudów, jakie podjąłem pod słońcem. (Koh 2,20)

A może to wszystko nie ma sensu? Po co się męczyć, szarpać, przekraczać? Po co zawracać głowę Bogu i ludziom? Po co nieustannie zgadzać się na kompromisy między ciałem a duchem? Jeśli mnie skazano, to niech już teraz dopełni się wyrok, co zmieni te kilka kroków? Czy musi się dopełnić jakaś miara mojego cierpienia? Tylu ucieka, tylu wybiera życie bez tej szamotaniny, zadowalając się zwykłym, ludzkim ciepełkiem. Może to i wybór namiastki, może to i upadek – ale znika na wpół żałosna walka o konsekwencję. Może trzeba sobie powiedzieć, że miłość jest niemożliwa, że po tylu zdradach (i tych własnych, i tych uczynionych przez kogoś) nie ma co się wygłupiać, że nie warto silić się na zaufanie.

Nie rób z siebie widowiska, odpuść – szepce ktoś…

Jezu!

Pokusa jest zbyt silna. Mów do mnie. Niech nawet cisza przemawia Twoim Głosem. Bo blisko jest chwila, gdy zaneguję do końca miłość i wszystko, co z nią się wiąże. A przecież nie mogę zanegować Ciebie. Nie chcę żyć w wiecznym rozdarciu między tym, co wiem, a tym, co doświadczam. Nie chcę, by w mej duszy po trochu rozkładał się trup rozpaczy. Pomóż! Podnieś mnie!

STACJA X

Obnażenie

Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili: Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. (Mk 15,31)

Boję się tych ciekawskich spojrzeń uważnie taksujących każdy milimetr zbitego ciała, i jeszcze bardziej zbitej duszy. Nienawidzę pseudo litościwych uśmiechów, zainteresowanych jedynie podkreśleniem swej wyższości i nieskazitelności. Nie zniosę obłudnej troski tych, którym się wydaje, że mogą mnie teraz opisać, „zrozumieć”, ocenić i zamknąć w pudełeczku z odpowiednią etykietką. Obcość ludzkich słów sprawia, że obijam się o niewidzialny mur. Nie chce więc odkrywać poranionego serca. Tyle razy dawano mi pić koktajl z upokorzeń, że wolę, aby wszyscy myśleli, z jestem pysznym gburem, zajętym jedynie własnymi sprawami. Wystarczy, że Matka zna prawdę, a z nią tych kilka osób, którym będzie zależało, aby zrozumieć.

Jak bolą te puste spojrzenia… Jak bolą te mądre teorie…

Jezu!

Przyjąłeś upokorzenie i wściekło-taksujący dotyk spojrzeń tłumu. A byli to ci sami ludzie, którzy jeszcze niedawno wołali – „Hosanna!”. Nie uciekłeś przed złośliwością i małością innych. Wiesz, że tak nie umiem. Nie chcę pytań, spojrzeń, i gotowych recept na szczęście. Ale, jeśli mam zostać obnażony, to pozwól, że razem z Tobą. Nie wiem jak, nie wiem, czy zasługuję – ale daj mi nie być wtedy sam.

Jakże chcę wierzyć, że mnie rozumiesz…

STACJA XI

Przybicie

Rozlany jestem jak woda i rozłączają się wszystkie moje kości; jak wosk się staje moje serce, we wnętrzu moim topnieje. Moje gardło suche jak skorupa, język mój przywiera do podniebienia, kładziesz mnie w prochu śmierci. Bo sfora psów mnie opada, osacza mnie zgraja złoczyńców. Przebodli ręce i nogi moje, policzyć mogę wszystkie moje kości. A oni się wpatrują, sycą mym widokiem; (Ps 22, 15-18)

Jestem zdany na łaskę i niełaskę innych. Unieruchomiony. Jak sparaliżowany. Nie wiem, co boli bardziej – ból fizyczny, który jest stałym towarzyszem, czy ten wewnętrzny – samotności, odrzucenia i wymuszonej bierności…

Nie panuję nad niczym. Nie słucha mnie moje ciało, nie posłuchają ludzie, nie słuchają emocje. Mam świadomość, że każdy, kto na mnie patrzy wie o mnie wszystko, i to od tej strony, której zwykle się nie pokazuje. Znają moje słabości, moje grzechy, choćby te najbardziej wstydliwe, moje myśli, moje pomyłki życiowe i błędy. I nie ma w ich oczach wyrozumiałości, raczej potwierdzenie: „Tak, przegrałeś wszystko. Nic ci się nie udało. Nic nie osiągnąłeś. Tyle zmarnowanych lat, przegapionych szans, zniszczonych ludzi. Wszystko to twoja wina.” A ja nawet nie umiem zaprzeczyć. Nie wiem jak. A oni biorą to za milczącą zgodę swych oskarżeń.

Jezu!

Szatan nawet na krzyżu kusił Cie rozpaczą i poczuciem przegranej. Wiem więc, że rozumiesz te chwile, gdy podobna (choć nieporównywalnie mniejsza) pokusa ma dostęp do mojego serca. Pomóż mi wówczas. Przyjdź z nadzieją. Nie wydawaj mnie na pastwę tych myśli. I gdy ja już nic nie mogę, gdy jestem pozbawiony możliwości uczynienia jakiegokolwiek gestu, poślij swoich aniołów, aby uczynili, to czego jestem pozbawiony.

Tak pokornie wydałeś się w obce i nieczułe ręce… Nieosiągalne…

STACJA XII

Śmierć

A właśnie za wszystkich umarł Chrystus po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał. (2 Kor 5,15)

Chyba chciałbym.

Są takie momenty, gdy wyobrażam sobie tę chwilę.

Znikł by wówczas pozbawiony nadziei świat i życie, w którym zaginęła perspektywa na szczęście. Wiem jednak, ze to tęsknota za radykalna ucieczką, o tyle głupią, że dającą w zamian (być może) wieczność rozpaczy. Ironiczny żart złośliwego szatana.

Łatwiej myśleć o takim nagłym zniknięciu, aniżeli o powolnym umieraniu, a zwłaszcza o powolnym, rozłożonym na raty obumieraniu. Nie umiem stawać się ziarnem rzuconym w ziemię, które musi obumrzeć, nie umiem już czynić tego dla kogoś. Może kiedyś były takie momenty, gdy łatwo było mi zapomnieć o sobie, ale teraz, patrząc na zgliszcza, tego co łączyło mnie z innymi – po co mam obumierać? Czy to ma sens?

Jezu!

Kochasz, nie patrząc na to, czy ktoś Twoją miłość przyjmuje, czy odrzuca. To ostatnie boli, ale jednocześnie nie zamyka Twego serca. Jesteś nieustanną decyzją na wyniszczenie, na umieranie, dla dobra Twych uczniów. Ponawiasz każdego dnia swoją Ofiarę na ołtarzach całego świata. Jakbyś chciał mi wyryć w sercu to wołanie: „Warto się spalić!”

STACJA XIII

Zdjęcie z Krzyża

Teraz, odpoczynek! Dajcie wytchnąć strudzonemu! (Iz 28, 12a)

Skończyło się wszystko, co najbardziej bolesne. Zapanowała cisza.

Nie znam tego uczucia. Znam ciszę przed burzą, ten świdrujący niepokój przeczuwający, że coś zaraz się stanie. Nie wiem jednak czym jest pokój spełnienia. Zawsze przecież co jest nie tak – we mnie, w innych, w sprawach do załatwienia. Zawsze czegoś brakuje. Nawet jak nie przezywam swego braku, czy swego skazania, to cos jest nie w porządku. A tu? Nieznane mi miejsce, gdzie jakby coś się zamyka i zamiera w powietrzu przesyconym spokojem.

Zachodzące słońce, wyciągnięte ramiona Matki. Czułość, której nie czuję.

I spokój.

Jezu!

Daj mi kiedyś dojść do tej chwili. Gdy przeminie ból. Gdy poznam czym jest pokój serca. Gdy doświadczę łez miłości. Gdy bezwładne ciało z ufnością powierzy się kochającym dłoniom.

Tylko proszę. Niech to stanie się jeszcze za życia, a nie po śmierci…

STACJA XIV

Grób

Szeol i Otchłań są jawne dla Pana, o ileż bardziej serca synów ludzkich. (Prz 15, 11)

Wiem, że leżę w grobie. Dookoła ciemność, pustka i cisza.

Mój grób to miejsce, do którego wycofuję się gdy po raz kolejny wiem, że trudniej przeżywać kolejne dni, aniżeli oddzielić się ciężkim kamieniem od innych i świata. Bo po co mam żyć? Dla kogo mam się zmagać z Krzyżem, z wyrokiem ciążącym nad moim życiem, z kamieniami, na które upadam, z ludzkimi krzykami i samotnością. Grób sprawia, że znikają wątpliwości, pytania, pragnienia. Wchłania mnie i wsysa kusząca otchłań.

Jest zimno i pusto.

Jestem sam. Nic nie czuję.

Jest pusto.

Jezu!

Wierzę, że zstąpiłeś do otchłani – nie tylko po to, aby wyprowadzić na wolność praojców, ale także, aby zatknąć w miejscu największego ludzkiego nieszczęścia i zimnej samotności swój znak. Wierzę, że tam, gdzie króluje rozpacz utraconych szans jest już ślad Twojej przebitej stopy. Wierzę, że w moim grobie pod kamieniem cichego smutku, jest pamiątka Twej Obecności.

Byłeś tam przede mną.

Bądź tam ze mną.