Środa, 11 kwietnia 2012
O K T A W A W I E L K A N O C Y
I CZYTANIE Dz 3, 1-10
Jezus nie uzdrowił wszystkich ludzi, którzy w Jego czasach potrzebowali pomocy. Nie uwolnił wszystkich opętanych. Nie wskrzesił wszystkich, którzy umarli. Nie nakarmił wszystkich głodnych i nie popatrzył w oczy wszystkim złaknionym miłości. Wielu potrzebujących pozostawił – tak, jak tego żebraka pod Piękną bramą świątyni. Czemu?
Z dwóch chociażby powodów, jak sądzę.
Najpierw to dlatego, aby coś pozostawić Apostołom i ich uczniom. Bądź co bądź o żadnym kazaniu Pana Jezusa Pismo nie mówi, że w jego wyniku nawróciło się naraz kilka tysięcy ludzi. A tak przecież stało się po słowie św. Piotra, jakie wygłosił w dniu Pięćdziesiątnicy. Dlatego wolno myśleć, że istnieje coś takiego, jak dana przez Boga przestrzeń dla działania Ciała Chrystusa, jakim jest Kościół. Tworzą ją potrzebujący wszystkich wieków, ci, o których Pan powiedział, że zawsze będziemy ich mieć u siebie. A prorok Ezechiel, widząc rzesze chorych i cierpiących – na duszy i ciele – napisze, że są to błota i zalewy, nie uzdrowione, bo pozostawione dla soli. Dla tych, którzy mają być solą ziemi i światłem dla świata.
Ale jest jeszcze co najmniej jeden powód, dla którego Pan przechodząc ziemię dobrze czyniąc, wielu maluczkich pozostawił ze swymi chorobami i cierpieniami. Żadne bowiem uzdrowienie, czy wskrzeszenie, jakiego dokonał Chrystus, nie było „sztuką dla sztuki”. Żadne nie zostało dokonane, aby komukolwiek „ułatwić” życie. Wręcz, czytając Ewangelie, ma się wrażenie, że niektóre cuda wychodzą Panu Jezusowi, niejako przy okazji, lub są nawet trochę wymuszone. Raz czyni coś „zdjęty litością”, innym razem pyta kilkakrotnie „czy wierzysz, że mogę to uczynić?”, lub „kto się mnie dotknął?”. Uzdrowienia są dodatkiem, mają dopomóc karłowatej wierze, mają uzupełnić obraz Boga, jaki przyszedł objawić Jezus, ale nie są głównym przesłaniem. Bo przecież większym cudem jest przemiana serca i umysłu, zwłaszcza wtedy, gdy są one pogrążone w cierpieniu. Nawet zmartwychwstanie Syna Bożego nie odbyło się po to, aby chrześcijanie mieli cichą satysfakcję z potęgi swego Zbawcy. Nie stało się ono dla potwierdzenia wszechmocy Stwórcy. Jezus nie stanął nad strażnikami Grobu i nie powiedział – A widzicie! Taki jestem potężny! Bo wszystko, co uczynił na ziemi, było podporządkowane jednemu – objawić Ojca, pokazać jaki jest Bóg, zaprowadzić do Jego Królestwa, tak ukształtować serca, aby umiały to Królestwo odnajdywać! Nie chodziło o ułatwienie życia na ziemi, lecz o poprowadzenie do życia w nadziei przyszłej nieśmiertelności. Gdyby nie te emanacji potęgi Boga, jakim były cuda Pana, wiara nasza byłaby nierozumna, a każdy, kogo dotknąłby na nowo grzech, nie odnajdywałby siły i nadziei, aby dalej borykać się z egoizmem i pychą w drodze ku Bogu.
– A myśmy się spodziewali… – chciałoby się szepnąć za uczniami, idącymi z tajemniczym Wędrowcem drogą do Emaus. Tak, spodziewamy się, że Bóg przyjdzie z pomocą w najdrobniejszych bólach naszej egzystencji. I czasem (a może często) mamy żal do Niego, że tak nie czyni, że pozwala cierpieć, często w absurdalny sposób. Może to po to, abyśmy, wzorem Piotra i Jana (przecież wcześniej też widywali tego żebraka, a dopiero po Zesłaniu Ducha Św. go tak naprawdę dostrzegli) otworzyli oczy na innych?