Żal…

1.    Wchodziłem właśnie do wspomnianej wczoraj bazyliki San Lorenzo In Damaso, gdy dotarła do mnie trudna wiadomość o tragicznej śmierci Ewy, mojej przyjaciółki z dawnych lat. Utonęła. Osierociła dwójkę małych dzieci.

Znałem ją jako osobę głęboko wierzącą, choć nieustannie szukającą prawdy i Boga. Wiem, że wiele zawierzyła w swoim życiu Chrystusowi i z wielu trudności ją wyprowadził – często przez cierpienie. Jej życie jest ilustracją słów Pisma o Bogu, który człowieka wybawił z dołu zagłady i kałuży błota, aby postawić na skale. Bezpośrednia, prosta i szczera. Bezkompromisowa, jeśli chodziło o rzeczy najważniejsze. Ofiarna. Silna.

Żal.

2.    Pielgrzymując po Wiecznym Mieście i przyzywając wstawiennictwa każdego napotkanego świętego, przypominałem sobie nasze wspólne rozmowy sprzed lat, czy dawne wędrówki ulicami warszawskiej Woli. Śmialiśmy wtedy, że już jesteśmy za starzy na takie łażenie po nocy i pogaduchy, ale wydawało nam się, że póki jeszcze stać nas na takie spędzanie czasu, to może jeszcze nie jest tak źle. Wspominałem ślub Ewy i jedyne (chyba) późniejsze odwiedziny. I śmierć – najpierw jej babci, potem mamy. A teraz…

3.    Trudno zrozumieć, czemu odchodzi z tego świata ktoś, kto – po ludzku sądząc – ma jeszcze tyle do zrobienia. Wychować dzieci, wspierać męża, dawać innym świadectwo wierności Ewangelii. Trudno to pojąć, trudno uchwycić w tym jakąś bożą pedagogię.

Spojrzałem na dzisiejsze czytania, wierząc w moc Słowa, w łaskę przybliżania nas do tego, co dalekie. W księdze Wyjścia zobaczyłem Mojżesza powoływanego do niechcianej misji, a w Ewangelii Jezusa uwielbiającego Ojca za Dobrą Nowinę objawioną ludziom prostego serca. Tak. To na pewno było o niej… Do tego dołożyłbym jeszcze fragment, który – jak mi napisała znajoma – pojawił się na modlitwie, w gronie wspólnoty, do której należała Ewa. Mówi o sprawiedliwym człowieku, który, choćby przedwcześnie odszedł – znajdzie odpoczynek. Zabrany, aby „złość nie odmieniła jego duszy”, oraz by odsłonił głupotę „żyjących bezbożnych”, którzy nie pojmują dlaczego Pan zachował bezpiecznym sprawiedliwego.

Cóż… Mój rozum może i pojmuje, ale serce nie nadąża a wola wzdraga się przyjąć.

4.    Resztę dnia spędziłem w bazylice Świętego Krzyża Jerozolimskiego, wybudowanej na fundamentach pałacu św. Heleny, matki Konstantyna Wielkiego, która odnalazła w Jerozolimie relikwie Męki Jezusa – Krzyż, gwoździe, ciernie oraz tabliczkę wiszącą nad głową Pana, czyli titulus. W zakończeniu lewej nawy znajduje się wejście do położonej dwa piętra wyżej kaplicy Świętych Relikwii, zbudowanej w czasach Il Duce. Może i stylistyka wnętrza nie zaprasza zbytnio do modlitwy, ale bliskość najcenniejszych pamiątek chrześcijaństwa pomaga w zmaganiu się z pytaniami o tajemnicę Krzyża i cierpienia.Może, gdybym miał wiarę na miarę św. Filipa Nereusza, to umiałbym odnosić się do śmierci z pogodą widząc w niej jedynie przejście do bezpośredniego bycia z Tym, który mnie kocha. Nie mam takiej prostoty, ani takiej wiary. Ufam tylko, że śmierć nie jest kresem, że Ewa, Grzesiek, moi dziadkowie, kilku kolegów z klasy, ks. Kwiecień, i wielu wielu innych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Ufam, że – jeśli Pan ujrzał ich życie nienaganne – mogą się za nami wstawiać, kochając także i tam.

Ale po ludzku – żal.

Niech Pan ma w Swej opiece jej rodzinę.