Poniedziałek, 29 lipca 2013 r.

CZYTANIE Hbr 13, 1-2. 14-16
Niech trwa braterska miłość. Nie zapominajmy też o gościnności, gdyż przez nią niektórzy, nie wiedząc aniołom dali gościnę. Nie mamy tutaj trwałego miasta, ale szukamy tego, które ma przyjść. Przez Jezusa więc składamy Bogu ofiarę czci ustawicznie, to jest owoc warg, które wyznają Jego imię. Nie zapominajcie o dobroczynności i wzajemnej więzi, gdyż cieszy się Bóg takimi ofiarami.

EWANGELIA Łk 10, 38-42
Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”.

st martha serviceW zasadzie to chyba nikt nie jej rozumie. Tego krzątania, popędzania służebnych, robienia zakupów, czy lamentu nad opustoszałą spiżarnią. Tych nóg bolących od nieustannego chodzenia na targ, rąk popękanych od prania, zmywania, i ciągłej troski o tak wiele spraw zawsze pilnych i wymagających uwagi. Nikt nie pomaga, nikt nie towarzyszy. Brat, wiecznie z głową w chmurach, zajęty wielkimi sprawami i tajemnicami zbawienia, teraz siedzi obok młodego Nauczyciela, kiwając głową z tym wyrazem twarzy, z jakim zwykł był śledzić życiodajne wersy świętych ksiąg. Tak, Łazarz jest mądry, bardzo mądry. Wielu ceni sobie jego zdanie, przenikliwość i umiejętność odnalezienia prawdy w najbardziej poplątanych wydarzeniach i opiniach. Marta bardzo kocha swego brata i gotowa jest do końca życia towarzyszyć jego poszukiwaniom mądrości jeszcze większej, aniżeli ta, która zwykle jest udziałem synów człowieczych. Wie, że bez jej zapobiegliwości Łazarz nie byłby w stanie ogarnąć domu, czy rozróżnić w jakim momencie wierna służba podkrada zapasy. Tylko ona potrafi wybrać dobre owoce, tylko ona wie u kogo można kupić mleko, jaja, czy wełnę zdatną na zimowy płaszcz. Patrzy więc Marta z uczuciem przez kuchenne okno na głowę brata, poruszającą się zgodnie z przedziwną symfonią mów Rabbiego i Łazarzowych myśli. Marta nie słyszy tych słów, a tym bardziej myśli. Za to słyszy szczęk talerzy, szum buzującej się w garnkach wody, z której za chwilę zrobi zupę, zgrzyt noży siekających cebulę i czosnek oraz unoszące się wszem kwakanie i gdakanie drobiu oznajmiającego kres kaczego, czy kurzego świata. Oczywiście, byłoby wielką krzywdą, gdybyśmy teraz oskarżyli Martę o jakieś intelektualne ograniczenie czy brak szerszych horyzontów. Wbrew pozorom wie, gdzie jest jej miejsce. Zna swoje zalety. Umie powiedzieć, co za łaski Pan jej dał i stara się zrobić z nich najlepszy użytek jaki potrafi. Sprząta więc, prasuje, pierze, chodzi na targ, użera się z nieuczciwymi dostawcami i robotnikami uprawiającymi rodzinną winnice, gotuje obiady, przyrządza śniadania i kolacje, dba o to, by w piwnicy nie zbrakło chłodzonego wina zmieszanego z wodą, które tak lubi Łazarz oraz słodkich specjałów, za którymi przepada z kolei jej siostra.

Właśnie, siostra…

Marta kocha Marię. Zdążyła się nauczyć tej bezcennej kobiecej mądrości wyrażającej się w wyrozumiałości wobec każdego człowieka, który – nawet ten najbliższy – jest inny. Wie, że zapędzenie swej siostry do kuchennych prac skończyłoby się bałaganem, wykorzystaniem wszystkich zapasów i pustkami w domowej skarbonie. Choć Maria potrafi gotować i zająć się domem, robi to w sobie tylko wiadomym tempie i jedynie pod własne dyktando. Wszelkie próby współpracy zawsze kończyły się większą lub mniejszą awanturą, więc Marta porzuciła próby współdziałania na tym polu. Co prawda, to niepodzielne panowanie w kuchni daje jej dużo satysfakcji i świadomości, że jest potrzebna, ale jednocześnie sprawia, że serce Marty czuje się bardzo samotne. Widzi przecież tę nić cichego porozumienia, jaka wiąże Łazarza i Marię, te spojrzenia, zdania urwane w pół słowa, czy identyczny błysk w oczach, gdy oboje wyczuwają smak spraw najważniejszych.

Tak było i teraz. Mimo, że pierwsze wieści o Nauczycielu przyniosła właśnie Marta (jak co dzień szła na targ, gdy zobaczyła zbiegowisko pod synagogą i krzyki o cudownym uzdrowieniu, podeszła więc i pozwoliła się uwieść słowom słodkim i zarazem twardym – nikt tak nie mówił jak On! Wszystko rozumiała! Każde słowo, każdą myśl, każdą przypowieść, a szczególnie tę o radości, jaka panuje w niebie, gdy grzesznik zmienia swoje życie. Ona także cieszyła się z odnalezionych pieniędzy, gdy rozsypały się z nieuważnie postawionej przez Marię na stole sakiewki) to Maria wpadła na pomysł zaproszenia Rabbiego do domu. Teraz siedziała na ziemi, u kolan Nauczyciela, i nie spuszczała wzroku z Jego warg. Obok siedział zasłuchany Łazarz, sprawiający wrażenie olśnionego i porażonego zarazem. Dookoła nich rozsiadła się gromada uczniów męża z Nazaretu, kilkunastu potężnych chłopów.

– Ci, to potrafią zjeść. – pomyślała Marta gdy tylko ich zobaczyła, fachowym okiem oceniając ile będzie musiała nakupić mięsa, sera i jaj.

Teraz siedzieli skubiąc brody, kiwając wraz z Łazarzem głowami, lub pozwalając, aby ich wargi zmawiały bezgłośnie psalm sławiący Bożą mądrość. Wszyscy razem tworzyli jakąś przedziwną wspólnotę połączoną głodem prawdy i pragnieniem życia z ową prawdą zgodnego. Byli różni – rybacy, rolnicy, uczeni w Piśmie; mieszkańcy (tak jak Marta) skalistej Judei, oraz ci, pochodzący z zielonych wzgórz Galilei; pobożni, o wydłużonych frędzlach u szat, oraz celnicy z rozbieganymi oczami, wystraszeni, że ktoś ich potępi wyrzucając ze społeczności zwołanych głosem Nauczyciela. Tak inni, a tak zgodnie zasłuchani…

Marta energicznie zamieszała w każdym z garnków (dwa rodzaje zupy, sosy i słodki deser) i szorstko – zbyt szorstko – zwróciła uwagę jednej ze służących, która musiała poskąpić wonnych ziół do pieczystego, bo jego smak pozostawiał wiele do życzenia. Kątem oka zerknęła na siedzących w ogrodzie:

– Tacy zgodni, tacy… jedno… – pomyślała, wyczuwając delikatne ukłucie w sercu.

Marta nigdy nie czuła, że ktoś ją rozumie. Nigdy z nikim nie doświadczyła takiego zjednoczenia, jakim promieniowali ludzie, których miała za chwilę nakarmić. Czemu? Łyżka zanurzona w garnku z zupą zatrzymała się w pół obrotu. Dlaczego jej życie musi być pozbawione smaku przyjaźni, dzielenia z drugim człowiekiem spraw zarówno tych ważnych i tych mniej istotnych. Dlaczego nigdy nie doświadczyła w czyichś oczach tej cudownej mieszanki uznania, zaskoczenia i radości płynących z dzielenia życia, pasji a nade wszystko fascynacji wzajemnym odkrywaniem rzeczywistości. Przecież ona także odkrywała nieznane światy tworząc nowe smaki, poznawała niedocenione możliwości własnego ciała w pocie czoła uprawiając winną latorośl (a przecież utrzymać winnice w suchym klimacie Gór Judejskich i na piaszczystej glebie jest sztuką dostępną nie dla każdego), oraz opanowała tajniki skutecznego zarządzania wielką posiadłością. Zawsze miała poczucie, że nikt tak naprawdę nie zastanawia się nad sposobami jej działania. Każdego interesował tylko efekt końcowy.

– Jestem sama… – pomyślała smutno – Cóż mi przyjdzie z wielkich słów o miłości, gdy na co dzień muszę troszczyć się o wszystko dźwigając ciężar, który najchętniej z kimś bym dzieliła.

Zdjęła solidne garnki z kuchni i zawołała służebną do rozlania zupy w miseczki. Sprawdzając sos do mięsa pomyślała o Nauczycielu, z trudem powstrzymując falę goryczy: – Czy On wie o mojej samotności? Tak dobrze mówi, tak prawdziwie, tak mocno, że zdaje się znać wszystkie sprawy świata, także samotnych gospodyń, pozostawionych przez najbliższych.

Tu Marta zatrzymała się zdając sobie sprawę z tego, że raczej krzywdzi brata i siostrę, Przecież byli obok niej przez całe życie na wyciągnięcie ręki. Nikt jej nie zmuszał, aby zajmowała się kuchnią, domem i winnicą. Łazarz nawet kiedyś delikatnie sugerował, że może wynająć zarządcę posiadłości, aby ona miała więcej czasu dla siebie (w podtekście brzmiała „dla znalezienia męża”). Nie skorzystała z tej propozycji. Wolała znany i bezpieczny świat kubków, ziół i winnych latorośli. Więc nie powinna mieć teraz pretensji do nikogo. A jednak…

Wzięła koszyk z podpłomykami i – poprzedzana przez procesję sług niosących pełen zestaw przygotowanych właśnie dań – weszła do ogrodu. Łazarz odwrócił głowę, Maria spuściła oczy na stopy Nauczyciela. Martę uderzyło zamglone spojrzenie siostry, identyczne z Łazarzowym. Uderzyła ją własna niemoc, własna samotność – taka nie do zniesienia, bo nie do zmiany. Niemożność przekroczenia granicy pomiędzy kuchnią a miejscem u stóp Rabbiego chwyciła ją za gardło, całkiem, jakby miała za chwilę się rozpłakać. Słudzy rozdawali jedzenie, dolewali wody i wina, a ona stała jak żona Lota, niepewna tego, co się w niej dzieje, starając się ze wszystkich sił nie poddać fali bólu. Zacisnęła zęby. Podeszła bliżej Nauczyciela:

– Rabbi… – zaczęła głośno, sprawiając, że oczy całej tej tymczasowej wspólnoty spoczęły na niej – Czy nic Cię nie obchodzi to, że zostawiono mnie samą przy pracy?! Ponoć po miłości rozpoznają w nas dzieci Ojca niebieskiego a oto moi najbliżsi nie chcą otworzyć swoich serc na moje troski! Łazarza jeszcze rozumiem, ale moja siostra?! – nabrała tchu, aby wylać cały, nagromadzony przez lata, żal swego serca, lecz Nauczyciel ją uprzedził. Gestem wskazał jej miejsce obok Marii.

– Wiem, że troszczysz się o tak wiele, – ogarnął wzrokiem domostwo – ale przecież niewiele trzeba, aby kochać. – Popatrzył prosto w oczy Marty. – Twoja siostra obrała najlepszą cząstkę. Podobnie i ci. – wskazał na uczniów – Nie zawsze będę u was, a przecież tylko ze Mną i we Mnie możecie się naprawdę spotkać.

Czy rozumiesz?