Droga do Ogrójca
Wyszliśmy z Wieczernika
wystraszeni, zasmuceni, drżący
wypatrujący celu w plątaninie uliczek Miasta.
Niewiele pojęliśmy
zanurzeni w rwącym potoku ostatniego pożegnania
którego refren wiązał się przedziwnie
z czystością naszych stóp
oraz pustym kielichem.
Słyszeliśmy szum wiatru
nie wiedząc jednak skąd przychodzi i dokąd podąża Ten,
który miał być Drogą Prawdą i Życiem.
Przenikał nas chłód – odwieczny towarzysz samotności i trwogi.
Otuleni w płaszcze schodziliśmy do doliny Cedronu, niczym w głąb otchłani.
Mesjasz rozglądał się wokół chcąc zapamiętać miejsce
w które ma przyjść u końcu czasów
dla uczynienia sądów.
Piotr się zaperzał, Tomasz ironizował, tylko Jan cicho łkał.
Przed nami szumiały oliwki,
zapraszając do snu – jedynej ucieczki przed nieuchronnym.
Napojeni Jego Krwią i nakarmieni Jego Ciałem
oddaliliśmy się od samych siebie
przedkładając własny mrok
nad Obecność.