O Adonai, Wodzu Izraela, 
Tyś w krzaku gorejącym objawił się Mojżeszowi 
i na Syjonie dałeś mu Prawo, 
przyjdź nas wyzwolić swym potężnym ramieniem.

Nie możesz być bezpański, bez przewodnika, bez wodza. Potrzebujesz kogoś, kto zepnie wszystkie siły twojej duszy i ciała w jedno. Sam tego nie potrafisz. Sam możesz, co najwyżej, zacząć krzyczeć, a często i wyć, nie do końca nawet wierząc, że twój krzyk do kogoś dotrze i ktoś się nim naprawdę przejmie.

Bóg jest przedziwnym wodzem – dowódcą (księciem, jak dosłownie nazywa Go dzisiejsza Antyfona) i Ojcem zarazem. Chce cię wyprowadzić z niewoli, którą często sam sobie urządziłeś, chce cię prowadzić ku wypełnieniu obietnicy, jaką ma dla każdego z nas, chce wreszcie uporządkować twoje życie, abyś nie przewracał się o własne nogi. Tych pragnień Swego Serca nie tai. Nie każe się domyślać, jaki jest. Bóg nie bawi się z nami w duchowe zgadywanki. Mówi jasno, jak Mojżeszowi wobec gorejącego krzewu – tego niezwykłego znaku wiecznie płonącej miłości (takim ogniem chciałby nas zapalić! Tak, możemy stać paliwem Jego Łaski! Ona nie niszczy, choć wyniszcza. Ona, w zetknięciu z twoją i moją wiernością, trwaniem, poddaniem się, udzieli innym światła i ciepła! Nie chciałbyś być takim krzewem? Jak Maryja!), nie jest złośliwym bóstwem, ale Panem, Adonai, nieskończenie bliższym naszym prawdziwym nieszczęściom, aniżeli my sami.

Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań jego na ciemięzców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej (Wj 3,7-8)

Bóg nie chce naszej udręki! Bóg słucha naszych narzekań! Bóg wie, na czym polega ból człowieczej duszy, które wplątała się w niewolnicze jarzmo!

Bóg interweniuje!

Dodajemy grzech do grzechu, kiedy myślimy, że Pan w skrytości cieszy się z ludzkiego zniewolenia, że Pana raduje nasze cierpienie, że Pan lubuje się skargami i jękami uciemiężonych. Swoją solidarność z ujarzmionym człowiekiem objawił najpełniej w Tym, na którego czekamy – w Swoim Synu. W Jego ogołoceniu, uniżeniu i męce.

“Zstąpiłem” – mówi do Mojżesza, aby nas:

… wyrwać z ręki Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej, do ziemi, która opływa w mleko i miód, na miejsce Kananejczyka, Chetyty, Amoryty, Peryzzyty, Chiwwity i Jebusyty. Teraz oto doszło wołanie Izraelitów do Mnie, bo też naocznie przekonałem się o cierpieniach, jakie im zadają Egipcjanie. (Wj 3,8-9)

W sytuację, jaką dziś przeżywasz, Pan pragnie się zaangażować osobiście. Tyle razy przecież dawał dowód swej żywej, dynamicznej i pełnej mocy Obecności. Nie wątp więc, tylko daj się poprowadzić.

Trud wychodzenia z grzechu, ze zniewolenia, z zaplątania się w przymus egoizmu i pychy jest duży, ale nie śmiercionośny. To prawda, że wędrówka przez pustynię ku Ziemi Obiecanej dużo kosztuje. Potrzeba w niej samozapracia, zaufania, swoistego odcięcia się od tego najgłębszego, wyprowadzonego z lat myślenia grzechem, sposobu wnioskowania o sobie i świecie. Ale masz do wyboru wyniszczać się w grzesznej pogoni za wiatrem, oszukiwać się, szukać siebie w poszukiwaniu władzy nad drugim, mamony, przyjemności – albo obumrzeć w Jego rękach. Przebitych rękach.

Pan pocieszył swój lud, zlitował się nad jego biednymi.
Mówił Syjon: „Pan mnie opuścił, Pan o mnie zapomniał”.
Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,
ta, która kocha syna swego łona?
A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie.
Oto wyryłem cię na obu dłoniach, twe mury są ustawicznie przede Mną. Spieszą twoi budowniczowie, a którzy burzyli cię i pustoszyli, odchodzą precz od ciebie. (Iz 49,13-17
)

Zstąp więc, Panie. Przyjdź! Wyciągnij swoją prawicę w naszej obronie i poprowadź tam, gdzie sami nigdy nie mielibyśmy się się wybrać.