Co tak naprawdę będziemy świętować 25 grudnia? Już nawet nie pytam o choinki, Mikołaja, czy karpia w galarecie, ale głębiej – co świętujemy, my, przychodzący na Pasterkę, chcący ocalić stare tradycje, chodzący do spowiedzi (może co kilka miesięcy, może co pół roku, a może co kilka tygodni czy nawet dni) i przyjmujący Komunię (j. w.). Co świętujemy?

A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich! Z ciebie wyjdzie dla mnie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności. (Mi 5,1-2)

Świętujemy uniżenie, ukorzenie, umniejszenie się.

Świętujemy najbardziej owocną małość świata. Życiodajną.

Sformułowanie „Betlejem Efrata” znaczy tyle co „płodny dom chleba”. Było ono miastem ważnym w historii narodu wybranego. Tam urodził się Dawid, tam też, jeszcze przed nim, zmarła przy porodzie Rachela, żona patriarchy Jakuba. Miejscowość z taką sławą powinna coś znaczyć, jednak z czasem podupadła sława Dawidowego rodu, a z nią sława Beth Lehem. Może o tobie też mówili – „Dobrze się zapowiada”, a potem, wyszło, tak… zwyczajnie… niepozornie… Znakiem naszego świętowania jest nieudane miasto i – po naszemu – nieudane życie. Takie do końca „nie takie, jak trzeba”. Nawet kiedy już Mesjasz przyszedł – będziemy o tym czytać za kilka dni – oni, ci z Betlejem, nie przyjęli Go. Sama bowiem małość nie wystarcza, chrześcijaństwo nie jest religią zwykłych wyrzutków, odrzuconych i tych „na peryferiach”, trzeba jeszcze posłuszeństwa Panu.

«Oto idę, aby spełnić wolę Twoją». (Hbr 10,8)

Uniżenie Boga jest zaproszeniem do pokory i ogołocenia, do bycia najmniejszym. Owa małość nabiera jednak sensu dopiero w podporządkowaniu się Panu, na wzór Syna Bożego, który uniżył się ze względu na wolę Swego Ojca. Na wzór młodziutkiej Miriam, ukrytej w cieniu nazaretańskich domów, której ziemskie życie niewiele znaczyło w oczach ówczesnego świata.

Nie chciej więc znaczyć. Nie chciej potwierdzać siebie w oczach innych. Nie chciej być perfekcjonistą – chciej być święty!