Gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego,
zrodzonego z Niewiasty, zrodzonego pod Prawem,
aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu,
byśmy mogli otrzymać przybrane synostwo.
Na dowód tego, że jesteście synami, 
Bóg zesłał do serc naszych Ducha Syna swego,
który woła: «Abba, Ojcze!»
A zatem
nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem.
Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej. (
Ga 4, 4-7)

Pełnia czasu – już nic ważniejszego niż nadejście Chrystusa nie zdarzy się w historii. Jeśli można się zgodzić z Francisem Fukuyamą, że nadszedł koniec historii to właśnie w tym kontekście, a nie w związku z wyższością demokracji nad innymi ustrojami. Od wydarzenia w Betlejem historia, a z nią nasz, ziemski czas, kręci się wokół Osoby i Wydarzenia Jezusa, Syna Bożego. W związku z tym wszelkie nasze próby budowania na ziemi idealnych ustrojów, wspaniałych systemów społecznych, czy realizowania cudownych recept na szczęście według przepisów ułożonych przez wszelkiej maści ideologów – cała ta kolorowa i smutna zarazem zabawa śmiertelnych zbawców ludzkości nie ma najmniejszego sensu. Przypomina bezskuteczne próby czarodzieja Gandalfa z “Władcy Pierścieni”, który usiłuje wejść przez ukryte w skale drzwi do kopalń Morii, podziemnego królestwa krasnoludów. Brakuje mu tylko zaklęcia, jednego słowa, aby otworzyć tajemne wrota. Przypadkowo wypowiada je jeden z hobbitów, a słowo to brzmi: “mellon”, “przyjaciel”. Dla nas tym słowem, kluczem, wreszcie przyjacielem jest Chrystus – Zbawiciel.

Św. Jan Paweł II w 1979 r. w Polsce mówił, że Jezus:

…to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa.

Niegdyś odczytywaliśmy te słowa w kontekście ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej. Dziś zobaczmy w nich także głęboki sens duchowy. Człowiek, jak mówił święty papież:

Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa. I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi.


Gdy oderwiemy rozumienie samych siebie od Chrystusa, wówczas pozostajemy ślepi i głusi na znaki czasów. Może dlatego błądzimy jak dzieci we mgle pośród – obiektywnie – zatrważających zdarzeń, jakie dzieją się dookoła nas.

Europę zalewa trzecia fala inwazji islamu. Tak pisał o tym historyk myśli politycznej, prof. Jacek Bartyzel:

Pierwsza, arabska, inwazja islamu (VII-VIII wiek) zniszczyła 4/5 ówczesnego chrześcijaństwa, kwitnącego na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce, opanowała nawet prawie całą Hiszpanię, a zatrzymać udało się ją dopiero za Pirenejami, z drugiej zaś strony pod murami Konstantynopola, a próba kontrofensywy ze strony chrześcijańskiego Zachodu w XI-XIII wieku ostatecznie się nie powiodła.

Druga, turecka, inwazja islamu (XV-XVII wiek) zdobyła Konstantynopol, opanowała całe Bałkany oraz większą część Węgier. Zatrzymali ją dopiero Jan Austriacki pod Lepanto, Jan III Sobieski pod Wiedniem i Eugeniusz Sabaudzki pod Zentą.

Trzecia inwazja na Europę, dokonująca się bez wystrzału teraz, opanowuje już główne stolice i całe mniejsze miasta, nie napotykając żadnego oporu i prawie nie znajdując już chrześcijan. Przeciwnie: rządy, które zdradziły swoje ludy, prześladują wyłącznie swoich własnych obywateli za nieśmiałe nawet słowa dezaprobaty. Gdzie więc ta inwazja się zatrzyma i czy w ogóle gdzieś się zatrzyma?

Czyż to nie znak wzywający do nawrócenia? Współczesny bicz boży na chrześcijan, którzy pozostawili jedyny klucz do zrozumienia samych siebie? Tak mówił o tym ks. prof. Robert Skrzypczak w jednym z wywiadów już w 2016 r.:

Inwazja Arabów na Europę stanowi analogię do inwazji Chaldejczyków na Ziemię Świętą w czasach proroków. Pan Bóg dopuścił, by Izraelitów ciemiężyły obce ludy. Miały być rodzajem bicza Bożego, wywołując przebudzenie Izraela.

Ale nie tylko na zewnątrz naszej katolickiej rodziny słychać pomruki nadciągającego potopu. Jeden z polskich hierarchów w zeszłorocznej homilii do młodzieży na Polach Lednickich wołał:

W centrum Kościoła ma stanąć człowiek. (…)  W dniu świętym chodzi o człowieka. W tej Eucharystii, którą przeżywamy, chodzi o ciebie. (Jezus) nie chce żeby szło o Niego. Kiedy my Go stawiamy w centrum, on sam się usuwa i mówi: “Ty masz być w centrum. O ciebie chodzi.” Chrystus nie dopomina się o chwałę. Chrystus nas nie zbiera tutaj po to, by nam powiedzieć “Patrzcie, jestem!”. On nas tu zwołuje po to, aby powiedzieć: jestem przy tobie (…) Jestem i tego uczę swój Kościół, by był skupiony na tobie

A przecież w centrum Kościoła jest Pan!

Chwały mojej nie oddam innemu. (Iz 48,11)

Pośrodku ciebie jestem Ja – Święty, i nie przychodzę, żeby zatracać. (Oz 11,8n)

Bogu, który jedynie jest mądry, przez Jezusa Chrystusa, niech będzie chwała na wieki wieków! Amen (Rz 16, 27).

Komentując te słowa hierarchy Debora Sianożęcka w książce “Palce Boga, stopy Miriam” pisze:

Czytając tę wypowiedź, człowiek, który prowadzi życie sakramentalne, czyta Pismo i zachowuje Tradycję Kościoła, nie ma najmniejszej wątpliwości, że „coś tu jest nie tak”. (…)

Dopiero w Jego „JESTEM” mogę odkryć moje „jestem”. Zamiana kolejności moim zdaniem jest niemożliwa, chyba że ktoś chce przeżyć mocne rozczarowanie, a nawet otrzeć się o śmierć. Ja ryzykować nie będę i nikogo nie zamierzam namawiać do adorowania swojego „ja jestem”. Poza tym adorowanie siebie samego, a nawet drugiego człowieka prędzej czy później się wyczerpie i stanie się nudne.

Skoro dla wielu katolików centrum życia i uwagi jest człowiek a nie Bóg, to co się dziwić, że jesteśmy świadkami nie tylko opustoszałych świątyń, ale nawet wyprzedawanych. Zjawisko musi być na tyle wielkie, że nawet Papieska Rada ds Kultury wydała w grudniu zeszłego roku dokument regulujący sposób postępowania w takim przypadku. Przy tej okazji, jak donoszą agencje:

Przewodniczący Rady kard. Gianfranco Ravasi, przyznał, że w dawniejszych czasach duża liczba kościołów była wynikiem pewnego kontekstu społeczno-kulturowego.

A może była wynikiem mocnej wiary, która w kulturze się właśnie wyrażała? Jeśli to, co widzimy w kinach, teatrach, galeriach czy w zdobyczach architektury (także sakralnej) jest niejako wypisem z wnętrza współczesnego człowieka, to ogarnąć może nas przerażenie…

Pod koniec listopada papież Franciszek podczas przemówienia skierowanego do członków Konferencji Episkopatu Włoch powiedział:

W ciągu ostatnich kilku lat wiele kościołów stało się zbędnych z powodu braku wierzących lub duchownych, czy zmieniającego się rozmieszczenia ludności w miastach i na obszarach wiejskich. Należy to przyjąć nie z niepokojem, ale jako znak czasu.

Słowa te trudno zrozumieć. Następca św. Piotra publicznie potwierdza opuszczenie wielu świątyń (nie mówi o kilku, nielicznych, czy niektórych, ale o wielu) i podkreśla, że nie ma powodu do niepokoju?! Oto jesteśmy świadkami wielkiej apostazji, już nie “milczącej apostazji człowieka sytego” (o której pisał Jan Paweł II w adhortacji “Ecclesia in Europa” w 2003 r.), ale apostazji głośnej, tysięcy,  a nawet milionów dusz ludzkich, a wikariusz Chrystusa zdaje się sankcjonować to zjawisko i uspokajać?! Od uspokojenia niedaleka droga do uśpienia…

Tak, doświadczamy dużego kryzysu. O. Adam Czuszel OSPPE we wspomnianej już książce “Palce Boga, stopy Miriam” pisze:

Mamy problem z dużym kryzysem, z zamętem, który zdaje się pogłębiać, a przecież Benedykt XVI pisał, że wszelkie kryzysy w Kościele są związane z kryzysem kapłaństwa. W 2009 roku w seminariach diecezjalnych w Polsce było 3732 kleryków, ale już w 2014 było ich 2851. To oznacza spadek w ciągu kilku lat o jedna czwartą!

I dodaje:

Nie ma co się łudzić – jeśli w seminariach zachodnich zrezygnowano w dużej mierze, lata temu, z sakramentu pojednania, z konfesjonałów i nagminnie przyjmowano komunię z pominięciem spowiedzi, jeśli się przyzwyczajało kleryków do tego, że mogą przyjmować Ciało Chrystusa, nie zważając na dziewiczość sumienia, stało się to, co widzimy: seminaria na zachodzie Europy świecą pustkami, a kapłani wydają się poronionymi płodami. Co będzie u nas?

Czy w związku z tym mamy się załamać? Bynajmniej! Właśnie dlatego, że jesteśmy zaniepokojeni powinniśmy na nowo odnaleźć Maryję i Jej Syna. Leży on w żłobie, jak pasza dla zwierząt. Jak pokarm dla nas.

Pasterze pośpiesznie udali się do Betlejem i znaleźli Maryję, Józefa oraz leżące w żłobie Niemowlę. (Łk 2, 16)

Bez tego pokarmu będziemy wiecznie głodni, wiecznie nieszczęśliwi, przepełnieni goryczą, a przecież nie o taką gorycz chodzi Panu Bogu. Już anioł przestrzegł św. Jana na wyspie Patmos, podając mu Boże Słowo:

«Weź i połknij ją, a napełni wnętrzności twe goryczą, lecz w ustach twych będzie słodka jak miód». (Ap 10,9)

Gdy spożywamy Pana, napełniamy się nadzieją i wiarą, że wszystko jest w Jego ręku. Nie pokładajmy nadziei w cudownych lekarstwach, fantastycznych lekarzach, obiecujących wiele politykach, czy nawet duchownych, choćby stali najwyżej. W ogóle nie pokładajmy ufności w człowieku. Mówi bowiem Pismo:

Lepiej się uciec do Pana,
niż pokładać ufność w człowieku.
Lepiej się uciec do Pana,
niżeli zaufać książętom. (Ps 118,8-9)