Blog ks. Jacka Gomulskiego

Miesiąc: luty 2019 (Page 1 of 2)

Rozpoznać Bożą chwałę.

Żyć adoracją to przeżywać dzień ze stałą świadomością Jego obecności. I nie chodzi tu o przerażającą myśl o strasznym Bogu, który śledzi każdy mój krok, aby sprawdzić na ile przestrzegam Jego zasad i powinności, ale o pokorną obecność Baranka, który mi się ofiarowuje i chce we mnie i przeze mnie uświęcać czas i przestrzeń. Przeżywając codzienność w ten sposób nauczę się życia będącego jednocześnie chwałą Boga. Miejscem, w którym uczę się takiego stylu życia jest adoracja. Tam poznaję uniżenie Boga i Jego pokorę. Tam rozpoznaję, jak cierpliwie Pan czeka na mnie. Tam rozpoznaję wierność, jaką Pan ma wobec obietnic jakich udzielił. Tam uczę się ciszy i pokornego czekania na Jego łaskę. Tam wreszcie, poznawszy – w przejawach Jego działania, zapisanych w historii, zarówno świata, jak i mojej osobistej –  jak dobry jest mój Bóg, mogę dojść do prawdziwej i autentycznej radości i uwielbienia.

To wszystko zawiera w sobie pieśń, jaką wyśpiewała Najświętsza Maryja Panna przyjąwszy słowo Archanioła i prorockie słowo św. Elżbiety. Gabriel odsłonił przed Maryją zamysł Boży, jako pokorną propozycję Najwyższego, Elżbieta zaś potwierdziła szczególne wybranie Maryi oraz słuszność drogi, jaką postępowała Ta, która “uwierzyła w spełnienie słów powiedzianych od Pana” – drogi ufności i zawierzenia.

I rzekła Maryja: Uwielbia dusza moja Pana.

Duch mój weselem się napełnił dzięki Bogu, mojemu Zbawicielowi, że spojrzał na taką małość swojej służebnicy.

Bo oto odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, że mnie On, Możny, tak wielkie rzeczy uczynił. Święte Jego imię!

Jego miłosierdzie przez pokolenia i pokolenia dla żyjących w Jego bojaźni.

Okazał w dziełach moc swojego ramienia, rozproszył unoszących się pychą w myślach serc swoich.

Strącił możnych ze stołków, a małych uczynił wielkimi.

Cierpiących głód napełnił dobrami, a bogatych z gołymi rękami odprawił.

Ujął się za Izraelem, swoim sługą, aby pamiętano o Jego miłosierdziu,

jak powiedział do naszych przodków: Abrahamowi i jego potomstwu na wieki. (Łk 1,46-55)

Dietrich von Hildebrand napisał:

Bóg musi się objawić naszemu duchowi w swej nieskończonej chwale, a my musimy na nią odpowiedzieć w świętej radości i miłującym uwielbieniu. (…) Cieszymy się z tego, że istnieje prawda, że istnieje ten oto dobry, szlachetny człowiek, że jest coś takiego jak niebo usiane gwiazdami czy wspaniałe dzieło sztuki. Tu wszakże chodzi o radość z tego, że to, co ma byt absolutny, jest nieskończenie doskonałe i że to coś nieskończenie wspaniałe jest Osobą. Jakież nieskończone wzmożenie rzeczywistości dobra zawiera się w fakcie, że summum bonum, najwyższe dobro, nie jest niemym, nieosobowym bytem, jakąś ideą czy zasadą jedynie, lecz Osobą, która mówi do nas: “Ego sum qui sum”- “Jestem, który jestem”, Osobą absolutną, w której spełnia się kwintesencją wszelkich wartości, która nas stworzyła i utrzymuje przy istnieniu, która nas tak ogarnia i posiada, jak to może czynić tylko osoba. Chwała Boga musi ugodzić nas w serce, a my w wielbiącej miłości musimy paść na kolana i całkowicie oddać się Bogu. Musimy udzielić owej czystej odpowiedzi, w której punkt ciężkości przenosimy z siebie na Boga, tak że chwała Boża sama w sobie jest źródłem najczystszej radości. “Deus meus et omnia” – “Bóg mój i wszystko” (św. Franciszek z Asyżu).

Do poznania chwały Bożej i odpowiedzi na nią musi jednak dojść drugi element: konfrontacja naszej własnej osoby z Bogiem. W obliczu Boga uświadamiamy sobie naszą grzeszność i nicość. Mówimy ze św. Franciszkiem: “Kim Ty jesteś, a kim ja jestem?”. (…) Jeśli tkwimy w pysznej, ślepej na wartości postawie, która szuka zadowolenia tylko we własnej chwale, zaś absolutnej chwale wartości przeciwstawia bezsilną niechęć, to żadne objawienie Bożej chwały nic nam nie pomoże. Zamiast radosnego oddania się Bogu wywoła ono pełen pychy gest Lucyfera, który chciałby Boga zdetronizować.

Maryja jest pełna radości z powodu Bożego działania. Jej przekonanie o dobroci Boga wiernego swym zapewnieniom, o Jego sprawiedliwości o miłosierdziu, o “wywyższeniu pokornych” obficie wypełnia serce Maryi. To samo serce, pod którym spoczywa Syn Boży – żywy dowód bożej litości nad słabym człowiekiem.

Jeśli adoracja ma stać się uwielbieniem – a więc już nie modlitwą przebłagania, prośby czy nawet słuchania – musi być zakotwiczona w bożym działaniu a następnie zostać przełożona na dziękczynienie. W uwielbieniu bezradność grzesznika przemienia się w radość z obdarowania. W doświadczenie – przede wszystkim intelektualne, poznawcze – Daru, w którym człowiek rozpoznaje swoje “nic” ale od razu widzi, że jest ono wypełnione niewyobrażalną Łaską. Może przydarzyło Ci się to doświadczenie po jakiejś spowiedzi. Przystępując do niej otaczała cię beznadzieja i rezygnacja, ale otrzymane przebaczenie przyniosło myśl o niepojętej Miłości, tak potężnej i absolutnej, że przekraczającej zdolność ludzkiego kochania i pojmowania! I nie chodzi tu o rodzaj sentymentu czy afektu, nie! Chodzi o czyste rozpoznanie takiej bezinteresownej afirmacji, do której nikt z nas nie jest zdolny. Co więcej owe afirmujące przyjęcie proszącego o przebaczenie grzesznika nie zatrzymuje się na samym akcie przebaczenia, nie, ono biegnie dalej i wyraża się w nieustannym podtrzymywaniu słabego człowieka w przeróżnych przejawach jego życia. Podtrzymywaniu tym skuteczniejszym i pełniejszym o ile człowiek wchodzi w boży zamysł i realizuje boży plan.

Odkrycie, a może raczej odkrywanie, dobroci Boga działającego, musi prowadzić do zachwytu nad Bogiem i do pragnienia powiększania Jego chwały.

Medytując hymn Maryi widzimy Jej zmysł realizmu. To wyczucie rzeczywistości nie prowadzi jednak do narzekania, lęku o siebie czy przyszłość, rozpaczy, depresji, ospałości, ani do ucieczki od planu bożego. Maryja w swojej małości a także w przejawach mocy (“strącił z tronu możnych”) widzi działanie Łaski, Opatrzność, czyli dobroć Boga! Można zadać sobie pytanie, czemu zmysł realizmu, którym się szczycimy, nas prowadzi do czegoś wręcz przeciwnego? Maryja poznaje świat przez pryzmat Boga, my zaś poznajemy świat przez pryzmat samych siebie skupiając się na naszej bezradności.


Czy dostrzegasz dobroć Boga w swoim życiu i w życiu oddanych i ludzi?

Czy dziękujesz Bogu za Jego dobroć? Czy napełnia cię ona radością? Jeśli nie to co cię cieszy?

Co robisz, aby przeżywać dzień “w obecności Pana”, czyli ze świadomością, że On jest, chce ci towarzyszyć i przez ciebie czynić “wielkie rzeczy”?

U stóp Pana.

Podczas ich drogi wstąpił do pewnej wsi a kobieta imieniem Marta przyjęła Go w swym domu. Miała siostrę imieniem Maria. Ta przysiadłszy u stóp Jezusa i słuchała Jego słowa. Marta natomiast wciąż była pochłonięta licznymi posługami. Przystanąwszy powiedziała: „Panie, nic Cię to nie obchodzi, że moja siostra zostawiła mnie samą przy obsłudze? Powiedz jej, aby mi pomogła”. Pan rzekł jej na to: „Marto, Marto, martwisz się i jesteś zakłopotana o tak wiele, a tylko jedno jest potrzebne. Maria wybrała dobrą cząstkę i nie zostanie jej ona zabrana”. (Łk 10,38-42)

Wprawdzie w powyższym fragmencie biblijnym nie występuje żaden z greckich wyrazów odnoszących się wprost do pojęcia adoracji, to jednak pamiętajmy, że postawa zasłuchania wiąże się z postawą zapatrzenia. Wspólnym ich mianownikiem będzie pełne szacunku i czci uczniowskie trwanie w obecności Pańskiej. Dodajmy, że owo trwanie musi być nacechowane miłością i oddaniem. To wszystko wyraża postawa Marii opisana w wersie 39.

Choć Maria raczej słucha Jezusa, to jednak trudno oddzielić je bycie u Jego stóp od wpatrywania się w Jego oblicze. Kard. Ratzinger pisząc o tym cytuje fragment Listu do Hebrajczyków:

Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala (Hbr 12, 2; por. 3, 1).

„Wzrok utkwiony w Jezusie” stał się hasłem Ojców pustyni, którzy w ten sposób na nowo podjęli starotestamentowy motyw „poszukiwania Jego oblicza”. Modlący spogląda na Tego, który jest ponad nim i który wychodzi mu naprzeciw; na Tego, któremu sam próbuje wyjść naprzeciw poprzez modlitewne spojrzenie, aby dojść do jedności z Nim.

Pomedytujmy nad sceną z Betaniii. Przychodząc na adorację zapraszam Pana do siebie, do swoich spraw, trosk i radości. Nie muszę zbyt wiele Mu mówić, aby trwać w świadomości, że On jest u mnie jak u siebie. To podkreślenie, że Jezus jest przyjęty i naucza w domu Marty jest znamienne. Najczęściej przecież nauczał w synagogach bądź a otwartych przestrzeniach, tu jednak wybiera dom. O ile dom Piotra, w którym także Pan nauczał jest znakiem całego Kościoła, o tyle dom Łazarzowych sióstr jest typem pojedynczego ucznia, w którego wnętrzu może trwać obecność Pana – żywego i wypowiadającego swe Słowo. Jest ona możliwa tylko dzięki darowi Eucharystii. Warto jeszcze wspomnieć, że imię owej niewiasty, która przyjęła Pana można przetłumaczyć, jako “gospodyni, pani domu”. Przyjmując Pana Wszechświata pani domu nie rozpoznała swego miejsca. Ubiegła ją w tym jej siostra.

Maria odnajduje swoje miejsce przy Jezusie, a nie w kuchni, czy innych czynnościach służebnych, mimo, że zgodnie z obowiązującym zwyczajem, nie powinna siedzieć w gronie męskim, zwłaszcza w pewnej bliskości mężczyzny. Łamie więc pewien zwyczaj, gdyż wartością najwyższą jest dla niej Jezus, Jego Słowo i Jego obecność. Owo podkreślenie stóp Jezusa, czyli Jego Ciała, przypomina nam o Obecności Eucharystycznej. Postawa siedząca Marii zaś podkreśla jej rolę jako autentycznej uczennicy, gdyż taka właśnie postawa cechowała uczniów ówczesnych rabinów. Oznaczało to nie tylko zasłuchanie i pokorną uległość wobec mądrości mistrza, ale także przyjmowanie i gotowość wypełnienia usłyszanych nauk. Marta więc przyjęła Pana do domu, ale nie uczyniła Go panem domu podczas gdy Maria przyjmuje to, co Jezus ze sobą przynosi – Jego Słowo.

Opisując postawę Marii św. Łukasz używa sformułowania, które można przetłumaczyć jako zasłuchanie z uwagą, słuchanie ze skupieniem, wsłuchiwanie się”. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku opisu spoglądania na miedzianego węża, tak i tutaj cała uwaga patrzącego – w tym przypadku słuchającego jest skupiona na obiekcie adoracji, czyli tak naprawdę na Bogu. Ilekroć św. Łukasz używa zwrotu “słuchać słowa” (ακουειν tον λογον – akouein ton logon) to jednocześnie zwraca uwagę na pewną relację bliskości czy wręcz nowego rodzaju pokrewieństwa między słuchającym a Jezusem. Adoracja i kontemplacja wymaga pewnego intensywnego wysiłku duchowego, który przejawia się nie tyle w intensywności skupienia co w natężeniu pragnienia.

Są różne rozumienia postawy Marty. Według jednego z kluczy interpretacyjnych jest ona skupiona na sobie, na swoich sprawach i troskach, nawet jeśli wynikają one ze szczerej potrzeby gościnności. Można bowiem chcąc autentycznie czynić dobro przeakcentować własne starania zapominając o napomnieniu Pańskim:

Dość ma dzień swojej biedy. (Mt 6, 34)

Maria kontemplując Słowo Jezusa i adorując Jego obecność nie troszczy się zbyt wiele o jutro, przeciwnie, zdaje się wszystkie swoje troski składać u stóp Mistrza.

Inny sposób rozumienia roli Marty i lekcji, jaką ona nam zostawia wiąże się z greckim rzeczownikiem jakim Łukasz opisuje działania Marty – diakonian (διακονιαν), oraz czasownikiem diakonein (διακονειν). Choć w klasycznej grece oba te wyrazy oznaczają służbę najniższą i pogardzaną, to w dziele Łukasz i w listach Pawłowych ma on najczęściej znaczenie przenośne i może oznaczać też “służbę Bożą”. Czyżby więc historia o dwóch siostrach była przestrogą przed zbytnią aktywnością czynioną kosztem kontemplacji i adoracji?

Maria wie, że tym który naprawdę głosi Słowo jest Chrystus, wie także, że wejście w Jego działanie, czyli służba Słowu (o sługach Słowa pisze Łukasz w prologu do swej Ewangelii) jest pełna o ile zakotwicza się w słuchaniu samego Pana. Troski Marty są troskami osoby bardziej przejętej jakimś dobrym dziełem czy dobrym działaniem aniżeli wsłuchaniem i rozeznanie tego, co Pan ma do powiedzenia. Chrystus nie potępia trosk Marty, ale ukazuje ich dopełnienie, a nawet wtórność wobec postawy Marii.

Czym jest dla mnie słuchanie Pana? Czy czytam Pismo św.? Jak często?

Czy podczas adoracji zdarza się, że porusza mnie i powraca do mnie jakieś zdanie z Pisma św. bądź konferencji czy homilii?

Czy jest jakieś Słowo, które szczególnie poruszyło mnie podczas tych rekolekcji?

Uniżenie i cierpliwe trwanie.

Chodził więc i głosił w ich synagogach po całej Galilei, i wypędzał demony. I oto przyszedł do Niego trędowaty, upadł na kolana (γονυπετων) i prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. A On, pełen współczucia, wyciągnął swoją rękę, dotknął go i powiedział: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast też zszedł z niego trąd i został oczyszczony. (Mk 1,39-40)

Spróbujmy odczytać tę perykopę w kontekście adoracji, rozumianej jako spotkanie z Panem. Możemy to czynić tym łatwiej, że punktem wyjścia w redakcji Markowej jest działanie (przynajmniej na pierwszy rzut oka) trędowatego. To on przychodzi do Jezusa i natychmiast pada n przed Nim na kolana uznając swoją bezsilność. Do tego momentu Ewangelista opisywał bądź uprzedzające działanie Jezusa, bądź inicjatywę osób towarzyszących choremu. Teraz jednak chory sam uniża się wobec Jezusa i oczekuje od Niego pomocy. Ilustruje to jeden z aspektów adoracji, w którym to my przychodzimy do oczekującego na nas Pana i przynosimy Mu nasze życie, a szczególnie troski i choroby.

Oczywiście wiemy, że:

Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą. (Flp 2,13)

I dlatego w przyjściu trędowatego do Jezusa widzimy uprzedzające działanie Ducha św. Warto jednak zadać sobie pytanie: w jaki sposób Duch przynaglił chorego do uniżenia się przed Rabbim z Nazaretu… Czy nie kryje się za tym z jednej strony doświadczenie cierpienia i niemożność poradzenia sobie z nim (ile można bowiem mleć w sobie te same myśli napędzane bólem) a z drugiej straceńcza wiara w moc Nauczyciela? Biada tym z nas, których trud nie doprowadza do skupienia się na Panu a wiara obumarła…

Może warto wspomnieć w tym miejscu o innej postaci ewangelicznej, która doświadczając trudu, zaufała mocy Jezusa, choć nie miała żadnych podstaw do tego, aby sądzić, że zostanie wysłuchana. Myślę tu o kananejskiej matce, której wołania Jezus początkowo jakby nie wysłuchiwał, dopuszczając na nią niezwykle trudną próbę.

Gdy Jezus wyszedł stamtąd, oddalił się w strony Tyru i Sydonu. I oto kobieta kananejska z tamtych okolic wyszła i zaczęła wołać: Zmiłuj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest strasznie dręczona przez demona. On jednak nie odpowiedział jej ani słowem. Wówczas podeszli Jego uczniowie i zaczęli Go prosić: Odeślij ją, gdyż woła za nami. A On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które zaginęły z domu Izraela. Jednak ona podeszła i kłaniając się poprosiła: Panie, pomóż mi! On zaś jej odpowiedział: Nie dobrze jest brać chleb dzieci i rzucać szczeniętom. Ona na to: Tak, Panie, ale i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu ich panów. Wtedy Jezus zwrócił się do niej: O, niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz. I od tej godziny jej córka była wyleczona. (Mt 15,21-28)

Kobieta ta pochodziła z okolic Tyru. Tyr w języku hebrajskim ma szereg znaczeń, między innymi używa się tego wyrazu na określenie „trudności, ucisku, tego, co ciasne, niebezpieczeństwa”. Być może całe życie tej kobiety było pełne ucisku i zasadzek, jakie tworzył wobec niej szatan. Jednocześnie to nie sam trud jest przekleństwem. „Ciasna brama” wiodąca do Domu Ojca nazywa się „tyr patah”, a przed tronem Baranka w niebie są „ci, którzy przyszli z wielkiego ucisku” – wielkiego Tyru…

Uporczywe wołanie kananejskiej niewiasty, przypomina adoracyjne, cierpliwe wpatrywanie się w Jego eucharystyczne Oblicze – ukryte za zasłoną chleba. Postawa klęcząca i walka z rozproszeniami, z sennością, ze zmęczeniem, czyli tym wszystkim co odciąga adorującego od Pana to dalekie echo słów uczniów, którzy chcieli, aby Jezus odpędził krzyczącą kobietę. Jej postawa pełna pokory, prawdy o swojej sytuacji, o własnym bałwochwalstwie (była poganką), jej świadomość bycia niegodną cudu, o który prosi, a wreszcie olbrzymia ufność wobec Nauczyciela – to skłania Jezusa do uczynienia zadość jej prośbie. W ten sposób dokonuje się spotkanie, u którego zarania stoi cierpienie i trud – zarówno ten związany z chorobą córki, jak i ten związany z uporczywym błaganiem Jezusa. Może dlatego tak mało Pan czyni w naszym życiu, bo brakuje nam i pokory i cierpliwości a nade wszystko ufności, jaką miała tamta poganka.

Trędowaty także został pewnie poprowadzony przez własne cierpienie. Zginając kolana przed Jezusem uznaje swoją bezsilność i odwołuje się do woli Jezusa, do Jego łaski. Czy nie ma w nas zbyt wiele zuchwałej pewności, że Łaska się nam po prostu należy? Że realizująć “receptę na modlitwę”, czy adorację, powinniśmy otrzymać gotowy “produkt”? Trędowaty upadł na kolana przed Jezusem, przed konkretną Osobą. Czy czasami nie tracimy tego z oczu, że klęczymy przed Osobą, że mówimy do Osoby, że orientujemy całe swe życie na Osobę?

Wyciągnięta ręka Pańska jest znakiem mocy Boga i szczególnego działania Ducha św. Czy pamiętasz, że na każdej adoracji jesteś w obecności Bożej mocy? Że tym, który ma sprawiać w tobie modlitwę jest Duch Pana, który:

Podobnie i Duch wspiera nas w naszej słabości; gdy bowiem nie wiemy, o co się modlić, ani jak należy, sam Duch wstawia się za nami w niewysłowionych westchnieniach. (Rz 8,26)

Czy więc zaczynasz adorację od wezwania Ducha św.? Czy jakimkolwiek aktem strzelistym, który zaangażuje twoje zmysły uświadamiasz sobie Obecność Osoby Jezusa?

Jezus podkreśla wobec trędowatego: Chcę! Jest w tym stwierdzeniu głębokie pragnienie związane z chorym człowiekiem, jakby mówił: Chcę ciebie! Chcę ciebie oczyszczonego, wolnego. Potrzebuję ciebie! Zależy mi na twojej wolności! Chcę twojej czystości! Chcę się tobą posłużyć! Warto pamiętać to podczas adoracji, aby nie dać się zwieść zmysłowej ciszy, czy wodospadowi pytań i trosk, jakie przelewają się przez serce i umysł. Pan zawsze do nas mówi (nawet gdy milczy!), tylko, że my jesteśmy głośniejsi od Niego.

I jeszcze jedno – może być i tak, że upadasz na kolana przed Panem, ale nie chcesz Go ani prosić, ani uwielbić, ani być z Nim. Może być tak, że twoja myśl i twoja wola są daleko. Bacz wówczas, aby  nie stać się jak ci, którzy upadają wprawdzie przed Chrystusem, ale więcej jest w tym szyderstwa, aniżeli bojaźni. Czy to możliwe? Św. Mateusz zapisał:

Wówczas żołnierze namiestnika zabrali Jezusa do pretorium, a [tam] zgromadzili wokół Niego całą kohortę. Rozebrali Go i narzucili [na Niego] szkarłatny płaszcz. Włożyli też na Jego głowę spleciony z cierni wieniec, do prawej ręki [wcisnęli] trzcinę. I klękając (γονυπετησαντες) przed Nim wyśmiali Go, mówiąc: Witaj, królu Żydów! (Mt 27,27-29)

Cały ten opis to parodia spotkania z Jezusem, parodia adoracji. W centrum On, pokorny i cichy, a dookoła rozszalała zgraja ludzkich emocji i cynizmu. Warto zadać sobie pytanie: Czy Król, którego adoruję ma władzę w moim życiu? Czy korona, jaką Mu zakładam jest upleciona z mojej pokory, czy też z grzechów, zwłaszcza związanych z pychą i egotyzmem? Czy klęcząc wyśmiewam Go w moim sercu i gardzę Jego męką, czy też jako pokutnik upadam w proch uświadamiając sobie bezmiar miłości do mnie?

Na ile jesteś cierpliwy w modlitwie? Czy oddajesz Panu swoje trudności?

W jaki sposób przeżywasz swoje spotkanie z Osobą Jezusa podczas adoracji? Jak się modlisz? Jak się zwracasz do Niego?

Czy masz świadomość że Pan chce twojej obecności na modlitwie, że chce działać w twoim życiu?

W świetle, czy w cieniu?

Lampą ciała jest oko jeśli więc oko twoje będzie proste (czyste, szczere) całe ciało twoje będzie w świetle. Jeśli zaś twoje oko byłoby złe całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło w tobie jest  ciemnością, jakże wielka to ciemność! (Mt 6,22-23)

Zwykle termin “ciało” ma w Nowym Testamencie znaczenie negatywne, jako pewien element materialny przeciwstawiany temu, co duchowe. Tu jet inaczej. Widać w tym fragmencie pozostałość dawnego semickiego sposoby wyrażania się, w którym “ciało i krew” oznaczają po prostu człowieka.

“Lampa” lub “światło” twego ciała (λυχνος του σωματος – lychnos tou somatos) to podstawa umiejętności rozeznawania, poznania nie tylko ogólnego dobra i zła, ale także rozeznawania poszczególnych drobnych z pozoru rzeczy w życiu.

Oko (οφθαλμος – oftalmos) w Starym Testamencie – podobnie jak serce – to postawa człowieka. Według ST cały człowiek, cała jego osobowość, niejako koncentruje się w oku.

Oko ma być proste. Mateusz używa tu przymiotnika απλους, który można przetłumaczyć także jako “szczere, czyste, jasne”. LXX oraz Nowy Testament tym słowem określa postawę niepodzielonego serca oddanego Bogu. Człowiek który posiada oko „szczere”, niepodzielne, jest otwarty na objawienie, które przynosi Jezus. Człowiek, którego oko jest „złe” zamyka się na objawienie. Przed człowiekiem jest zatem wybór: otworzyć się całkowicie i szczerze na światło orędzia ofiarowanego przez Jezusa albo stanąć wobec niego z „okiem złym”, tj. dokonując własnych kalkulacji i zamykając się na to światło.

Powstaje pytanie – co jest twoją lampą? Co rzuca tak mocne światło na twoje patrzenie na samego siebie i sprawy dookoła, że determinuje całe twoje postrzeganie świata? A może należałoby inaczej zadać pytanie – co rzuca cień na twoje życie? Może jeszcze należycie nie oświetliło cię światło Słowa, które przychodzi:

…aby objawić się tym, którzy siedzą w ciemności i w cieniu śmierci, i nakierować nasze stopy na drogę pokoju. (Łk 1,79)

Czy twoje światło, twoje patrzenie na siebie należycie wydobywa z cienia wszystko, co kryje się w zakamarkach twego serca? Bo przecież:

Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego wychodzą złe zamiary, nierządne czyny, kradzieże, morderstwa, cudzołóstwa, chciwości, niegodziwości, podstęp, wyuzdanie, złe oko (zazdrość), obelżywość, pycha, głupota; wszystkie te złe rzeczy pochodzą z wnętrza i zanieczyszczają człowieka. (Mk 7,21-23)

Warto zwrócić uwagę, że św. Marek użył tu semityzmu “złe oko”, określając nim zazdrość. To także przyczynek do zrozumienia wady twego duchowego wzroku…

Zastanów się, która z tych wszystkich postaw nie zaciemnia twego spojrzenia tak, że nie widzisz Pana, w którego się wpatrujesz na adoracji, widzisz zaś siebie, swoje sprawy, trudności, tęsknoty, czy pragnienia. Pół biedy jeszcze jeśli mówisz o nich Chrystusowi, gorzej jeśli trwasz w kontemplacji własnej ciemności. W ten sposób można doprowadzić się do martwych rozważań, do beznadziei i widzenia wszędzie “tchnienia śmierci” i rozkładu. Podobnie jak starotestamentalny Tobiasz, który wszędzie widział jedynie trupy – niby to w pobożnej chęci spełniania dobrych uczynków grzebania zmarłych – co doprowadziło go do martwych relacji a wreszcie do ślepoty. Dopiero żółć ryby złapanej przez syna wróciłą mu wzrok.

I przystąpił do niego Tobiasz z żółcią z ryby w ręku, i dmuchnął na jego oczy, dotknął się i rzekł: «Ufaj, ojcze!», i przyłożył mu lekarstwo, i odczekał chwilę. Potem zerwał obiema rękami bielmo z kątów jego oczu” (Tb 11, 11–12).

O. Augustyn Pelanowski OSPPE tak komentuje ten fragment:

W języku greckim TO LEUKOMA oznacza nie tylko bielmo, ale też białość w ogóle. Źródłem tego słowa jest wyraz HE LEUKOS – czyli biały, błyszczący, a także uniewinniający!!! W języku polskim istnieje też takie przenośne określenie, że ktoś się wybiela, to znaczy uniewinnia się. Zaślepia nas uniewinnianie siebie samych – zauważmy, że szczególną cechą egocentryzmu jest to, że zawsze INNI SĄ WINNI, NIGDY MY. Zawsze do innych mamy pretensje, do Boga, do ludzi; zawsze inni nas krzywdzą, zawsze inni nie są tacy, jakbyśmy chcieli, aby byli, a my zawsze uważamy się za uczciwych i sprawiedliwych i zawsze się uniewinniamy. Bielmo – czyli skłonność do wybielania siebie samego – trzeba zerwać z własnych oczu, trzeba przyjąć odpowiedzialność za życie, za swoje złości, za swoją żądzę, za swoją pychę, za swoją chciwość, za swoje uczucia. Gdy człowiek wszystko odbiera w mrocznych przewidywaniach, pełnych ukrytej złości, ślepnie! Trzeba nam zaprosić miłość do własnego serca, miłość Boga. Trzeba zobaczyć to, że Bóg patrzy na nas z miłością, a nie z osądem.

Rozpoznanie Bożego spojrzenia dokonuje się przez przyjęcie z wiarą Bożego słowa – tego, które czytasz, lub tego które słyszysz głoszone na rekolekcjach czy homiliach. Ze słowem od Pana, pouczeniem czy po prostu prawdą może przyjść do ciebie życzliwy człowiek – przyjaciel, współmałżonek, kierownik duchowy, spowiednik. Śmiało można nazwać kogoś takiego “lampą”, w końcu sam Chrystus powiedział tak o swoim Poprzedniku:

On był tą Lampą, która płonie i świeci, wy zaś do pewnego czasu pragnęliście cieszyć się jego światłem. (J 5,35)

Pozwalasz tej lampie świecić w twoim życiu, czy też z różnych przyczyn chowasz ją “pod korcem”?

Co przeszkadza ci oglądać Pana? Co cię rozprasza? Grzech, emocje, lęk, jakiś ból?

W jaki sposób szukasz bożej lampy dla swoich ścieżek? Gdzie jest Twoja lampa?

Na kolanach.

Następnie wyszedł i udał się według zwyczaju na Górę Oliwną; uczniowie też poszli z Nim. Gdy znaleźli się na miejscu, powiedział do nich: Módlcie się, aby nie ulec próbie (pokuszeniu).

A sam oddalił się od nich, jakby na rzut kamieniem, upadł na kolana i zaczął się modlić słowami: Ojcze, jeśli chcesz, oddal ten kielich ode Mnie; jednak nie moja wola, ale Twoja niech się dzieje.

Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba wzmacniając Go. I pogrążony w boju jeszcze usilniej się modlił; i stał się Jego pot jak krople krwi, spadające na ziemię.

Gdy wstał od modlitwy i przyszedł do uczniów, zastał ich śpiących ze smutku. Wówczas powiedział do nich: Dlaczego śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli próbie. (Łk 22,39-46)

Punktem wyjścia tej perykopy jest Jezusowe wezwanie do modlitwy, skierowane do uczniów i opatrzone wyjaśnieniem: “aby nie ulec próbie”. Noc poprzedzającą swoją Paschę Pan przeznacza na modlitwę i zaprasza do tego także swych uczniów. Zaprasza ich tak naprawdę do wewnętrznego życia Boga, jakim tajemnicze spotkanie Syna z Ojcem w Duchu św. Musimy pamiętać, że uczniowie znali wartość owego zaproszenia, wiedzieli, że modlitwa do której zaprasza Pan odsłania przed nimi prawdę o Jego bóstwie oraz jedności z Ojcem. Poznali przemienione Oblicze Jezusa na górze Tabor. Być może teraz Mistrz chciał odsłonić im inny wymiar swego misterium – pokryte krwią Oblicze Syna Człowieczego. Być może – uczyńmy także i to przypuszczenie – gdyby nie ich ucieczka w sen, to pojmanie Jezusa i Jego Męka nie wywołałyby takiej fali strachu… Ucieczka w sen zaowocowała ucieczką od Pana.

Chrystus wyjaśnia, że modlitwa w tej konkretnej sytuacji jest niezbędnym umocnieniem, przeprowadzającym zwycięsko przez próbę, której elementem jest także pokusa ucieczki. Można potraktować to zaproszenie – kierowane przecież także do nas – jako zachętę do wejścia nie tylko w fakt modlitwy, ale także jej rodzaj. A jest to modlitwa absolutnego uniżenia i poddania swej siły mocy Ojca Niebieskiego. Chrystus – jak to zanotował św. Łukasz – “upadł na kolana i zaczął się modlić”.

Na marginesie warto odnotować uprzednią rolę gestu modlitewnego wobec aktu modlitwy. Najpierw Jezus “upadł na kolana” a potem “zaczął się modlić”. Chociaż pozostali synoptycy nie wspominają o “padaniu na kolana” ale o “padaniu na twarz” (co zresztą się nie wyklucza, podkreśla jedynie uniżoność postawy wchodzącego w mękę Jezusa) to zachowują ów porządek gestu i modlitwy. Warto pamiętać, że gest może niejako “nieść” modlitwę, czy też ją uprzedzać.

Kard. Ratzinger, omawiając znaczenie postawy klęczącej w liturgii, stwierdza w “Duchu liturgii”:

Hebrajczycy uważali kolana za symbol siły; zgięcie kolan jest zatem ugięciem naszej siły przed żywym Bogiem, uznaniem tego, że wszystko, czym jesteśmy, od Niego pochodzi.

Chrystus, poprzez swoje ogołocenie i uniżenie, oraz podkreślenie swej zależności od woli Ojca, daje wzór autentycznego oddania Bogu, autentycznej adoracji Wszechmogącego, autentycznego poddania się Bożej Opatrzności. W tym kontekście Ratzinger odnosi się do Hymnu o kenozie Chrystusa z pawłowego listu do Filipian. Pisze:

Hymn kreśli postać Chrystusa, przeciwstawiając Go pierwszemu Adamowi: podczas gdy ten ostatni samowolnie chciał być równy Bogu, Chrystus, „istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem”, lecz uniżył się aż do śmierci krzyżowej. Właśnie ta pokora, która pochodzi z miłości, jest tym, co prawdziwie Boskie i co daje Mu „imię ponad wszelkie imię”, „aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych”. Hymn Kościoła apostolskiego podejmuje tu wspomniane słowa obietnicy z Księgi Izajasza: „Przysięgam na siebie samego, z moich ust wychodzi sprawiedliwość, słowo nieodwołalne. Tak, przede Mną zegnie się każde kolano” (Iz 45, 23).

Naśladować Chrystusa w Jego uniżeniu to wejść w tę postawę, którą uosabia klęczący Sługa Pański w Ogrodzie Oliwnym. Niestety, ci, którzy mieli być Jego naśladowcami, spali. Zamiast uniżenia i skupienia się na Bogu wybrali skupienia na sobie. A przecież każda modlitwa, a zwłaszcza adoracja jest zaproszeniem do zapomnienia o sobie. Lęk lub niepewność wobec Tajemnicy objawionej podczas Ostatniej Wieczerzy napełniły serca apostołów znużeniem. Uciekli w siebie, w tę ukrytą część swoich serc, która staje się (pozornym) schronieniem ludzi skupionych na swoim trudzie. Można powiedzieć, że w pewien sposób adorowali samych siebie, swoje zmory i obawy do tego stopnia, że zapadli w sen. Tymczasem Pan potrzebował ich obecności. Jego trud i ból kolan przyzywał ich trudu, ale nie znalazłszy go, jeszcze bardziej zasmucił boskie serce.

Zauważmy, że Chrystusowa postawa uniżenia spotyka się z reakcją Ojca. Posyła On anioła, który wzmacnia Jezusa. Jak? Łukasz używa tu słowa, które pojawia się w jego pismach jeszcze w opisie nawrócenia św. Pawła. Ochrzczony i na nowo widzący Szaweł, przebywając w Damaszku otrzymuje pożywienie, które go wzmacnia. Możemy domyślać się w tym dodającym sił posiłku Eucharystii. Przypomina się Jezusowe zdanie, jakie wypowiedział do uczniów po spotkaniu z Samarytanką:

Ja mam do jedzenia pokarm, którego wy nie znacie. (J 4,32)

Czyż więc nie wolno nam utożsamić adorowanego i przyjmowanego w Komunii Chleba z wolą Ojca, która jednocześnie jest zadaniem i darem dodającym sił do wykonania owego zadania?

Mamy więc dwie postawy wobec trudności, wobec ofiary – adorację siebie prowadzącą do ucieczki w odrealnienie oraz pełną pokory (symbolizowanej przez ugięte kolana) adorację woli bożej, ucieleśnionej w Eucharystii.


W co uciekasz wobec trudności? Na czym polega twój sen, odrealnienie, próba zapomnienia o trudzie?

Czy zdarzyło Ci się, że przeżywane trudności zamieniłeś w modlitwę?

W jaki sposób i przed kim “zginasz kolana”, czyli ulegasz? Przed Bogiem? Przed drugim człowiekiem? Ze strachu, czy z przekonania o czyjeś miłości lub wypowiedzianej prawdzie?

« Older posts

© 2024 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑