Stały zaś blisko krzyża Jezusa Jego Matka i siostra Jego Matki, Maria Kleofasa i Maria Magdalena. (J 19, 25)

Maryja stoi. Nie leży, nie słania się, nie klęczy nawet – ale stoi. Trwa. Jest wierna. Nie poddaje się fali rozpaczy. Nie złamały Jej boleści przebitego mieczem serca. Nie zniszczyły Jej godności upokorzenia jakich doznaje jako Matka Skazańca. Jakby spełniały się słowa Psalmu 45:

Królowa w złocie z Ofiru stoi po twojej prawicy (Ps 45,9)

Ofir był w czasach biblijnych miastem, z którego dobywano najlepsze i najczystsze złoto. Psalmista nie kłamał, Maryja jest przyozdobiona najcenniejszym kruszcem – niepokalaną miłością. To Jej cnoty, jak towarzyszki miłości, jak druhny Oblubienicy, jak dwórki przy monarchini, otaczają Ją obok Ukrzyżowanego. Dlatego stoi, dostojna Pani (tak może brzmieć znaczenie Jej Imienia), niczym wieża obronna, do której Zły nie ma dostępu. Niepokonana!

Złotem z Ofiru Salomon przyozdobił Dom, jaki zbudował Bogu. A czyż, Ta, w której łonie zamieszkał Syn Boży nie jest Świątynią i Przybytkiem Najwyższego? Zapowiedzią tej Świątyni, jaką może stać się każdy z nas?

Stoi obok Jezusowego krzyża. Blisko. Tuż przy.

Nie jest z dala, jak niewiasty, które chodziły z Jezusem jeszcze w Galilei. Nie jest jak tłum, który stoi daleko. Nie jest jak Jego najbliżsi towarzysze, uczniowie, którzy pochowali się po kątach Jerozolimy. Jest blisko.

Nie wystraszył Jej nieludzki widok Umęczonego. Nie zniechęciły krzyki, czy wulgarne słowa żołdaków. Nie zawstydziły szyderstwa starszyzny żydowskiej i pospólstwa.

Wokół nas wiele pustych miejsc. Być może i sami uczyniliśmy pustkę pod czyimś krzyżem. Opuszczamy krzyże chorych, samotnych, nieszczęśliwych. Nie chcemy tam trwać.

Jest jeszcze ten krzyż, to drzewo, na którym zawisło moje życie, powołanie, moje kapłaństwo, moje małżeństwo – nikomu już niepotrzebne, zmarnowane, zmienione w miazgę, bez siły, bez życia, jakby bezowocne. Niewiele może, bo i ręce i nogi unieruchomione. Komu i do czego potrzebne? Kto i jaki może mieć jeszcze z niego pożytek?

Ale i pod tym drzewem stoi Maryja. I pragnie, aby to, co na nim zawieszono, zostało złożone w Jej ramiona. I wobec tego mojego/twojego, po ludzku przegranego i niepotrzebnego życia chce być matką. I bardzo pragnie przygarnąć to wydawałoby się martwe życie do swego łona.

I urodzić je na nowo.

To nie Jan wziął Maryję do siebie. Tak naprawdę to Ona przyjęła go za swego. Usynowiła go. Postawiła w miejscu Pierworodnego.

I tak samo czyni ze mną.

Stoi więc Maryja pod krzyżem. Nie odejdzie, nie porzuci. Nie będzie jak ci ojcowie, którzy zostawiają swoje niepełnosprawne dzieci z matkami. Nie będzie jak matki, które robią wszystko, aby pozbyć się niechcianego ciała ze swych łon. Nie będzie wreszcie jak cierpiący człowiek, który stara się odebrać sobie życie.

Stoi. Trwa.

Mówimy – Królowa. Ale jej królowanie jest w istocie – tak jak mówił Jej Syn – niewolnictwem.

Nie tak ma być między wami, lecz kto między wami chciałby być wielki, niech będzie waszym sługą. I kto między wami chciałby być pierwszy, niech będzie sługą wszystkich. Gdyż Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i oddać swoją duszę na okup za wielu (Mk 10,43-45)

Jeśli, w ślad za św. Ludwikiem, nazywamy się niewolnikami Maryi, to o ileż bardziei i dosłowniej to Ona jest Niewolnicą swych marnotrawnych dzieci?

Nasza Królowa nie daje odczuć swej władzy, jak ziemscy monarchowie, generałowie, czy potentaci finansowi. Nie przychodzi, aby rządzić i rozkazywać. Chce służyć, i czyni to samym swoim trwaniem przy nas.