Pan mówił sobie: «Czyż miałbym zataić przed Abrahamem to, co zamierzam uczynić?». Po czym Pan rzekł: «Skarga na Sodomę i Gomorę głośno się rozlega, bo występki ich są bardzo ciężkie. Chcę więc iść i zobaczyć, czy postępują tak, jak głosi oskarżenie, które do Mnie doszło, czy nie; dowiem się». Zbliżywszy się do Niego, Abraham rzekł: «Czy zamierzasz wygubić sprawiedliwych wespół z bezbożnymi? Może w tym mieście jest pięćdziesięciu sprawiedliwych; czy także zniszczysz to miasto i nie przebaczysz mu przez wzgląd na owych pięćdziesięciu sprawiedliwych, którzy w nim mieszkają? (Rdz 18,17.20-21.23)
Jezus, przebywając w jakimś miejscu, modlił się, a kiedy skończył, rzekł jeden z uczniów do Niego: «Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów». A On rzekł do nich: «Kiedy będziecie się modlić, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię;» (Łk 11,1-2)
1. Ewangelie często ukazują nam Chrystusa, który się modli – nieustannie, wczesnym rankiem, pośród ciemności, przed ważnymi wydarzeniami i po nich. Modlitwa Pana jest czytelnym znakiem Jego relacji z Ojcem.
Na czym polega Twoja relacja z Bogiem? O co się opiera?
Nie ma więzi z Ojcem bez słuchania Słowa i bez spotkania z Eucharystią przyjmowaną i adorowaną. Nie ma relacji z Bogiem bez sakramentu pojednania, codziennej modlitwy, chęci poznawania Go i czynnej miłości do bliźnich. Nie da się zastąpić więzi z Bogiem przez dobre samopoczucie oraz akty pobożności nie weryfikowanej życiem, zmianą siebie – pobożności pozbawionej mocy, jak pisze o tym Apostoł Paweł:
A to wiedz, że w dniach ostatecznych nastaną niebezpieczne czasy: Ludzie bowiem będą samolubni, kochający pieniądz, chełpliwi, wyniośli, bluźnierczy, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, lekceważący to, co święte, bez uczuć, nieprzejednani, oszczerczy, niepohamowani, okrutni, niezamiłowani w tym, co dobre, zdradzieccy, bezmyślni, nadęci, kochający przyjemności bardziej niż kochający Boga, mający pozór pobożności, lecz zapierający się jej mocy; również tych unikaj. Z takich bowiem są ci, którzy wkradają się do domów i podbijają frywolne kobiety naładowane grzechami, gnane różnorodnymi żądzami, które zawsze się uczą i nigdy do poznania prawdy dojść nie mogą. (2 Tm 3,1-7)
W czym zasadza się moc modlitwy, moc pobożności? W relacji z Ojcem! W odniesieniu nacechowanym ufnością, prostotą, swoistą bezpośredniości ale także uroczystym, pełnym bojaźni, drżeniem. Przykład takiej więzi z Bogiem daje Abraham, podczas rozmowy o ocaleniu Sodomy. W tej relacji, w tym dialogu kryje się odpowiedź na pytanie o powołanie wielu z nas!
2. Wydaje się, że w prośbie uczniów chodzi bardziej o zewnętrzny wyraz modlitwy, aniżeli o jej istotę. Chcą mieć swój sposób modlitwy, podobnie jak uczniowie Jana, czy inne grupy religijne ówczesnego Izraela. Można się bowiem koncentrować na tej czy innej technice, na różańcu, formułkach, czy modlitwie tzw. “językami”. Można gonić za coraz to nowszą sensacją duchową i cmokać z zachwytem nad kolejnymi nauczycielami duchowości. Można zjeżdżać pół Polski za tym, czy innym egzorcystą, charyzmatykiem, czy kaznodzieją.
Można, tylko po co?
Jezus nie gani Apostołów, a nawet schodzi niejako na ich poziom i podaje im najbardziej znaną formułę modlitewną świata – “Ojcze Nasz”. A ponieważ nie chce, aby skoncentrowali się tylko na formule, rozpoczyna od słowa, którym sam się zwracał do Boga. To pierwszy krok na drodze do autentycznej modlitwy i życia duchowego.
Odniesienie do Boga, jako do Ojca jest dla wielu trudne, z racji licznych zranień i trudności jakie powstały wskutek zaburzonej relacji z własnym ojcem.
Ojcowie nie chcą być ojcami, wolą być chłopcami, menadżerami, biznesmenami, nauczycielami, piwoszami, kolesiami, playboyami, sadownikami, kierowcami, spawaczami, lekarzami, kucharzami, informatykami, byleby tylko zdezerterować z pozycji ojcostwa. Niektórzy umierają na zawały serca, chorobę wieńcową, cukrzycę albo zapijają się na śmierć, albo nawet odbierają sobie życie. Żyją jako mężczyźni, ale umarło w nich ojcostwo. (O. A. Pelanowski)
Jednak tylko w odkryciu siebie jako syna czy córki przed Ojcem tkwi autentyczne uzdrowienie. Poszukiwanie szczęścia w coraz to nowych partnerach, dziecku, mężu, czy żonie, doświadczaniu akceptacji i życzliwości, a nawet przyjaźni – nic nie da, jeśli nie spotkamy się z Ojcem Niebieskim. I nie chodzi tu o emocjonalne doświadczenie miłości i afirmacji, jak by chciało wielu – ono bowiem mija – ale chodzi o rozumne przyjęcie tego kim się jest i trwanie w wynikającej z owego faktu więzi.
Jeśli tego nie czuję, że On jest Ojcem, nie doświadczam Jego ojcostwa i nie jestem w zasięgu działania Jego ojcostwa, to musi być ze mną coś nie tak – nie wziąłem sobie do serca świadomości bycia dzieckiem Boga albo już w nie nie wierzę, albo może „wypisałem się” z Jego rodziny – a tak się dzieje tylko w grzechu ciężkim. (O. A. Pelanowski)
Można by się zapytać – Ilu z nas, czytających te słowa, jest właśnie w grzechu ciężkim? Ilu z nas w tej chwili trwa bez łaski uświęcającej i uczynkowej?
3. To oczywiście nie znaczy, że nawet gdy odkryjesz swoje dziecięctwo Boże nie doświadczysz trudu i bólu. Przecież najprawdziwszy z synów bożych wszedł w cierpienie i śmierć. Przecież najpiękniejsza z córek bożych została ugodzona nie jednym, ale siedmioma mieczami boleści. Przyjęcie siebie jako syna czy córki Boga oznacza przyjęcie siebie z całą przyrodzoną rzeczywistością słabości i cierpienia. To odkrycie siebie w krzakach ogrodu Eden oraz pod krzyżem na Golgocie!
Dopiero mając więź z Bogiem, nie traktując Go jak Wielkiego Manitou, Okrutnego Dziada, czy Wiecznego Ideologa, możesz naprawdę dojrzeć… Wchodząc w relację z prawdziwym Ojcem – który nie zawiedzie, nie zostawi, nie zdradzi, nie zniszczy – pozwalasz dorosnąć w sobie owemu dziecku, które ongiś zatrzymało się w rozwoju. Nie musisz chorować ani na perfekcjonizm, ani na paniczny lęk, a wolność będzie dla ciebie budzącym autentyczną radość darem, a nie pułapką i wiecznym sprawdzianem, chorym dorastaniem do nie mniej chorych oczekiwań drugiego człowieka!
Wejście w postawę, w której nie potrzebujesz błyskawicznego zaspokojenia swoich głodów emocjonalnych i braków, ale uczysz się zarówno przyjęcia swych przykrych przeżyć, jak i oparcia się na wierze – tak, w pełni oparcia się na wierze! – wbrew temu, co zwykle kierowało twoimi wyborami, jest otwarciem się na dojrzałość.
Dopiero wtedy można się modlić “jak Jezus”! I raczej nie ma to zbyt wiele wspólnego z bełkotem czy zbiorowym omdlewaniem w psychotycznych transach podczas modlitewnych tańców uwielbienia, nirwaną albo medytacją transcendentalną… Już więcej z wewnętrzną dojrzałością, która pozwala przeciwstawić się deszczom, potokom i wichrom, jakie muszą przyjść na gmach twojego życia.
Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. (Mt 7,24-25)
To przeciwstawienie wiąże się z mocnym oparciem w Jego Słowie i racjonalnym, rozumno-wolitywnym nie poddawaniem się emocjonalnym pokusom, które będzie podsyłał Przeciwnik, bo tyle (i tylko tyle) może.
4. Ucząc modlitwy Chrystus rozpoczyna od prośby o uświęcenie Bożego Imienia, czyli o uwielbienie Boga. Św. Ireneusz z Lyonu pisał, że “chwałą Boga jest żyjący człowiek”. Uwielbienie nie jest bowiem wynikiem sztucznie podkręcanej atmosfery modlitewnej, ale wyrazem wdzięczności, zwłaszcza wyrażanej wobec przeżywanego cierpienia. Przekroczeniem samego siebie. W końcu już od czasów starotestamentalnych zstąpienie chwały Bożej było związane z aktem złożenia ofiary. Dlatego uświęcasz Imię twego Ojca, gdy (w sposób wolny i świadomy) ofiarowujesz Mu – na wzór Chrystusa, wszystko na wzór Chrystusa! – swoje życie, swoje cierpienie, swoją boleść i swoją radość.
Tylko człowiek autentycznie dojrzały potrafi wyjść z szeregu i powiedzieć, niczym św. Maksymilian 78 lat temu: Przyjmę ten krzyż, to umieranie, tę ofiarę – za niego, za nią. To jest droga największego uświęcenia Imienia Pańskiego.
Nie od razu będziemy w stanie to zrobić. Pytanie, czy chcemy na tę drogę wchodzić?
Niestety wydaje się, że dziś niewielu jest takich. Więcej, jakakolwiek myśl o zadaniu sobie trudu pokuty za siebie czy innych, wydaje się nieporozumieniem i śmiesznością.
Więcej, zgoda na trud życia w rodzinie wielodzietnej, ba – trud życia w rodzinie, wyjścia za mąż, posiadania potomstwa, wydaje się nie do przyjęcia. W końcu, jak stwierdzono ostatnio – dzieci są nieekologiczne.
A trud radykalnej ochrony dzieci przed poronografią i deprawacją, jaką może zafundować współczesna szkołą?
A trud wierności małżeńskiej? Nie wchodzenia w egoistyczne zło rozwodów?
A trud pracy nad sobą, nieustannej walki z wadami – plotkarstwa, narzekania, kłamstwa, cwaniactwa, obłudy i materializmu?
A trud niezgody na własny nałóg?
Sodoma zginęła, mimo synowskiej modlitwy Abrahama, nie znalazło się w niej dziesięciu ofiarnych, sprawiedliwych i pobożnych mężów.
Czyż nie ma już synów i córek Boga na ziemi?
Czy nie ma dusz ofiarnych, które “świadomie dźwigają ciężar krzyża”? O nich to powiedział Chrystus św. s. Faustynie:
Miłość tych dusz i ofiara podtrzymują istnienie świata! (Dz. 367)
A w Orędziach Adama Człowieka (opatrzonych kościelnym Nihil Obstat) czytamy słowa Maryi:
Pocieszeniem dla Mojego Boskiego Syna i dla Mnie są dusze wierne, które chcą „narodzić się na nowo?” dla Światła, i pozwolić się kształtować przez życiowe doświadczenie.
Zaś do cierpiącej prostej góralki, Kundusi Siwiec, Służebnicy Bożej, Pan Jezus tak mówił:
Jak Ja okazałem największą miłość przez cierpienie, tak [ty] okażesz Mi największą miłość przez cierpienia, połączone z moimi. Wtedy najściślej jednoczę się z tobą. Jak Ojciec jest złączony ze Mną i z Duchem Świętym, tak dusza jednoczy się w tej miłości przez cierpienia. Oddaje w każdej chwili chwałę Bogu, a Ja dokonuję w niej cudów miłości, bo przez tę duszę szerzę moje miłosierdzie na cały świat. Całe niebo cieszy się z tej chwały, jaką ma Bóg z tej duszy. Zbawiam wiele dusz przez taką duszę. Co jest moim, jest i twoim, a więc i miłosierdzie moje.
Jeśli nie będzie takich dusz, to – skoro zginęła Sodoma – co się stanie z tym Miastem, cudownie zmartwychwstałym po hekatombie wojennej? Jeśli nie będzie dojrzałych synów i córek Boga, to co stanie się z Twoim domem, Twoją rodziną?