Blog ks. Jacka Gomulskiego

Dzień: 2019-12-21

W diabelskim cyrku

Wyobraź sobie cyrk. Cyrkowy treser miał 10 osłów. Wiele lat przyuczał je do pewnych sztuczek – do 10 różnych sztuczek. Wśród nich była i taka, że na okrzyk „hossa!”    osiołki stawały na przednich nogach, podnosiły zadki do góry, kopytkami rzucały w powietrzu, rżały, strzygły uszami…, były posłuszne na ten okrzyk i wyczyniały różne przedziwne ruchy całym ciałem. Żeby tresura dała efekt, treser oczywiście karcił te osły, bił i ranił. A one bojąc się bólu zachowywały się dokładnie tak, jak chciał treser. Treser krzyknął „hossa!” i osiołki w napięciu tańczyły. Ich ruchy były już mechaniczne, rżały nerwowo i na koniec wszystkie kręciły się wokół siebie. O to chodziło treserowi. Osły bardzo lubiły tę ostatnią zabawę, bo ona zwiastowała, że już niedługo będzie koniec numeru i one wszystkie zejdą wtedy z areny. Osły lubią kręcić się wokół siebie w ogóle, z natury…

Ale treser nauczył ich w taki sposób to czynić, że wyglądało to na bardzo piękny balet, wywoływało gromki aplauz publiczności wyrażony oczywiście oklaskami i treser przed każdym przedstawieniem ćwiczył to z osłami wielokrotnie, żeby żaden się nie pomylił. A jeśli się opierały, mocno je kaleczył. Bojąc się kolejnych zranień, osły zawsze posłusznie zachowywały się na arenie cyrkowej. Po przedstawieniu, pochylone, wracały do stajni i tam wiązało się je przy żłobie. 

Pewnego dnia jeden z osłów został wykupiony, no, może inaczej – odkupiony – z cyrku przez jakiegoś księdza, który zamierzał go wykorzystać na procesji w Niedzielę Palmową. Kiedy już zorganizowano procesję, osiołek dźwigał na sobie przebranego za Jezusa miejscowego organistę (bo jako jedyny w tej parafii nosił brodę) i był bardzo zadowolony, strzygł uszami i spokojnie sobie stąpał z kopytka na kopytko. Dzieci były zadowolone, wszyscy klaskali i w końcu z tej radości – i księdza proboszcza i wszystkich, ludzie zaczęli wołać „Hosanna!”. Osioł nagle stanął jak wryty, rzucił nogami w górę, zaczął rżeć… Organista wystrzelił przez jego głowę i wylądował niestety gdzieś tam na bruku z wielkim śliwkowym guzem, takim, że własnymi oczami go widział. Wszyscy byli przerażeni, co się stało?! Jak taki pobożny osiołek, na wskutek jednego okrzyku mógł dokonać takiego wywrotu? Jeden bodziec i nastąpił powrót do starych mechanizmów… Właśnie! Na szczęście ksiądz proboszcz nie zbił osiołka, tylko postanowił oduczyć go tych odruchów, ale musiał zdecydować się na jeszcze jedną kilkuletnią tresurę. Tresurę zmienia się tresurą, czymś innym się nie da. Nie wystarczy jedynie wykupić osiołka, musi być jeszcze jedna tresura – jakiś rodzaj karcenia, który wyprostuje ludzkiego ducha, a nawet i ciało. Dopiero wtedy osiołek może się zmienić naprawdę. No i tak się stało.

Ksiądz oddał osiołka do innego tresera, który też miał dziwnym trafem 9 osiołków, więc była taka ośla wspólnota i te osiołki przeżywały sobie jeszcze jedną tresurę. Tym razem treser stosował inne metody. Osiołek po pewnym czasie na słowo „Hosanna!” szedł majestatycznym, dumnym krokiem, bardzo spokojnie, że nie tylko organista, ale i ksiądz proboszcz mógłby na nim spokojnie zasiąść i bez problemu wjechać do kościoła jak do Jerozolimy… I tak się stało. 

O. Augustyn Pelanowski OSPPE, „Wolni od niemocy”.

W jakim cyrku jesteś? 

Do czego tresuje Cię diabeł? W czym biegasz w kółko wokół siebie, ciesząc się i cierpiąc jednocześnie?

Odkupionemu osłu wystarczył jeden określony bodziec, aby wybić się z obrazu “pobożnego” bydlęcia i wejść na nowo na tory starych zachowań, dawnych mechanizmów i wyuczonych reakcji. Co jest Twoim “hossa!”? Smutek czy poczucie samotności? Histeria, czy zmęczenie? Podniecenie czy wymagająca pociechy beznadzieja? Co uruchamia cały mechanizm nałogu w Twoim przypadku? Może jakieś sytuacje związane z drugim człowiekiem, które odnoszą się do zapamiętanych a nie uświadomionych wzorców zachowań? 

Ten “inny” treser to sam Pan.

Któż zastosuje rózgi na moje myśli,
a do serca mego – karność mądrości,
by nie oszczędzić mnie w moich błędach,
nie przepuść moich grzechów… (Syr 23,2)

I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej Dziecię. I porodziła Syna – Mężczyznę, który wszystkie narody będzie pasał rózgą żelazną. (Ap 12,4-5)

Jaką “rózgą” karci Cię Chrystus, aby “wytresować” na nowo? Czego – a jest to na pewno coś trudnego – używa, by odwrócić system grzesznych nawyków?

I czy masz wokół siebie “oślą wspólnotę”?

Jeśli odnajdujesz się w tym, co tu piszę, jeśli widzisz, że jesteś w diabelskim cyrku nieustannie podrywany do biegania w kółko i wyczyniania najdziwniejszych rzeczy, których potem się wstydzisz, to pomódl się tak, jak uczynili to Tobiasz z Sarą. Oni mieli doświadczenie olbrzymiej niepewności i tragicznej sytuacji życiowej. Tobiasz, może wskutek swej pychy, obłudy i martwych relacji, zaczął doświadczać serii nieszczęść, w których nie mógł wyrwać się z zaklętego kręgu rozpaczy. Dopiero wtedy, gdy zrozumiał że oślepł – a jego kalectwo fizyczne tylko potwierdziło uprzednie kalectwo duchowe – zaczął szczerze i ze skruchą (wśród wielu westchnień i płaczu) wołać do Pana. Ma świadomość swego grzechu i błaga o uchylenie sprawiedliwej kary.

(2) Sprawiedliwy jesteś, Panie,
i wszystkie dzieła Twoje są sprawiedliwe.
Wszystkie Twoje drogi są miłosierdziem i prawdą,
Ty sądzisz świat.
(3) A teraz, o Panie, wspomnij na mnie, wejrzyj,
nie karz mnie za grzechy moje
ani za zapomnienia moje,
ani za moich przodków,
którymi zgrzeszyliśmy wobec Ciebie.
(4) Nie słuchaliśmy Twoich przykazań,
a Ty wydałeś nas na łup,
niewolę i śmierć, na pośmiewisko
i na szyderstwa, i na wzgardę
u wszystkich narodów, wśród których nas rozproszyłeś.
(5) Teraz więc liczne Twoje wyroki są prawdziwe,
wykonane nade mną za moje grzechy,
ponieważ nie wypełnialiśmy Twoich przykazań
aniśmy nie chodzili w prawdzie przed Tobą.
(6) Teraz więc uczyń ze mną według Twego upodobania,
pozwól duchowi mojemu odejść ode mnie:
chcę odejść z ziemi i stać się [znowu] ziemią.
Ponieważ śmierć jest lepsza dla mnie niż życie,
albowiem słuchać muszę wyrzutów niesłusznych
i ogarnia mnie wielka boleść.
Panie, rozkaż, niech będę uwolniony od tej niedoli!
Pozwól mi udać się na miejsce wiecznego pobytu,
nie odwracaj Twego oblicza ode mnie, Panie,
ponieważ dla mnie lepiej jest umrzeć,
aniżeli przyglądać się wielkiej niedoli w moim życiu
i słuchać szyderstw. (Tb 3,1-6)

Podobnie i Sara, atakowana przez demona, które nie chce dopuścić do płodności, do owocowania w życiu człowieka, systematycznie zabija kolejnych jej mężów. Może być jakiś nałóg w nas, który uśmierca wszelki rodzaj owocowania sprawiając że nasza egzystencja wydaje się jałowa i pusta.

(11) Błogosławiony jesteś, miłosierny Boże,
i błogosławione Twoje imię na wieki,
i wszystkie Twoje dzieła niech Cię błogosławią na wieki!
(12) A teraz wznoszę moje oblicze
i zwracam me oczy ku Tobie.
(13) Pozwól mi odejść z ziemi,
abym więcej nie słuchała obelg.
(14) Ty wiesz, o Władco, że jestem czysta
od wszelkiej zmazy z mężczyzną.
(15) Nie splamiłam mojego imienia
ani imienia mojego ojca
w kraju mojej niewoli.
Jestem jedyną córką mojego ojca
i nie ma on innego dziecka, które by po nim dziedziczyło,
ani nie ma on bliskiego po sobie,
ani nie zostaje mu żaden rodak,
dla którego miałabym siebie zachować jako [przyszłą] żonę.
Już siedmiu mężów straciłam,
na cóż miałabym żyć dłużej?
A jeśli nie podoba Ci się odebrać mi życia,
to wysłuchaj, Panie, jak mi ubliżają. (Tb 3,11-15)

O ile Tobiasz uznaje swoją winę, to Sara wprowadza swoją modlitwą Boga w kolejne przestrzeni życia swego i swojej rodziny – szczerze o wszystkim Bogu mówi. Co jeszcze ważniejsze, oboje proszą o śmierć. Ich modlitwa jest jak ostatnia deska ratunku, jak postawienie wszystkiego na jedną kartę. Ta para nieszczęśliwych ludzi wie, że nie ma dla nich ratunku poza bożą interwencją, a śmierć jawi im się jako akt miłosierdzia. Są zdeterminowani wobec cyrku demonów, jaki zostaje im zgotowany.

Czy masz coś z tej determinacji? A może najpierw należy o nią prosić?

Jeszcze raz powiem – jeśli coś z tego jest o Tobie, zamień to na modlitwę!

Boże, tylko Ty jesteś sprawiedliwy i Twoje wyroki są słuszne. Dopuszczasz trudności na moich drogach,
wiedząc co służy mojemu nawróceniu.
Nic co się dzieje w moim życiu nie jest poza Twoim spojrzeniem.

Panie, ja i moi przodkowie zgrzeszyliśmy
wobec Ciebie i Twoich przykazań!
Za światło przyjęliśmy ciemność pychy, wywyższania się, okazywania wyższości, egocentryzmu, nieczystości, pijaństwa i innych nałogów.
Słusznie dopuściłeś na nas konsekwencje kłamstw i uników.
Ale teraz ulituj się nade mną
i wyrwij z diabelskiego cyrku i tresury demonów!
Okaż miłosierdzie i zbaw mnie ze skutków moich decyzji
i z tego co zgotowali mi przodkowie!
Dotknij też wrodzonej pychy serca,
abym w pokorze umiał przyjąć to Twoje karcenie,
to wychowanie, ten sposób Twojego działania,
który ma nas oduczyć śmiercionośnych reakcji na diabelskie bodźce.

Ulituj się nade mną, nad nami!

Przyjdź, Panie Jezu!

Ogień i rózga

Można mieć dwojakie podejście do grzechu, jako świadomie wybieranego zła. Z jednej strony jest to bowiem decyzja ludzka, zła, katastrofalna i rozbijająca boże zamysły względem człowieka – decyzja godna potępienia i kary, raniąca serce Boga, niszcząca więź zarówno z Nim, jak i z bliźnim. 

Z drugiej strony warto sobie uświadomić motywy i okoliczności takiej grzesznej decyzji, jej wielorakie uwarunkowania, nie po to, aby ją usprawiedliwić – co się często dzieje obecnie – ale by odkryć korzenie grzechu, to “coś”, co powoduje, że dany grzech staje się w swej powtarzalności nawykiem, czy nałogiem. 

To podejście, musi być zanurzone w jakikolwiek rodzaj czy stopień skruchy, bez której poszukiwanie korzeni własnego grzechu łatwo zamieni się – najpierw na płaszczyźnie emocji, a potem zgody rozumu – na poszukiwanie okazji choćby minimalnego zwolnienia się z odpowiedzialności za własne decyzje. 

Choć szukać należy przyczyn własnego postępowania w sobie, wewnątrz własnego serca, zgodnie z tym co powiedział Chrystus, to jednak – aby odnaleźć owe przyczyny, nie szukając w nich wymówki – trzeba, niczym Piotr, „wyjść na zewnątrz” swego grzechu. Trzeba zburzyć ów mur łączący swoje ego i zadać mu ból, niejako zaprzeczyć sobie i naturalnej tendencji do wybielania siebie. Dopiero wówczas pianie koguta i smutne spojrzenie Mistrza będą sygnałem do tego, aby „gorzko zapłakać”. Owo Piotrowe wyjście na zewnątrz może ustrzec przed tym, by ktoś nas nie „wyrzucił” na zewnątrz, w ogień nieugaszony.

Wyjdźmy więc “na zewnątrz” grzechu, aby dotrzeć do ukrytej izdebki własnego serca. Niech przykładem będzie nieczystość, sfera wad, słabości i grzechów uderzających w najbardziej czułe i intymne miejsca. To właśnie o namiętności i nieczystości Pismo mówi jak o ogniu płonącym:

(16) Dwa rodzaje ludzi mnożą grzechy,
a trzeci ściąga gniew karzący:
(17) namiętność gorąca, jak ogień płonący,
nie zgaśnie, aż będzie zaspokojona;
człowiek nieczysty wobec swego ciała,
nie zazna spokoju, aż go ogień spali;
rozpustnik, dla którego każdy chleb słodki,
nie uspokoi się aż do śmieci. (Syr 23,16-17)

Skąd się bierze tak mocne “zainfekowanie” nieczystością na początku XXI wieku? Ktoś powie, że to kwestia naszych czasów, tak rozseksualizowanych i nastawionych na rozbudzanie pożądliwości w tym kierunku, co rozpoznajemy zarówno w sferze wizualnej (reklama, media) jak i powszechnym sposobie myślenia. To skutek przegranej przez Kościół wojny kulturowej, i oddania pola przez tych, którzy powinni bronić cnoty czystości i wychowania do niej. Ale to wszystko są przyczyny spoza serca ludzkiego, czynniki zewnętrzne. Czy gdybyśmy nie byli w zanurzeni w ten świat, gdybyśmy się schowali przed jego wpływem na zmysły, czy wtedy byłoby inaczej? Czy dziecko wychowywane pod przysłowiowym kloszem byłoby wolne od tej seksualnej dominanty w myśleniu? 

Na pewno nie doświadczałoby tak prędko chaosu uczuciowego i zniszczenia własnej wrażliwości. Łatwiej byłoby takiemu dziecku korzystać z Łaski. Ale rdzeń problemu zapewne by pozostał, najpierw dlatego, że tkwi on korzeniami w grzechu pierworodnym. Tak wyjaśnia owo zranienie ludzkiej natury O. Jacek Salij OP:

Grzech naszych prarodziców był jedynym grzechem w ludzkich dziejach, który popełnili ludzie najdosłowniej bezgrzeszni, dlatego nie jesteśmy w stanie ani zrozumieć, ani ogarnąć wyobraźnią, jak wielką katastrofę duchową spowodował on w tych, którzy się go dopuścili. Stara mądrość chrześcijańska formułuje to tak: grzech pierwszych rodziców był nie tylko ich osobistą winą, ponadto wypaczył samą ludzką naturę. 

Grzech pierworodny, źródłowy, to jedno. Do skłonności upadłej natury dochodzą jeszcze aktualne słabości, które noszą w sobie rodzice. Obawiam się, że wyjście z myślenia i zachowania stymulowanego nieczystością, to kwestia nie jednego ani dwóch pokoleń życia “pod kloszem”, ale co najmniej kilku. Czy to możliwe w obecnej rzeczywistości?

Skąd się bierze plaga masturbacji i pornografii? Z łatwości osiągnięcia tych dwóch rodzajów szybkiej przyjemności. Z racji rozpowszechniania mediów elektronicznych i Internetu nie trzeba wiele się natrudzić aby odnaleźć poszukiwane treści. Podobnie z masturbacją – jest ona łatwym rozwiązaniem na trudne emocje, które przecież pojawiają się dość często. 

Niektórzy psychologowie powiedzą, że masturbacja jest zjawiskiem naturalnym, a dziecko samo może odkryć przyjemność płynącą z drażnienia swych narządów płciowych, i pewnie tak jest. Tylko czemu dojrzały człowiek, świadomy tego, że nad popędami panuje rozum, wraca do tego sposobu rozładowania swych napięć? Dodajmy, że wraca tak często, że  owa praktyka wydaje mu się wręcz niezbędna do życia.

O. Augustyn Pelanowski w książce “Wolni od niemocy” napisał:

Grzeszymy raz i od razu wpadamy w łapy tresera, czyli złego ducha. On sprawia, że grzechy się powtarzają raz, drugi, dziesiąty, jeszcze przy dwudziestym razie człowiekowi wydaje się, że to sporadyczne potknięcie, z którym niebawem sobie da radę. Ale gdy już jest ten „jubileuszowy”, setny upadek, to opór wobec grzechu słabnie, mamy też ograniczoną wizję rzeczywistości, może nawet już jesteśmy na progu piekła jest to już consuetudo peccandi et defensio peccatorum. Tak tworzą się więzy nałogu. Sami w ten cyrk wchodzimy, sami go tworzymy i czując bicz tresera, lękając się jego uderzeń, wykonujemy mechanicznie to, co nam zaproponuje. Tak zaczyna się nałóg alkoholowy, nałóg narkotykowy, nikotynowy, masturbacji, dewiacji seksualnych, nałóg obmawiania, zniewolenia pracą, nałóg chciwości, zazdrości, lenistwa, obżarstwa, bulimia, anoreksja, kłótliwość, choroba komputerowa, telewizyjna… Nie można później od tego się uwolnić, tak jak osioł nie może oderwać od żłobu swego pyska. Nie potrafisz z tymi rzeczywistościami zerwać i nie wyobrażasz sobie bez nich życia! To już jest zniewolenie. Życie wydaje się nie do zniesienia bez tych rzeczy, a z powodu tych rzeczy nie możesz znieść życia!

Wydaje się, że są dwa rodzaje przyczyn tej formy autoerotyki, jaką jest masturbacja – pierwszy nazwijmy naturalnym, związanym z pierwotną, nieuporządkowaną pożądliwością, nie poddaną jeszcze tej celowości, jaką zakłada rozum oświecony wiarą. Odnosi się ona do pragnienia zbliżenia się i posiadania pięknego ciała ludzkiego, jak i do zaspokojenia głodu bliskości. Ktoś się zaczyna podobać, co wywołuje określone wrażenia emocjonalne i reakcje fizjologiczne, a sposobem na poradzenie sobie z tym przeżyciem wydaje się właśnie masturbacja. Druga jej przyczyna wiąże się z poszukiwaniem łatwej formy rozładowania napięcia, będącej jednocześnie mglistą namiastką intymności czy czułości. Obie te przyczyny dominują w młodym człowieku gdyż nie zostaje on odpowiednio pokierowany do radzenia sobie zarówno z problemem pożądania (nikt mu nie mówi, co robić z emocjami jakie się w nim odzywają) jak i niezaspokojoną potrzebą czułości, czy bliskości (nikt mu jej nie daje), szczególnie w momencie, gdy doświadcza on – nawet czysto subiektywnie – poczucia odrzucenia. 

Napisałem “nikt”. Ktoś powie: “Ale jak to, dziś przecież jest całe morze, ba, cały ocean specjalistów od seksu i zachowań seksualnych!”. Ktoś inny doda: “To może powinno być więcej edukacji seksualnej! Jeszcze więcej specjalistów!”. A przecież żaden specjalista nie da takiej siły wewnętrznej i mocy afirmacji, jak rodzic, zwłaszcza ojciec.

Bo to o niego chodzi. To on jest powołany do zaopatrzenia własnego dziecka, szczególnie syna, w narzędzia – zarówno te intelektualne, ku zrozumieniu, jak i te emocjonalne – służące oswojeniu tej siły wewnętrznej, jaką jest seksualność. To ze słabości ojców wynikają trudności dzieci – i tak przez pokolenia. Pismo mówi:

Przodkowie nasi zgrzeszyli — ich nie ma, a my dźwigamy ich grzechy.  (Lm 5,7)

To zdrowa relacja z ojcem, z cechami, które on reprezentuje – męstwem, wytrwałością, prymatem rozumu nad emocjami – a które nie będą jedynie papierową teorią, kształtuje w człowieku sprawność czystości. To ojciec musi wytłumaczyć jak radzić sobie z naporem pożądliwości, z owym przemożnym chceniem, które trzeba zrozumieć i ukierunkować odpowiednio. Z reakcjami fizjologicznymi. Z przeżywaniem intymności. Z podmiotowym traktowaniem drugiego człowieka. Z samoakceptacją.

To relacja z ojcem, a ściślej mówiąc jej zaburzenia, stoją u przyczyn poszukiwania czułości w autoerotyźmie. Młody człowiek, pozostawiony samemu sobie, szuka pocieszenia w tym, co zakodowało się w jego świadomości jako przyjemne a nie związane z większym wysiłkiem. Deficyt ojcowskiej miłości i afirmacji, braki emocjonalne, braki w rozumnym tłumaczeniu świata i człowieka, to wszystko czego potrzebuje każdy z nas na płaszczyźnie emocji i doświadczenia bycia przyjętym i chcianym (świadomie piszę “doświadczenia”, bo nie chodzi tu tylko o intelektualne przyjęcie pewnej prawdy, ale o potwierdzenia jej na drodze emocjonalnej) trzeba czymś w sobie zastąpić, trzeba się jakoś pocieszyć. Dla wielu właśnie masturbacja, dodatkowo wzmocniona pornografią, będzie tym właśnie jedyną dostępną odpowiedzią na przeżywanie naturalnej pożądliwości oraz erzacem niedostępnej czułej intymności. Podobnie zresztą jest później, po rozpoczęciu współżycia, w małżeństwie, czy wyborze życia w celibacie – nieprzepracowane deficyty rzucają długie cienie, podtrzymując wewnątrz dorosłego człowieka istnienie wiecznie głodnego, niezaspokojonego dziecka czy nadwrażliwego nastolatka. Niestety, nie da się już wówczas wrócić do dzieciństwa, ani stworzyć sobie zastępczego ojca, który wytłumaczy świat i przez niego przeprowadzi. Nie pomogą w tym żadne sztuczki psychologiczne. Wyrobione przez lata nawyki i – bardziej lub mniej świadome – braki ukierunkowują zachowania, przeżycia, myśli i decyzje. 

Jest jednak coś ponad tym ukierunkowaniem – to zbawienie, jakie przynosi Syn Boży, do którego kluczem jest wiara, czyli żywa relacja z Nim, a przez Niego z jedynym Ojcem, który nie zawiedzie. Owszem, Bóg wielu uzdrowił z nałogów w jednej chwili, także z tych uzależnień, które odnoszą się do sfery seksualnej. Wielu jednak nie uzdrowił, może dlatego, że zaprasza w ten sposób do relacji ze Sobą, jednak żywe odniesienie osób do siebie buduje się latami.

Samo się nic nie zrobi. Dorosły człowiek jest wezwany do pracy nad sobą w każdej dziedzinie, gdyż bez niej będzie pogłębiał swoje deficyty. Dlatego też Pismo przestrzega przed nieuporządkowaną pożądliwością, jasno opisując jej ścieżki:

(16) Dwa rodzaje ludzi mnożą grzechy,
a trzeci ściąga gniew karzący:
(17) namiętność gorąca, jak ogień płonący,
nie zgaśnie, aż będzie zaspokojona;
człowiek nieczysty wobec swego ciała,
nie zazna spokoju, aż go ogień spali;
rozpustnik, dla którego każdy chleb słodki,
nie uspokoi się aż do śmieci.
(18) Człowiek popełniając cudzołóstwo
mówi do swej duszy: «Któż na mnie patrzy?
Wokół mnie ciemności, a mury mnie zakrywają,
nikt mnie nie widzi: czego mam się lękać?
Najwyższy nie będzie pamiętał moich grzechów».
(19) Tylko oczy ludzkie są postrachem dla niego,
a zapomina, że oczy Pana,
nad słońce dziesięć tysięcy razy jaśniejsze,
patrzą na wszystkie drogi człowieka
i widzą zakątki najbardziej ukryte.
(20) Wszystkie rzeczy są Mu znane, zanim powstały,
tym więc bardziej – po ich stworzeniu.
(21) Takiego [człowieka] spotka kara na ulicach miasta,
tam gdzie nie będzie się spodziewał niczego
– zostanie schwytany. (Syr 23,16-21) 

Posłużę się tu analizą jaką dokonał ks. Łukasz Kadziński, który odczytał w tym Słowie jakby trzy rodzaje grzechów nieczystych. Pierwszy rodzaj tekst natchniony nazywa “gorącą namiętnością”, a odnosi się do pożądania osób, emocji, bliskości, władzy nad drugim. Jest ona „jak ogień płonący”, nie zgaśnie, póki nie będzie zaspokojona. Gdyby odnieść to teraz do rozwoju człowieka, to na tym etapie wydaje się niezbędna mądra pomoc rodziców, zwłaszcza ojca, który cierpliwie i z miłością będzie uczył odpowiednich sprawności rozumu i woli, potwierdzając to jednocześnie swoim przykładem.

Podobnie będzie z drugim rodzajem nieczystości, czy też może etapem, który jednak skierowany jest bardziej do własnego ciała – masturbacją i pornografią. Jako łatwy rodzaj dawania sobie tak bardzo potrzebnego przeżycia, które dotyka głodu czułości, intymności a jednocześnie daje rozładowanie i (krótkotrwałe) poczucie rozluźnienia – wciąga coraz bardziej, spala i wypala człowieka, jego siły życiowe, zostawiając swoiste wypalenie. Zgodnie z wersetem: 

Dwa rodzaje ludzi mnożą grzechy,
a trzeci ściąga gniew karzący… (Syr 23,16)

Te dwa pierwsze rodzaje nieczystości wprowadzają na ścieżkę nawyku, a co za tym idzie nałogu. Do zejścia z tej drogi potrzebne jest współdziałanie Łaski i wytrwałości człowieka.

Trzeci rodzaj nieczystości ściąga na siebie karę bożą, a odnosi się do rozpusty, czyli wyjścia z nieczystości w stronę drugiego człowieka. To już nie wyobrażenia, nie smakowanie grzechu poprzez wzrok, ale generowanie „realnego kontaktu”. Zaiste, w tym „każdy chleb jest słodki”, drugi człowiek jest sprowadzany do przedmiotu, zwłaszcza jego ciało. Ktoś staje się dostarczycielem wrażeń, emocji i satysfakcji dla kogoś drugiego. Może dziać się tak zarówno w przelotnym romansie, flircie, jak i dłużej trwającym związku, opierającym się na dawaniu sobie nawzajem seksualnego przeżycia, a także w chorych poszukiwaniach seksualnych “spełnień”. Kto raz wejdzie na tę drogę „nie uspokoi się aż do śmierci”. Zły zaciemnia poznanie rozpustnika i zapomina on, że:

Oczy Pana, nad słońce, dziesięć tysięcy razy jaśniejsze,
patrzą na wszystkie drogi człowieka
i widzą zakątki najbardziej ukryte.
Wszystkie rzeczy są Mu znane, zanim powstały,
tym więc bardziej – po ich stworzeniu. (Syr 23,19-20)

W powyższym wersecie jest też nadzieja. Skoro bowiem Pan widzi to, co najbardziej ukryte, skoro wszystko jest Mu znane zanim powstało, to zna także przyczyny grzesznych zachowań ludzkich i może w nie wkroczyć. Może wskazać chore miejsca nawet tam, gdzie nie zajrzy ludzka świadomość. Może naprowadzić na korzenie choroby, jaka nas toczy, abyśmy Mu te korzenie oddali w modlitwie. Może oświetlić naszą pamięć, wspomnienia, utarte sposoby radzenia sobie z naszymi głodami i brakami. Byle starać się rozpoznane miejsca Jemu nazywać, Jemu oddawać, zanurzać w drogocennej Krwi Chrystusa, aby prosić o ogień inny, aniżeli ten z namiętności – o ogień Ducha Św. Tylko on może nauczyć człowieka bliskości z Bogiem, a przecież o brak autentycznej bliskości tu idzie. O głęboki głód akceptacji i poddania się Komuś, kto nas w owym podporządkowaniu nie zdepcze, nie zgnoi, nie zawiedzie. Komuś, przed kim odnajdziemy się jako pokorne dzieci, nie szukające dróg wyniosłości. 

Z kajdan grzechu do otwartych ramion Ojca! Z więzów nałogu do karności, jaką niesie mądrość! Z rózgi szatana do rózgi Chrystusa!

(2) Któż zastosuje rózgi na moje myśli,
a do serca mego – karność mądrości,
by nie oszczędzić mnie w moich błędach,
nie przepuść moich grzechów,
(3) aby się nie mnożyły moje winy
i aby moje grzechy się nie wzmagały;
abym nie upadł wobec przeciwników
i nie sprawił uciechy mojemu wrogowi?
(4) Panie, Ojcze i Boże mego życia,
nie dawaj mi wyniosłego oka,
(5) a żądzę odwróć ode mnie!
(6) Niech nie panują nade mną żądze zmysłowe i grzechy cielesne,
nie wydawaj mię bezwstydnej namiętności! (Syr 23,1-6)

A wspomniany już O. Augustyn tak pisze:

W Apokalipsie jest napisane o Jezusie Chrystusie, że będzie On pasł narody rózgą żelazną. Uderzenie takiej rózgi łamie twarde karki i wykoślawione dusze, źle zrośnięte, krnąbrne i zatwardziałe w złości i lęku. Takie złamanie nie jest jednak nieszczęściem, choć jest jakimś bólem. Karcenie Jezusa jest zawsze pełne duchowej radości wypływającej z przeżycia uwolnienia od siebie samego, a właściwie od swego skrzywienia duchowego. Rózga się nie złamie, ale pod nią musi się złamać ludzka pycha.

Patrząc więc na korzenie własnych grzechów, zwłaszcza zanurzonych w nieczystości, zatęsknijmy za miłującymi ramionami Boga, uznając swą winę i niechęć do zawierzenia tej miłości, jako mogącej wypełnić nasz wewnętrzny głód. Albo ogień namiętności albo ogień Ducha…

© 2024 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑