(1) W piętnastym roku panowania Cezara Tyberiusza, gdy Poncjusz Piłat jest namiestnikiem Judei, Herod – tetrarchą Galilei, Filip, jego brat – tetrarchą Iturei oraz okręgu Trachonu, a Lizaniasz – tetrarchą Abileny, (2) za arcykapłanów Annasza i Kajfasza, stała się wypowiedź (przesłanie, mowa) Boża do Jana, syna Zachariasza, na pustkowiu. ( Łk 3,1-2 )

Boże “rhema”, “słowo wymówione, wypowiedziane” nie zostało skierowane do władców ówczesnego świata, ani do najwyższych kapłanów, tylko do kapłańskiego syna, który trwał w milczeniu pustyni. Ani Tyberiusz, ani Herod, Piłat czy nawet Annasz z Kajfaszem nie czekali na wypełnienie się bożych obietnic. Cesarzowi i jego urzędnikom nie był do niczego potrzebny Zbawiciel a kapłani dawno już utracili w Niego wiarę. Jan zaś czekał. Miał owo czekanie – byśmy powiedzieli Adwent – we krwi. Gdy się poczynał w łonie swej matki, Elżbiety, jego ojciec był jednym wielkim oczekiwaniem – na wypełnienie się orędzia anielskiego, na powrót daru mowy, na syna o którym tak niezwykłe rzeczy opowiadał niebiański posłaniec. Jan wszedł w oczekiwanie pokoleń dzieci Izraela, i zapewne – mimo mijających lat – pamiętał opowieść o dziewięciomiesięcznym czekaniu, które przeżywali podeszli wiekiem jego rodzice – Elżbieta czekała na rozwiązanie a Zachariasz na swoje “rhema”. Bóg nie kazał im czekać na darmo, podobnie jak i ich synowi.

Zaiste był Jan synem czekania, obietnicy, milczenia i z mocą wyśpiewanego, wręcz wykrzyczanego Słowa.

Znał wartość milczenia, podobnie jak jego ojciec. Wiedział, że milczenie też może być mową prorocką. Zachariasz milczał i tą swoją niemotą złożył świadectwo o bożym łamaniu przyzwyczajeń i schematów, o tym, że dla Pana nie ma rzeczy niemożliwych, o wielkiej łasce, jaka spotkałą jego i jego podeszłą żonę. Przyjdzie czas, gdy uwięziony Jan stanie się głośny, swoim milczeniem zza krat, odsłaniając grzeszne zamysły ciemnych zakamarków królewskiego serca.

Milczenie zmusza do kontemplacji. Utrudnia życie, ale zarazem ułatwia rozważanie “wszystkich tych spraw”, jakie odnoszą się do działania Boga. Może być karą, ale może być też bożym znakiem. Może być pyszną ucieczką w izolację, ale może być też jedynym wyjściem, aby “nie rzucać pereł przed wieprze”.

Jan milczał i czekał. Trwał. Nie przymuszał Boga do niczego.

Czy czekasz na zbawienie? Na mowę Boga do Ciebie, która nada sens latom spędzonym na pustkowiu? 

Różne mogą być w życiu ludzkim pustkowia. Może w Twoim przypadku pustkowie to ocean przesypujących się ziarenek samotności, odczuwalne boleśnie pustka powstałą wskutek bycia odrzuconym, czy niezrozumianym, osamotnienie wynikające z błędnych wyborów, albo pychy nakazującej uważać się za kogoś szczególnego.

Może to pustynia choroby i cierpienia, o których wiesz, że nikt prócz ciebie nie pojmie jej natury i  nie będzie mógł powiedzieć z pełnią odpowiedzialności: “Rozumiem Cię”. 

Może to pustynia powołania, tym dotkliwsza, że Pan chciał Cię na nią wyprowadzić, aby mówić do Twego serca, ale Ty nie chcesz wejść w jej głąb, bojąc się szakali i hien, czy gorącego wiatru, jaki mógłby spiec Twoją skórę i wargi. 

A może uczyniłeś sobie pustynię, której Pan nie chciał, a która powstała wskutek Twojej impertynencji, egotyzmu, złośliwości, ostrości czy braku wrażliwości na innych. Odczuwasz teraz wokół siebie bolesny dystans do wszystkich dookoła i chciałbyś się nawet czasem komuś pożalić, ale wiesz, że już nikogo nie ma. Może tak dobitnie doświadczasz własnej bolesnej pustki, że już wyraźnie dostrzegasz wszystkie dzikie zwierzęta, które wychodzą z głębin Twego serca, napawając przerażeniem i zdziwieniem, że takie maszkary w sobie hodujesz od lat. Jezusowi, gdy był na pustyni, dzikie zwierzęta służyły, ale Ty siedzisz na niej sam lękając się własnych demonów. Zapominasz, że właśnie na pustkowiu Pan nakarmił rzesze kilkoma chlebami i rybami. Zapominasz, że On jest w stanie zamienić pustynię w pojezierze. Że Jego Słowo może wszystko odmienić. Że On lubi być na pustkowiach i możesz Go tu spotkać, bo On jest tym który idzie na pustynię szukać jednej owcy zabłąkanej, grzesznika, w którym brak łaski uczynił wstrząsającą pustkę… Zapominasz, że na pustkowiu Mojżesz wywyższył miedzianego węża, znak ocalenia, znak Tego, który osamotniony zostanie zawieszony między niebem a ziemią, wywyższony na wieki.

Jan był na pustkowiu, sam, bez rodziców, bez rodziny. Co miał ze sobą, prócz odzienia z sierści wielbłądziej? Obietnicę. Proroctwo dane Zachariaszowi, przepowiednię o własnym przeznaczeniu. Póki co, nie było widać, aby któreś z tamtych słów miało się zrealizować. Bóg milczał przez długie lata. Może przychodziły na Jana chwile zwątpienia? Może diabeł kusił go rozpaczą, wizją nieudanego i przegranego, zmarnowanego życia? Może poddawał go próbie, jak później będzie kusił samego Chrystusa. Pan odparł diabelskie zakusy Słowem. Jan na Słowo czekał – miał Słowo Obietnicy, ale nie miał jeszcze Słowa wzywającego do działania.

Boże milczenie wobec Jana przez trzydzieści lat życia nie oznaczało jednak bożej bezczynności. Pan przygotowywał miejsce temu, który miał być Jego Głosem. Na arenę dziejów wchodzili kolejno Tyberiusz, Antypas, brat jego Filip, Piłat, Annasz i Kajfasz. Czas się powoli wypełniał, ostatnie ziarnka piasku przesypywały się w klepsydrze historii zbawienia.

Nawet jeśli myślisz, że Bóg nic nie robi w Twojej sprawie, że irytująco nakazuje Ci czekać, to On nie śpi. Nie znużył się Tobą. Nie odwrócił się do Ciebie plecami. Nie lekceważy Cię. 

Być może On tworzy przestrzeń dla swojej woli na Twoje życie. Bądź cierpliwy. Wszystko musi się znaleźć na właściwym miejscu, abyś mógł unieść Jego wolę i aby jej realizacja przyniosła najlepsze, Jego zdaniem, owoce. Nic nie przyspieszaj. Czekaj.