Blog ks. Jacka Gomulskiego

Miesiąc: grudzień 2019 (Page 2 of 2)

Adwentowe mroki

Wtedy Pan rzekł: «Wybierz dla Mnie trzyletnią jałowicę, trzyletnią kozę i trzyletniego barana, a nadto synogarlicę i gołębicę». Wybrawszy to wszystko, Abram poprzerąbywał je wzdłuż na połowy i przerąbane części ułożył jedną naprzeciw drugiej; ptaków nie porozcinał. Kiedy zaś do tego mięsa zaczęło zlatywać się ptactwo drapieżne, Abram je odpędził. A gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Abram zapadł w głęboki sen i opanowało go uczucie lęku, jak gdyby ogarnęła go wielka ciemność. Wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z Abramem… (Rdz 15,9-12.8)

Szczególnie w takich okresach jak Adwent, czy Wielki Post, doświadcza się pewnego rodzaju marazmu, senności, czy zniechęcenia. Przeróżne trudności, niczym dzikie zwierzęta zwabione padliną wypełzają z ciemnych zakamarków świadomości i opadają nas odbierając całkowicie resztki zapału. Adwentowi patroni wzywają nas do czekania i prostowania ścieżek dla Pana, podczas gdy ulegamy z jednej stronie przedświątecznej gonitwie konsumpcjonizmu, a z drugiej – potrzebie świętego spokoju. Jak się nawracać, gdy głowa nie pracuje a serce weszło na tryb spowolnionej, sennej pracy?

I tylko czasami ukłuje sumienie myśl o tych wszystkich postanowieniach adwentowych, ofiarach i wyrzeczeniach… Niespełnianych… Niewykonywanych… Odbębnianych…

I tylko momentami przypomni się, że jeszcze jakiś czas temu człowiek stawiał sobie pytanie o jakość swej relacji ze Stwórcą, o przyczyny braku skruchy w sobie, o niechęć do prawdy…

Wróćmy więc do tego z tak wielką niechęcią podejmowanego tematu, jakim jest skrucha. Zmuśmy się do refleksji.

Może dlatego nie odnajduję w sobie jej śladów, że tak naprawdę sobie myślę: „Co Go obchodzi mój grzech? Przecież to, co ja robię nie dosięga Jego Osoby. Przecież nic, co czynię nie może go obchodzić. Przecież On jest mną całkowicie niezainteresowany!”

A przecież Serce Boga jest przebite! I to – tak wszyscy mówią – ja jestem autorem tego przebicia…

A przecież Serce Jego Matki też jest zranione! Ona też jest osobą. Jest kimś komu powtarzam wielokrotnie: „Posługuj się mną”, a potem zatykam uszy.

Skrucha, prawdziwa skrucha, a przynajmniej wysiłek przybliżania się do niej, winna być warunkiem koniecznym każdej modlitwy, nawet tej, którą odklepujemy, kiedy myślimy sobie, że jest późno, a tyle nam jeszcze zostało do odmówienia.

Bóg nie ma gdzie wlać swego miłosierdzia, bo nie odnajduje w nas miejsca, które uczynić może dopiero skrucha. Nie odsłaniamy Mu się do końca i naprawdę. Wciąż jesteśmy zakryci.

Z modlitwą może być jak z terapią. Jeśli przychodzi się na nią z chęcią szybkiego załatwienia trudnej sprawy, z potrzebą przerzucenia na terapeutę odpowiedzialności za swoje problemy, z pragnieniem żeby ktoś za mnie coś zdecydował – taka terapia się nie uda. Trzeba najpierw wniknąć do wnętrza siebie i do swoich trudności. Podobnie jest ze spotkaniem z Bogiem. Tylko takie będzie prawdziwe, w którym odsłonisz Mu swoje wnętrze, trudności, swoją trudną historię. A zacząć trzeba – tak, jak na terapii – od stwierdzenia: „Mam problem”. Od skruchy.

Abraham, zawierając przymierze z Bogiem, musiał porozcinać połówki różnych zwierząt. Odsłonić ich wnętrzności. Wtedy doświadczył trudnego, ale potężnego spotkania z Panem. Opadł go lęk i senność, jak kogoś zmagającego się z demonami własnego wnętrza, swojej historii, trudnych przeżyć i nietrafionych decyzji.

Rozetnij przed Nim wnętrze swego zezwierzęcenia. Nie bój się ciemności, które mogą cię dosięgnąć. Odsłoń na adoracji to, co masz w środku. Zawalcz o coś więcej niż spokój i przeczekanie adwentowych ciemności. Zawalcz o prawdę.

Dotyk Boga

W księdze Apokalipsy, na samym początku, czytamy:

Gdy Go zobaczyłem, padłem do Jego stóp jak martwy. On natomiast nałożył na mnie swoją prawą rękę i powiedział: Nie bój się, Ja jestem Pierwszy i Ostatni. (Ap 1,17)

Spotkanie z Bogiem porusza człowieka. Ale każdego? W końcu spotykamy się z Nim nieustannie, ale jakoś nie jesteśmy poruszeni, wręcz przeciwnie – znudzeni, zmęczeni, zniechęceni, zamknięci. Żebyśmy chociaż byli przerażeni! Ale nawet i to nie… 

Ale co innego przyciąga moją uwagę w tym fragmencie: “padłem jak martwy” – pisze o sobie Jan. Dlaczego aż tak? Odpowiadając na to pytanie pomińmy wrażliwość “umiłowanego ucznia” a skupmy się na tym porównaniu: “jak martwy”, nekros (νεκρος). W samej Apokalipsie to słowo powraca nie w kontekście wrażliwości i radosnego poruszenia, ale w kontekście autentycznej śmierci – fizycznej lub duchowej:

A do Anioła Kościoła w Sardes napisz: Oto, co mówi Ten, który ma siedem duchów Bożych i siedem gwiazd: Wiem o twoich czynach; masz imię, że żyjesz, ale jesteś umarły. (Ap 3,1)

Ten nekros to ktoś, kto doświadcza duchowej martwoty, mimo pozorów życia. To ktoś, komu wydaje się, że ma tożsamość (imię) istoty żyjącej (jakby widział siebie jako siedzącego przed tronem Pańskim Anioła; “istoty żyjące” to te, o których wspomina Apokalipsa w dalszej swej treści, oraz te, które widzi Ezechiel) ale jest martwy z powodu swych czynów. Może jego mniemanie wynika z pozornej bliskości Pana, ale bliskości udawanej, nie autentycznej, nie przemieniającej.

W dalszej części Listu do Kościoła w Sardes Duch mówi o “tych, co nie splamili swych szat” i będą chodzić “w bieli”. Wynika z tego, że większa część tego Kościoła to nekros, które splamiły swe szaty. Czym? Niewiernością? Nieczystością? Na pewno brakiem czujności, do której dwukrotnie wzywa Pan owego umarłego, jednocześnie zapraszając do wzmocnienia “tego, co pozostało”, czyli albo “tych, co chodzą w bieli”, albo jakieś resztki wiary w nim samym.

Słowo nekros pojawia się jeszcze kilkukrotnie w Ewangeliach, zawsze w kontekście jakiegoś rodzaju śmierci. Jako rzeczownik wyraz ten oznacza wprost zwłoki, jak w przypadku opowieści o wskrzeszeniu młodzieńca z Nain. Tylko św. Łukasz używa tego słowa niejako symbolicznie, wkładając je w  usta miłosiernego ojca z przypowieści:

…ten mój syn był martwy, lecz znów ożył, był zgubiony, lecz odnalazł się. I zaczęli się cieszyć. (Łk 15,24)

… ten twój brat był martwy, a znów ożył, był zgubiony, a odnalazł się. (Łk 15,32)

Bóg więc dotyka mojej i twojej martwoty, dotyka nas, jak cuchnących zwłok, dotyka śmierci w nas. 

Przychodzimy do niego martwi, albo jak martwi. Przez grzech, jeden z siedmiu głównych, lub przez zwykłą/niezwykłą niewiarę. Przez ześwinienie, jak syn marnotrawny, albo przez zdemonienie, jak chłopiec, którego diabeł wrzucał raz w ogień, raz w wodę, targając nim po skrajnościach (Mk 9,26). Zresztą, czy oba te obrazy nie mówią o podobnej sprawie? Raz chcemy być “istotami żyjącymi”, niemalże aniołami, a raz doznajemy zezwierzęcenia pozwalając, aby targały nami sprzeczne żywioły. To chyba obraz adekwatny do kondycji wielu z nas. Nałogi. Emocje. Lęki. Od świni, do anioła. I wszystko w jednym sercu, rozumie, woli. Przecież to doprowadza nawet nie tyle do zadyszki, co do zawału! Do tragicznego w swym finale migotania przedsionków duszy!

Chciałoby się zawołać za św. Pawłem:

Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli … ? (Rz 7,24)

Może to uczynić jedynie Ten, który był nekros, ale nie z powodu swoich win – a potem stał się zōn (ζων), prawdziwie żyjący! Tylko On może mnie wybawić!

A do Anioła Kościoła w Smyrnie napisz: Oto, co mówi Pierwszy i Ostatni, który był umarły, a ożył. (Ap 2,8)

Byłem umarły, lecz oto żyję na wieki wieków i mam klucze śmierci i Hadesu. (Ap 1,18)

W jaki sposób On to czyni? 

Wiemy że słowem, ale także gestem.

Może ktoś powie, że to psychologizowanie, albo doszukiwanie się skojarzeń tam, gdzie ich nie ma, ale zwróćmy uwagę na pełne czułości gesty Jezusa. Przeczytaj raz jeszcze:  

Gdy Go zobaczyłem, padłem do Jego stóp jak martwy. On natomiast nałożył na mnie swoją prawą rękę i powiedział: Nie bój się, Ja jestem Pierwszy i Ostatni. (Ap 1,17)

Nałożenie ręki jest terminem technicznym oznaczającym błogosławieństwo i przeznaczenie do jakiegoś dzieła. Ale jest to także bardzo intymny gest, którego Jezus używał wielokrotnie za swych ziemskich dni. 

Dotknięcie Pana jest zarazem ustanowieniem do posługi, a jednocześnie dodaniem otuchy, wlaniem męstwa, siły, oddaleniem przerażenia – przecież Pan mówi do Jana: “Nie bój się!”. Jest to gest zaiste ojcowski, bo tylko ojciec może udzielić swemu dziecku siły wynikającej z czystej miłości i akceptacji, a także ustanowić go przez to dojrzałym człowiekiem, nie poszukującym tej siły gdzie indziej. Okazana czysta i autentyczna miłość czyni drugiego człowieka pełnym, uzdrawia, uzdalnia do okazywania innym bezinteresownej miłości i służby. 

Chrystus, dotykając ludzi, niczym prawdziwy therapeuón, terapeuta, lekarz, okazuje miłość, współczucie, serdeczną życzliwość. Odkręca wstręt, jaki możemy mieć do siebie nawzajem. Mówi: “Chcę twego oczyszczenia, twej wolności. Chcę być z tobą blisko.”

Ks. Jerzy Szymik zauważa:

Jednym z najczęstszych gestów Jezusa na kartach Ewangelii jest dotykanie ludzi. Uzdrawia ich dotykając ciała, oczu, wkłada palce w uszy, własną śliną dotyka chorego języka, głaszcze dzieci, dotyka sparaliżowanych. Przez fizyczny dotyk leczy niemotę, ślepotę, głuchotę, a zatem pokonuje spowodowane chorobą bariery, by tak rzec, komunikacyjne. Dotykając czule swoje dzieci, wzbudzając ich wiarę, sprawia, że mogą żyć pełnią życia.

Zbliżył się wtedy pewien trędowaty, pokłonił się Mu i prosił: „Panie, jeśli Ty zechcesz, potrafisz mnie oczyścić”. Wyciągnął więc rękę, dotknął go i powiedział: „Chcę, stań się czysty”. I natychmiast jego trąd ustąpił. (Mt 8,2-3)

Wówczas dotknął jej ręki i opuściła ją gorączka; ona natomiast wstała i zaczęła Mu usługiwać. (Mt 8,15)

Gdy to do nich mówił, oto przyszedł pewien przełożony (synagogi) i oddając Mu pokłony powiedział: Moja córka doszła teraz do końca, ale przyjdź, połóż na nią swą rękę, a będzie żyła. (Mt 9,18)

A kiedy przyszedł do domu, niewidomi zbliżyli się do Niego. Jezus im mówi: Wierzycie, że mogę to uczynić? Mówią Mu: Tak, Panie! Wówczas dotknął ich oczu, mówiąc: Niech się wam stanie według waszej wiary. (Mt 9,28-29)

Wówczas Jezus stanął, przywołał ich i powiedział: Co chcecie, abym wam uczynił? A oni: Panie, aby otworzyły się nam oczy! Jezus zaś zlitował się, dotknął ich oczu, a oni natychmiast odzyskali wzrok i poszli za Nim. (Mt 20,32-34)

A On, pełen współczucia, wyciągnął swoją rękę, dotknął go i powiedział: Chcę, bądź oczyszczony! (Mk 1,41)

Jezus zaś natychmiast wyciągnął rękę, uchwycił go i powiedział: O małowierny, dlaczego zwątpiłeś? (Mt 14,31)

Dotknięcie Pana wyrywa ze zwątpienia, z marazmu, z chęci polegania na własnych siłach. 

Czyż nie cierpimy przez brak pełnego miłości dotyku w naszym życiu, przeszłości, dzieciństwie, a nawet teraźniejszości? Czyż nie tęsknimy za takim dotknięciem, nałożeniem ręki, które znamionuje czystą miłość i afirmację, a jednocześnie dodaje odwagi i siły? Czy nie pożądamy dotyku drugiego człowieka, jego czułości, przyjęcia, przygarnięcia?

Dlatego przygarniajcie jedni drugich, jak i Chrystus przygarnął was dla chwały Boga. (Rz 15,7)

Gdy zaś Józef obudził się ze snu, zrobił tak, jak mu rozkazał anioł Pana i przygarnął swoją żonę. (Mt 1,24)

Barnaba jednak przygarnął go, zaprowadził do apostołów i opowiedział im, jak w drodze zobaczył Pana i że do niego przemówił, i jak w Damaszku śmiało wypowiadał się w imieniu Jezusa. (Dz 9,27)

Czy dlatego nie potrafimy przygarnąć się nawzajem, bo wciąż przeżywamy ranę z powodu bycia odtrąconymi, nie przyjętymi, zwłaszcza przewz naszych bliskich? – a oni przez swoich bliskich, i tak w pokolenia…

Bóg jest w swojej miłości czuły, cielesny – w wielorakim znaczeniu tego słowa – czego wyraz dał w Eucharystii. Sam mówi o sobie, że jest niczym ptak przygarniający swoje pisklęta pod skrzydła (Łk 13, 34b).

Chciałoby się zawołać – Dzięki Ci, Panie, za Twe Wcielenie! Za to, że nie pozostajesz niedostępnym Logosem na wysokościach, ale przyszedłeś w człowieczym ciele, aby pokazać, że jesteś na wyciągnięcie ręki, bliski, wiedzący, co to czułość i okazywanie troski! 

Św. Jan Paweł II powiedział:

Ciało, i tylko ono, zdolne jest uczynić widzialnym to, co niewidzialne: duchowe i Boże.

Używane na określenie dotyku Jezusa w Ewangeliach greckie słowo haptomai (ἅπτομαι) oznacza także pewien rodzaj przywiązania, nie tylko bliskości fizycznej, ale także duchowej. Dotyk Jezusa nie jest zimnym, sztywnym gestem, pełnym hieratyczności, ale realnym przybliżeniem się do konkretnego człowieka. Czy za tym nie tęsknimy?

Już wielokrotnie w tym miejscu zwracałem uwagę na poruszone litością i współczuciem serce Pana. Na wstrząśnięte wnętrze Jezusa stykającego się z nędzą człowieka. Powtarzam tę myśl z uporem, będąc świadomym, jak trudno jest nam za nią pójść, by przylgnąć do tego, kto nas tak miłuje. ALe przecież On nam naprawdę współczuje! Dwukrotnie w liście do Hebrajczyków, św. Paweł wspomina o tym:

Nie mamy bowiem takiego Arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim, podobnie jak my, z wyjątkiem grzechu. (Hbr 4,15)

Pismo określa owo współczucie dwoma terminami: sympathēsai (συμπαθησαι) – współczuć, mieć sympatię; oraz metriopathein (μετριοπαθειν) – współczuć (w odpowiedniej mierze), nieść delikatność, zrozumieć.

Chrystus więc nas rozumie, jest w swej litości bardzo delikatny, jest pełen życzliwości do nas. I to wszystko mimo naszych win! 

Ktoś powie: “Tak, ale jest On również naszym sędzią. Jest sprawiedliwy”. To prawda. Ale w tej sprawiedliwości jest wyrozumiały, co nie znaczy, że spolegliwy.

Z jakże wielką czułością sądziłeś swych synów, których przodkom dawałeś przysięgi i przymierza, pełne wspaniałych obietnic. (Mdr 12,21)

Modlitwa Adwentowa

(20) Bóg pokoju, który dzięki krwi wiecznego przymierza wyprowadził spośród umarłych wielkiego Pasterza owiec, Pana naszego, Jezusa, 

(21) niech was dojrzałymi uczyni (wydoskonali, naprawi, przeszkoli, wyposaży) do wszystkiego, co dobre (każdego dobrego dzieła), byście spełniali Jego wolę. Niech w nas sprawi to, co miłe Jemu za pośrednictwem Jezusa Chrystusa, któremu chwała na wieki wieków. Amen. 

(22) Proszę was, bracia, przyjmijcie to słowo zachęty, bo przecież krótko napisałem wam. (Hbr 13,20-22)

Żyjemy w świecie pełnym zamętu. Doświadczamy go zarówno wewnątrz siebie, jak i dookoła nas. Każdy dzień przynosi niepokojące informacje, w pył padają odwieczne pewniki, rozczarowujemy sobą innych, pozostając również rozczarowanymi drugim człowiekiem, często najbliższym. Boimy się przyszłości i o przyszłość. Przeżywamy frustrację niespełnienia i niezrozumienia. Wciąż niepokojącą zagadką pozostaje dla nas serce drugiego człowieka. Próbujemy się uśpić, niczym Apostołowie w Ogrodzie Oliwnym, ale przebudzenie jest jeszcze boleśniejsze, aniżeli trwanie na jawie. Doświadczamy rozdarcia dokonując różnorakich wyborów.

Pan chce, abyśmy szli, a dookoła ciemna, adwentowa noc.

Pamiętając więc, że jedyny i prawdziwy pokój daje ten, którego Apostoł nazywa wielokrotnie Bogiem pokoju, żebrzemy:

Wlej, Panie, w nasze skołatane serca swój pokój, swoją ciszę!

Tyś jest Melchizedekiem, prawdziwym Królem Salemu, Królem Pokoju! Nie wprowadzi nas do tego Miasta Warownego ani przyjemność, czy namiętność, ani odseparowanie, czy zamknięcie na innych, ani nieufność, czy trwanie w poczuciu odrzucenia. Skieruj nasze kroki ku miejscu świętemu, ku pokojowi, ku – po raz kolejny – przyjęciu Twego panowania. 

Ty widzisz, jak niespokojni jesteśmy, jak niepewni, jak rozdrażnieni. Udający często silnych i zdecydowanych a wewnątrz pełni niezaspokojonych tęsknot, smutni i wciąż poszukujący niemożliwego. Jeśli prawdziwy pokój jest pojednaniem, zgodzeniem siebie z rzeczywistością, odnalezieniem w pełni radości swego miejsca – to nam tego brakuje! Zstąp więc, Panie, i wybaw nas! 

Zgodnie z Zachariaszowym proroctwem “skieruj nasze stopy na drogę pokoju”! (Łk 1,79) 

Uczyń nas “synami pokoju”! (Łk 10,6) 

Daj abyśmy świadomie mogli dążyć do tego co “służy pokojowi i wzajemnemu zbudowaniu”! (Rz 14,19) 

Zetrzyj rychło pod naszymi stopami, tego, który swymi podszeptami wprowadza w głowy i serca zamęt – szatana, oskarżyciela i oszczercę! (Rz 16,20; 1 Kor 14,33) 

Jesteś naszym Pasterzem, Ty prowadzisz na dobre pastwiska i Ty sam dbasz o swe owce, pojąc je Najdroższą Krwią swoją. My zaś wszyscy, owce i barany, psy nieme i szczekające, stada i i ich przewodnicy, potrzebujemy Twego głosu, Twej wyciągniętej prawicy, Twego uniesionego ramienia. Bez tego gubimy się i błąkamy na bezdrożach. Pragnąc dobra wybieramy zło. Szukając Twojej woli plączemy się w naszych chęciach. Chcąc czynić to, co Tobie miłe, wybieramy to, co dogodne dla nas. 

Zgodnie ze słowem Apostoła, uczyń nas dojrzalszymi, gotowymi wymienić utarte sposoby naszych działań na Twe dobro. Przeszkól, wyćwicz nas do wszystkiego, co Ty widzisz jako “dobre”, a nawet “bardzo dobre”. Napraw w nas umiejętność miłowania! W miejsce nieufności daj ufność Twemu prowadzeniu. W miejsce wzajemnej podejrzliwości wlej pewność bycia przyjętym. W miejsce pragnienia kontrolowania wszystkiego daj otwartość na nieznane dobro. W miejsce związania pożądliwością daj wolność ku przejrzystości. A przede wszystkim otwórz nas na spotkanie z Ojcem – tym, który wychodzi naprzeciw, nie odrzuca, przygarnia i bierze w ramiona. Z tym, który nie chce nas stracić. Z tym, któremu tak bardzo na nas zależy.

Bez zanurzenia się w takim spotkaniu wciąż pozostajemy przychodniami, obcymi, wrogami sobie i innym.

Spraw w nas to, co Tobie miłe – uczyń gotowymi do codziennego składania siebie w ofierze, bo wiemy, że się to Tobie podoba. Wiemy też, że nie chcesz ofiar bez serca, bez duszy, bez pokrycia w szczerym pragnieniu. Dlatego błagamy, abyś uzdrowił tę chorobę rozumu i woli w nas samych – przez takie poruszenie, które tylko Ty możesz sprawić. Wstrząśnij skałą, jaką jesteśmy, aby utworzyła się w nas szczelina, niczym betlejemska grota, gotowa na przyjęcie Wcielonego Słowa, spełnienie niezasłużonej Obietnicy.

Sami nie umiemy zrobić miejsca dla Ciebie, dla Twego panowania, dla Twego pokoju. 

Dlatego żebrzemy – Przyjdź!

Newer posts »

© 2024 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑