Blog ks. Jacka Gomulskiego

Miesiąc: styczeń 2020

Życie za życie, rana za ranę, siniec za siniec.

Ja jestem Chlebem żywym, który z nieba zstąpił; jeśli ktoś spożyje z tego chleba, żyć będzie na wieki; a chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało – za życie świata.
Żydzi zaczęli się więc sprzeczać między sobą i mówić: Jak On może nam dać do spożycia swoje ciało? 
Jezus im na to odpowiedział: Amen, amen, mówię wam – jeśli nie będziecie jeść Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pić Jego Krwi, nie będziecie mieć w sobie życia. (J 6, 51-53)

Czytałem te słowa podczas liturgii Mszy żałobnej, mając przed sobą kir i poruszane wiatrem płomyki świec. Ulotne ogienki życia…

Myślałem wtedy nie tylko o przemijalności, ale także o tym jak przeżywamy to ziemskie życie, o tym jak chybotliwa bywa jakość życia, czy może nawet byle-jakość, jego smak lub ab-smak.

A przecież Pan powiedział:

Ja przyszedłem, aby (moje owce) miały życie i to miały je w obfitości. (J 10,10) 

Nie jesteśmy panami swego życia. Nie jesteśmy w stanie go poddać kontroli, swoistej cenzurze woli. Ono się wymyka naszym pragnieniom, oczekiwaniom. Niszczymy je, zatruwamy, zabijamy, tkwimy w śmiercionośnych przekonaniach pozbawionych ufności. Czy zasługujemy na to życie? Na to dobro, które Bóg nam czyni z dnia na dzień? Na spoglądanie na owoce własnych trudów? 

Wiadomo, że nie. 

Jesteśmy grzesznikami, którzy – zgodnie z Pismem – zasługują na śmierć.

W księdze Wyjścia czytamy o konsekwencjach, jakie spotkają tego, kto uczyni krzywdę kobiecie brzemiennej – czyli tej, która nosi w sobie życie:

Jeśli zaś poniesie jakąś szkodę, wówczas odda życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, oparzenie za oparzenie, ranę za ranę, siniec za siniec. (Wj 21,23-25)

Wiemy, że ten motyw: “życie za życie”, pojawia się w księgach Mojżeszowych często. Czy to ma jednak jakieś odniesienie dla nas? Dla mnie? Dla Ciebie, czytającego te słowa? Pewnie nikt z nas nie jest zabójcą w dosłownym znaczeniu, nikt z nas nie przelał niczyjej krwi, nie odebrał nikomu życia. Ale przecież czytamy w Piśmie:

My sobie uświadamiamy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, ponieważ kochamy braci; ten, kto nie kocha, trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest mordercą, a wiecie, że żaden morderca nie ma życia wiecznego, które by w nim pozostawało. (1 J 3,15)

Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie będziesz mordował, a kto by zamordował, będzie podlegał sądowi. Ja natomiast wam mówię, że każdy, kto się gniewa na swego brata, będzie podlegał sądowi, a kto by powiedział swemu bratu: Raka, będzie podlegał Sanhedrynowi, a kto by powiedział: Głupcze, będzie zasługiwał na Gehennę ognia. (Mt 5,21-22)

Skoro więc Pan mówi, że nawet żywiony gniew zasługuje na stanięcie przed sądem, to warto się zastanowić nad twardym starotestamentalnym prawem w mniej literalnym kontekście. Kto bowiem z nas może powiedzieć o sobie, że nigdy nie ubliżył bliźniemu, nie osądził go, nie doświadczał gniewu i złości.

Komu więc odebraliśmy życie? Komu czyste spojrzenie? Komu siłę? Komu możliwość bronienia się, a może zarabiania, czy wręcz utrzymania? Kogo skazaliśmy na bezruch, na zamknięcie, przyczyniliśmy się do jego utknięcia życiowego? Kogo depresji jesteśmy współwinni? Kto się sparzył na naszej pseudożyczliwości? Kogo poraniliśmy? Kogo uczyniliśmy posiniaczonym w relacji z nami? Z kogo życie uciekło bośmy go w kimś nie ustrzegli wołając, że nie jesteśmy stróżami swych braci i sióstr? A jest powiedziane, że krew brata woła z ziemi wielkim głosem do Pana. Krew, oko, ręka, oparzenie.  Siniec za siniec. Rana za ranę. Obojętność za obojętność. Niewysłuchanie za niewysłuchanie. Nieprzebaczenie za nieprzebaczenie.

Czemu Bóg ma nas słuchać, gdy my nie słuchamy tych, którzy są obok nas? Czemu Bóg ma nas rozumieć, gdy my nie chcemy rozumieć – męża, żony, dziecka, bliźniego?

A z drugiej strony – nas też ktoś posiniaczył, pobił, poranił. Grzechem, słowem, czynem, brakiem.

Biada, występny narodzie, ludu obciążony grzechem! Plemię złoczyńców, synowie przewrotni! Opuścili Pana, porzucili Świętego Izraela, odwrócili się zupełnie.
Jakiego jeszcze chcecie doznać ciosu, skoro jeszcze trwacie w buncie? Cała głowa chora, całe serce niemoc ogarnia. Od stopy aż do głowy nie ma w nim zdrowego miejsca! Rany, guzy i sińce po niedawnych uderzeniach, nie wyciśnięte ani nie przewiązane i nie złagodzone oliwą. (Iz 1,4-6)

Jak się wydostać z tej sieci wzajemnych razów? Może dobrze, że wielu ciosów (i tych zadanych przez nas, i tych zadanych przez kogoś) nie jesteśmy świadomi… Choć przy wielu razach zrzucamy odpowiedzialność na innych – jak mąż regularnie bijący żonę, który mówi: “To przez ciebie, głupia, taki jestem! Sprowokowałaś mnie!” A ona kiwa głową w poczuciu winy, przekonana, że na pewno to prawda… Mogła przecież inaczej się zachować…

Co będzie gdy oboje przejrzą na oczy? Z jakiej mocy mają skorzystać by przerwać ten łańcuch “kąsania i pożerania” (Ga 5,15), siłę wyrzutów sumienia, “serca, które oskarża” (1 J 3,20), traktowania siebie nawzajem jak bezrozumnego osła do okładania kijem (Lb 22,27). Skąd wezmą siłę, aby nie mścić się, by przebaczyć sobie i innym? Jeśli wszystkie dzieci boże tak samo się mordują, któż ocaleje? Któż się Panu odpłaci, bo przecież: 

…każdy da okup za życie swe Panu przy spisie, aby nie spadło na nich nieszczęście. (Wj 30,12)

Nie ma siły na tym świecie, która przerwie tę sieć. Wszyscy jesteśmy w nią zaplątani. Pan jednak uznał że nie można inaczej przemienić życia człowieka, jak tylko samemu w to życie wejść i je przeżyć. Cuchnący oddech, który wydobywamy z naszych płuc stał się oddechem Pana. Smród trupiego odoru Bóg zamienia na ruah hakodesz, święte tchnienie życia! Duch mordu przemieniony na Ducha Świętego!

Życie musiał dać tylko Ten, którego ofiara jest nieskończenie większa, od naszych marnych wysiłków. Musiała zostać wylana Krew, która nie szuka zemsty i nie zada razów – i dlatego woła głośniej niż krew Abla! (Hbr 12,24) Krew pierwszego zabitego człowieka domagała się odpłaty u Boga. Powiedział bowiem Pan do Kaina:

Krew brata twego głośno woła do mnie z ziemi. (Rdz 4,10)

Krew Chrystusa wołała głośniej, ale nie o pomstę, ale o miłosierdzie! 

Jeśli wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez niego. (Iz 53,10)

W poranek Zmartwychwstania wzeszło nad Golgotą słońce. Rozpoczął się ów dzień, w którym:

…Pan opatrzy rany swego ludu i uleczy jego sińce po razach. (Iz 30,26)

Pan sam przyniósł życie. Jego życie za nasze życie. Jego rany za nasze rany. Jego sińce za nasze sińce. Wpatruję się więc w te rany , chcę kontemplować Jego zadrapania, obtłuczenia, opuchnięcia, rozbite kolana, poorane barki, sine usta, wyrwane włosy. Pragnę, aby głośno do mnie wołały strużki i strugi Jego Krwi. 

Rany, guzy i sińce po niedawnych uderzeniach, nie wyciśnięte ani nie przewiązane i nie złagodzone oliwą. (Iz 1,6)

W tych ranach są ukryte te wszystkie razy, które zadałem, w swojej pysze, bliźniemu. Ja zadałem Tobie. Ty zadałeś mnie. Razem zadaliśmy innym. Razem zbiliśmy naszego Zbawcę.

W tych ranach, jaśniejących wiekuiście chwałą, są wszystkie niechęci wobec drugiego człowieka, wszystkie pragnienia zemsty, wszystkie żachnięcia się i uderzenia słowem jak biczem. Tam, na Jego Ciele, zakwitają – teraz chwalebnie – lekceważenie, złośliwość, pogarda, nieprawy gniew, kłótnia, zawiść, złość, znieważanie, pycha, egoizm. 

Tam, na Krzyżu jest wszystko to, cośmy uczynili, aby życie zatruć, zohydzić, zniszczyć – sobie i innym. 

Obraz Jego zhańbionego Ciała, to mapa naszej morderczej nienawiści, czy niechęci do miłowania drugiego człowieka. Makabryczny plan ludzkiej złości. Odrażający przewodnik po naszych gestach, słowach, czynach, po osądach na miarę Sanhedrynu, i obojętnościach na miarę obmytych rąk Piłata. Tam, między Raną Boku a kolcami cierniowej korony jesteśmy my wszyscy.

To prawda – ta Krew woła…

Ale Jej głos nie jest wyrzutem, lecz przebaczeniem. To zaproszenie do naśladowania. Nie pysznego realizowania zadań z serii: “Jak być katolikiem – punkt po punkcie.”, ale pokornej kontemplacji i wsłuchiwania się w Jego prowadzenie. W ten sposób uczy nas cierpliwości, ciszy, pokuty i skruchy. Ten, który rozumie człowieka uczy zrozumienia. Ten, który doprowadził Swą Matkę na szczy Kalwarii uczy wytrwałości. Ten, który jest Świadkiem Prawdomównym uczy poszukiwania prawdy. Ten, który tu, na ziemi:

…trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi… (Mt 12,20)

…uczy czułości i delikatności.

Nauczy tego Piotra, chełpiącego się podczas Ostatniej Wieczerzy, że to on odda swe życie za Jezusa! Że to on, Szymon Piotr, będzie kochał taką miłością, jakiej Pan oczekuje! On będzie inny, szczególny, zmusi się do dawania życia! 

Mówi do Niego Piotr: „Panie, dlaczego nie mogę pójść za Tobą teraz? Oddam swe życie za Ciebie!” (J 13,37)

Wiemy jaka była reakcja Jezusa…

Odpowiada Jezus: „Chcesz za Mnie oddać swe życie? Zaprawdę, zaprawdę mówię Ci, nim kogut zapieje, trzykrotnie Mnie się zaprzesz”. (J 13,38)

Trzeba znać miarę swojej pychy…

Piotr poszedł za Panem dopiero, gdy nauczył się pokory i ujrzawszy pełne mocy rany Zmartwychwstałego pozwolił się napełnić Duchem Świętym, zaczął stawać się człowiekiem duchowym. Wcześniej nie rozumiał swego Mistrza.

Gdy Chrystus, w przywołanym na początku fragmencie Pisma, mówi o spożywaniu Jego Ciała, aby mieć życie, jest napisane, że właśnie wtedy Żydzi zaczęli się sprzeczać. Ze słów ich sprzeczki wynika kompletne niezrozumienie słów Jezusa.

Słowo Pańskie jest jak papierek lakmusowy – wydobywa z nas prawdę o naszej kondycji, choćby o tym, że jesteśmy wciąż cieleśni, że nie postąpimy za Nim dalej, póki nie zgodzimy się na Jego sposób życia, miłowania, funkcjonowania.

Św. Tomasz z Akwinu w swoim komentarzu do Ewangelii Janowej, napisał:

Pan mówił im o pokarmie jedności, że jeśli się nim posilą, staną się jednego ducha (…) A ponieważ Żydzi nie przyjęli pokarmu zgody, dlatego sprzeczali się wzajemnie, 

Oto odbywacie post wśród sporów i sprzeczek, bijąc niegodziwą pięścią. Nie jest postem to, co czynicie obecnie, by miał być usłyszany wasz głos na wysokości. (Iz 58,4)

W tym więc, że spierali się między sobą okazali się cieleśni

Skoro bowiem między wami zazdrość i niezgoda panuje, czyż nie jesteście cieleśni i czyż nie postępujecie według zasad czysto ludzkich? (1 Kor 3,3)

Dlatego pojmowali cieleśnie powyższe słowa Pana, że mianowicie mieliby spożywać ciało Chrystusa tak, jak cielesny pokarm.

Słowo wydobyło prawdę o słuchających Go. W noc przed Paschą wydobyło prawdę z Piotra. Wydobywa i z nas. 

Żydzi się podzielili. Piotr się zaparł. Ale potem każdy, kto chciał, kto uwierzył w Jego Życie, które przyszło przez wylaną Krew i poranione Ciało, każdy mógł otrzymać “łaskę po łasce”.

Jeden ze świadków życia św. Filipa Nereusza wspominał:

Przypominam sobie, że pewnego dnia Filip powiedział mi, że śmierdzę. Otóż tak było – wtedy popełniłem grzech cielesny.
Innym razem Filip powiedział mi, żartując: Myślisz, że nie czuję grzechów? Rozpoznaję je nosem! 

To od nas zależy czy nasze życie będzie wonią miłą Bogu i ludziom, czy raczej smrodem, przed którym święci i aniołowie zakrywają nos i twarz. 

Pan dał swoje życie, swoje Ciało, swoją Krew – aby odmienić nasze życie. Sami z siebie nie potrafimy Go naśladować. Dopiero wtedy będę mógł ofiarowywać siebie, gdy będę wciąż miał przed oczami posiniaczone Ciało, z którego odpłynęła wszelka Krew, z którego wyciekło życie. Gdzie ono jest? We mnie i w Tobie. Dopiero gdy ten dar przyjmę, gdy w skrusze uznam zbrodniczość moich słów, myśli i czynów – On mnie uzdrowi.

Patrzę więc na Niego.

Podnoszę oczy moje ku górom.
Skądże przyjdzie dla mnie pomoc? 
Pomoc moja od Pana…  (Ps 121,1)

Morze Goryczy

Św. Alfons Maria Liguori, komentując słowa św. Bernarda z Clairvaux, w myśl których męka Chrystusa Pana rozpoczęła się od chwili, gdy przyszedł na świat, pisał: 

Męczeństwo Maryi – we wszystkiem było podobne męczeństwu Jej Syna i trwało przez cały ciąg Jej życia. 
Imię Maryja, w języku hebrajskim pomiędzy różnymi alegorycznymi znaczeniami, wyraża także „morze goryczy” (…)
Jak morze którego niezmierzone wody napełnione są goryczą, tak całe życie Maryi, pełne było goryczy i boleści, z powodu męki Jezusa bezustannie będącej Jej na myśli.

Pamiętałem, że w Jej imieniu, wg wielu komentatorów, kryje się pojęcie goryczy, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. A przecież jest to tak bardzo biblijne i w jakże wymowny sposób rzuca światło na ludzkie życie, tak trudne na tym “padole łez”, o czym każdy z nas się nieustannie przekonuje. 

Myśląc o imieniu Niepokalanej trzeba przypomnieć sobie inną Marię, tę z Pięcioksięgu, prorokinię i starszą przyrodnią siostrę Mojżesza. Pisze biblista Marcin Majewski:

Jeśli (imię) Miriam pochodziłoby od hebrajskiego rdzenia מר (mar – gorzki, zgorzkniały) i מרר (marar – być gorzkim, strapionym, napełnionym goryczą), to mogłoby wskazywać na osobę „pełną goryczy”, “pełną smutku”. Dokładając do tłumaczenia końcówkę ים (jam – morze, wody) otrzymamy „gorzkie wody” lub „morze goryczy”. Czy w ten sposób (matka Miriam) Jokebed chciała wyrazić swój ból z powodu zrodzenia pierwszego dziecka w niewoli egipskiej?

Powrócimy jeszcze do tej etymologii.

Istnieje też inna możliwość. Podstawą słowa Miriam może być hebrajskie מרה (mara – buntować się). Wówczas imię oznaczałoby „buntownicza” lub „zbuntowana” i również mogłoby wywodzić się z kontekstu doświadczenia narzuconej niewoli. 

W życiu Matki Bożej nie znajdziemy cienia buntu, przeciwnie, jest Ona (o wiele bardziej aniżeli jej starotestamentalna imienniczka, o której pamiętamy, że wyśpiewała hymn wyzwolenia po przejściu przez Morze Czerwone) osobą, która najpełniej skorzystała ze swej wolności, jednocześnie będąc wolną od grzechu pierworodnego. Odrzucamy więc wszelkie buntownicze interpretacje Jej Imienia. Co najwyżej możemy widzieć w Niej Tę, która “zbuntowała się” wobec panowania zła i grzechu,wybierając pokorę i posłuszeństwo Bogu. Przyznajmy jednak, że to dość karkołomna zabawa leksykalna.

Marcin Majewski wyjaśnia:

Dzieci Jokebed i Amrama – Miriam, Aaron i Mojżesz – urodziły się w Egipcie. Co więcej, zarówno imię ojca: Amram, jak i imię brata: Mojżesz oraz inne lewickie imiona w Biblii są wyraźnie pochodzenia egipskiego, a nie hebrajskiego. Wiele więc wskazuje na to, że również imię Miriam może mieć korzenie egipskie. Wówczas oznaczałoby „ukochana, „napawająca radością”, a nawet „będąca upragnionym dzieckiem” (rdzeń mrj). Byłby to wyraz ogromnej miłości, fascynacji i radości rodziców wobec pojawienia się oczekiwanego dziecka.

Czyli – imię w rdzeniu egipskie! 

Imię, jako pozostałość Ziemi Ucisku! „Micraim” bowiem, to egipska nazwa Egiptu, która brzmi w hebrajskim tak samo jak słowo “ucisk”. Ktoś, pośród ucisku, trudu, może braku nadziei, nazwał swoją córkę “upragniona”, “ukochana”, “dająca radość”… Bardzo to poruszająca myśl.

Nasze życie także jest “micraim” – żmudną egzystencją w ucisku. 

Wg Słownika Języka Polskiego termin „ucisk” oznacza uczucie ciśnienia, gniecenia, ciążenia, bądź też ograniczanie czyjejś wolności.

Co nas uciska? Skutki grzechu pierworodnego, miłość do grzechów uczynkowych, trud codzienności, rozczarowania, choroby, samotność, smutek przemijania, nieufność innych, niezrozumienie. Czasami jakaś słabość, czy konsekwencja grzechów naszych rodziców, czy bliskich. 

Co jeszcze może uciskać wnętrze człowieka? Coś, czemu się nie można oprzeć i za czym się idzie – mechanizm emocjonalny, jakiś niezbyt chlubny nawyk, niekoniecznie nałóg, może ciężar własnej niedojrzałości, przeżywanej świadomie. 

Wezwać więc Jej Imienia, to pośród przygniecenia ciężarem grzechu, wśród jakiegoś zniewolenia czy ciążenia niechcianych mechanizmów (na przykład emocjonalnych), przylgnąć do nadziei, że jest gdzieś ta Ukochana i nie jest nam obojętna! Że jest odmiana na nasze życie. 

Dlatego w chwilach ucisku chcę Ją wzywać! 

Chcę pamiętać, że pośród tego przyrodzonego “ciśnienia” jest też Ta, o której sam Bóg powiedział, że daje radość, bo obdarował Ją pełnią łaski. 

Czy jest także dla Ciebie światłem, obdarowaniem,a nawet radością w Twoim ucisku? 

Jeśli czytając te słowa przychodzi Ci na myśl jakiś własny ciężar leżący Ci na sercu, jakieś własne ograniczenie, może wolności – zwróć się do Niej. Osobiście doświadczam w ostatnich dniach Jej interwencji, Jej odpowiedzi na wytrwałe wołanie, czy to Nowenną Pompejańską, czy to Nowenną Do Rozwiązującej Węzły.

Tak więc w imieniu Miriam kryją się paradoksy – hebrajska gorycz i egipska radość. Wydawałoby się, że sensowniej byłoby na odwrót: hebrajski radość i egipska gorycz, ale Bóg lubi – w przeciwieństwie do nas – paradoksy… 

Miriam. Morze goryczy. Czy tylko przez ogrom boleści związanych z Męką Chrystusa?

Przywoływane już hebrajskie wyrażenie מרר (marar – być gorzkim, strapionym, napełnionym goryczą) pojawia się w Piśmie św. kilkukrotnie.

Mówiliśmy o Miriam, siostra Mojżesza. Jest w Piśmie jeszcze jedna kobieta, którą należałoby tu przywołać – to teściowa Moabitki Rut, Noemi. Przykład kogoś, komu Bóg odmienił w sposób diametralny życie i z depresji wywołanej śmiercią męża i synów, samotnością i wielkim bólem, doprowadził do wielkiej radości i odzyskania chęci do życia. A uczynił to wszystko posługując się otwartym sercem młodej Rut, jej miłością i oddaniem! Po powrocie – uczynionym wraz z nalegającą na to synową – Noemi odpowiada na słowa dawnych sąsiadek, które powtarzają sobie: “Przecież to Noemi”:

Nie nazywajcie mnie Noemi, ale nazywajcie mnie Mara, bo Wszechmogący napełnił mnie goryczą. Pełna wyszłam, a pustą sprowadził mnie Pan. Czemu nazywacie mnie Noemi, gdy Pan wydał świadectwo przeciw mnie, a Wszechmogący uczynił mnie nieszczęśliwą? (Rt 1,20-21)

Tak było na początku pobytu w Betlejem, na początku Księgi Rut. Pod koniec zaś widzimy Noemi, jak trzyma na kolanach dziecko Booza i Rut, tym samym wszczepiając ich syna w swój ród. Z niego wyjdzie po wiekach Mesjasz.

Dzięki pokornej miłości młodej niewiasty, inna kobieta, zgorzkniała i pełna bólu z powodu śmierci bliskich, dozna przemiany i szczęścia.

Dzięki pokornej miłości innej młodej Niewiasty, cała ludzkość pełna goryczy i buntu z powodu śmierci grzechowej, dozna szczęścia na wieki. Pośród tej ludzkości jesteśmy także i my.

Wróćmy jeszcze do odpowiedzi jaką daje Noemi betlejemskim kobietom. Mówi:

“Wszechmogący napełnił mnie goryczą… uczynił mnie nieszczęśliwą”.

Dzieci Izraela wszystko przypisywały Bogu, jako przyczynie wszechrzeczy. Nie wiemy, czy w jej ustach tliła się wówczas gorzka resztka wypalonego buntu, czy też użyła ona jedynie swoistego związku frazeologicznego, nieco mieszając dopust boży z wolą bożą. Tak, czy inaczej, to zdanie Noemi, może być bliskie wielu z nas, tym, którzy doświadczają goryczy. 

Według przywoływanego już Słownika Języka Polskiego “gorycz” to gorzki smak, lub smutek, żal czy rozczarowanie. Któż tego nie przeżywa, choć w różnej skali i z różną częstotliwością! Słownik Synonimów wymienia ich przy słowie “gorycz” aż 227! Mamy tam: rozczarowanie, rozżalenie, zawiedzenie się, zawiedzenie kogoś, zawód, zgorzkniałość, zrezygnowanie, żal, rozgoryczenie, skarga, smutek, strapienie, frustracja, niezadowolenie, marazm, cierpienie i wiele innych. Czyż to uczucie i towarzysząca mu postawa nie jest jednym z bardziej codziennych smaków naszego życia, o których nie mówimy, które w sobie kryjemy (chyba że w przypływie gniewu, czy użalania się), których nie otwieramy nawet na modlitwie przed Bogiem? Od których uciekamy? A przecież Bóg zlitował się nad gorzkimi dniami Noemi i dał jej Rut! Czy nie zlituje się też nad goryczą naszych dni, jeśli tylko o tym Mu powiemy? Za wzór możemy brać psalmistów, często skarżących się na swój los, a nawet Syna Bożego, który modlił się o odsunięcie „kielicha goryczy”.

Do każdego więc, kto dziś chciałby powtórzyć za Noemi:

Wszechmogący napełnił mnie goryczą… uczynił mnie nieszczęśliwą,

każdemu kto chciałby powtórzyć za lamentujący Jeremiaszem…

Jam człowiek, co zaznał boleści pod rózgą Jego gniewu; On mnie prowadził, iść kazał w ciemnościach, a nie w świetle, przeciwko mnie jednemu cały dzień zwracał swą rękę. Zniszczył me ciało i skórę, połamał moje kości, osaczył mnie i nagromadził wokół jadu i goryczy; ciemność mi dał na mieszkanie, tak jak umarłym na wieki. (Lm 3,1-6)

…należy przywołać Oblicze młodej Niewiasty z Nazaretu. Tej, która gorycz zamienia na obdarowanie. Gorzki smak na słodycz radości.

Ale nie można przeżyć radości z obdarowania Łaską, gdy wpierw nie skosztuje się z Nią goryczy odrzucenia…

Noemi kazał się nazywać “Mara”, a nie Noemi. Mara, czyli pełna goryczy. W miejscowości o tej samej nazwie Izrealici rozbili obóz po przejściu Morza Czerwonego:

Mojżesz polecił Izraelitom wyruszyć od Morza Czerwonego,
i szli w kierunku pustyni Szur. Szli trzy dni przez pustynię,
a nie znaleźli wody. I przybyli potem do miejscowości Mara,
i nie mogli pić wód, gdyż były GORZKIE; przeto nadano temu miejscu nazwę Mara. Szemrał lud przeciw Mojżeszowi i mówił: «Cóż będziemy pili?» Mojżesz wołał do Pana, a Pan wskazał mu drewno. Wrzucił on je do wody, i stały się wody SŁODKIE.
Tam Pan ustanowił dla niego prawa i rozporządzenia
i tam go doświadczał. I powiedział: «Jeśli wiernie będziesz słuchał głosu Pana, twego Boga, i będziesz wykonywał to,
co jest słuszne w Jego oczach; jeśli będziesz dawał posłuch
Jego przykazaniom i strzegł wszystkich Jego praw,
to nie ukarzę cię żadną z tych plag,
jakie zesłałem na Egipt,
bo Ja, Pan, chcę być twym LEKARZEM». (Wj 15,22-26)

Drewno, które sprawia, że gorzkie wody stają się słodkie… Najczęściej interpretuje się owo drewno jako krzyż, który nadaje sens naszej goryczy codzienności. Dzięki niemu da się pić z ludzkiego życia, jest ono owocne i życiodajne. Aby jednak zobaczyć w krzyżu słodycz, to trzeba mieć niepokalane Serce… Albo się w tym Sercu, na jego morzach, zakotwiczyć… To drugie jest dla nas zdecydowanie bardziej osiągalne.

Nie byłoby jednak krzyża bez miłości, więc drewno wrzucone do gorzkich wód, to miłość, jak ta Rut do Noemi, Maryi do nas. Miłość wierna, nie dająca się zrazić goryczą drugiej osoby, tak  “w ciemno” i “na przepadłe”. Miłość wychodząca naprzeciw, wzbudzająca nadzieję, czujna i czuła jednocześnie, jak ta z Kany Galilejskiej, delikatnie uprzedzająca, niczym Pan, o którym napisano, że podtrzymuje upadającego.

Zwróćmy jednak uwagę, że w powyższym fragmencie Księgi Wyjścia, owo wrzucenia drewna, które wskazał Bóg Mojżeszowi, sąsiaduje ze stwierdzeniem o prawach i rozporządzeniach, które tam właśnie, w Mare, w goryczy, zostały ustanowione. 

Oto pierwszy wybuch buntu (jak się te znaczenia przeplatają – bunt, gorycz i dar; może Twoja gorycz jest pochodną jakiegoś buntu? Może niepodjęty dar, np. Miłości, przyjęcia wezwania do nawrócenia, wywołuje przeżywanie życia o smaku piołunu?), jakim było szemranie o wodę w Mara skutkuje pierwszymi prawami, które mają strzec wiary i świeżo zdobytego daru wolności wśród dzieci Izraela. Nie jest napisane jakiego typu były to prawa, to jeszcze nie jest czas Synaju, Pan tylko wzywa do wierności, słuchania Go i do posłuszeństwa. Bóg daje swoistą receptę na bunt, na dawanie posłuchu pradawnej pokusie upadłego anioła i na wynikającą z tego gorzkość życia. Trwać, usłyszeć i być posłusznym temu, co się usłyszy. 

Czy nie jest to definicja miłowania?

Czy nie jest to krótki opis, plan na życie, jaki przyjęła Miriam z Nazaretu?

Jeśli na końcu tego słowa Pan mówi, że chce być lekarzem Izraela, to czyż nie jest w tym słodka nadzieja, że Bóg, nie tyle odrzuca w gniewie krnąbrny lud, ale chce podać mu, niczym majaczącemu w gorączce dziecku, lekarstwo? 

Bóg chce uzdrowić spragnioną duszę! 

Izraelici chcą pić, ale woda jest gorzka, nie da się nią zgasić pragnienia. Trzeba ją uczynić słodka, zdatną do użytku. Sami z siebie nie są w stanie tego zrobić, rodzi to w nich frustrację i bunt. Sami z siebie nie uczynimy naszego życia „zdatnym do użytku”! Nie staniemy się „słodcy” gdy wypełnieni jesteśmy goryczą – potrzebujemy Lekarza!

Wypełni się ta scena z Mara w pewnym spotkaniu przy studni (a wiemy, że było to miejsce spotkań miłosnych i matrymonialnych):

Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskającej ku życiu wiecznemu. Rzekła do Niego kobieta: Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać. (J 4,13-15)

Jedynie Bóg ma dla nas lekarstwo, może takie, które:

…napełni wnętrzności twe goryczą, lecz w ustach twych będzie słodka jak miód (Ap 10,9)

Tak, Słowo Boże może stać się dla nas gorzkie. Pojęcie “goryczy” bowiem nie musi być rozumiane pejoratywnie. Jest nam potrzebny pewien rodzaj goryczy, inny aniżeli ten wynikający ze zranień, depresji, rozpaczy, czy nieszczęścia, a związany z jednoczesnym skarbu miłości bożej oraz uznaniem obrzydliwości swego grzechu, zwłaszcza pychy. 

Św. Bonawentura, rozważając to podwójne, gorzko-słodkie znaczenie imienia Maryi pisał do ludzkiej duszy:

Bądź więc „gorzkim morzem” (amarum mare) przez skruchę zalaną łzami, abyś jak najbardziej bolała z powodu popełnionych grzechów, abyś najdogłębniej wyrażała żal z powodu zaniedbanego dobra, abyś nieustannie karciła siebie z powodu zmarnowanych i straconych dni.

Pełen skruchy był św. Piotr, gdy “wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał”.

Pełna skruchy i miłości do innych była św. S. Faustyna, gdy zapisała w Dzienniczku:

Matko Boża, dusza Twa była zanurzona w goryczy morzu, spójrz się na dziecię Twoje i naucz cierpieć, i kochać w cierpieniu. Wzmocnij mą duszę, niech jej ból nie łamie. Matko łaski – naucz mnie żyć z Bogiem. (Dz. 315)

Słowo w łonie Maryi było dla niej słodkimi wodami, ale przepełniło Jej dni goryczą, którą nazywamy Siedmioma Mieczami Boleści. Zgodziła się na nie z miłości towarzysząc swemu Synowi, a także z litości wobec nas, dzieci chorych na grzech. Jak Rut wobec Noemi, tak dobra Matka wobec nas, chce swoją obecnością, trwaniem, uczeniem słuchania Słowa i posłuszeństwa Mu, przemienić gorzkość na radość.

Prośmy ją o to.

© 2024 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑