Rekolekcje zimowe 2020/Medytacja V
Znamy historię Jonasza, któremu Pan kazał iść do Niniwy, aby ją upomnieć. Wiemy, że świeżo upieczony prorok nie chciał iść za bożym poleceniem i wsiadł na statek w zupełnie przeciwną stronę (Tarszisz oznacza klejnot, coś cennego. Wychodzi na to, żę Bóg nie chciał dla Jonasza błyskotek, kariery, bogactw. A Jonasz?…).
Po wyrzuceniu przez marynarzy (Cóż za wymowny znak – być odrzuconym bo Twoja obecność jest przeżywana jako zagrożenie! Miałaś tak? Co to w Tobie wywołało? A może odrzucenie przez kogoś wrzuciło cię w fale pożądań, namiętności, grzechu? A może to Ty kogoś tak wyrzuciłaś za burtę swojego serca? Może nawet miałaś na to dobre uzasadnienie, jak marynarze na statku płynącym w stronę Tarszisz, którzy – jako typowi mężczyźni – musieli mieć teorię na poparcie swych działań… lepszą lub gorszą, ale zawsze jakąś…) do morza zostaje pochłonięty przez wielką rybę, niczym jakąś otchłań, jakiś mrok i samotność.
Kiedy Jonasz modli się przez trzy dni i noce we wnętrznościach ryby, nie słychać w tonie jego wołania ani jednej nuty gniewu, czy skargi. Wydaje się, że niedoszły prorok przyjmuje swoje powołanie – po wyjściu (hmm, exodusie, hmm, uwolnieniu…) z brzucha morskiego potwora idzie do Niniwy i głosi jej orędzie nawrócenia. Mieszkańcy grzesznego miasta przejęli się wezwaniem i poddali się pokucie, co sprawiło, że Pan zdecydował się ich nie karać.
Wydawałoby się, że Jonasz winien teraz wyśpiewać hymn uwielbienia Boga, za ten widomy znak miłosierdzie. Tak się jednak nie dzieje – Jonasz jest pełen gniewu, a może także i zazdrości…
Nie podobało się to Jonaszowi i OBURZYŁ SIĘ. Modlił się przeto do Pana i mówił: «Proszę, Panie, czy nie to właśnie miałem na myśli, będąc jeszcze w moim kraju? Dlatego postanowiłem uciec do Tarszisz, bo wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą. Teraz Panie, zabierz, proszę, duszę moją ode mnie, albowiem lepsza dla mnie śmierć niż życie». Pan odrzekł: «Czy uważasz, że słusznie jesteś oburzony?» (Jon 4,1-4)
Jego, Jonasza, Bóg ścigał, dopuścił upokorzenie, udręczenie, może jakieś wielkie pokusy, czy grzechy nawet, jakie symbolizuje wielka ryba. Jonaszowi Bóg jawi się jako sprzeczność, której w swej małoduszności nie pojmuje – bezwzględny i łagodny jednocześnie! Jonasz nie rozumie, czemu jego życie było tak trudne, pełne przeciwności, a Niniwici, którzy pewnie jeszcze porządnie używali uciech życia (każdy grzech wiąże się z jakimś rodzajem przyjemności) otrzymują wybaczenie. Jak to?! Nie będą cierpieć? Gdzie tu sprawiedliwość?!
Pomijam tu, że Jonasz jest maksymalnie skupiony na sobie, na swojej krzywdzie, swojej misji, swoim trudzie jej wykonywania. Dla niego nie liczą się Niniwici i ich dobro, ale to, co on doświadczał, i czego – we własnym mniemaniu – doświadczać powinien, choćby satysfakcji z cierpień grzeszników. On cierpiał, oni też powinni.
Na co się oburzasz? Czego ostatnio zazdrościłaś innym? Rzeczy, uczuć, jakichś ułatwień w życiu?
Jonasz jest zły – zarówno na Niniwitów, jak i na Boga. Pan zakwestionował wszelkie schematy, jakimi Jonasz się żywił, i te odnoszące się do samego Boga, do Jego sposobu działania, do Jonaszowej pobożności (wychodzi bowiem na to, że modlitwa Jonasza była pewnym udawaniem, jego stosunek do Pana nie był prawdziwy) do idei kary za grzech, do tego czym jest surowość, sprawiedliwość i miłosierdzie. Wydaje się jednak, że prorok (to ciekawe – można być prorokiem głosząc Słowo Boże bardziej swoimi wpadkami, aniżeli promieniowaniem świętości moralnej!) jeszcze tkwił w swoich chorych wyobrażeniach światopoglądowych – trzyma swe emocje na wodzy, chowa je skrzętnie na dnie duszy, niczym w brzuchu wieloryba, chce grać porządnego człowieka, któremu nie wypada okazać prawdy o swoim wnętrzu.
Jonasz wyszedł z miasta, zatrzymał się po jego stronie wschodniej, tam uczynił sobie szałas i usiadł w cieniu, ABY WIDZIEĆ CO BĘDZIE SIĘ DZIAŁO w mieście (Jon 4,5).
Chęć ujrzenia klęski Niniwitów musi być w Jonaszu olbrzymia, skoro mimo przyjęcia przez Boga pokuty grzesznych mieszkańców miasta, prorok, buduje sobie szałas, jakby oczekując, że “będzie się działo”. Zupełnie, jakby myślał: “Kiedy im przejdzie? Kiedy pękną i darują sobie to nawracanie?” Odsłania to złośliwość serca Jonaszowego i chęć postawienia na swoim.
A Pan Bóg sprawił, że krzew rycynusowy wyrósł nad Jonaszem po to, by cień był nad jego głową i żeby mu ująć jego goryczy. Jonasz bardzo się ucieszył [tym] krzewem. Ale z nastaniem brzasku dnia następnego Bóg zesłał robaczka, aby uszkodził krzew, tak iż usechł. A potem, gdy wzeszło słońce, zesłał Bóg gorący, wschodni wiatr. Słońce prażyło Jonasza w głowę, tak że osłabł. Życzył więc sobie śmierci i mówił: «Lepiej dla mnie umrzeć aniżeli żyć». Na to rzekł Bóg do Jonasza: «Czy słusznie się oburzasz z powodu tego krzewu?» Odpowiedział: «SŁUSZNIE GNIEWAM SIĘ ŚMIERTELNIE!». (Jon 4,6-9)
Teraz tłumiony wcześniej gniew Jonasza, jego złość, zazdrość i furia wybuchły na całego! To ci okropni, grzeszni Niniwici dobrze się mają, a on, posłuszny w końcu Bogu, cierpi aż do osłabienia! Im się wiedzie a jemu nie! Im Pan błogosławi (i tu pewnie Jonaszowa wyobraźnia podsunęła szereg sytuacji, w jakich mieszkańcy Niniwy korzystają z radości życia) a jego wciąż doświadcza! Gdy jemu Pan dał choć trochę tych możliwości, jakie mają Niniwici! Ale nie, jemu Pan zsyłą tylko same przeciwności! Jak tu żyć… I tak Jonasz popada z gniewu w histerię, panikę i stan depresyjny… Nie chce już żyć…
Jonasz pewnie zrozumiałby się w tym momencie zarówno z pełnym strachu i niechęci do życia Eliaszem na pustyni, jak i starszym bratem z Jezusowej przypowieści o miłosiernym ojcu. Jest pełen pretensji do Boga, do życia, przeżywa olbrzymią złość, poczucie odrzucenia (znowu!), zawiść wobec “tych, którym się udało”, totalne mijanie się z Bogiem, poczucie niezrozumienia, samotność.
W którym z odruchów serca Jonasza odnajdujesz siebie?
Mogłoby się wydawać, że uschnięcie krzewu, który daje cień, czy samo istnienie małego robaczka, to zbyt błahe powody, żeby wybuchnąć taką złością. Ale… Nie zdarzało to ci się? A może i takie wydarzenia udało Ci się zepchnąć w otchłań podświadomości, bo przecież… Nie wypada tak myśleć, czy czuć… A potem było kolejne drobne zdarzenie i niekontrolowany wybuch…
W księdze Estery czytamy o wielkim doradcy króla Aswerusa, Hamanie, który był bardzo czuły na punkcie szacunku do własnej osoby:
Wszyscy słudzy króla, którzy stali w bramie, klękali i oddawali pokłon przed Hamanem, ponieważ taki rozkaz wydał król co do jego osoby. A Mardocheusz nie klękał i nie oddawał pokłonu. Wtedy stojący w bramie słudzy królewscy powiedzieli Mardocheuszowi: «Dlaczego przestępujesz polecenie króla?» Mówili do niego tak codziennie, ale on ich nie słuchał. Powiedzieli więc Hamanowi, aby się przekonać, czy trwałe będą postanowienia Mardocheusza, ponieważ wyznał im, że jest Żydem. I zauważył Haman, że Mardocheusz nie klękał i nie oddawał pokłonu, i napełnił się Haman GNIEWEM. (Est 2,1-5)
W tym gniewie Haman był podobny do swego Pana, który oddalił swą żonę Waszti, bo nie oddawała mu należnego szacunku… Urażony zachowaniem Mardocheusza Haman znalazł posłuch u króla i namówił go do wytępienia wszystkich Żydów. Jeden pyszałek, przewrażliwiony na punkcie swej domniemanej wielkości zrozumiał się z drugim. Ich złość i poczucie urażenia zaowocowały dosłownie morderczym gniewem.
Dzięki miłości i pokorze Estery król mógł znaleźć wyjście z dławionych go pysznych odczuć i gniewu. Jej nieudawana słabość i brak fałszywej dumy ujęły serce Aswerusa. Haman nie miał takiej szansy. Gniew go zgubił.
Jonasz zaczyna bowiem dopiero wtedy prawdziwie rozmawiać z Bogiem, gdy czuje się przyciśnięty „do muru” i rozgniewany, gdy niszczący ogień doświadczenia wydobywa się na zewnątrz. Można odnieść wrażenie, że dopiero gniew doprowadził do tego, że Jonasz zaczął rozmawiać z Bogiem, a nie tylko „czytać” modlitwy. W tym miejscu Księga się urywa, gdyż autor niewątpliwie chciał dać do zrozumienia, że celem tych wszystkich nieprawdopodobnych doświadczeń i głębokiego oburzenia proroka jest doprowadzenie do rozmowy z Bogiem, czyli do dialogu, nawiązania kontaktu, do spotkania. Bogu tak bardzo zależy na relacji z człowiekiem, że dopuszcza takie wydarzenia, na które będziemy tak rozgniewani, że w końcu zwrócimy się do Niego. Niekiedy żadne inne uczucie nie daje nam takiej możliwości. Jeśli agresja daje człowiekowi przystęp do Boga, On ją zaryzykuje, byleby tylko stanąć jak najbliżej nas. Przypomnijmy, że słowo „agresja” pochodzi od łacińskiego aggredi, co oznacza, „podchodzić bliżej, zwracać się do kogoś” i może być przeciwstawiona… regresji, czyli cofaniu się! Ale jeśli nawet tak nie jest, to Bogu zależy też na tym, abyśmy nie ukrywali złości w swoich wnętrzach. Bóg nie chce, aby jego wybrańcy byli magazynami złości, bo to ich przecież niszczy. Złość nie jest zdrowa, jeśli się ją przechowuje zbyt długo w sercu. (O. Augustyn Pelanowski)
Jonasz został przez Boga postawiony w sytuacji, w której musiał skonfrontować się z prawdą o sobie. Musiał zderzyć się z falami zła, zazdrości, gniewu i przeróżnych nieuporządkowanych uczuć w samym sobie. Nie widział, że Panu zależy tak samo na nim, jak i na mieszkańcach Niniwy. Nie dostrzegł, że jest takim samym grzesznikiem jak i oni. Nie umiał przyjąć tego do siebie i wyciągnąć pokornych wniosków. Nie umiał zauważyć w trudnych wydarzeniach życia Bożej miłości! Nie umiał… Nie chciał… Nie było to dla niego tak ważne jak on sam! Bóg dokonywał powolnej detronizacji jedynego prawdziwego bożka Jonasza – jego samego.
Być może przelewają się przez twoje serce niuporządkowane fale emocji, a Bóg tak, jakby wrzucał Cię w nie samego, raz za razem. Nikt tego nie rozumie, co się w Tobie dzieje, a Tobie także trudno przychodzi mówienie o tym. Być może nawet wciąż się nie możesz przyznać do własnych gniewów i zawiści.
Wypowiedz Panu na co się gniewasz? Kogo “poczęstowałaś” swoimi wybuchami, złościami, irytacjami ostatnio? Powiedz Bogu o tych sytuacjach! Komu zazdrościsz? Wydobądź na światło Pana te osoby, sytuacje, rzeczy, sprawy! Nie daj się zwodzić myślom, że to nieważne, głupie, dziecinne, nieistotne! Nazwij je przed Bogiem! Miej odwagę, jak Jonasz powiedzieć: “Słusznie gniewam się śmiertelnie”, choć brzmi tak niedojrzale. Przecież może być to prawdą o Tobie, że wciąż jesteś niedojrzała… Może korzenie tej nieustannej dziecinności tkwią bardzo głęboko, a Ty nie masz tak naprawdę ochoty, aby je wyrwać.
Cóż…
Przydałby się jakiś “robaczek”, który by je podgryzł…