Wtedy jeden z Dwunastu, zwany Judasz Iskariota, udał się do arcykapłanów i powiedział: CO CHCECIE MI DAĆ, A JA WAM GO WYDAM? Oni zaś odważyli mu trzydzieści srebrników. I odtąd szukał dogodnej chwili, aby Go wydać.
W pierwszym dniu Przaśników podeszli do Jezusa uczniowie i zapytali: Gdzie chcesz, abyśmy przygotowali Ci do spożycia Paschę? On zaś odpowiedział: Idźcie do miasta, do znanego nam człowieka i powiedzcie mu: Nauczyciel mówi: Mój czas jest bliski, u ciebie urządzę Paschę z moimi uczniami. Uczniowie uczynili tak, jak im polecił Jezus, i przygotowali Paschę.
A z nastaniem wieczoru zajął wraz z Dwunastoma miejsce przy stole. I gdy oni jedli, powiedział: Zaprawdę, powiadam wam, jeden z was Mnie wyda. I bardzo zasmuceni zaczęli pytać Go jeden po drugim: Chyba nie ja, Panie? On zaś odpowiedział: Ten, który zanurzył wraz ze Mną rękę w misie – ten Mnie wyda. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim napisano, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy jest wydany. Lepiej by mu było, gdyby się ten człowiek nie urodził.
Judasz zaś, który Go wydawał, odezwał się: Chyba nie ja, Rabbi? A On na to: Tyś powiedział. (Mt 26, 14-25)
Zastanawia to Judaszowe zdanie, zapisane na początku dzisiejszego fragmentu Ewangelii:
Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam? (Mt 26,15)
Czy nie odsłania ono postawy wielu z nas, a może nawet wszystkich? Jak to brzmi – Co mi dacie, a się go pozbędę. Nie jest mi do niczego potrzebny.
On, Chrystus.
A może On, Kościół.
Kościół nie jest nam do niczego potrzebny, bo już nie wierzymy, że jest w nim żywy Bóg. nie wierzymy, że ten Bóg ma władzę nad życiem i śmiercią, że On stworzył Wszechświat i nad nim panuje. Nie wierzymy, że nie ma dla Niego nic niemożliwego. Wydaje nam się, że natura jest zupełnie autonomiczna od Niego i że nie potrzebuje już podtrzymywania w istnieniu.
Niech tylko ktoś nam da terapeutów od wszystkiego, proszki od bólu, szczepionki na choroby, ćwiczenia na nieustannie sprawne ciało i sztab fachowców od wiecznej młodości – nic więcej nie potrzebujemy.
Kto kupi ode mnie moją wiarę? Co mi da, a z chęcią ją oddam?!
Albo poproszę o wiarę bez większych wymagań, a na pewno bez takich, w których płaci się za nią zdrowiem, lub co gorsza życiem! Nie potrzebna jest mi wiara, przy której mogę stracić swoją strefę komfortu, wygodę, dom, pieniądze, sprzęt, samochód, czy możliwość spokojnego bytowania.
Judasz nie jest kimś z zewnątrz, jest człowiekiem Jezusa, ba, jednym z Jego najbliższych. Nie jest poganinem, jak każdy Żyd jest człowiekiem wierzącym. A jednak łamie zarówno swą wiarę jak i przyjaźń z Jezusem. Czemu? Może za cenę utrzymania swego wewnętrznego rozdwojenia, może broni swojego obrazu, może nie chce przyjąć do wiadomości prawdy na swój temat, choćby tej, że bardziej interesowały go pachnidła Marii Magdaleny, aniżeli prawdziwy los ubogich…
Aby obronić siebie, swoją dotychczasową jako tako spójną wizję świata, możesz zdradzić Boga. Zjawisko to można zaobserwować u wielu osób, niegdyś w dzieciństwie ochrzczonych, od których wiara i pobożność odpadały jak płaty tynku ze starego muru. Zdradzali wiarę dzieciństwa, prostą i może nawet nieco naiwną, ale być może dojrzalszą niż by się wydawało. Zdradzali za cenę grzechu, przyjemności, poczucia dorosłości, nobilitacji do grona prawdziwych europejczyków, skuteczności w tym świecie, bycia modnym, zerwania z zaściankowatością i zapyziałością przeszłości.
Trzydzieści srebrników wciąż jest w cenie!
Obecny kryzys jest tym bardziej dotkliwy, że nie wołamy – nawet wbrew zakazom – Boże ratuj! Nie. My wołamy – medycyno ratuj! O ile jeszcze pół wieku temu robotnicy mieszkający na budowanych przez komunistów osiedlach, zaplanowanych, jako miasto bez Boga i bez świątyni, na siłę stawiali krzyż w centrum osiedla i byli gotowi bronić go własnym życiem, wbrew różnego rodzaju stanowionym prawom cywilnym, o tyle dziś takie krzyże są do niczego nikomu nie przydatne. Co najwyżej ktoś potraktuje je jako relikt przeszłości, bądź niepotrzebne rozproszenia kierowców na skrzyżowaniach.
Bóg przestał być nam niezbędny do życia…
I choć św. Jan Paweł II pisał o “»milczącej apostazji« człowieka sytego, który żyje tak, jakby Bóg nie istniał”, wydawało się, że sytuacje graniczne, jak zagrożenie chorobą – abstrahuję tu teraz od prawdziwej skali i istoty obecnej plagi – poruszy serca, choćby lękiem, do wielkiej, zbiorowej modlitwy. Tak się jednak nie stało. Jak widać potrafimy żyć bez Eucharystii, ale nie potrafimy żyć bez parków, bulwarów i lasów.
Na petycji do Premiera z prośbą o to, aby przynajmniej w Wielki Czwartek, Piątek i Sobotę dopuścić możliwość odprawiania nabożeństw o charakterze religijnym w obecności tylu uczestników, ile wynosi połowa miejsc siedzących w danym kościele lub kaplicy jedynie 36841 podpisów. A podobno mamy w Polsce 32 mln 910 tys. 865 ochrzczonych katolików…
Niektórzy powiedzą, że przecież tęsknią za Mszą św., że potrzebują, ale jest transmisja, jest komunia duchowa, jest żal doskonały…
Wiem, że to może być trudne do przyjęcia, ale czy naprawdę to jest to, do czego zaprasza nas Pan? Czy te środki, te lekarstwa duchowe jakie nam zaproponowano są autentycznie wystarczające? Czy w sytuacji skrajnej prawdziwą pomoc duchową przynosi telewizor, czy widok Najświętszego Sakramentu na monitorze komputera? To ma być gorliwa odpowiedź na wezwanie Chrystusa?! Wszak mówi On w Apokalipsie:
Wiem o twoich czynach, że nie jesteś ani zimny ani gorący. Obyś był zimny albo gorący! Skoro jednak jesteś letni, nie gorący i nie zimny, wypluję cię z moich ust. (Ap 3,15-16)
Jeśli straciliśmy umiejętność radykalnego podążania za Panem. Jeśli przykroiliśmy życie z wiary do wymogów drobnomieszczańskiego społeczeństwa. Jeśli głód Eucharystii nie zmusza nas do działań nawet ryzykownych i wbrew zasadom. Jeśli bardziej wierzymy w wiadomości z konferencji prasowych niż w Słowo Boże. Jeśli bardziej niż sakramentom i sakramentaliom ufamy maseczkom i rękawiczkom. Jeśli nie potrafimy rozsiewać woni Chrystusowej, jeśli nie poznajemy stanu własnych dusz, jeśli nie widzimy nic poza ciemnością wewnętrzną lub zewnętrzną, jeśli nie wydajemy “owoców godnych nawrócenia” –
– to jesteśmy niepotrzebni…
Światu.
A może także naszemu Panu, którego opuszczamy.
Skoro stwierdzamy, że Bóg i wiara, że Kościół i życiodajny sakrament są nam niepotrzebne, i skoro stwierdzamy to niejako od wewnątrz, z serca nas samych, ustami wiernych i wielu pasterzy, to coż On, nasz Pan osamotniony powie o nas?
***
Prorok Jeremiasz pisał:
To powiedział mi Pan: „Idź i kup sobie lniany pas i włóż go sobie na biodra, ale nie kładź go do wody”. I kupiłem pas zgodnie z rozkazem Pan i włożyłem go sobie na biodra.
Po raz drugi otrzymałem polecenie Pan: „Weź pas, który kupiłeś, a który nosisz na swych biodrach, wstań i idź nad Eufrat i schowaj go tam w rozpadlinie skały”. Poszedłem i ukryłem go nad Eufratem, jak mi rozkazał Pan.
Po upływie wielu dni rzekł do mnie Pan: „Wstań i idź nad Eufrat i zabierz stamtąd pas, który ci kazałem ukryć”. I poszedłem nad Eufrat, odszukałem i wyciągnąłem pas z miejsca, w którym go ukryłem; a oto pas zbutwiał, nie nadając się do użytku.
I skierował Pan do mnie słowo w ten sposób:
„To mówi Pan: Tak oto zniszczę pychę Judy i bezgraniczną pychę Jerozolimy. Przewrotny ten naród odmawia posłuszeństwa moim słowom, postępując według swego zatwardziałego serca; ugania się za obcymi bogami, by im służyć i oddawać cześć — niech więc się stanie jako ten pas, nieprzydatny do niczego. Albowiem tak jak przylega pas do bioder mężczyzny, tak przygarnąłem do siebie cały dom Izraela i cały dom Judy — wyrocznia Pana — by były dla mnie narodem, moją sławą, moim zaszczytem i moją chwałą. Ale oni nie słuchali”. (Jr 13,1-11)
Ten przewrotny naród to może być Izrael z czasów Jeremiasza, ale to także może być Kościół wszystkich wieków, a jednocześnie nasz polski naród, ale także ja i ty, który słów tych słuchasz.
Jezus zapytany o tragiczne wypadki głośne w Palestynie Jego czasów wezwał do nawrócenia i wydania owoców.
W tym samym czasie byli przy Nim obecni jacyś [ludzie], którzy opowiadali o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z ich ofiarami. Wtedy odezwał się do nich w te słowa: Czy myślicie, że ci Galilejczycy stali się większymi grzesznikami niż wszyscy inni Galilejczycy, że tak ucierpieli? O nie, mówię wam, lecz jeśli się nie opamiętacie, wszyscy podobnie poginiecie.
Albo czy myślicie, że tych osiemnastu, na których runęła wieża w Syloe i zabiła ich, stali się bardziej winni niż wszyscy ludzie zamieszkujący Jerozolimę? O nie, mówię wam, lecz jeśli się nie opamiętacie, wszyscy tak samo poginiecie.
Opowiedział też taką przypowieść: Pewien człowiek miał w swej winnicy zasadzonego figowca. Przyszedł więc i szukał na nim owocu, lecz nie znalazł. Wtedy powiedział do winogrodnika: Oto od trzech lat przychodzę, szukam owocu na tym figowcu i nie znajduję. Wytnij je, po co ma ziemię wyjaławiać? Ten zaś odpowiedział mu: Panie, pozostaw je jeszcze ten rok, aż je okopię dokoła i obłożę nawozem, może wyda owoc w przyszłym, a jeśli nie [wyda], wytniesz je. (Łk 13,1-9)
Owocem Jana był dar Jego obecności pod krzyżem, wzięcia w opiekę Maryi, całe posługiwanie apostolskie, dusze uratowane przed piekłem, spisanie Ewangelii, Listów i Apokalipsy.
Owocem Piotra jest jego służba “utwierdzania braci w wierze”, którą tak prawdziwie przedstawił Sienkiewicz w Quo Vadis, Listy pasterskie, przykład autentycznego podążania śladami Chrystusa aż po śmierć męczeńską.
Owocem Judasza był smród unoszący się znad pękniętych zwłok samobójcy. No, może jeszcze Pole Grabarza, zwane też Polem Krwi, jaką kupili kapłani za pieniądze zdrajcy. Można więc powiedzieć, że coś tam po sobie upadły – dosłownie i w przenośni – Apostoł zostawił. Ale czy o taki owoc nam chodzi?
***
Tylko Bóg widzi, czy w nas pozamykanych “z obawy przed…” (wirusem? Karą pieniężną? Donosem sąsiadów?) budzi się pragnienie ucieczki w Jego ramiona, czy znajduje On w nas owoc na miarę Jego woli i pragnień. Bóg to widzi. On zna twoje sumienie i serce. On wie, czy toczysz w sobie jakąś walkę i jak ją toczysz. Droga do spotkania się z Jego wolą wiedzie przez skruchę, przez uznanie grzechów własnych, ale nie tylko – także grzechów innych.
W księdze Estery znajdujemy opis modlitwy młodziutkiej królowej, która – wobec groźby zagłady narodu żydowskiego – woła do Boga. Nie zaczyna jednak swojej modlitwy od prośby o ocalenie. Nie. Najpierw mówi o grzechu narodu, choć ona sama od tego jest wolna. Ona nie zgrzeszyła, ale wstawia się za całym narodem i występuje niejako w jego imieniu. Będąc częścią Izraela mówi “myśmy zgrzeszyli”!
«Panie mój, Królu nasz, Ty jesteś jedyny, wspomóż mnie samotną, nie mającą oprócz Ciebie [żadnego] wspomożyciela, bo niebezpieczeństwo jest niejako w ręce mojej. Ja słyszałam od młodości mojej w pokoleniu moim w ojczyźnie, że Ty, Panie, wybrałeś Izraela spośród wszystkich narodów i ojców naszych ze wszystkich ich przodków na wieczystą posiadłość i uczyniłeś im tak wiele rzeczy według obietnicy. A teraz zgrzeszyliśmy przed obliczem Twoim i wydałeś nas w ręce wrogów naszych za to, żeśmy czcili ich bóstwa. Sprawiedliwy jesteś, Panie!». (Est 4,17b)
To dobry, biblijny trop – w momencie zagrożenia, swoistej plagi, trzeba stanąć w skrusze przed Panem. Zobaczyć prawdę o swojej niewierności. Wyrzec się pychy samoubóstwienia. I prosić o przebaczenie, jeśli nawet nie w swoim imieniu, to w imieniu innych.
Mniej więcej sześćdziesiąt lat temu, chwilę przed tym, jak wiarę i moralność Europy dobiła rewolucja 1968 roku, Prymas Stefan Wyszyński, poprowadził Kościół w Polsce drogą Wielkiej Nowenny przed Millenium Chrztu. W ten sposób wezwał cały naród do rachunku sumienia, wiedząc, że odnowa moralna i rozbudzenie wiary zaczyna się w odkryciu prawdy w wymiarze indywidualnym każdego człowieka.
Jeśli słuchasz tych słów i myślisz sobie – mnie to nie dotyczy, ja jestem w porządku, to znaczy że nie pojmujesz ani tego, jak groźnie zaciemniająca spojrzenie jest pycha, ani na czym polega współodpowiedzialność. Prymas to doskonale rozumiał.
Jednym z jej punktów Wielkiej Nowenny było wypowiedzenie walki naszym wadom narodowym. Podobnie uczynił św. Jan Paweł II gdy w 1982 r. w Adhortacji Apostolskiej Reconciliatio et Paenitentia pisał o grzechach społecznych.
Warto się im przyjrzeć, owym wadom narodowym i grzechom społecznym odczytując tamte napomnienia nie tyle w perspektywie całego Narodu Polskiego, co w skali mikro – naszej gminy, parafii, rodziny, wreszcie – samych siebie.
Do głównych wad narodowych Polaków Prymas zaliczał: marnotrawstwo, brak sumienności w pracach publicznych, niechęć do pracy zespołowej, opieszałość, lekceważenie praw i kodeksów społecznych, kretactwo i zakłamanie, łapownictwo, brak poszanowania dla własności (drobne, lecz liczne kradzieże), przerost ambicjonalności, wyniosłość, afektywność w zachowaniach, brak wytrwałości i zmysłu organizacji, niekonsekwencję, ospałość intelektualną, skłonność do krótkowzrocznych działań, wynoszenie się˛ ponad gorzej usytuowanych materialnie i społecznie, pogardę dla wszystkiego, co wschodnie – przy jednoczesnym kulcie Zachodu, pijaństwo, hedonizm i „konsumpcjonizm seksualny”.
Istnieją też grzechy wołające o pomstę do nieba:
1. Rozmyślne zabójstwo.
2. Grzech sodomski.
3. Uciskanie ubogich, wdów i sierot.
4. Zatrzymanie zapłaty sługom i najemnikom.
Warto nie zapominać też o papieskich “grzechach społecznych”:
„(…) wszystko, co godzi w samo życie, jak wszelkiego rodzaju zabójstwa, ludobójstwa, spędzanie płodu, eutanazja, dobrowolne samobójstwo; wszystko, cokolwiek narusza całość osoby ludzkiej, jak okaleczenia, tortury zadawane ciału i duszy, wysiłki w kierunku przymusu psychicznego; wszystko co ubliża godności ludzkiej, jak nieludzkie warunki życia, arbitralne aresztowania, deportacje, niewolnictwo, prostytucja, handel kobietami i młodzieżą; a także nieludzkie warunki pracy, w których traktuje się pracowników jak zwykłe narzędzia zysku, a nie jak wolne, odpowiedzialne osoby”.
A przede wszystkim należy przepraszać Pana za to co nazywamy siedmioma grzechami głównymi. Należy w nich widzieć nie tylko grzechy uczynkowe, ale także pewne postawy, do których jesteśmy przywiązani. Rozbijają one naszą jedność z Bogiem i prawdziwą miłość do drugiego człowieka.
1. Pycha.
2. Chciwość.
3. Nieczystość.
4. Zazdrość.
5. Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu.
6. Gniew.
7. Lenistwo.
Nie zapominajmy o grzechach cudzych!
1. Namawiać kogoś do grzechu.
2. Nakazywać grzech.
3. Zezwalać na grzech.
4. Pobudzać do grzechu.
5. Pochwalać grzech drugiego.
6. Milczeć, gdy ktoś grzeszy.
7. Nie karać za grzech.
8. Pomagać do grzechu.
9. Usprawiedliwiać czyjś grzech.
Wobec bożych dopustów, a na pewno wobec kar – choć wydaje się, że jak na ciężar naszych win, obecna sytuacja byłaby bardzo delikatną karą – trudno zachować się inaczej niż biblijni prorocy uczyli. Trzeba paść na kolana, i wołać słowami Azariasza z księgi Daniela. O tym ustępie biblijnym św. Jan Paweł II napisał: “Pieśń ta interpretuje prześladowanie jako słuszną karę, przez którą Bóg oczyszcza grzeszny naród”. (14 maja 2003)
Myśmy zgrzeszyli i popełnili nieprawość
odstępując od Ciebie.
We wszystkim przewrotność okazaliśmy
i nie słuchaliśmy Twoich przykazań.
Nie opuszczaj nas na zawsze
i ze względu na świętość Twego imienia
nie zrywaj Twojego przymierza.
Nie odbieraj nam swego miłosierdzia
przez wzgląd na Abrahama, przyjaciela Twego,
Twojego sługę, Izaaka,
i Twego świętego, Izraela.
Im to przyrzekłeś, że rozmnożysz ich potomstwo
Jak gwiazdy na niebie i jak piasek na morskim brzegu.
Panie, oto jesteśmy najmniejsi
spośród wszystkich narodów.
Oto dziś jesteśmy poniżeni na całej ziemi
z powodu naszych grzechów.
Nie ma już władcy, proroka ani wodza,
ani całopalenia, ani ofiar,
ani daru pokarmów, ani kadzenia.
Nie ma gdzie złożyć Tobie daru z pierwszych płodów
i doświadczyć miłosierdzia Twego.
Niech jednak dusza strapiona i duch uniżony
znajdą upodobanie u Ciebie.
Tak jak całopalenia z baranów i cielców,
i tysięcy tłustych owiec,
Niech się dziś stanie nasza ofiara dla Ciebie
i spodoba się Tobie.
Bo ci, którzy ufność pokładają w Tobie,
nie zaznają wstydu.
Teraz zaś z całego serca idziemy za Tobą,
odczuwamy lęk wobec Ciebie
i szukamy Twojego oblicza. (Dn 3,29-41)
***
Wspominałem o pytaniach, jakie zadawali Jezusowi współcześni patrząc na nieszczęścia ich dotykające – ucisk okupacji rzymskiej, czy katastrofę wieży. Pan nakazał odczytywanie tych wydarzeń jako wezwanie do nawrócenia i odmiany życia oraz do wydawania owocu. W rozdziale poprzedzającym ten dialog z Jezusem, Ewangelista Łukasz przytacza mowę Jezusa odnoszącą się w dużej mierze do wytrwania w ucisku i gotowości na rychłe przyjście Pana.
Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne? (Łk 12,56-57)
Co możemy zrobić, gdy doświadczamy własnej ślepoty a bezmiar win naszych i naszych przodków nas przytłacza?
Maryja w Fatimie wzywała do pokuty, modlitwy i ofiary. To jedno.
Sam Pan w Ewangelii, gdy nauczał o czasach ostatecznych wzywał do czujności (słuchania Słowa bardziej niż siebie, rozważania Go i ufania Mu), odwagi ale także – co może zdziwić – do ucieczki. Tak o tym pisze św. Marek:
Będziecie też w nienawiści u wszystkich z powodu mojego imienia; kto jednak wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Gdy zaś zobaczycie ohydę spustoszenia, stojącą tam, gdzie nie powinna – kto czyta, niech rozumie – wtedy ci, którzy są w Judei, niech uciekają w góry; kto jest na tarasie, niech nie schodzi i nie wchodzi, aby coś zabrać ze swojego domu. Kto na roli, niech nie wraca z powrotem, by zabrać swój płaszcz. (Mk 13,13-16)
A tak św. Łukasz:
A gdy zobaczycie Jerozolimę otaczaną przez wojska, wówczas wiedzcie, że przybliżyło się jej spustoszenie. Wtedy ci w Judei niech uciekają w góry, ci w jej środku, niech z niej wyjdą, a ci w okolicach niech do niej nie wchodzą. (Łk 21,20-21)
Widzę związek między tymi słowami a cytowanym tu na początku rekolekcji tzw. “Proroctwem Ratzingera” i tym, co nazywa się “Opcją Benedykta”.
Roy Dreher pisze:
Jak żyć w radości i zaufaniu, gdy rozpada się świat wokół nas? Jak sterować arkami, które zbudujemy między bliźniaczymi iluzjami fałszywego optymizmu i wyolbrzymionego lęku? Wyobrażenie Kościoła jako Arki unoszącej się na burzliwych wodach zniszczenia i rozpadu należy od najstarszych w historii wiary chrześcijańskiej. Trzeba stanowczo przywrócić tę symboliczną koncepcję samoświadomości Kościoła.
Jeśli dzisiejsi chrześcijanie nie staną niewzruszenie na skale uświęconego porządku, jaki został objawiony w naszej świętej tradycji, obejmującej sposób myślenia, mówienia i działania, które przesycają chrześcijaństwem tkankę kultury i przekazują ją kolejnym okoleniom, wkrótce nie będziemy mieli żadnego oparcia. Stracimy je, gdy nie podejmiemy codziennych praktyk, które podtrzymają obecność tego uświęconego porządku w nas samych, w naszych rodzinach i w społecznościach. A jeśli go stracimy, grozi nam, że zniknie nam z oczu ten Jedyny, na którego wszystko w tym uświęconym porządku, jak na boskiej mapie z zaznaczonym skarbem, wskazuje.
Ocaleje wiara apostolska przekazywana i – co jest pewnym novum – praktykowana w małych społecznościach, w rodzinach, może swoistych federacjach rodzin. Taka wiara, celebrowana w aktach tradycyjnej pobożności, wzmacniana ortodoksyjnie sprawowaną liturgią życiodajnych sakramentów, pozwoli na przeniesienie poprzez okres zwątpienia, czy – jak mówi Pan – “spustoszenia” dziedzictwa przodków.
Wymaga to jednak odważnego zaangażowania poszczególnych osób czy rodzin, bez oglądania się na autorytety, czy instytucje, choćby najbardziej czcigodne. Już jakiś czas temu było wystarczająco wyraźnie widać, że trudno jest – a nawet nie da się – wytrwać w radykalnej ortodoksji katolickiej pojedynczym osobom, czy rodzinom, o społeczeństwach nie wspominając. Dziś, wobec powszechnego odrzucenia mocy płynącej z Ewangelii, wobec pandemii leku, czy plagi strachu, wydaje się to jeszcze bardziej wyraźne.
Ucieczka w góry, do miejscowości Pella, uratowała chrześcijan zagrożonych śmiercią z rąk Rzymian w roku 70, gdy legiony okrążyły Jerozolimę, a następnie ją zrównały z ziemią.
Ucieczka w góry, budowanie arki, wyjście na antypody współczesnej cywilizacji, opcja Benedykta – to różne nazwy na określenie podobnej rzeczywistości. Chodzi w niej o uratowanie i ocalenie tego, co najcenniejsze. Można tego dokonać poprzez ochronę własności, troskę o więzi i relacje, oraz o dostęp do sakramentów i żywego Słowa.
***
Chrystus nie zmusił swych uczniów do trwania przy Nim w czasie swego uwięzienie, Męki i śmierci. Pozwolił im nawet na wyparcie się Go i na zdradę. Odsłonił w ten sposób prawdę o ich wewnętrznej kondycji, o stanie ich wiary i miłości do Niego. Dziś czyni tak samo.
Czy upadniemy na kolana i mimo strachu, obaw, a nawet wbrew im, wyznamy w Jezusie Chrystusie, “na którego imię zgina się każde kolano” – Pana?
Czy, spragnieni najgłębszego sensu życia, podążymy za Nim?
Czy zgodzimy się na Krzyż w naszym życiu?
Czy wreszcie zechcemy ochronić nienaruszony depozyt wiary?