Co robić, gdy łódź jest na środku morza, miotana z lewa na prawą (dosłownie) falami, przy niesprzyjającym wietrze? Poddać się załamaniu? Wzywać Pana? Ale się wydaje, że Go nie ma. Kazał płynąć i się oddalił. Nie dziwne, że wielu mówi, za Abpem Vincenzo Zanim (a nie jest to byle kto, bo sekretarz Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej!), że:
Bóg stwarza, ale potem się wycofuje. Opuszcza człowieka, mówiąc: „Idź!”
Co robić? Jak reagować na to, co się dzieje? Siedzieć w łodzi, która nabiera wody, a brakuje już sił, by ją wylewać za burtę? Zemdleć z histerii? A może wyskoczyć i dać się pochłonąć falom, bo jedyna wizja, jaką się zauważa to jakieś złowrogie widmo, o którym ktoś mówi, że to właśnie jest Pan…
Odosobnienie proroka.
W 1 Księdze Królewskiej czytamy o rozżalonym proroku Eliaszu, popadającym w depresję ze strachu przed groźbami królowej Izebel, której – jak wielu współczesnym “możnym tego świata” – wydawało się, że może naginać według własnego widzimisię normy dekalogu, oraz kpić z władzy i rządów nad światem jedynego Boga; obrona ortodoksji przez Eliasza (wyrażająca się ostatecznie w krwawym wycięciu w pień proroków Baala, do których małżonka Achaba miała dużą słabość) wzbudziła w królowej nieopisaną wściekłość.
Depresja i upokorzenie Eliasza samym sobą były wielkie aż tak, że modlił się o śmierć! Doświadczenie, najpierw wielkich sukcesów, a potem własnej małości i tchórzostwa, doprowadza go do zupełnego załamania. Bóg jednak prowadzi proroka do spotkania ze sobą – ze swoją mocą i chwałą. Ucieczka, której dokonał Eliasz oddalając się od gniewu Izebel zamienia się w świętą samotność. Odpowiada tej postawie greckie słowo ἴδιος (idijos) własny, należący do jednej osoby, prywatny, osobisty. Idijadzo, to tyle, co „być osamotnionym”, „być sam na sam z kimś”, „poświęcić się jakiejś sprawie”, „być wyróżnionym”. Eliasz chowa się więc w prywatność, ucieka w odosobnienie, aby wreszcie (wbrew nawet samemu sobie) zostać wyróżnionym przez Boga.
Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie umocniony tym pożywieniem szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry Horeb. Tam wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: Co ty tu robisz, Eliaszu? A on odpowiedział: Żarliwością zapłonąłem o Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze, a Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie. Wtedy rzekł: Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana! A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pana nie było w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pana nie było w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pana nie było w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: Co ty tu robisz, Eliaszu? (1 Krl 19,8-13 bt)
Poniżenie proroka zostaje zamienione w wywyższenie – Eliasz staje na bożej górze Horeb, aby zmienić perspektywę. Nie widzi już budzącej grozę królowej, ani swojej goryczy, ani własnego lęku i niechęci do życia. Skupia się na Panu i rozpoznaje Jego mowę. Nie słowa Izebel są ważne, ale słowa Boga. Nie powolny rozpad królestwa Izraela (jakby) oddanego mocy nieprawości, ale utrwalenie powołania poprzez podjęcie zadań, jakie ma dla niego Bóg.
Wtedy Pan rzekł do niego: Idź, wracaj swoją drogą ku pustyni Damaszku. A kiedy tam przybędziesz, namaścisz Chazaela na króla Aramu. Później namaścisz Jehu, syna Nimsziego, na króla Izraela. A wreszcie Elizeusza, syna Szafata z Abel-Mechola, namaścisz na proroka po tobie. A stanie się tak: uratowanego przed mieczem Chazaela zabije Jehu, a uratowanego przed mieczem Jehu zabije Elizeusz. Zostawię jednak w Izraelu siedem tysięcy takich, których kolana nie ugięły się przed Baalem i których usta go nie ucałowały. [Eliasz] poszedł stamtąd i odnalazł Elizeusza, syna Szafata, orzącego: dwanaście par [wołów] przed nim, a on przy dwunastej. (1 krl 19,15-19 bt)
Krótkotrwałe odosobnienie Eliasza kończy się kolejnym wezwaniem i powołaniem ucznia. Poczucie klęski Bóg przemienia w kolejne etapy swego planu.
Wiem, że skojarzenia to przekleństwo, nie mogę pozbyć się jednak analogii, medytując historię Eliasza (a cenię go sobie chyba najbardziej ze wszystkich proroków Starego Testamentu) z pewnym epizodem z historii św. Benedykta z Nursji.
Św. Benedykt przyszedł na świat w zamożnej chrześcijańskiej rodzinie ok. roku 480 w Nursji, niewiele ponad 100 km na północ od Rzymu. Studiował w Rzymie, jednak atmosfera rozpasania i użycia, panująca w mieście po upadku Cesarstwa Zachodniego, spowodowała, że Benedykt postanowił zostawić wszystko i pójść za Chrystusem. Został pustelnikiem w Enfide (dziś Affile), a następnie przeniósł się w okolice Subiaco, na wschód od Rzymu w Górach Albańskich. (PCh 24)
Odosobnienie, jakie wybrał nie było jednak ostatecznym przeznaczeniem, podobnie jak ucieczka Eliasza z zasięgu oddziaływania gniewu królewskiego.
Wieść o świątobliwym życiu eremity szybko rozeszła się po okolicy. Już niebawem Benedykt uczył prawd wiary mieszkających w pobliżu pasterzy. Wtedy też żyjący w pobliskim Vicovaro mnisi zwrócili się do Benedykta z prośbą, by został ich przełożonym. Kiedy jednak Benedykt zapowiedział, a następnie zaczął egzekwować większą karność i dyscyplinę, natychmiast napotkał twardy opór mnichów. Doszło nawet do tego, że zakonnicy próbowali go otruć. Szczęśliwie jednak św. Benedykt w cudowny sposób przewidział ich zamiary i wrócił do swej groty w Subiaco. Wkrótce jednak coraz większy napływ uczniów skłonił go do założenia dla nich dwunastu małych klasztorów. Wrogie nastawienie mieszkającego w pobliżu kapłana spowodowało, że przeniósł się na wzgórze Monte Cassino, gdzie w pogańskiej jeszcze okolicy założył klasztor i napisał słynną Regułę, która przetrwała do dziś. (PCh 24)
Benedykt, choć nie jako eremita, stał się symbolem pewnego rodzaju odosobnienia – z dala od zgiełku i dekadencji Rzymu zorganizował, zgodnie z wolą Bożą, odrębną społeczność rządzącą się prawami Ewangelii, które regulowały wszystkie przestrzeni ludzkiego życia. To odejście na samotność zaowocowało ocaleniem Europy.
Odosobnienie Apostoła.
Ponieważ zaglądam dzisiaj do czytań mszalnych XIX Niedzieli Zwykłej, czytam fragment z listu św. Pawła do Rzymian, w którym Apostoł również wspomina o pewnego rodzaju odosobnieniu.
Odczuwam ogromny smutek i ustawiczny ból w moim sercu. Gotów byłbym dla braci moich być WYŁĄCZONYM i pozostawać Z DALA od Chrystusa. Są to przecież rodacy moi według ciała, Izraelici, którzy się cieszą przybranym synostwem i chwałą, i przymierzem, i Prawem i pełnieniem służby Bożej, i obietnicami. Ich są ojcowie, z nich narodził się według ciała Chrystus, który jest ponad wszystkim, Bóg błogosławiony na wieki. Amen. (Rz 9,2-5 lub)
Widząc wyjątkowość (a to znaczenie również mieści się w zasięgu greckiego słowa ἴδιος) swego ludu, jego wybranie i przeznaczenie, ów olbrzymi potencjał łaski, jaką Pan wylewał na dzieci Izraela przez wieki, Apostoł cierpi z powodu odłączenia swoich rodaków od zbawienia.
Ogromny smutek i ciągły ból skłaniają Pawła, ongiś gorliwego faryzeusza i znawcę Prawa, do niezwykłego stwierdzenia – mogę być sam odłączony od zbawienia, byle oni się nawrócili! Gotów jestem nawet tak zaryzykować, postawić na szali coś, co mam najcenniejszego, aby oni odnaleźli Mesjasza!
Paweł wie, bo kilka wersetów wcześniej o tym pisze, że nic nie może oddzielić go od miłości Boga. Widać w tym emocjonalnym stwierdzeniu wielką miłość do wszystkich pokoleń Izraela. Podobnie wołał sam Mojżesz:
I poszedł Mojżesz do Jahwe, i powiedział: Oto zgrzeszył lud ten wielkim grzechem, gdyż uczynił sobie Boga ze złota. Jednak przebacz im ten grzech! A jeśli nie, to WYMAŻ MNIE natychmiast z księgi twej, którą zapisałeś. (Wj 32,31-32 lub)
Gotowość Pawła na oddzielenie od zbawienia jawi się tu niczym jakiś absurdalny ślub (choć wiemy, że takiego nie złożył) i reakcja na oddzielenie się Izraela od wyznawców Chrystusa.
Bóg nie wymaga takiego ślubu, czy postawy. Zbawienie jest największym darem, jaki Pan w swym miłosierdziu nam ofiaruje. Warto jednak zastanowić się nad kierunkiem Pawłowej myśli – dam wszystko, aby inni odzyskali możliwość odkupienia… Może jakieś inne oddzielenie, odosobnienie jest tu możliwe, a nawet pożądane? Czyż nie w takiej intencji, “dla zbawienia innych” ludzie poświęcali swoje życia, dobra, tytuły i zaszczyty Panu?
Odosobnienie uczniów.
Grecki wyraz ἴδιος odnajdujemy kilkukrotnie na kartach Ewangelii, między innymi w cenie Przemienienia:
A po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba oraz jego brata Jana, i wyprowadził ich OSOBNO na wysoką górę. (Mt 17,1 dos)
Co ciekawe dzieje się to niedługo po innym wydarzeniu, epizodzie z Piotrem chodzącym po wzburzonych falach Morza Galilejskiego. Na samym początku tej sceny św. Mateusz pisze:
Po rozpuszczeniu tłumów wstąpił na górę na OSOBNOŚĆ, aby się pomodlić. A z nastaniem wieczoru, był tam sam. Łódź natomiast była już wiele stadiów od brzegu (pośrodku morza), nękana przez fale, ponieważ wiatr był przeciwny. (Mt 14,22-23)
Mamy tu dwie samotności – odosobnionego Chrystusa na górze, pogrążonego w modlitwie, oraz samotną łódź na środku rozszalałego jeziora (zwanego przez współczesnych morzem). Jak wiemy Jezus bardzo często udawał się na odosobnienie, aby się modlić. Już z samego tego faktu widać, że owa samotność tak naprawdę samotnością nie jest – to intymne spotkanie z Ojcem aniżeli ucieczka od męczących ludzi. Eliasza również Bóg przekonał do tego, że odseparowanie się od ludzi, czy niebezpieczeństw nie jest potrzebne, jeśli nie prowadzi do głębszego spotkania z Bożą chwałą.
Jaki jest kontekst owej odosobnionej modlitwy Jezusa? Otóż chwilę wcześniej mam miejsce cudowne rozmnożenie chlebów i ryb. Tysiące ludzi obserwują spektakularny sukces Nauczyciela z Nazaretu. Jeśli przyjąć, że św. Jan opisuje to samo wydarzenie, to euforia tłumu sięgałą zenitu do tego stopnia, że chciano obwołać Jezusa królem. Cóż, gdyby działo się to teraz to niewątpliwie do tego by doszło, bo przecież entuzjazm wiary jest tak wielką wartością, że odrzuca się elementy formacji na rzecz “wewnętrznego wigoru, marzeń, nadziei i wspaniałomyślności”.
Zdarza się w niektórych miejscach, że spowodowawszy w ludziach młodych intensywne doświadczenie Boga, spotkania z Jezusem, które poruszyło ich serca, proponuje się im spotkania „formacyjne”, w których poruszane są jedynie kwestie doktrynalne i moralne. Mowa jest o złu współczesnego świata, o Kościele, o nauce społecznej, o czystości, o małżeństwie, o kontroli urodzeń i o innych sprawach. Powoduje to, że wielu młodych się nudzi, zatraca ogień spotkania z Chrystusem i radość z pójścia za Nim, wielu opuszcza drogę, a inni stają się smutni i negatywni. (Christus vivit, 212)
Pragnienie tłumu, aby obwołać Jezusa królem ma niewiele wspólnego (mimo, że niektórzy tak sądzą) z postulatami tzw. ruchów intronizacyjnych. Ich głosy wynikają z odkrycia konsekwencji społecznego panowania Chrystusa, a nie z przeżywanej feeri emocjonalnych uniesień. Jezus odrzuca ziemskie panowanie w tym a nie innym momencie swej misji, co nie znaczy, że odżegnuje się w ogóle od królewskich prerogatyw prawodawcy czy mającego władzę rządcy doczesności.
W medytowanym fragmencie Pan decyduje się na rozpuszczenie tłumów i bardzo szybkie oddalenie uczniów, aby nie skazili się owym mylącym przeżyciem zbiorowości, które zamienia rozumność działania na głupią impulsywność wspólnych doznań. Naprzeciw poczucia sytości nakarmionych w cudowny sposób ludzi, a co za tym idzie – ich zbiorowego uniesienia, Chrystus proponuje dwie osobności. Sam idzie na indywidualną modlitwę, na samotność z Ojcem a Apostołów odsyła na rozszalałe morze, na trudną odosobnienie pośród budzącej grozę rzeczywistości. Jakby chciał udowodnić, że nie wielkie masowe przeżycia na stadionach, czy gigantycznych pielgrzymkach tak naprawdę przemieniają serca, ale samotne, indywidualne zmaganie się z trudną rzeczywistością. Podobne doświadczenie musiał przeżyć Eliasz, gdy zostawił za sobą “sukces duszpasterski” w postaci triumfu nad prorokami Baala, aby wejść w ciszę groty na “bożej górze Horeb”. Pismo mówi, że dopiero tam, na tej górze, w ciszy odnalazł Pana.
Widzimy więc odosobnioną od zgiełku łódź – Kościoła, czy duszy ludzkiej – na środku burzy morskiej. Zda sie, że Pana nie ma. Może w sercach Apostołów pojawiły się znowu słowa wypowiedziane w innej sytuacji:
A On był na rufie i spał na podgłówku. Budzą Go więc i mówią Mu: Nauczycielu, nie martwi Cię to, że giniemy? (Mk 4,38 dos)
Mateusz opisuje:
Łódź natomiast była już wiele stadiów od brzegu (POŚRODKU MORZA), nękana przez fale, ponieważ wiatr był przeciwny. (Mt 14,23)
Przyjrzyjmy się owym trzem przywołanym przez ewangelistę obrazom: środek morza, nękanie przez fale i przeciwny wiatr.
W większości tłumaczeń ewangelicznego tekstu czytamy, że apostolska “łódź była już o kilka stadiów oddalona od brzegu”. Istnieje również wersja, że “łódź była pośrodku morza”. Tak, czy inaczej widzimy łódź, symbol i obraz Kościoła (łodzi Piotrowej) na rzeczywistej głębi Morza Galilejskiego. Morze jest w wypowiedziach Pana znakiem otchłani, piekła, czy wręcz potępienia.
Kto natomiast zgorszy jednego z tych małych, wierzących we Mnie, korzystniej byłoby dla niego, aby mu u szyi zawieszono ośli kamień młyński i utopiono w głębi MORZA. (Mt 18,6 dos)
I będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi rozpacz narodów w mieszaninie zgiełku MORZA i rozhukanej fali, (J 6,1 dos)
CDN