Blog ks. Jacka Gomulskiego

Miesiąc: marzec 2023

O pierwszym akordzie Męki.

A oto znów przemówił do nich Jezus tymi słowami: Kto z was udowodni Mi grzech? Jeżeli mówię prawdę, to dlaczego Mi nie wierzycie? Kto jest z Boga, słów Bożych słucha. Wy dlatego nie słuchacie, że z Boga nie jesteście.

Odpowiedzieli Mu Żydzi: Czyż niesłusznie mówimy, że jesteś Samarytaninem i że jesteś opętany przez złego ducha?

Jezus odpowiedział: Ja nie jestem opętany, ale czczę Ojca mego, a wy Mnie znieważacie. Ja nie szukam własnej chwały. Jest Ktoś, kto jej szuka i osądza. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli ktoś zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki.

Rzekli do Niego Żydzi: Teraz wiemy, że jesteś opętany. Abraham umarł, i prorocy – a ty mówisz: „Jeśli ktoś zachowa moją naukę, ten śmierci nie zazna na wieki”. Czy ty jesteś większy od ojca naszego, Abrahama, który przecież umarł? I prorocy pomarli. Kimże ty siebie czynisz?

Odpowiedział Jezus: Jeżeli Ja sam siebie otaczam chwałą, chwała moja jest niczym. Ale jest Ojciec mój, co otacza Mnie chwałą, o którym wy mówicie: „Jest naszym Bogiem”. Lecz wy Go nie poznaliście. Ja Go jednak znam. Gdybym powiedział, że Go nie znam, byłbym podobnie jak wy kłamcą. Ale Ja Go znam i słowo Jego zachowuję. Abraham, ojciec wasz, rozradował się z tego, że ujrzał mój dzień – ujrzał [go] i ucieszył się.

Na to rzekli do Niego Żydzi: Pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś?

Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Zanim Abraham stał się, JA JESTEM.

Porwali więc kamienie, aby rzucić w Niego. Jezus jednak ukrył się i wyszedł ze świątyni. (J 8,46-59)

W starym (?) kalendarzu liturgicznym dzisiejsza niedziela nosi nazwę Niedzieli Męki Pańskiej. W ten sposób liturgia pomału odsłania tajemnicę Pasji Syna Bożego. Można do niej podchodzić na dwa sposoby – albo zatrzymując się nad poszczególnymi etapami Męki w sposób niejako historyczny, karmiąc miłość do Pana rozpamiętywaniem mechanizmów, które doprowadziły do Pojmania i Ukrzyżowania, albo (zostawiając na boku chronologię wydarzeń i psychologię bohaterów ówczesnego dramatu) zagłębić się w sens kenozy Bożego Syna i walki, którą On toczy z odwiecznym nieprzyjacielem człowieka. Ewangelia, jaką Kościół podaje na tę niedzielę dotyka obu tych sposobów kontemplacji Męki, ale wydaje się, że szczególnie zaprasza do odkrywania tego drugiego.

W warstwie historycznej odnajdujemy w Janowym opisie dialogu Pana z Żydami korzenie złości i gniewu, jaki ogarnia tych ostatnich, konstytuując pełen zaciętości sprzeciw wobec osoby i słów Jezusa z Nazaretu. Sercem tego, co wywołuje ów sprzeciw, będzie utożsamienie się Jezusa z Odwiecznym – “zanim Abraham stał się Ja Jestem” (J 8,58) – oraz odsłonięcie demonicznego myślenia obecnego w postawach przeciwników Chrystusa. Ich reakcją, zapowiadającą przyszłą Pasję, jest próba ukamienowania Jezusa.

Ciekawsza wydaje mi się jednak warstwa w jakimś sensie głębsza, odkrywająca prawdę o Męce na pewnym meta-poziomie. Już nie idzie w niej o psychologię historycznych wrogów Rabbiego z Nazaretu, ale o ślady olbrzymiej nienawiści, jaką może odnaleźć (także i w sobie) każdy człowiek, a która jest obecna w “Zwierzchnościach, Władzach, rządcach świata tych ciemności, duchowych pierwiastkach zła na wyżynach niebieskich” (por Ef 6,12). W tej walce jesteśmy obecni – ludzie wszystkich wieków i czasów. Jej zmagania odkrywamy w sobie, gdy wybieramy pomiędzy potomstwem Niewiasty a potomstwem Węża. 

Serce dzisiejszej perykopy ewangelicznej bije w wersecie 48, w owym oskarżeniu, które sięga swymi korzeniami Edenu – “jesteś opętany”, albo (bardziej dosłownie) “masz demona”. Tkwi w nim odwrócenie podstawowych pojęć, biegunów dobra i zła. Nazwać Boga – diabłem Dobrego – niegodziwym. Miłość – nienawiścią. Prawdę – kłamstwem. Najlepszego z ludzi – czyniącym zło. Niewinnego – najbardziej winnym ludzkiego cierpienia.

To tu jest początek Męki. Grzechem staje się Ten, który grzechu nie zna. Ugodzony w samo Serce Bóg pozwala, aby przylgnęła do niego kłamliwa opinia, bzdurny ludzki (czy tylko?) osąd, nakazujący widzieć w Nim przyczynę wszystkich człowieczych nieszczęść. Przekonanie, które u niektórych urośnie do rangi pewności, nakazujące zachować wieczną podejrzliwość wobec Stwórcy i wszystkiego, co jest dotknięte Jego śladem. 

A jednocześnie ujawnia się potomstwo Węza. To ci, którzy będą robić wszystko, aby przekonać swoich braci i siostry, że Bóg i ci, którzy go Niego należą, są zakałą ludzkości, wrogami szczęścia i radości życia. 

Odsłaniają oni swą twarz w owej scenie ewangelicznej. Wcześniej byli schowani za swym zewnętrznym dziedzictwem (“Abrahama mamy za ojca”), za żmudnie wypracowaną moralnością, wynikającą z pysznego mniemania, że mogą swoją wiernością wobec własnej wizji Prawa skłonić Boga do uczynienia zadość ich woli. Ale teraz widać kim są. Rację ma Chrystus gdy powie im, że są dziećmi ojca wszelkiego kłamstwa, przekory i pomieszania pojęć, a nie ojca wiary i ufnego kroczenia za Słowem.

A jednocześnie widzimy, że nasz Pan się nie broni. Jakby wręcz prowokował ich do jeszcze większej zajadłości, do jeszcze bardziej otwartego odsłonięcia tego, co kryje się w ich sercach. Za chwilę arcykapłan będzie krzyczał, że jedynym władcą Izraela jest cezar, a konsekwencje przelanej Krwi niech spadną na głowy potomków tych, co zgromadzili się na dziedzińcu pałacu Piłata. Za chwilę poczują się na tyle bezkarni, aby dawać upust swej złości i pogardzie dla Bezbronnego. Za chwilę okaże się, że można, korzystając z wolności, zabić Boga – podeptać Dobro i Prawdę! To przecież o wiele więcej niż w Edenie. Tam Wąż mamił “Będziecie jak bogowie”. Teraz, jego potomstwo, ma realną możliwość korzystać z boskiej władzy, i nic nie stanie im na drodze, aby te możliwości realizować.

Każde z tych słów, postaw i wydarzeń, ma konsekwencje dzisiaj. Co więcej, wszystkie one są żywe, aktualne poprzez uobecnienie się w decyzjach konkretnych ludzi. Walka między potomstwem Węża a zrodzonymi z Niewiasty trwa w nas i pomiędzy nami. Rozgrywa się ona zarówno na poziomie naszych wyborów etycznych, odniesień do Dekalogu, jak i zorganizowanego kłamstwa, które uwodzi rzesze. Jak wtedy – tak i teraz. Ci, którzy schylają się po kamienie, aby ugodzić Niewinnego, gdyż uwierzyli, że jest On prawdziwym przeciwnikiem, czynią to również i dziś. I deklarowana wiara, religia, czy system wartości, niewiele w tym zmienia. Wszak w scenie ewangelicznej z ósmego rozdziału św. Jana nie ma ani jednej osoby, o której można by powiedzieć, że jest ateistą. Wszyscy są wierzący. Wszyscy są synami Izraela. A jednak jedni są naprawdę zrodzeni z nierządu, z niewoli, a inni są dziećmi światłości. Jedno postawią człowieka w centrum swego zainteresowania, posuwając do absurdu kult tego, co ludzkie, a inni będą szukali Boga i tego, co od Boga pochodzi. A ponieważ ojciec kłamstwa zatruje umysły, rychło wielbiciele „człowieka, który jest droga Kościoła” usuną z granic swego zainteresowania wszystko, co wprost będzie odnosiło do Boga, twierdząc przy tym, że na tym polega Ewangelia i prawdziwy kult. Tak umacnia się i odsłania – na naszych oczach – Anty-Kościół. Podobnie, dwa tysiące lat temu odsłonił się Anty-Izrael. To nie wyznawcy Mesjasza z Nazaretu byli odszczepieńcami. To arcykapłani, uczeni w Prawie i faryzeusze odłączyli się od żywego pnia Obietnicy danej Abrahamowi, nie chcąc przyjąć Zbawienia w Chrystusie. Do dziś nie mogą tego ścierpieć, a słowa odrzuconego Ezawa, który skomlał przed swym ojcem o powtórne błogosławieństwo, pobrzmiewają w ich czynach i słowach. Ale jest za późno, gdyż nieodwracalnie poddali się zwodniczej pysze, choć człowiek ma tę niezwykła władzę poprzez wolny wybór odkręcać skutki kłamstwa, w które uwierzył.

Tak. W momencie, gdy człowiek mówi Bogu, że jest diabłem i oskarża Go o wszelkie zło (małe, na miarę własnych niedogodności i cierpień, oraz to wielkie, światowe) z jakim się zetknie, lub o jakim pomyśli, wtedy rozpoczyna się Męka Wcielonego Słowa. Przewraca się rajski porządek – światło staje się ciemnością, giną rónice między mężczyzną i kobietą, między gatunkami, między dobrem i złem. Ludzie z pozoru dobrzy i przyzwoici, żyjący wydawałoby się moralnie, zaczynają tonąć w mieszaninie prochu ziemi i wody – w błocie obojętności i niechęci do “dążenia do tego, co w górze”. Uwiedzeni doczesnością ciążą ku śmierci i martwocie, upatrując w tym, co przemijalne (zdrowie fizyczne i psychiczne, dobrostan emocjonalny, majątek, ciało i jego przyjemności) jedynego Edenu, jaki jest im dostępny. Dlatego łatwo im w głębi serca oskarżać Boga o błędy tego świata, o nieszczęście innych, o cierpienie niewinnych, o nieprawość w Kościele. Czyż nie robimy tego, gdy patrząc na wyzwania Ewangelii, mówimy “To trudne”? Często mamy na myśli: “To niemożliwe”, albo wręcz “Nie chcę tego”. Wolę błoto, pomieszanie codzienności z lekką domieszką Łaski, ale zmieszanie takie, aby – broń Boże! – nie przewróciło do góry nogami codziennej egzystencji.

Chrystus pozwala obrzucić samego siebie naszym błotem, naszymi oskarżeniami, pretensjami i zarzutami wobec Ojca. Po to przyszedł, aby się ogołocić i ukorzyć. Za nas. Za naszą uległość wobec ojca kłamstwa. Wobec pełnych złośliwej przekory podszeptów dotykających naszej nieufności wobec Miłości. Może warto uświadomić sobie owe diabelskie podszepty, aby rozpoznać w sobie ich zwodniczy pomruk. Może warto jasno spojrzeć w słowa, którym bardziej dajemy posłuch, aniżeli Słowom Pana.

Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu? (Rdz 3,1)

Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło. (Rdz 3,4)

Przemierzałem ziemię i wędrowałem po niej. (Hi 1,7)

Czyż za darmo Hiob czci Boga? Czyż Ty nie ogrodziłeś zewsząd jego samego, jego domu i całej majętności? Pracy jego rąk pobłogosławiłeś, jego dobytek na ziemi się mnoży. Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego majątku! Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył (Hi 1,9-11)

Skóra za skórę. Wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje życie. Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego kości i ciała. Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył. (Hi 2,4-5)

Jestem okrętem o doskonałej piękności. (Ez 27,3)

Ja jestem Bogiem, ja zasiadam na Boskiej stolicy, w sercu mórz. (Ez 28,2)

Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby się stał chlebem. (Łk 4,3)

Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje. (Łk 4,6)

Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół! Jest bowiem napisane: Aniołom swoim rozkaże o Tobie, żeby Cię strzegli, i na rękach nosić Cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień. (Łk 4,9)

O budowaniu grobowców prorokom.

Dziesięć dni temu, IPN wraz z prokuratorem generalnym, poinformowali, że badania toksykologiczne, jakim poddano szczątki zmarłego w 1987 r. ks. Franciszka Blachnickiego, wykazały ślady substancji trujących. Wynikałoby z tego, że założyciel Ruchu Światło Życie został prawdopodobnie otruty. Według zeznań świadków, stan zdrowia kapłana pogorszył się po trudnej rozmowie, jaką miał odbyć z małżeństwem Gontarczyków – swoich bliskich współpracowników. Dziś wiemy, że oboje byli współpracownikami Służby Bezpieczeństwa, zadaniowanymi w kierunku ks. Blachnickiego i dzieła, jakie prowadził na emigracji. Stworzona przez tego kapłana Chrześcijańska Służba Wyzwolenia Narodów, oraz prowadzony przez niego ośrodek ewangelizacyjny w Carlsbergu, były w połowie lat osiemdziesiątych miejscami starającymi spajać polską emigrację, oraz oddziaływać na sekularyzującą się Europę. Organizowane przez ks. Blachnickiego marsze, rekolekcje, czy konferencje nieustannie były solą w oku polskich (i zapewne nie tylko) władz komunistycznych. Jednocześnie też warto pamiętać, że również dla wielu hierarchów działalność założyciela Oaz była trudnym i wymagającym wyzwaniem, głównie ze względu na bezkompromisowość jego wypowiedzi i postaw, jakie prezentował. Jeśli należy widzieć w nim proroka tamtych czasów, to na pewno miał jedną z cech typowo prorockich – siłę radykalizmu, niezrozumianą przez wielu i nieakceptowaną przez “mających władzę”. Jakąkolwiek władzę. W zasadzie jedynym, który rozumiał (a może bardziej czuł) myśl i sposób działania ks. Blachnickiego, był Jan Paweł II, który już od czasów krakowskich wspierał charyzmatycznego kapłana w jego różnorakich inicjatywach.

Zawsze ciekawe są pierwsze reakcje na ważne wydarzenia. Dlatego z ciekawością przeczytałem wywiad, jakiego udzielił portalowi “wPolityce.pl” po konferencji IPN-u ks. Marek Sędek, Moderator Generalny Ruchu Światło-Życie. Można było spodziewać się słów zadziwienia, może nawet pewnej bojaźni wobec tak zdefiniowanej przyczyny śmierci Sługi Bożego. Wynikałoby bowiem z oficjalnych  ustaleń, że ciche męczeństwo samotności, niezrozumienia, czy świadomości obumierania stworzonych przez siebie dzieł (czemu Blachnicki dawał wyraz w swoich wypowiedziach i pismach), zostało uwieńczone męczeństwem przelanej krwi. Sam ks Blachnicki w swoich prywatnych zapiskach, a także w Testamencie, jasno opisywał “ciemne noce ducha”, jakie przeżywał w Carslbergu. Fakt otrucia kapłana każe zastanawiać się nad poszczególnymi składowymi owych “ciemnych nocy”, również tych, które zafundowali ks. BLachnickiemu bliscy ludzie. Różni ludzie. Pojawia się też – jak najbardziej słuszne – pytanie o to, czy można założyciela Oaz nazywać męczennikiem, co dla procesu beatyfikacyjnego ma niebagatelne znaczenie.

Tymczasem następca ks. Blachnickiego wydaje się nie być w ogóle zainteresowany okolicznościami śmierci Założyciela Oaz! Nie wierzy w jego męczeństwo? Nie wierzy w naukę Kościoła o męczeństwie? A może sprawa ma jeszcze jakieś dno, o którym nie wiemy? 

Ks. Sędek, zapytany wprost, czy oficjalne potwierdzenie przyczyny śmierci ks. Blachnickiego zmienia coś dla Ruchu Światło-Życie, odpowiada z rozbrajającą szczerością:

Prawie nic. Wiedzieliśmy, że był prześladowany, inwigilowany, że przeszkadzał. A to, czy bezpośrednią przyczyną śmierci było otrucie, czy – jak było w akcie zgonu – zator płuc, niewiele – gdy chodzi o Ruch Światło-Życie, jego tradycję, charyzmat i formację – dla nas zmienia.

Kuriozalne stwierdzenie…

To, czy na czele Założycielem Ruchu był męczennik, czy nie – niewiele zmienia!? Nic nie znaczy dla “tradycji, charyzmatu i formacji Ruchu”? 

Podobną myśl wyraził Krzysztof Jankowiak (jakiś czas temu wsławił się artykułem w Więzi, atakującym praktykę odmawiania modlitwy do św. Michała Archanioła po Mszy św., pełni – wraz z żoną, posługę odpowiedzialnego za Centralną Diakonię Misyjną) w oficjalnym oświadczeniu Ruchu:

Od dawna jesteśmy przekonani o świętości życia ks. Franciszka Blachnickiego. Dlatego dla Ruchu Światło-Życie wyniki dochodzenia prowadzonego przez IPN nie rodzą potrzeby zmian ideowych czy w programie ewangelizacyjnym i formacyjnym wynikających z nauczania soborowego przekazanego nam przez Czcigodnego Sługę Bożego. Ujawnienie trudnej prawdy przynagla nas do większej wierności charyzmatowi Założyciela, który „życie swoje oddał za Kościół”, abyśmy w świecie współczesnym byli Kościołem żywym.

Pięknie brzmiąca nowomowa… Jeśli Założyciel jest męczennikiem, to istota jego świętości leży w czym innym, aniżeli chcieliby to widzieć odpowiedzialni Ruchu. Jeśli są przekonani o świętości Założyciela, to czemu, mając wiedzę o kulisach jego śmierci, nie ujawnili się z nią publicznie, woląc się z tą “trudną prawdą” nie mierzyć. Czy to jest owoc świętości?

Ale wróćmy do kuriozalnego wywiadu.

„Spodziewaliśmy się tego od początku” – mówi ks. Sędek o potwierdzeniu faktu otrucia ks. Blachnickiego.

Nieoficjalne informacje na ten temat mieliśmy wcześniej. Przed oficjalną sekcją zwłok była tzw. sekcja kościelna. Już wtedy okazało się, że w ciele ks. Franciszka znaleziono podwyższoną obecność metali ciężkich.

Zaraz. Jak to? Już wcześniej wiedziano o tym, że coś jest na rzeczy? Już jakiś czas temu (Kiedy? Ks. Sędek nie podaje daty owej ekshumacji kościelnej. Możemy domniemywać, że miała ona miejsce po  rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego, a przy okazji przeniesienia szczątków kapłan do Krościenka, czyli w 2000 r.) pojawiły się podejrzenia – a może twarde fakty? – że miało miejsce otrucie? I nikt z tym nic nie robił? Nie wszczynał śledztwa? Nie zadawał pytań? Na zastanawiał się kto był sprawcą? 

Co więcej – i co budzi moje szczególne zaniepokojenie – pamiętam, jak kilkanaście lat temu, w pierwszej dekadzie XXI w., panie z Diakonii Stałej – czyli osoby teoretycznie najbliższe Zmarłemu – często mówiły, że pogłoski o otruciu ks. Blachnickiego są nieprawdziwe, a dążenie do badań szczątków Założyciela jest niesłuszne. Argumentem podstawowym było stwierdzenie, że wszystkie tego typu działania – dodatkowe badania, śledztwo, czy w ogóle mowa o jakichś anomaliach związanych ze śmiercią ks. Blachnickiego – to przeszkadzanie w procesie beatyfikacyjnym, czy nawet wręcz przeszkoda w beatyfikacji. Wielokrotnie osoby związane z Ojcem Blachnickim w ostatnich latach jego życia sugerowały naturalne przyczyny jego śmierci (choć ponoć, jak twierdzi ks. Sędek, coś się mówiło, coś wiedziano) związane np. z oparami z popsutej sklejarki drukarni w Carlsbergu. Tak mówił ks. Kazimierz Ćwierz w niedawnym filmie dokumentalnym „Blachnicki. Życie i Światło”, wyprodukowanym przez TVP:

Ja nie popieram teorii, że ks. Blachnicki został otruty, Zresztą nie wiem skąd ona się wzięła.

Skąd ten lęk? Czy Instytut Niepokalanej Matki Kościoła, albo niektóre z jego członkiń miały jakąś sekretną wiedzę na temat tego, co zaszło w Carlsbergu w lutym 1987 roku? Czy się nią z kimkolwiek podzieliły?

Pytań jest jeszcze więcej. Choć, nawet obecnie, większość podejrzeń o ewentualne zatrucie ks. Blachnickiego, jest kierowana w stronę Andrzeja i Jolanty Gontarczyk, to wcale mnie jestem pewien, czy to jedyny ślad w tej sprawie. Czyżby w otoczeniu charyzmatycznego kapłana było tylko jedno źródło informacji zadaniowane przez SB?  Znany jest przecież przypadek Cezarego Lisa.

Rozumiem, że wątek Gontarczyków będzie dziś mocno eksploatowany, przez władzę i ludzi Kościoła. Jest to bowiem wątek wygodny, choćby ze względu na działalność Jolanty Gontarczyk (obecnie Lange) w środowiskach lewicy. Jednak budzi on moje mocne wątpliwości – czy rzeczywiście zabójcy kapłana afiszowali by się potem swoją działalnością wśród polonii niemieckiej? Przecież Gontarczykowie po powrocie do kraju występowali w polskiej telewizji oczerniając Blachnickiego i skupione wokół niego środowisko. Trudno o jaśniejsze ściągnięcie na siebie podejrzeń… Podobną myśl wyraził, we wspomnianym przeze mnie filmie dokumentalnym, gen. Andrzej Kowalski, były szef Służby Wywiadu Wojskowego, mówiąc o powrocie Gontarczyków do PRL:

…zostały w ten sposób ukryte inne źródła. Nasza uwaga ma się w ten sposób skoncentrować tylko na Gontarczykach, po to, abyśmy nie szukali nikogo więcej.

Paradoksalnie, mój niepokój wzmacnia wypowiedź ks. Sędka z cytowanego wywiadu. Wypowiedź zadziwiająca i niezrozumiała, biorąc pod uwagę kto i o kim mówi – człowiek stojący na czele katolickiego ruchu o założycielu tegoż Ruchu, kapłanie uważanym za proroka i świętego!

Są przesłanki, które dopiero trzeba zweryfikować, że ks. Blachnicki nie musiał być zamordowany z powodu wiary, ale mogły być inne motywy tej zbrodni. (…) Doktor Robert Derewenda z IPN swojego czasu poinformował o istnieniu przesłanek do rozpatrywania także motywów finansowych. Międzynarodowe Centrum Ewangelizacji Ruchu Światło-Życie w Carlsbergu było okradane. Ks. Blachnicki w ramach działania tamtejszego wydawnictwa umawiał się na współpracę z protestantami gdy chodzi o materiały ewangelizacyjne. I ginęły pieniądze, ponoć prawie 1,5 mln niemieckich marek. Być może zostali przez ks. Franciszka i jego współpracowników zdekonspirowani i postanowili go otruć? 

Brzmi to tak, jakby obecne władze Ruchu nie były kompletnie zainteresowane tragedią swego Założyciela! Nie zainteresowane prawdą! 

Ktoś może powiedzieć, że w wywiadach się nie mówi o rzeczach mogących utrudniać śledztwo, nie podaje się do publicznej wiadomości różnych spraw mogących spłoszyć ewentualnego sprawcę. Owszem. Ale to by znaczyło, że podejrzenia nie muszą iść w stronę tych, o których całe media trąbią, jako o najbardziej prawdopodobnych wykonawcach zbrodni. Ponadto, skoro w ogóle ks. Sędek wypowiada się na ten temat publicznie, to nie może robić niejasnych uników, ale obowiązuje go – choćby jako duchowego dziedzica apostoła prawdy, jakim był ks. Blachnicki – maksymalna możliwa szczerość i jasność w temacie tej śmierci. A tej nie ma, i co więcej, nie było w środowisku odpowiedzialnych za Ruch. Coś – jak się okazuje – podejrzewano, coś się spodziewano, może coś wiedziano. I wszystko ukrywano. 

Jeszcze więcej zamieszania robi oświadczenie, jakie Moderator Generalny zamieścił niedługo po owym wywiadzie dla “wPolityce.pl”. Okazja, aby przestawić akcenty, przeprosić za ignorancję i nieszczęśliwe wypowiedzi, podkreślić miłość do prawdy – utknęła w dziwnym tłumaczeniu o braku autoryzacji wywiadu oraz o błędnym odczytaniu intencji ks. Sędka. Niestety, takie oświadczenia, tylko umacniają w przekonaniu, że władze Ruchu i osoby, niejako z urzędu bliskie ks. Blachnickiemu, nie są zainteresowane pełną prawdą o czasach Carlsberskich tego, któego nazywają Ojcem.

Mam wrażenie, że chodzi tu o sprawy daleko ważniejsze i mające duże konsekwencje, aniżeli te, o których z lubością rozpisują się liberalni katoliccy publicyści, stający w obronie ofiar pedofilii w Kościele… Empatia wobec ludzi skrzywdzonych nie obejmuje, jak widać, ks. Franciszka Blachnickiego.

Co więc stało się w Carlsbergu? Ile osób przebywających wraz z “gwałtownikiem Królestwa Bożego” było Judaszami, a ile “tylko” Piotrami? W jakim stopniu zinfiltrowano Instytut Niepokalanej Matki Kościoła, oraz Chrystusa Sługi? Jakie służby opracowywały temat ks. Blachnickiego – oprócz polskich – czy tylko niemieckie i radzieckie? A może jeszcze innych państw? Wszak Blachnicki często jeździł po świecie, a zainaugurowana przez niego Chrześcijańska Służba Wyzwolenia Narodów musiała być w zainteresowaniu różnych wywiadów. Ilu kapłanów, działających w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w Ruchu Światło Życie było Tajnymi Współpracownikami bezpieki? Ilu z nich żyje dotąd i ma się dobrze? O czym nie napisano jeszcze w biografiach ks. Blachnickiego i monografiach poświęconych zarówno Oazie, jak i innym ruchom odnowy polskiego Kościoła?  Przecież fakt, że wciąż różne Służby mają w zwyczaju inwigilację przeróżnych ruchów, wspólnot i duszpasterstw katolickich, nie jest zbyt wielką tajemnicą.

Pytań jest naprawdę wiele. Okres dekady lat osiemdziesiątych był tragiczny dla polskiego duchowieństwa, wystarczy przypomnieć sobie zabójstwa księży Zycha, Suchowolca, Niedzielaka, a wreszcie bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Zresztą, wygląda na to, że zarówno mord na kapelanie Solidarności, jak i śmierć ks. Blachnickiego, skrywają wiele podobnych tajemnic. Obaj byli podobnie “niechciani” przez reżim komunistyczny (do najwyższego, zagranicznego szczebla włącznie) oraz przez władze kościelne. I tu i tam byli solą w oku, choć widać, że była to ta sól, która nadaje smaku “tej ziemi”. 

I nie można puentować tych kwestii stwierdzeniem, że pewnie nigdy nie poznamy kulisów tej śmierci. Poprzestanie na tym, bez pełnej prawdy o wszystkich, którzy widzieli w ks. Blachnickim zagrożenie, bez rozpoznania osób duchownych, które realizował z determinacją zadanie zniszczenia tego kapłana i jego dzieła, bez uznania krótkowzroczności i małoduszności wielu wpływowych osób – będzie kolejną zdradą. Nie, nie tyle ks. Blachnickiego, co samego Chrystusa – jedynego Pana i Głowy Kościoła.

Jest też rzeczą znamienną, że całe środowisko związane z Ruchem Światło-Życie nie odczytało (i nie odczytuje!) znaku śmierci swego Założyciela, jako męczeństwa za wiarę. Sam ten fakt, ten brak, naturalnego – wydawałoby się – kultu męczennika, proroka naszych czasów, który potwierdził swą śmiercią to, co wyznawał ustami, jest zastanawiający. Może stoi za tym zbytnia ostrożność (“żeby nie zaszkodziło beatyfikacji”, tak jakby była ona li tylko wynikiem urzędniczych rozgrywek i dociekań, a nie efektem rozeznawania i Łaski), może niechęć do odkrycia pełnej prawdy, a może jest to jednak znak boży, który należy odczytać i pojąć. O czym on nam mówi? Może o odejściu Ruchu od charyzmatu wsłuchiwania się w wolę Bożą? Może o tym, że Ruch był charyzmatem danym jedynie na jakiś czas? A może o tym, że zbyt wiele zostało zbudowane na człowieku i jego talentach oraz osobistej charyzmie? A może o pokrętnych drogach niektórych ludzi Kościoła? 

W tej sprawie spełnia się Słowo naszego Pana, który nie tylko wzywał do wdzierania się gwałtem do Królestwa Bożego i zapowiadał męczeństwo swoim uczniom. Św. Łukasz zapisał:

Biada wam, ponieważ budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców, gdyż oni ich pomordowali, a wy im wznosicie grobowce. Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą. (Łk 11,47-49)

Do kogo Pan kieruje te słowa? Do uczonych w Prawie, których werset wcześniej charakteryzuje, jako tych, co wkładają na innych ciężary, jakich sami nie chcą tknąć. Wymagania prawdy są obligatoryjne. Dużo słów na ten temat padało w kontekście obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II i kard. Sapiehy. Ale są olbrzymie pokłady spraw, o których nikt zbytnio nie chce mówić, gdyż dotykają pewnej mrocznej wspólnoty, jaką zadzierzgnęli niektórzy ludzie Kościoła i dawnej (czy tylko dawnej?) władzy. Sprawa śmierci ks. Blachnickiego do tej “strefy cienia” zdecydowanie należy. 

A z Boga nie można szydzić. 

Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli. (Łk 11,52)

O chaosie i pogardzie Bogiem.

W pewnej uzdrowiskowej miejscowości natknąłem się niedawno na ciekawy kościół parafialny. Ciekawy nie tyle poprzez starożytność murów, albo szczególny walor artystyczny wnętrza ale poprzez symbolikę, która świetnie oddaje jeden z aspektów stanu współczesnego Kościoła Powszechnego. Otóż w bocznej kaplicy owej świątyni nieznany mi z nazwiska artysta przedstawił Wszechświat – w centrum prezbiterium widniał złoty okrąg (zapewne słońce) dokoła którego, na złotych orbitach krążą złote planety, zostawiające po sobie złoto błękitne smugi i szarawe odpryski. Jedna z planet (po konturach kontynentów wnioskuję, że chodzi o Ziemię), znacznie od innych większa, nosi na sobie ślad głębokiego pęknięcia, które tworzy krzyż (z centrum w okolicach Zatoki Gwinejskiej…?) z umieszczoną na nim figurą Ukrzyżowanego. Pod Ziemią ustawiono figurę Matki Bożej Fatimskiej i klęczących obok Pastuszków, a jeszcze niżej – krzesło celebransa. Po drugiej stronie prezbiterium, symetrycznie, znajduje się druga, nieco mniejsza od Ziemi kula, podtrzymywana przez dwa anioły – tabernakulum. Całości koncepcji dopełniają stacje Drogi Krzyżowej, umieszczone na ścianach kaplicy, w formie kraterów księżycowych z jakąś planetką na drucianej orbicie – po głębszym przyjrzeniu widać, że jest to mały refeltorek sprytnie podświetlający daną stację. 

Wchodząc tam szukałem wzrokiem monstrancji z Najświętszym Sakramentem, gdyż według ogłoszeń miała być właśnie Adoracja Bractwa Dusz Czyśćcowych. Być może bym nie zauważył Sanctissimum (wszystko bowiem było oświetlone, ale nie realnie obecny Chrystus) gdyby nie ksiądz, który podszedł do ołtarza dla odmówienia modlitw. Nawiasem mówiąc, pobył tam przez niecałe pięć minut, po czym zniknął. W kaplicy zostałem ja z jedną panią, zapewne reprezentującą owe Bractwo.

Wystrój owej kaplicy i zamieszczony w niej program ikonograficzny nie był, bynajmniej, wyrazem przypadku. Gdy poszukałem informacji o artyście, który stworzył to dzieło, przeczytałem, że jego koncepcja:

…nawiązuje także do myśli francuskiego jezuity, filozofa Pierre’a Teilharda de Chardina, mówiącej o tym, że ziemia jest hostią ofiarowaną na ołtarzu świata.

To już nie mam pytań.

I z jednej strony widać ogrom sił włożonych w tę pracę – zarówno tych koncepcyjnych, jak i materialnych. To rzadkość dzisiaj, tylko, że sensu w tym zdobieniu, w ciężkiej pracy artysty i wydanych pieniądzach, nie było za nic. Ani sensu, ani ładu, ani bożej prawdy. Był za to Chaos, oparty na fałszywych ideach heterodoksyjnego myśliciela.

Opłakania godne współczesne koncepcje architektury sakralnej oparte na posoborowych trendach kazały odsunąć w kąt tabernakulum, zrównać poziom ołtarza i miejsca przewodniczenia a wreszcie wyeksponować dokonania artystyczne kosztem treści teologicznej. Prawda o celowości wnętrza sakralnego, o Ofierze, jaką się ma tam dokonywać, o Chwale Bożej dla której powstaje każda kaplica i każdy budynek kościelny – nie była tak ważna jak subiektywne przeżycie artysty i – zapewne – duchownych.

Obrazuje to w pełni stan Kościoła. Nie liczy się Prawda. Nie liczy się Tradycja. Nie liczy się Chwała Boża. Ważne są indywidualne potrzeby i przeżycia ludzi. Ważne są kłamstwa ideologów. Trwa chaos.

Powrócił do mnie obraz wnętrza owej kaplicy, gdy przeglądałem informacje i zdjęcia z europejskiego etapu Synodu, jaki miał miejsce w Pradze. Widok sali konferencyjnej, w której duchowni delegaci na Synod (a było wśród nich kilkunastu biskupów, “Strażników Tradycji”, w tym, Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski oraz Abp koadiutor katowicki) sprawowali Mszę św., a jeszcze bardziej świadomość, że to absolutnie nikomu z nich nie przeszkadza, utwierdza mnie w przekonaniu, że Kościół zadeklarował wiarę w chaos i oddaje temu bóstwu część. I tym razem nie chodzi mi o artystyczną prezentację jakiegoś programu teologicznego uwiecznioną na ścianach miejsca celebracji. Jeśli bowiem to miejsce o czymś mówiło, to o pogardzie wobec boskich tajemnic.

Mało tego. Kilka dni temu (9 marca) odbył się w Rzymie pokaz filmu “Będziesz miłował” poświęconego Prymasowi Tysiąclecia, wyprodukowanego przez Fundację Opoka. Był na niej obecny Abp Stanisław Gądecki, oraz przynajmniej trzech kardynałów – kard. Marcello Semeraro, kard. Artur Roche i kard. Stanisław Ryłko. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że projekcja odbyła się w… bazylice św. Piotra w Okowach. Przed konfesją z kajdanami św. Piotra ustawiono ekran, aby na nim wyświetlić film. Jak donosił portal opoka.pl:

…pokaz zgromadził także kilkudziesięciu przedstawicieli korpusu dyplomatycznego, a także siostry zakonne, księży i świeckich. 

Zbieram te znaki chaosu, znaki niewiary ludzi Kościoła w świętość liturgii, w świętość Domu Bożego. Ponieważ ma obu wydarzeniach byli obecni następcy Apostołów, sprawa urasta do rangi duchowej deklaracji. Tak, duchowej, a nie politycznej, czy socjologicznej. Nie chodzi bowiem jedynie o treści, jakich dostarcza odczytanie medialnej migawki z salą konferencyjną zamienioną w kościół, czy bazyliką zamieniona w salę kinową. To prawda, że przesłanie, jakie niosą w sobie te zdjęcia i informacje jest wstrząsające, ale jeszcze bardziej wstrząsające jest  wyznanie, jakie w ten sposób ludzie Kościoła czynią samemu Zbawicielowi… Przestrzeń liturgii jest przestrzenią szczególnego Bożego działania, miejscem uobecnienie się Baranka w sposób realny i namacalny, spotkaniem z rzeczywistością Nieba poprzez tajemnice Golgoty. Jest Wieczernikiem, Ogrodem Oliwnym i Kalwarią. Celebrując te święte tajemnice Kościół strzegł ich wymowy, zgodnie z -(tak ochoczo przywoływaną ostatnio przez Watykan) zasadą lex orandi, lex credendi. Jaka jest więc zadeklarowana w tych wydarzeniach wiara? Co wyznają delegaci synodalni? Co (świadomie, lub nie) chcą abyśmy usłyszeli i zobaczyli?

Najpierw może to, że nie jest istotne podczas liturgii, czy jesteś duchownym czy świeckim. Wszyscy są równi i nie można jednych wyróżniać kosztem innych. Sakrament święceń jest potrzebny jedynie do wypowiedzenia słów konsekracji, ponad to nie ma w nim nic szczególnego. Dlatego można znieść granicę prezbiterium i szczególny strój diakonów, prezbiterów i biskupów. Nie muszą nosić szat z lamusa historii, szat wyróżniających i podkreślających jakiś szczególny charakter sprawowanych czynności. Nie muszą mieć szczególnych miejsc, bo to przecież faryzeusze kłócili się o pierwsze miejsca w synagogach. Nie muszą być oddzieleni od świeckich, bo to idea synodalna przypomina o tym, że pasterz może iść w środku stada, albo wręcz za nim. I nie jest już ważne, że przez wieki Kościół doszedł do tego, że sacerdos jest kimś powołanym przez Boga a łaska sakramentu wyciska niezatarte znamię na jego duszy. Że jest on, ów kapłan (czyli, mówić współcześnie, prezbiter i biskup) nie tylko “przewodniczącym liturgii”, ale także ofiarnikiem, nauczycielem, orędownikiem i szafarzem bożych łask. Że jako taki – w zgodzie z zasadą, że to co zewnętrzne wyraża to, co wewnętrzne, a między światem materialnym i duchowym musi zachodzić symbioza – nosi szaty, zakrywające jego indywidualną osobowość, i wskazujące na Chrystusa, którego ma uosabiać podczas liturgii. Że choć Pan przyszedł na świat w ubóstwie betlejemskiej groty, to jednak dokonało się to poprzez Niepokalane Łono Dziewicy, którego żadna ludzka świątynia należycie nie odda ze względu na czystość, chwałę wybrania i – jak pisał w kontekście liturgii Benedykt XVI – “veritatis splendor”, bijący z każdego miejsca bożego zamieszkania.

Ale – trzeba to wprost nazwać – neo-Kościół funduje nam inną teologię, którą jego funkcjonariusze wciskają na siłę bądź werbalnie, a gdy ciężko idzie, to i obrazem, czy faktami dokonanymi. Widok biskupów przemieszanych z osobami zakonnymi i świeckimi, ubranych jedynie w alby i stuły, jest jak diabelska deklaracja istnienia i wpływu owego neo-Kościoła. Nie ma hierarchii. Nie ma prawdy. Wszystko jest płynne i zmieszane. Każdy jest każdym. Czyż nie jest to echo pychy tego, który niegdyś niósł światło przed obliczem Pańskim? Dumnemu Archaniołowi nie wystarczyło to kim był. Chciał zatrzeć granicę między sobą a Bogiem, a potem, już po strąceniu z niebios, tą samą ideą zatruł umysł Ewy: „Będziecie jak bogowie”. Odtąd człowiek pysznie nie godzi się na to kim jest i co mu jest dane, ale walczy z tym, burzy się, buntuje. Nie godzi się z ustanowioną przez Boga hierarchią bytów i porządkiem obdarowań, ale chce płynnego przechodzenia od jednego bytu do drugiego. Dziś może być mężem, a jutro bezżennym. Dziś mężczyzna, jutro kobietą. Albo jednocześnie – jednym i drugim. Wszystko więc, co przypomina o rozróżnieniu bytów, funkcji, czy urzędów związanych z darem Łaski, irytuje, drażni i domaga się zanegowania. Ale wzgarda wobec Bożego prawa – a w naszych czasach tym pojęciem można objąć zarówno Dekalog jak i wszystko, w czym Kościół rozpoznał ład dany przez Boga, wszystko to bowiem jest (mniej lub bardziej subtelnie) negowane – musi się skończyć oparciem człowieka na samym sobie! Wykluczając Chwałę Bożą, jako obecną w liturgii (oraz prawo, które kult boży chroni), relatywizując miejsce i pozycję poszczególnych członków Kościoła walczącego, lekceważąc wagę niezatartego znamienia wyciśniętego w duszach kapłańskich, umniejszając wagę zewnętrznego wyrazu stanu zakonnego a wreszcie wprowadzając zamęt w umysłach wszystkich wiernych – zgromadzeni na etapie kontynentalnym Synodu ogłosili, że mają prawo tworzyć nowy Kościół w oparciu o własne przemyślenia i subiektywne potrzeby, a nie o mowę Ducha Św., rozpoznaną i potwierdzoną przez Kościół, wyrażającą się w Tradycji i Urzędzie Nauczycielskim. 

Odsłania to zaiste demoniczną rzeczywistość…

Pierwszy znak, jaki dali nam synodalni delegaci, byłby znakiem niewiary w Łaskę Daru (święceń), powołania (zakonnego) oraz postawienia ponad realizm bytu zróżnicowania logiki rewolucyjnej równości.

A byli to owce i pasterze Kościołów Europy, tak zeświecczonej i gardzącej Bogiem… Czyżby zebrani mniemali, że jedyne co mają do zaproponowania to jeszcze większe zeświecczenie i pogardę wobec naszego Pana?

Pisano po tym synodalnym spotkaniu, że liturgia odbywała się w hotelu ze względów praktycznych, gdyż:

… codzienne przewożenie uczestników do świątyni byłoby dużym utrudnieniem i zajmowałoby za dużo czasu. Nie mówiąc już o tym, że temperatura w kościołach była tak niska, że można było się łatwo rozchorować. Zaważyły więc względy praktyczne – mówił ks. Mirosław Tykfer dla portalu misyjne.pl.

Przecież to są argumenty, których używają niektórzy wierni, zapytani dlaczego nie chodzą na Mszę niedzielną! Za duże utrudnienie dla funkcjonowania, brak czasu, i lęk o zdrowie! Czy ten sam kapłan będzie jeszcze kiedykolwiek miał czelność polemizować z takimi argumentami wiernych, których wiara ziębnie? A może już tak dalece oderwał się od rzeczywistości, że przestał dostrzegać takie zjawisko jak duchowa oziębłość…

Co więc jeszcze ogłasza duszom katolickim Kościół Synodalny? Że wygoda, praktycyzm i pragmatyzm, oraz zdrowie (powtórka z Ewangelii wg. św. Pandemii) jest ważniejsza niż chwała boża! Już nawet nie tyle że przepisy Kościoła (a, z tego, co się orientuję, to nie ma w nich nic o dobru ciał, ale jest o dobru dusz!) są mało istotne i można je relatywizować. Taka informacja to wyrażona ładnymi słowami instytucjonalna pogarda dla tego co święte, dla misterium Krzyża. Nasza ludzka wygoda ponad chwałą Boga! Doczesne ważniejsza aniżeli nadprzyrodzone! 

A wreszcie – człowiek ważniejszy od Boga! 

I czytam potem w uczonych komentarzach, że niepotrzebnie sprawa miejsca celebracji zdominowała odbiór tak istotnego wydarzenia, jakim był etap europejski Synodu. Przecież padło tam tyle ważnych słów, refleksji, deklaracji, świadectw, itp. Czytam i oczom nie wierzę! Czyżby nikt nie zauważył co się stało? Czyżby nikt nie okazał empatii (to modne słowo, ale jedynie w odniesieniu horyzontalnym) wobec Boga? Wobec tego, który ofiarowuje się za nas? Czy wciąż musimy robić z niego pośmiewisko, przedmiot drwiny? Sprowadzać Najświętsze Postaci na stół konferencyjny, pomiędzy nasze, pełne mądrości, analizy i opracowania? Przecież w ten sposób, zgromadzeni w Pradze pasterze Kościoła, następcy Apostołów, pokazali, że mają w głębokim poważaniu Obecność Pańską. Czy nie ma to przełożenia na stan ich dusz? Czy w ten sposób, przedkładając ten świat ponad świat duchowy, nie zaprosili księcia tego świata do współredagowania dokumentów synodalnych? Czy nie przedłożyli “pięty” ponad “Głowę”? A taka gimnastyka musi skończyć się katastrofą…

Ktoś powie, no ale na początku i na końcu tych kilkudniowych obrad, były liturgie w świątyniach. No, i w ogóle, chyba to dobrze, że były liturgie! 

A ja nie wiem, czy dobrze. Może tak, ze względu na to, jakie “lex credendi” zobaczyliśmy. Ale jakoś za bardzo pobrzmiewa mi w uszach Chrystusowa przestroga, aby nie rzucać pereł przed wieprze… 

Nie ma więc co się dziwić, jak będą pomału pustoszeć katolickie świątynię. Skoro oficjalnie nie są one potrzebne „elicie” świeckich i duchownych, to Pan, który szanuje nasze wybory, i odpowiada na to, co mamy w sercach, rychło zabierze nam te miejsca. 

Ktoś może poprzerabia je, np. na sale kinowe…

Piszę te słowa z dodatkowym poczuciem diabelskiej drwiny. Wielokrotnie odprawiałem Msze św. tzw. polowe, czy to podczas przeróżnych wypraw, czy to w domach prywatnych. Ale bardzo często – o ironio! – były to miejsca przygotowane, przeznaczone wyłącznie do modlitwy, nie użytkowane dla innych celów niż chwała boża i spotkanie z Panem. Widziałem takie „pokoje modlitwy” czy prywatne oratoria wielokrotnie, zwłaszcza w czasie pandemii, kiedy Kościół, poprzez wielu pasterzy, bronił przystępu do świątyń reglamentując Ciało Pańskie. Wielokrotnie też zachęcałem wiernych świeckich, aby takowe miejsca tworzyć. Spotkały mnie za to upomnienia i słowa przestrogi o “braku potrzeby” tworzenia takich przestrzeni modlitwy. Patrząc na zdjęcia z Pragi czy z rzymskiej bazyliki, zastanawiam się w czym owa „potrzeba” leży? W woli ludzkiej, wyrażonej przez hierarchę? W trosce o wygodę i zdrowie? Czy też w słusznej potrzebie duszy, której odmawia się pokarmu niebiańskiego w zgodzie z wiarą i tradycja Kościoła?

Obawiam się, że wskutek oziębłości serc, oraz (o zgrozo…) utraty  wiary w realną Obecność Pana, wskutek uprzedmiotowienia Ciała i Słowa Pańskiego, przy jednoczesnym przedłożeniu tego, co ludzkie ponad to co boskie, straciliśmy (przede wszystkim my, duchowni) dar właściwego rozeznania. Nie jest ono bowiem jedynie funkcja sprawnego intelektu, ale miłości do Pana Jezusa i gorliwej wiary, pobożności i troski o chwałę bożą. A jak nie wiemy, gdzie jest Boże i gdzie ludzkie, gdzie jest potrzeba dusz, a gdzie ciał, to pozostaje nam jedynie władza, której będziemy bronić (bo chroni stan posiadania)…

A potem, pośród wszechobecnego chaosu, pośród łez i jęków, “dom wasz pusty wam zostanie” (por. Mt 23,37)…

Miserere nobis, Domine. Miserere nobis…

Ps. Przeczytałem właśnie komunikat o planach rozpoczynającego się dzisiaj 394. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski.

Podczas Zebrania Plenarnego abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, oraz abp Adrian Galbas SAC, koordynator w Kościele w Polsce Synodu o synodalności, złożą biskupom relację z kontynentalnego zgromadzenia synodalnego, które odbyło się w dniach 5-12 lutego w Pradze. 

Czy obaj hierarchowie ośmielą się odnieść do tego gorszącego i pełnego wzgardy dla Ofiary Eucharystycznej widowiska, które miało miejsce w praskim hotelu Pyramida? A może też uwierzyli, że przecież “Pan Jezus się nie obrazi”…

© 2024 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑