Blog ks. Jacka Gomulskiego

Miesiąc: kwiecień 2023

O niezafałszowanym mleku.

Rzadko zwraca się uwagę na antyfony, zarówno w Mszy nowej, jak i w starej. Warto jednak przyjrzeć się myśli, jaką podsuwa tekst Introitu ostatniej Niedzieli, zwanej przez niektórych Niedzielą Quasimodo (tak, to tej niedzieli, wg Wiktora Hugo, kanonik Frollo znalazł pod drzwiami katedry Notre Dame przyszłego dzwonnika tej świątyni), Przewodnią, Białą, a obecnie – Niedzielą Miłosierdzia. 

Wersety owego Introitu są zaczerpnięte z 1 Listu Św. Piotra (2,2) oraz z Ps 80 (80,2). 

Jako dopiero narodzone niemowlęta, alleluja, pożądajcie duchowego, czystego mleka, (1 P 2,2) alleluja, alleluja alleluja.  Radośnie śpiewajcie Bogu, obrońcy naszemu, wykrzykujcie Bogu Jakuba. (Ps 80,2) Chwała Ojcu…

Quasi modo géniti infántes, allelúja: rationábiles, sine dolo lac concupíscite, (1 Pet 2,2) allelúja, allelúja, allelúja. Exsultáte Deo, adjutóri nostro: jubiláte Deo Jacob. (Ps 80,2) Glória Patri…

Wzmianka o nowo narodzonych niemowlętach odsyła nas w pierwszej chwili do katechumenów, którzy w czas Świąt Paschalnych przyjęli chrzest, rodząc się tym samym do nowego życia dzieci bożych. Jednak w pierwotnym sensie słowa te odnoszą się do wszystkich wierzących w Chrystusa. Porównanie, jakiego używa św. Piotr nie koncentruje się na niedawnym “nowym narodzeniu”, ale na pragnieniu, które winno towarzyszyć chrześcijanom. Apostoł zda się wołać – pragnijcie Chrystusa! A dokładniej – z taką siłą, jak niemowlę pragnie mleka, wy zapragnijcie duchowego, prawdziwego i autentycznego pokarmu! Albo jeszcze inaczej, uwzględniając wcześniejsze wersety Piotrowego Listu – zapragnijcie, aby Słowo (logos) kształtowało wasze słowa, mowy, a nade wszystko – myślenie (z myślenia bowiem wynika słowo).

Odrzućcie więc wszelkie zło, każdy podstęp i obłudę, i zawiść, i wszelkie oszczerstwa! Jak dopiero co narodzone niemowlęta pragnijcie nieskażonego mleka, którym jest Słowo, abyście dzięki niemu wzrastali do zbawienia. Zakosztowaliście przecież, że dobry jest Pan!  (1 P 2,1-2)

Pierwszy papież wzywa do odrzucenia zła, które gnieździ się w sercu (myśli) a wyraża poprzez cztery postawy – podstęp, obłudę, zawiść i oszczerstwo. Mówiąc językiem św. Pawła, są one przejawem starego człowieka, albo starego kwasu złości i przewrotności, do odrzucenia którego byliśmy wzywani w Niedzielę Zmartwychwstania. Jeśli obaj Apostołowie wskazywali owe postawy, jako konieczne do zwalczenia, znaczy to, że były one problemem wśród wiernych, do których Piotr i Paweł kierowali swe słowa.

Były – i są nadal. 

Co jest owym kwasem, który należy bezwzględnie odrzucić?

Najpierw Piotr wymienia δολον (dolon), czyli oszustwo, podstęp, fałsz, zdradę. W innym miejscu swego Listu, Apostoł napisał:

Bo chcący życie miłować i zobaczyć dni dobre niech powstrzyma język jego od zła i wargi jego (by) nie powiedzieć podstępu. (1 P 3,10)

Znać, że kwestia jasności i szczerości w mowie była dla Piotra bardzo istotna. Może wiązało się to z jego własnymi doświadczeniami z dziedzińca pałacu arcykapłańskiego? Indagowany przez służbę Kajfasza, Piotr użył swej mowy nie dla wyrażenia jasnego i szczerego prawdy, ani nie skorzystał z okazji, aby zmilczeć, ale pozwolił sobie na fałsz i zdradę – δολον. Może też dlatego, mając jeszcze w pamięci rozmowę z Jezusem po Jego zmartwychwstaniu i trzykrotne pytanie o miłość, pisze o swym Panu:

On grzechu nie popełnił ani w Jego ustach nie znaleziono podstępu (1 P 2,22).

W Ewangelii odnajdujemy przykłady postawy podstępu i fałszu. Są one obecne w działaniu i słowach przeciwników Jezusa. To do nich, a nie do Mistrza, upodabnia się Piotr, gdy zapiera się znajomości z Rabbim z Nazaretu. Ta myśl, aby nie być, jak niewierzący w Zmartwychwstałego, by nie kopiować ich postaw, kilkukrotnie pojawia się w Listach Apostoła.

Cóż. Dziś, dzieci Kościoła, wraz z jego pasterzami, jakby robili wszystko, aby się nie odróżniać od dzieci tego świata. Zresztą, takie przeciwstawienie wydaje się być dla wielu obrazą… Dziś, cienka granica między mową dyplomatyczną (“Bądźcie więc roztropni jak węże…” – Mt 10,16), a mową podstępną wydaje się być wielokrotnie przekraczana. Kto przecież zdradza swe prawdziwe intencje? Kto szczerze przyzna się w jakich grupach nacisku uczestniczy, jakie lobby wspiera, z jakimi organizacjami jest związany zobowiązaniami… Przerażeni sobą, pełni kompleksów, uwikłani w konsekwencje własnych błędów i grzechów, trzymani na postronku przez “ojca kłamstwa”, nie doświadczamy słodyczy prawdy, tylko jej goryczy. Słowo (a więc i myśl) wypowiadane, czy pisane, służy bardziej do zakrycia czegoś, niż odkrycia. W ten sposób staje się zasadzką na drugiego; pułapką, w którą należy wpuścić kogoś, kto już nie jest bratem, bliźnim, ale przeciwnikiem, wrogiem – zagrożeniem, które trzeba usunąć.

Ktoś powie – to nic nowego. Tak było, jest i będzie. To prawda. Sam jej doświadczam na sobie, we własnych obawach i lękach, wstydzie i pragnieniach. Ale spotykanie się ze Słowem, o wiele bardziej intensywne w czasie pustyni, aniżeli w czasie nieustannego actio, sprawia, że chciałbym doświadczać odniesień osobowych (nie tylko tych z najbliższymi, ale z każdym, od pasterzy Kościoła począwszy, aż po przysłowiową panią w okienku na poczcie) w których “nie ma podstępu”! Inne odniesienia są bowiem zagrożeniem dla mojej duszy nieśmiertelnej, a i tak była ona wystarczająco często narażana na “ogień nieugaszony” przez własne błędne i grzeszne wybory. 

Dalej Piotr wymienia υποκρισεις (hypokriseis), czyli obłudę, udawanie. Jak czytam w Nowym Komentarzu Biblijnym: 

Obłudne i podstępne udawanie dobroci i życzliwości, aby działać na szkodę drugiego człowieka, który nie spodziewa się zagrożenia. W podobny sposób chciano na przykład wydobyć od Jezusa odpowiedź, która mogłaby stać się powodem sądowego oskarżenia i surowego wyroku (por. Mk 12, 15). 

To tym terminem Chrystus określał swoich przeciwników. Czy określiłby i nas? Zapewne tak, zwłaszcza wtedy, gdy opinia (publiczna, przełożonego, sponsorów) staje się ważniejsza, aniżeli to, co myśli o nas i czego pragnie dla nas Ojciec niebieski. Pragnie się wtedy nie logiki Jezusowej, ale logiki tego świata. Czy nie υποκρισεις wyraża się w takim, na przykład, synu św. Dominika, który przez trzydzieści lat życia zakonnego ukrywa fascynację (sam mówi teraz w wywiadach, że koncepcje protestanckie były mu bliskie) herezją, próbując przekształcić Kościół na modłę zboru luterańskiego. A potem ma za złe Kościelnej hierarchii i całej instytucji, że nie dała się zreformować według jego, tak przecież słusznych, zamysłów… Czy nie jest υποκρισεις komentarz redaktora naczelnego „Więzi”, który ze smutkiem stwierdza, że ów zakonnik “nie zmieścił się ostatecznie nawet u dominikanów”? Z czym miałby się zmieścić? Z myśleniem niekatolickim? Z potrzebą przekształcenia Kościoła po swojemu? Mam wrażenie, że odsłania się tu tragiczna prawda całego tego środowiska, która na co dzień jest skrzętnie skrywana (również pod fałdami tog i purpur), a która głosi, że w Kościele winna się zmieścić niewiara, herezja, negacja katolickiej moralności, relatywizacja Dekalogu, kłamstwo i fałsz. Wszystko winno się zmieścić, tylko nie prawda Chrystusowa, jaką Kościół otrzymał w depozycie i głosił opierając się na Objawieniu spisanym w Piśmie św. i przekazywanym w Tradycji. No, ale przecież świadomość, że ma się dostęp do prawdy, to przecież – wg owego środowiska – niebezpieczny radykalizm. Powinniśmy wszyscy, niczym cytowany niedawno przez ową „Więź”, Tomasz Merton powtarzać nieustannie: “Nie mam pojęcia dokąd zmierzam”…

Kolejna wada, do której odrzucenia wzywa Apostoł to φθονους (fthonous) –  zawiść, zazdrość, żal. Wyraz ten oznacza:

…pełną złośliwości zazdrość, zawiść w stosunku do drugiego człowieka. Jej przyczyną jest zazwyczaj wewnętrzny uraz do drugiego człowieka, który prowadzi do sprzeciwu, gniewu i złośliwości. Takie negatywne uczucia są zazwyczaj maskowane pięknymi słowami i w tym sensie prowadzą do podstępu i udawania dobroci, która wcale nie jest szczera. (NKB)

Może właśnie tu, w owej zawiści połączonej z żalem należy szukać przyczyn upodobania w podstępie i kłamstwie? Może tam mają swój początek roszczenia “miłośników zwątpienia”, którzy chcieliby przebudować  Kościół Rzymsko-Katolicki według obrazu samych siebie, odrzucając Prawdę. A przecież urazy należy chętnie darować…

Z zawiścią łączy się ostatnia negatywna postawa w Piotrowym katalogu – καταλαλιας (katalalias), czyli złe mowy, obmowy, szkalowania. To pojęcie jest również charakterystyczne dla tego Apostoła, ale najczęściej odnosi się do oczerniania wyznawców Jezusa przez pogan, czyli niesłuszne i złośliwe oskarżanie ich o popełnianie złych czynów. 

Tym czterem postawom przeciwstawia Piotr obraz nowonarodzonego, głodnego niemowlęcia, które ma jedno naczelne pragnienie – mleka. Nawiasem mówiąc, może ta wzmianka jest jakimś echem prywatnych doświadczeń św. Piotra. Wiemy, że był żonaty, a według tradycji miał mieć też i córkę, św. Petronelę. Może pamiętał jak głośno i jasno wyraża się owo pragnienie u małego dziecka…

Gdy Piotr pisze o pragnieniu, jakie ma towarzyszyć chrześcijanom, używa wyrazu επιποθησατε (epipothēsate), oznaczającego pragnienie lub tęsknotę. Pojawia się owo określenie w greckiej wersji Księgi Psalmów, choćby w Ps 41:

Jak łania pragnie (epipothei) wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie (epipothei) Ciebie, mój Boże! (Ps 41(42), 2)

O takie pragnienie idzie – mocne, ogarniające całe jestestwo, rozumne (λογικον – logikon), odnoszące się do Boga, który daje jedyny prawdziwy, wysokokaloryczny pokarm dla duszy. Nie znajdzie się tego pokarmu w tym, co proponuje świat, ani w kompromisach z nim. Nie ma go w zanurzaniu się w wieczne wątpliwości i niedookreślania, co lubi dziś wielu intelektualistów i hierarchów. Nie ma go w kroczeniu po cienkiej granicy ortodoksji i herezji. Nie ma go w dociekaniach na temat końca, czy też wygaszania Kościoła, lub też rozważaniach o różnicy między “katolicyzmem” a “katolickością”. To wszystko są przykłady mleka rozcieńczonego, w którym ilość wody przewyższa ilość mlecznego ekstraktu, bądź są zwykłą podróbką, wyrobem mlecznopodobnym. Więcej tam ludzkich dociekań, adoracji własnego zwątpienia i braku nadziei, pulsujących pod powierzchnią zdań i słów nurtów bliżej nieokreślonych mniemań, aniżeli jasnej, klarownej, zgodnej z prawdą (czasami aż się dziwię, czemu owi wszyscy myśliciele nie rozpoczną oficjalnego kultu św. Piłata Pierwszego Wątpiącego… na razie, zrywami, próbują inicjować kult św. Judasza Pierwszego Poranionego przez Kościół) mowy Chrystusa. Niesie ona ze sobą pewne jarzmo dla ludzkiej myśli i mowy, ale jednocześnie wyzwala ku dobru. Jarzmo Chrystusowe jest słodkie i lekkie, a my ponoć zasmakowaliśmy już w słodyczy Pana…

Tak. Prawdziwa i autentyczna mowa Boga daje się poznać poprzez to, że jest – jak pisze Piotr – λογικον (logikon). Jest obecna w tym, co wynika z Logosu, ze Słowa Wcielonego. Ale nie odnajdziemy tego w sobie, we własnych dociekaniach, wykwitach własnych emocji i przeżyć, ale na drodze takiej, na jakiej – jako Kościół idący przez wieki – doświadczyliśmy, “że słodki jest Pan”. Ta droga, to nie człowiek (nawet współczesny), ale Tradycja. Doświadczenie ojców w wierze – ich zmagań z oporem zatwardziałego serca, własnej grzeszności, wsłuchiwaniem się w mowę żywego Boga. W tym doświadczeniu nie ma podstępu (δολον), jest ono niezafałszowane, bez domieszki trucizny. Nie jest jak teksty wielu współczesnych publicystów, czy teologów, które – gdy się je czyta – trzeba bardzo uważać, gdyż wężowy jad kłamstwa (częstokroć bardzo subtelnego) łatwo może przedostać się do serca czytelnika i sparaliżować je zwątpieniem.

Jasność, szczerość, ufność. Słowo rozumne i budzące wiarę. Mowa wyrażająca pełne miłości serce, nawet jeśli dotykająca trudnej prawdy. Sposób komunikacji i odniesienia się do siebie odróżniający wierzącego od tego, który odrzucił Chrystusa jako Pana. Słowa wyrażające myśl, klarowne i głębokie zamiast nowomowy medialnej, politycznej, czy kościelnej (a może raczej kościółkowej).

Nie, to nie opis marzeń, ani snów, czy fantazji. Nie będę opisywał moich majaków sennych jak kard. Martini, albo – nie przymierzając – sam Biskup Rzymu

To postawy konieczne dla tego, aby móc się nazywać uczniem Jezusa Chrystusa.

Życie prawdą i naśladowanie Tego, w którego ustach “nie było podstępu” nie jest i nie może być elementem baśni i idealizmu. To Ewangelia. Czy da się nią żyć w świecie i na korytarzach kościelnych instytucji? Hmm… Jeśli by wyszło, że się nie da, to… trzeba zmienić świat (przynajmniej ten w zasięgu wzroku) i korytarze… Chyba tak właśnie zrobił św. Franciszek z Asyżu, zaczynając żyć tak, jak ukazał mu to Chrystus. Przemieniając Kościół od wewnątrz – tak bardzo „od wewnątrz”, z głębi własnego życia, jak tylko się da. I nie była to reforma strukturalna, czy zmiana instytucji. Patriarcha Seraficki nie porzucił ani zsekularyzowanej hierarchii kościelnej, ani ociężałych struktur – on im wszystkim udowodnił, że można żyć Ewangelią, taką, jaką Kościół otrzymał. Tyle, że żył ją w pewnym oddaleniu od wspomnianych już kościelnych korytarzy czy biurek „intelektualistów”.

Cóż.

Skoro pragniesz „niezafałszowanego mleka”, to szukaj go, nawet (a może zwłaszcza) na pustyni.

Z dala od korytarzy.

Droga krzyżowa 2023

Wprowadzenie

Jest w tym nabożeństwie ukryta świadomość pewnego ciągu wydarzeń powiązanych ze sobą łańcuchem przyczyny i skutku. Ich początek nie tkwi jednak na dziedzińcu Piłata, ani w pałacu arcykapłanów. Nie tam się wszystko zaczęło.

Początek tkwi w Słowie, które było odwiecznie u Boga. I w wyłączeniu się z życiodajnej mocy tego Słowa, które zapoczątkował Syn Jutrzenki, duch czysty, obdarzony intelektem i wolną wolą.

A dla nas początek tkwi w Edenie – miejscu, które opuściliśmy przez pragnienie bycie kimś innym, niż jest nam to dane.

Od momentu, w którym Bóg położył granicę nieprzyjaźni między dziećmi Węża, a dziećmi Niewiasty, po dzień dzisiejszy rozgrywa się mordercza walka. Nie możemy się z niej wyłączyć. Co dzień musimy wybierać czyje dziedzictwo uznajemy za swoje. Ale nasz opór nie tkwi w potędze męża, lub sprawności miecza. Nie leży on nawet do końca w sile – tak słabej przecież – woli. Nasza pomoc w Imieniu Pana! W pokornym przyobleczeniu się w „pełną zbroję bożą”. W zasługach Bożego Syna!

Niech nam w tej drodze towarzyszy Matka Bolesna – Niepokalana – Mądrość Boża. Niewiasta, która swoją zgodą na wolę Przedwiecznego Ojca, swoją ufnością i Sercem pełnym miłości postawiła zaporę zakusom Starodawnego Węża. Zarówno w niej, jak i w Jej Synu, nie miał on nic swego. Nie znalazł dojścia do ich Serc.

Wiedząc, ze w naszych sercach diabeł wiele swego może znaleźć; znając słabość własną i pełnię naszych nieprawości; ufając zaś bezgranicznie Łasce Odkupiciela – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja I
Pan Jezus skazany na śmierć.

Oto pierwszy akt dramatu. To, co widzimy i o czym czytamy na kartach ewangelii, nie jest takim, jaki nam się wydaje. Bo widzimy Sędziego (albo Sędziów) i Skazańca. Uosobienie Sprawiedliwości i Zbrodniarza. Urzędnika Ładu oraz tego, który ów Ład naruszył.

A przecież jest odwrotnie. To Piłat jest Zbrodniarzem, a jego urząd nędzną parodią Sądu. To Chrystus jest Niewinnym i rzeczywiście Jedynym Sprawiedliwym, pośród tłumu żadnego wrażeń, niepomnego na prawdę. To kapłani i faryzeusze, wraz z całą Wysoką Radą, mającą chronić Izraela przed wszelką nieprawością, są Zabójcami – o czym zresztą sami zaświadczą domagając się, by Krew Jezusa spadła na nich i na ich potomstwo.

Tak, zaiste są z nasienia Starodawnego Węża, przedwiecznego kłamcy i zabójcy.

I stoją przed sobą – dzieci ojca kłamstwa i Jednorodzony Syn Ojca. Potomstwo Węża i Potomek Niewiasty. Armia Zastępów niebieskich i upadli aniołowie, przekonani o swym rychłym triumfie, świadomi oszustwa, któremu dali się zwieźć ludzie – i to ludzie znający Pisma i składający ofiary świątynne.

Przekora i złość, kłamstwo i nieprawość przebierają się w szaty słuszności, sprawiedliwości i prawdy. Poprzez ludzkie decyzje, poprzez ludzką uzurpację kreowania tego, co prawe, oraz tchórzostwo ludzi sprawiedliwych, dochodzi do utrwalonej w instytucjach podmiany dobra i zła. Podmiany wartości i urzędów owym wartościom służących. Podmiany trwającej do dzisiaj, kiedy na naszych oczach naprzeciw Kościoła odsłania się Antykościół, a naprzeciw Chrystusa – Antychryst.

Dokonuje się ona i w naszym wewnętrznym mikrokosmosie, gdy brata, który nie wyrządził nam żadnej realnej krzywdy, nazwiemy wrogiem, współmałżonka oskarżymy o brak miłości, a kapłana o bycie nieprzyjacielem naszego szczęścia.

Wiedząc o tym – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja II
Pan Jezus bierze krzyż na ramiona.

Wszelkie uniżenie jest nienawistne demonom, wszelka pokora, ogołocenie czy ofiara. W optyce szatana i tych,  których umysły zdołał zatruć nie ma miejsca na rezygnację z siebie, tak dalece posuniętą, że potwierdzoną dobrowolnym cierpieniem. Dlatego perspektywa krzyża wywołuje tak mocny opór, a jednocześnie, krzyż odrzucony, owocuje cierpieniem tysiąc razy większym, aniżeli to, które mogłoby wynikać z niesienia krzyża.

Ja zaś jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu

Ps 21,7

Jeszcze kilka dni wcześniej mówiono o Nim jako o władcy, pełnym ludzkiej mocy Mesjaszu Izraela. Teraz tytuł królewski jest drwiną i jako tytuł hańby, wypisany na tabliczce, niesiony jest przed krzyżowym orszakiem śmierci. To, co prawdziwe, co rzeczywiście chwalebne, co jasne i czyste, staje się przyczyną śmiechu, szyderstwa i pogardy. Zaczyna się kolejna odsłona demonicznego pomieszania pojęć, prawd i wartości. Człowiek stał się robakiem. Bóg stał się przedmiotem. Miłość ofiarna – okazją do cynicznego zwątpienia i zagrożeniem dla bożka skuteczności. Krzyż – przerażającym widmem życiowej katastrofy.

Celem upadłego anioła jest nieustanne zamazywanie prawdy o Bogu, o miłości, o czystości i dobru. Triumfuje, gdy uda mu się zakłamać prawdę na tyle, że nie rozpoznajemy gdzie jest rzeczywisty ratunek i wolność. Uciekając przed koszmarem ogołocenia, krzyża i jarzma miłości – wpadamy w sidła niewoli, gorszej aniżeli podpowiada to nasza ułomna wyobraźnia.

Pokorny Baranku, całujący swe jarzmo – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja III
Pan Jezus upada pod krzyżem po raz pierwszy.

Pierwszy upadek wydarzył się nie na jerozolimskiej Via Dolorosa, ale przed wiekami. Może w szóstym dniu stworzenia, może wcześniej. A może po prostu poza czasem. To był pierwszy moment, w którym ktoś obdarzony pełnią łask cisnął w Bogu – Nie! Nie tak. Nie chcę. Nie zgadzam się. Nie oddam Ci pokłonu. Nie będę służyć, jak Ty chcesz.

I runął w dół. Z wyżyn nieba do wężowego pełzania. Czysty intelekt – w sferę zmysłowości i materii.

I od tego momentu rozpoczął się łańcuch wydarzeń, w których istoty rozumne, jedna po drugiej, ośmieliły się zakwestionować to kim są, co otrzymały, jakie jest ich przeznaczenie i cel ku któremu dążą.

Cierpienie obalonego Chrystusa, przygniecionego krzyżem, niejako pełzającego po ziemi, jest konsekwencją i echem tamtego pysznego okrzyku samouwielbiającego się Archanioła. Syn Jutrzenki odwrócił się od światła, aby zamknąć się w nieustającej ciemności, skazany jedynie na te przymioty, które zostały mu dane przy stworzeniu – inteligencję i wolność. Może jedynie kusić inne byty stworzone do tego, aby jak on pełzały w cieniu śmierci i oparach nienawiści. Może jedynie roić sobie, że zapanuje nad aniołami i ludźmi, że nasyci się kiedyś wreszcie strachem i nienawiścią innych. Że zdusi widmem śmierci i rozpaczy, to, co zostało powołane do życia i radości.

Chrystus przygnieciony jarzmem krzyża to obraz, który zapewne dał cień satysfakcji demonom. Wreszcie upodlono Niewinność i Doskonałość. Wreszcie sprowadzono Prawdę do rynsztoka. Wreszcie – na co liczą i czego pragną upadłe duchy – kolejna istota pogrąży się w ciemności – teraz symbolizowane przez jerozolimski bruk – aby udowodnić Stwórcy, że powołanie do istnienia świata ludzkich bytów było pomysłem chybionym i nieszczęśliwym.

Chrystus wstaje.

Skutki Upadku „na wyżynach niebieskich” nie imają się Go. Nie dotkną też idących za Nim.

Wiedząc o tym – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja IV
Pan Jezus spotyka swoją Matkę.

Oto w Maryi dopełnia się boży zamysł i boże pragnienie. Żadna z istot stworzonych nie zrealizowała w sobie całej pełni łask, które przybrały kształt Niepokalanego Poczęcia.

W rynsztoku płynącym po kamieniach Via Dolorosa Niewinny spotyka Nieskalane Istnienie. Nie ma w nich obojgu złorzeczenia, pretensji, złości, chęci odwetu, czy odgrażania się. Jest pokorna zgoda na to, co musi się wypełnić według zamysłu Ojca. W ten sposób Niewiasta i Jej Potomstwo depczą po Głowie Węża, z czego on sam – tak pyszny w swych mniemaniach i przewidywaniach – nie zdaje sobie jeszcze sprawy, sycąc się upodleniem Światłości. Ona, Królowa Aniołów, widzi zaś wszystko jasno i wyraźnie. Rozpoznaje istotę spraw ukrytych pod zasłoną doczesności. Wie, że toczy się walka o coś więcej, aniżeli Jej ludzkie szczęście, doświadczalne „tu i teraz”, spokój nazaretańskiego domku, czy miłą wizja spokojnej przyszłości pośród gromadki wnuków. Miłującym i Niepokalanym Sercem dotyka tajemnicy Odkupienia, mając świadomość ile istnień dąży ku otwartej paszczy Lewiatana, ile ginie w ogniu nieugaszonym, ile – nawet teraz, w tych kilku godzinach Pasji – przyłożywszy rękę do bogobójstwa, staje się pokarmem demonów. Widząc to, na przekór rozdzierającemu bólowi, wierzy, ufa, i kocha.

A czyni to niejako za nas, którzy nie wierzymy, nie ufamy, i nie kochamy.

Dlatego, pełni żalu i skruchy z racji na zatwardziałość serc naszych – w lęku przed potępieniem – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja V
Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi.

Od momentu rajskiego upadku człowiekowi nie jest łatwo skłaniać się ku dobru. Wraz z utratą bliskości Boga, wynikającej z niej harmonii władz duszy i ciała, wiedzy wlanej oraz doczesnego szczęścia, człowiek ciąży ku wewnętrznemu chaosowi oraz utożsamia swe szczęście z osobistą korzyścią. Chrystus przyszedł przywrócić pierwotne znaczenie miłości, a co za tym idzie ładu, jaki panuje w stworzeniu, jeśli podda się ono ofiarnemu prawu miłowania. „Jeden drugiego brzemiona noście” – uczył. I choć demon próbuje zasiać nieufność wobec tej zasady, zwłaszcza poprzez lęk o siebie, obawę przed byciem wykorzystanym a nade wszystko przez utożsamienie szczęścia z samonasycaniem, to Duch Boży wciąż rozlewa nadzieję, że ofiarna miłość ma sens, że jest skuteczna i owocna, tzn. że przynosi wewnętrzną harmonię i bliskość z Bogiem. Im bardziej bowiem kochamy, tym bliżej jesteśmy Obrazu Odwiecznej Trójcy – wspólnoty miłujących się Osób.

Szymon z Cyreny dotyka owej tajemnicy nie z własnej woli, nie z osobistych poszukiwań, nie z cudownego objawienia. Dotyka jej, gdyż zmusza go do tego rzeczywistość – ta sama, na którą tak często narzekamy, próbując od niej uciec. W niej jednak działa miłosierna Boża Opatrzność. To dzięki jej zrządzeniom, które wyrażają się w pewnym zewnętrznemu przymusie, Szymon może dotknąć Chrystusowego jarzma. Zapewne nie od razu zrozumiał że jest ono „słodkie i lekkie”, ale wiemy, że z czasem doświadczył jego owoców, gdyż on i jego dom zostali zapisani w Księdze Życia. Pozwolił się wszczepić w grono należące do Potomstwa Niewiasty.

Daj nam, Panie, przyjąć błogosławiony przymus. Otwórz oczy, abyśmy ujrzeli, że pojawia się on wtedy, gdy sami odrzucamy oczywistość ofiarnego miłowania, podążania za prawdą, lub czynienia sobie skarbów w niebie.

Dlatego wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja VI
Święta Weronika ociera twarz Pana Jezusa.

Jedynie wiara i miłość są w stanie odczytać tajemnicę Jezusowej Męki, tajemnicę Odkupienia. Dla uczniów, zapatrzonych we własne emocje i przeżycia, ufających więcej temu co zmysłowe, niż temu, co mówił Jezus i temu, co podpowiada miłość, pojmanie i męka Chrystusa wydawała się kresem wszystkiego. Dotknęli klęski swoich wyborów i przekonań i planów. Zostali ogołoceni z marzeń, a to co nazywali prawdą, zaczęło się wydawać oszustwem. Stanęli na granicy złorzeczenia Bogu. Niczym przyjaciele Hioba szukali sensu wszędzie, ale nie tam, gdzie on się rzeczywiście znajdował. Nie byli w stanie wytrwać. Zostali ci, którzy bądź trzymali się kurczowo słów, uprzednio wypowiedzianych przez Mistrza, bądź miłości, jaką podpowiadało im serce.

Bez wiary i miłości zawsze popadniemy w beznadzieję i rozpacz.

Na Drodze Krzyżowej Weronika przypominam nam o miłości. O tym rodzaju poznania rzeczywistości, które wiedzie poprzez serce, poprzez ukochanie osoby i wartości. Gdy nie mamy innych danych, aby oprzeć się naporowi złą, uczuciom wstrętu i rozpaczy, złości i rozczarowaniu, wtedy trzeba na nowo uświadomić sobie kogo kochamy i kogo kochać chcemy. Tak. Wtedy właśnie miłość jest światłem, wskazuje kierunek, prostuje pogmatwane przez strach i gniew  ścieżki, wtrąca oręż zemście i kruszy kamienne serca niechęci i obojętności. Owszem, nie dzieje się to może błyskawicznie. Owszem, trzeba się temu poddać i pozwolić aby szczep miłosnego krzewu zapuścił korzenie. Owszem, będzie to bolało.

Uczynek Weroniki nadał sens jej obecności na Via Crucis. Jakie czyny miłości mają nadać sens twojej obecności w tej wspólnocie, małżeństwie, powołaniu, w tym miejscu?

Błagając o światłe oczy serca – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja VII
Pan Jezus upada pod krzyżem po raz drugi.

Kolejny upadek dokonał się w raju. Pośród pierwotnej świętości, sprawiedliwości i szczęśliwości. W bliskości i swobodnym dostępie do miłosnej obecności Stwórcy. W otoczeniu, które było we wszystkim poddane człowiekowi.

Mimo tych jasnych znaków Człowiek dał się skusić zmysłowemu pożądaniu piękna owocu zakazanego. Pozwolił sobie wmówić, że Bóg nie jest dobry, oraz że to czym obdarzył ludzi jest niczym, wobec dóbr, których zazdrośnie przed owymi ludźmi strzeże i ukrywa. Adam i Ewa uwierzyli, że czegoś im braknie, że nie mają wszystkiego, że mogą coś otrzymać ponad wyznaczoną im miarę – czy to nazwiemy ową miarę naturą, czy po prostu wolą bożą.

Uwierzyli w szept tego, który – wściekły za strącenie go z wyżyn ducha, czyli z nieba – nie chciał dopuścić, aby tak marna i nędzna istota, jaką jest człowiek dostąpiła wiecznego bytowania w rejonach, którzy dla niego są już nieodwołalnie zamknięte.

Upadek w  śmierć dokonał się więc, jak mówi Pismo, przez zawiść diabła. I doświadczają jej ci, co do niego należą.

A czego doświadczają? Jakie doświadczenie przyjął na siebie Niewinny Syn Boży, który sam się uniżył, by smakować w upadłym ludzkim cele prochu ziemi?

Czytamy w Księdze Hioba:

(5) Tak światło grzesznika zagaśnie, iskra już jego nie błyśnie, (6) światło w namiocie się skończy i lampa się nad nim dopali. (8) bo nogi zawiodą go w sieć, porusza się, lecz między sidłami. (9) Pętlica chwyciła się pięty, pułapka zamknęła się nad nim. (10) Zasadzka na ziemi ukryta, potrzask nań czeka na drodze. (11) Zewsząd upiory go dręczą, kroczą ciągle w ślad za nim. (12) Czeka na niego Żarłoczna, Śmierć czyha u boku. (13) Pożre mu członki ciała, pożre mu członki – zaraza. (14) Wygnanego z namiotu, bez nadziei, do Króla Strachów powiodą. (18) Ze światła rzucą go w ciemność, wypędzą z zaludnionej ziemi; (19) ni syn w narodzie, ni dziedzic, nikt już po nim nie zostanie.

Hi 18,5-6.8-14.18-19

Dlatego wołamy – pełni skruchy i grozy – Panie, upadający w cień śmierci – z naszych upadków – Jezu, wybaw nas!

Stacja VIII
Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty.

Nad czym płakać? Nad cierpieniem Chrystusa? Tak, Ale tylko o tyle, o ile widzisz w tym cierpieniu Jego sens. O ile wiesz, że jest ono życiodajne, że dzięki niemu ty i twoje dzieci – drzewa usychające – doświadczą życia na wieki. Diabeł rozdzielił w nas autentyzm przeżyć od prawdy. Umiemy być (i chcemy, i tego oczekujemy od innych) autentyczni w okazywaniu własnych emocji. Co więcej, często wymachujemy nimi jak sztandarem. Żyjemy przecież w medialnej i społecznej dyktaturze przeżyć. One są jedynym wyznacznikiem tego co prawdziwe i słuszne. Im dajemy posłuch.

Tak, trzeba nad sobą zapłakać, zwłaszcza gdy dostrzeżemy jak łatwo pozbyliśmy się jedynej ochrony wobec ataku zła – a może wobec próby, jaką musi dopuścić na nas Bóg – jaką jest wszczepienie w Krzew Winny. Gdy stajemy się suchymi latoroślami, bezpłodnymi figowcami, ludźmi bez serca, Ezawami tęskniącymi za miską soczewicy, to jednocześnie diabeł może zrobić z nami wszystko, co zechce. Tak, wtedy należałoby nad sobą zapłakać.

Trzeba płakać, kiedy na własne życzenie, celebrując użalanie się nad sobą, nad własną pyszną stratą urojonej wspaniałości, rezygnujemy ze spojrzenia wiary, a serce – dotknięte niezaspokojeniem – zamykamy na prawdziwą miłość. Wyganiamy w ten sposób Chwałę Boże ze świątyni, jaką jesteśmy. I tak, puści, możemy się spodziewać jedynego gościa, które ten nasz pusty dom zagospodaruje wprowadzając doń zastęp swych demonów.

Tak. Dalej nie kochaj. Dalej udawaj wiarę. Dalej czcij siebie i swoje bóle. A przyjdą na ciebie dni – już przychodzą – „kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas!” (Łk 23,29-30)

Dlatego, widząc to, wiedząc o tym – błagamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja IX
Pan Jezus upada pod krzyżem po raz trzeci.

Jezus upada w swoim Mistycznym Ciele. Upada w kapłanach żyjących w grzechu i czyniących z kultu bożego sakralny nierząd. W biskupach pasących samych siebie i bojących się bardzie opinii publicznej i władzy świeckiej aniżeli gniewu bożego. W osobach konsekrowanych, które w centrum swego życia postawiły nie Oblubieńca ale ludzi i ludzkie sprawy.  W rodzinach, które przestały wzajemną miłością małżonków świadczyć o miłości Boga. W dzieciach, które utraciły prostotę i niewinność na rzecz fascynacji złem i egoizmem.

Kościół upada, gdy jego dzieci odrzucają miłość i obracają się ku swym własnym drogom.

Kościół upada, ustępując miejsca uzurpatorom, demonicznej karykaturze samego siebie. Zgadzając się, aby Wielka Nierządnica udawał Oblubienicę Baranka. Aby Bestia i Fałszywy Prorok czynili swoje magiczne sztuczki mamiąc dusze. Aby Smok, czerwony Smok, o barwie ognia, strącał kolejne gwiazdy do otchłani, do swego płonącego jeziora „gdzie robak ich nie ginie i ogień nie gaśnie” (Mk 9,48).

Kościół upada w nas – w naszych decyzjach (albo ich braku), ślepocie (gdy nie widzimy kim jesteśmy, skąd wyszliśmy i dokąd dążymy), amnezji (kiedy wymazujemy z pamięci do czego zostaliśmy powołani), głuchocie (gdy zatykamy uszy na Boże wołanie o kogoś, kto by stanął w wyłomie muru, pomiędzy gniewem Pańskim a ludem tańczącym wokół kolejnych złotych cielców).

Kościół upada. Ale Głowa tego Kościoła, choć zakrwawiona i zniekształcona licznymi kolcami cierniowej korony (owego typu wszelkich biskupich mitr) żyje.

Więc Kościół powstanie. W swojej Głowie. W Reszcie.

Dlatego błagając, abyśmy zachowali w sobie smak soli, wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja X
Pan Jezus z szat obnażony.

Wszystkie działania, wszystkie sztuczki i zabiegi, jakie stosuje demon podczas Męki Chrystusa, są powtórzeniem odwiecznych praktyk, jakimi trzyma on w szachu synów człowieczych. Najpełniej widać to w Księdze Hioba. Na samym jej początku pojawiają się dwa pytania, które diabeł kieruje do Boga:

(9) «Czyż za darmo Hiob czci Boga? (10) Czyż Ty nie ogrodziłeś zewsząd jego samego, jego domu i całej majętności? Pracy jego rąk pobłogosławiłeś, jego dobytek na ziemi się mnoży. (11) Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego majątku! Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył».

Hi 1,9-11

To jedno. Upadły Anioł wie jak bardzo zaraził człowieka miłością do materii, do rzeczy, do pomyślności pojmowanej w sposób doczesny.

A potem drugie:

(4) «Skóra za skórę. Wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje życie. (5) Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego kości i ciała. Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył».

Hi 2,4-5

Cała reszta tej Księgi to duchowe rozwinięcie tych dwóch diabelskich pytań, tego demonicznego pragnienia udowodnienia Bogu, że źle zrobił stwarzając tak niewierną istotę jaką jest człowiek a jednocześnie wciągnięcia jak największej liczby ludzi do ognia nieugaszonej nienawiści, jaki płonie dla diabła i jego aniołów.

Na szczycie Golgoty szatan obdziera Syna Maryi z szat, czyli z tego, za czym się kryje każdy z nas, z tego co własne, co przyjemne, za czym możemy się schować, ukryć, co dodaje nam powagi i godności, co ukrywa wszelkie mankamenty ludzkiego ciała i ducha. Czy po zabraniu tego wszystkiego, po ogołoceniu z rzeczy, ludzi, dobrej opinii, życzliwości innych – czy wtedy rzucisz Bogu wymarzone przez demona bluźnierstwo? Żona Hioba krzyczała: «Jeszcze trwasz mocno w swej prawości? Złorzecz Bogu i umieraj!»

A Syn Boży, pozwalając się zbliżyć do siebie złemu duchowi i wręcz oddając mu władzę nad sobą, ogołocony i upokorzony – milczy.

Błagając, abyśmy się umieli w tym milczeniu odnaleźć, wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja XI
Pan Jezus przybity do krzyża.

W urąganiach, jakie docierają do uszu Ukrzyżowanego są nasze głosy. A może inaczej – to, co było wypowiedziane ze strony złoczyńcy, wiszącego obok naszego Pana, ze strony kapłanów i starszyzny, tłumu, czy rzymskich żołnierzy, to wszystko, na co stać było znieprawione serce człowiecze i przewrotną inteligencję starodawnego Węża – to samo obecne jest w nas. Ta sama szydera, rechot, niewiara i tchórzliwa prowokacja. To samo próbowanie Boga, aby wyszedł z pozorów miłości i odpłacił nam pięknym za nadobne.

„Kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi, i plugawy niech się jeszcze splugawi, a sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci!” (Ap 22,11).

Dopuszcza więc Bóg codzienne urąganie. Na to zewnętrzne, słyszalne w świecie, burzymy się i utyskiwamy. Na to jednak, które ma miejsce w nas – a każda nie zwalczona pokusa jest diabelskim szyderstwem wobec Zbawcy – nie zwracamy zbytniej uwagi, chyba że wiąże się ono z naszym dyskomfortem. W końcu służyć można tylko jednemu Bogu, nie da się jednako czcić Chrystusa i Mamonę…

W nas pobrzmiewa wołanie o odrzucenia krzyża i zejście z niego. W nas jest nieustanne kuszenie Boga, aby serią cudów potwierdził swe słowa o miłości wobec człowieka. W nas jest domaganie się przejawów władzy królewskiej, która powinna rozwiązać wszystkie problemy w skali makro i mikro. W nas jest wreszcie tępa, bezmyślna bezrefleksyjność tłumu, który tylko stoi i się patrzy. Nie rozważa. Nie zastanawia się. W doskonałej obojętności, za miskę świętego spokoju, pozbawia się mocy własnego intelektu i rozróżniania zła od dobra.

Wobec szyderczych okrzyków demona, które dopuszczamy do serc – wołamy z głębi naszej słabości i bezradności – Jezu ukrzyżowany – wybaw nas!

Stacja XII
Pan Jezus umiera na krzyżu.

 (46) Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eli, Eli, lema sabachthani?», to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (47) Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: «On Eliasza woła». (48) Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. (49) Lecz inni mówili: «Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić».

Mt 27,46-49

Eliasz to ten prorok, który na szczycie Karmelu poddał próbie pięćdziesięciu proroków Baala. Próbie, która zakończyła się objawieniem chwały Boga Jedynego i śmiercią czcicieli demonów. Baal bowiem jest tożsamy z tym, kogo potocznie nazywamy Belzebubem.

Stojący pod krzyżem Jezusa uczeni w Piśmie, obeznani z historią biblijną, korzystając z podobnego brzmienia słów Eli (wezwanie imienia Bożego) oraz Elijahu (proroka Eliasza) szyderczą proponują Ukrzyżowanemu ostateczną rozgrywkę. Niech przyjdzie Eliasz. Niech postawi ołtarz. Niech modli się w imię tego, którego Jezus z Nazaretu czyni się synem. Niech się rozgrywa powtórka z góry Karmel. Niech będzie jasne, kto jest Bogiem – czy ten, którego głosił Nazarejczyk, czy ten w którego imieniu stają kapłani, arcykapłani, uczeni w Prawie i znawcy Pism, faryzeusze i nawet Poncjusz Piłat.

Ale taka próba się już nie dokona. Bóg wybrał inny sposób pokonania pychy demona i jego kłamstw.

Wie o tym Niewiasta milcząco stojąca u przybitych do drzewa stóp swego Syna. Widzi owoc dający życie i prawdziwe poznanie – Krew tryskającą „na żywot wieczny”.

Skoro człowiek wygnany z raju nie miał już dostępu do drzewa mądrości, to Bóg, pragnąc przywrócić mu raj, zasadził na ziemi nowe drzewo mądrości: drzewo krzyża. To właśnie Chrystus ukrzyżowany – jak mówi Paweł Apostoł – „jest mocą Bożą i mądrością Bożą” (1 Kor 1,24). Tak więc to On jest owocem, który trzeba spożyć, aby mieć życie wieczne (J 6,54).

O. M. Ziółkowski, Biblijny ślad „pięty”.

Niewiasta pojmuje to Niepokalanym Sercem. Dlatego o Niej mówi Bóg, do na ciebie i do mnie, jeśli tylko chcemy się garnąć pod krzyż – Oto Matka twoja. Odnajdź mądrość przez Jej serce. Nie w pysze rozumu, ale w wierze i miłości.

Spojrzyj na nas z wysokości Krzyża – wołamy do Ciebie – Jezu, wybaw nas!

Stacja XIII
Pan Jezus zdjęty z krzyża i złożony w ramiona Matki.

Rzymski żołnierz przebija bok Jezusowy. W tym niemalże formalnym kacie stwierdzenia śmierci pobrzmiewa jeszcze jeden szatański element dodania bólu i męki. Już nie tyle Jezusowi – Jego ziemska wędrówka się dokonała a On sam oddał wszystko, co miał do ofiarowania – co Matce, i stojącej na szczycie Golgoty resztce Jego zwolenników. Choć nie połamano Mu goleni, to nie pozostawiono w spokoju zmaltretowanego Ciała. Jakby należało jeszcze postawić kropkę nad „i”, coś dopowiedzieć. Jakby ten, który jest odwiecznym zabójcą i żywi się prochem ziemi, z jakiego Bóg ulepił człowieka, chciał się jeszcze dodatkowo ponasycać dziełem własnej – oraz ludzkiej – nienawiści.

W tym epizodzie jednak wybrzmiewa co innego. Tak, jak w całej Pasji, tak i teraz, z wydarzenia które miało być triumfem śmierci, Bóg wyprowadza triumf życia i łaski. Krew i woda płynące z martwego boku Jezusa są zarówno znakiem Jego śmierci fizycznej (co przyda chwały Zmartwychwstaniu, i będzie dla wielu późniejszych chrześcijan koronnym dowodem, że Pan faktycznie z martwych powstał, a nie popadł w przypominający śmierć letarg) jak i zapowiedzią sakramentalnego zdroju życia dla wierzących w Niego. Dowód śmierci staje się znakiem miłosierdzia! Ta boża zamiana znaczeń jest odpowiedzią na serię demonicznych podmianek, kłamliwych oszczerstw, którymi posługuje się diabeł od czasów Edenu.

Bóg bowiem z każdego zła potrafi uczynić dobro – realne, prawdziwe i owocujące. Diabeł zaś udaje tylko dzieła boże, małpuje i wykoślawia. Diabelska podmianka i przeinaczenie ma krótkie nogi, bo nie jest realna.

Tak oto chwila pozornego triumfu śmierci staja się – i jest dla nas – znakiem trykającego na wieki zdroju życia.

Błagając o umiejętność rozpoznawania źródła bijącego dla nas – abyśmy z nie go zawsze pragnęli czerpać – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja XIV
Pan Jezus złożony do grobu.

Ostatnia stacja Drogi Krzyżowej zawsze będzie przemawiała ciszą i pustką. Zawsze będzie stawiała pytania o wiarę wbrew wszystkiemu i miłość większą aniżeli doświadczenie zmysłów. Nawet my, będący wyznawcami Zmartwychwstałego, wierzącymi w życie wieczne i obcowanie świętych, stajemy przed każdym grobem z bólem, a często tragiczną beznadzieją w sercu. Nawet my widzimy w cmentarzu zakończenie wszystkiego. Kres. Koniec. Martwy punkt, zza którego nic nie widać.

A przecież nie w to mamy patrzeć!

Kiedy Chrystus pytał Martę i Marię gdzie położyły Łazarza nie chciał zapalić znicza przy kamieniu grobowym, ani położyć wiązanki kwiatów. Chciał dokonać tego, co wszyscy nazwali cudem, a co było znakiem odsłaniającym duchową prawdę na temat ludzkiej egzystencji.

Życie nasze zmienia się ale się nie kończy.

Nawet na polecenie otwarcia Łazarzowego grobu siostry, tak zasłuchane i ufne wobec Słów Rabbiego z Nazaretu, zareagowały jakże zdaniem, odsłaniającym jedynie dostępny pułap myśli i skojarzeń. „Panie, już cuchnie”. Jakby chciały powiedzieć – grób to znak zgnilizny śmierci. To jedynie dostępne człowiekowi podsumowanie życia, starań, działań, planów i ambicji, marzeń i pragnień.

A wystarczyło, żeby Syn Boży zawołał – Łazarzu, wyjdź na zewnątrz! I przekleństwo Edenu ustąpiło, a dzieci Adama i Ewy mogły na nowo przestąpić próg nieśmiertelności.

Dlatego czczony do dziś w Jerozolimskiej Bazylice pusty grób Chrystusa ma nam mówić nie tyle o śmierci co o powstaniu z martwych i życiu.

Baranku zabity ale żyjący na wieki – Życie i Zmartwychwstanie nasze – błagamy, znają własne ciążenie ku śmierci i otchłani – przez Twoją bolesną Mękę i Krzyż – przez cierpienia Twej Matki – przez wypełnienie proroctw i zapowiedzi o Twoim zwycięstwie nad szatanem – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Zakończenie

Piekło jest pokonane. Szatan wie, że dany mu czas jest ograniczony. Dlatego stara się nasycić swoje nienasycenie ludzkim bólem i nienawiścią.  Pożera więc kolejne dusze, które poddają się mocy jego ognia, spadając w otchłań niewiary i obojętności.

Niepokalana w Fatimie odsłoniła dzieciom piekło, do którego idą dusze biednych grzeszników. Prosiła o modlitwę, post, ofiarę.

Czy przestało nas to obchodzić?

Czy już nie chcemy walczyć pod sztandarem Krzyża w wielkiej bitwie przeciw Nieprzyjacielowi Boga i człowieka?

Tak.

Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy, Odrośl Dawida, tak że otworzy księgę i siedem jej pieczęci.

Ap 5,5

Ale gdzie my będziemy, gdy odezwie się niebiańska pieśń chwały i uwielbienia dla Baranka? Czy ja i ty będziemy mogli zawołać wraz z Niepokalaną, świętymi, i Zastępami duchów czystych:

Baranek zabity jest godzien otrzymać potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć, i chwałę, i błogosławieństwo. (…) Zasiadającemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc, na wieki wieków!

Ap 5,12-13

Za chwilę, podczas Mszy św., staniemy znów u podnóża Golgoty, wobec przebitych stóp Zbawiciela. Za chwilę – o niedoceniona przez nas Łasko Miłosierdzia – znów możesz wrócić myślą do misteriów dających życie. Nawet więcej – możesz mieć w nich udział. Możesz je dotknąć. Możesz się nimi sycić. Oby świadomość tego uderzyła – niczym słowo i kij Mojżesza – w twardą skorupę serc. Oby skruszyły się pod wpływem łez Bolesnej Matki.

Dlatego wołamy – Jezu, wybaw nas!

© 2024 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑