Blog ks. Jacka Gomulskiego

Miesiąc: kwiecień 2025

Idąc ciemną doliną (5)

Bycie zranionym jest nieodłączną częścią życia. Raniliśmy się, ranimy i ranić będziemy. Są bowiem różne rany i różne zranienia. Byłoby naiwnością a wręcz głupotą myślenie, że da się przejść przez życie bez zranień – choć takie idee kursują, zwłaszcza u katolików nowoczesnych, czy też “fajnokatolików”, zamieniających błogosławieństwa ewangeliczne na psychiczny i emocjonalny dobrostan. Zadajemy sobie rany, bo istnieje grzech i ludzka niedoskonałość, których żadna rewolucja nie jest w stanie zlikwidować. Właśnie – grzech i słabość, to są przyczyny tego, co dość ogólnie (i w języku bardziej psychologicznym niż religijnym) nazywamy zranieniami.

Można uciec w chory idealizm i żyć z przeświadczeniem, że będzie się wszystkich lubiło, że będzie się perfekcyjnym w kontaktach międzyludzkich, że zniweluje się wszystkie swoje wady, że będzie się otaczać jedynie ludźmi “nietoksycznymi”, itp Ale takie myślenie to utopia. Tak się nie da. Dlaczego? Bo jesteśmy grzeszni, a nawet gdybyśmy byli bez grzechu, to pozostaje tajemnica przyrodzonej ludzkiej słabości. Bezgrzeszny Chrystus powyrzucał przekupniów ze Świątyni, co mogli przecież uznać za krzywdę. I już – w myśl współczesnych popularnych standardów – zostali zranieni! I to przez kogo! Można powiedzieć, że były to rany przez nich zawinione. Może i tak, ale nie sądzę, aby łatwo było to wytłumaczyć tym, którzy stracili swoje zwierzęta, czy miejsca pracy… Podobnie zresztą i nam trudno jest wytłumaczyć, dlaczego stały się w naszym życiu jakieś wydarzenia, które nas poraniły. Przecież z reguły nie widzimy w nich żadnej naszej winy. Zawsze winny jest ktoś inny, Sprawca, Agresor, Krzywdziciel. Ojciec, Matka, Szef, Mąż, Żona, Przyjaciel, Znajomy. Ktoś. Ktoś Zły.

Są jednak sytuacje, w których mamy do czynienia z czyjąś złą wolą. Ale są i takie w których ranimy się nie chcąc tego, z powodu odruchów charakteru, błędów w ocenie, pomieszanych priorytetów, codziennego egoizmu, głupoty, lenistwa. Jedni są bardziej wrażliwi i dotknąć ich może lekko podniesiony ton głosu, czy ostrzejsze spojrzenie. Są też i tacy, którzy będą uwrażliwieni na okazywane przez bliźnich poczucie krzywdy, choć sami mają grubszą skórę. 

Od momentu, kiedy na świat – przez zawiść diabła – weszła śmierć i grzech, każdy doświadcza skutków słabości, własnej i cudzej. Chrystus przyszedł aby część tych skutków, tę która doprowadziłaby nas do potępienia, tę która sięga wieczności, wziąć na siebie. Jednak cierpienie, trud, choroba, śmierć – to wszystko pozostało i nie ma człowieka, który by temu nie podlegał. To tylko chore ideologie przekonują co bardziej ogłupionych ludzi, że można stworzyć świat bez zła i Raj bez Boga. 

Piszę te słowa, jako ktoś kto rani (choć pewnie tego na co dzień nie dostrzega), ale też sam doświadcza różnorakich poranień. Skutki niektórych z nich dźwigam codziennie idąc moją ciemną doliną. Nie wszystkie z nich uczyniono mi świadomie, ale część na pewno tak, co więcej – wiem, że obecnie też jestem raniony świadomie przez swoich nieprzyjaciół. Bardzo dobitnie wiem jak to boli. Znam smak bezbronności i bezradności wobec zła, jakie ktoś czyni – a czyni z wyrachowania, czy z głupoty, czy z zaprzedania się jakiemuś osobowemu złu. Ale wiem też, że część z tego, co mi uczyniono (i z tego, co mi się czyni) wynika z choroby systemu kościelnego. Z niechęci do prawdy i sprawiedliwości, jaka panuje w sercach i umysłach niektórych urzędników w sutannach, czy w instytucjach tworzonych pod egidą Kościoła. Z ugrzęźnięcia wielu ludzi w miłość do tego świata. Ze strachu przed opinią ludzką i lekceważenia opinii Bożej. Z małoduszności i krótkowzroczności. A często i z ogłupienia ideami post-nowoczesności, czy chęci przekształcenia Kościoła w jakiegoś koszmarnego potworka mającego więcej wspólnego z egidami organizacji międzynarodowych aniżeli z Ewangelią.

Walczę w sobie o to, żeby nie szukać zemsty. 

Walczę w sobie, aby samemu tak nie czynić.

Walczę, aby ujrzeć poranionego, także przeze mnie Chrystusa. Aby dostrzec Jego zeszpecone uderzeniami Oblicze i uchwycić Jego spojrzenie.

Bo to jest jedyna, poraniona, Odpowiedź na zranienia.

O skazaniu Boga na śmierć


(47) Wtedy arcykapłani i faryzeusze zwołali Sanhedryn i mówili: Co zrobimy, gdyż ten Człowiek czyni wiele znaków? (48) Jeśli Go tak pozostawimy, wszyscy uwierzą w Niego, przyjdą Rzymianie i zagarną nasze miejsce i naród.
(49) Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w tym roku był arcykapłanem, powiedział: Wy nic nie rozumiecie (50) ani nie bierzecie pod uwagę tego, że lepiej jest dla was, aby jeden człowiek umarł za lud, niż miałby zginąć cały naród.
(51) A nie powiedział tego sam od siebie, lecz będąc w tym roku arcykapłanem, prorokował, że Jezus miał umrzeć za naród, (52) i nie tylko za naród, ale i po to, aby zgromadzić w jedno rozproszone dzieci Boga.
(53) Tego dnia więc postanowili Go zabić.
(54) Odtąd Jezus nie występował już publicznie wśród Żydów, ale odszedł stamtąd do krainy w pobliżu pustyni, do miasta zwanego Efraim, i przebywał tam z uczniami.

EWANGELIA (J 11,47-54)

Kiedy zaczyna się decyzja o wydaniu wyroku na Jezusa?

W którym momencie człowiek postanawia zabić Boga?

Czy już wtedy, gdy odczuwa złość na Wolę, która zdaje się być przeciwna jego “wszechpotężnej woli”? Owo mocarne “ja chcę”, często wbrew racjom rozumu (a jeszcze częściej w zgodzie z “racjami” uczuć), jest podparte żądzą pewnego “zysku” i lękiem straty jakiegoś wyimaginowanego dobra. Kiedy staje na drodze Wola Boga, człowiek, który nie chce zrezygnować ze swego “ja chcę” ma do wyboru, albo stać się smutnym niewolnikiem Silniejszego, albo zabić Boga. Oba rozwiązania świadczą tylko o tym, że Przeciwnikowi udało się przekonać ludzkie serce do tego, że jest duchową sierotą na tym świecie. Nie ma Ojca. Ma Tyrana.

A może decyzja ta wzmaga się wraz ze wzrastającym poczuciem zagrożenia, rujnującym psychiczny i emocjonalny dobrostan? Często jest to najwyższa świętość, której człowiek chce bronić, zwłaszcza, gdy poza tym nie uznaje żadnych innych wartości, a wyznawana ideologia (przecież nie religia…) prowadzi go na manowce. Dobrostan i idee – oto coś, co warto obronić w sobie i dla siebie, nawet kosztem Boga i Jego prawdy. W ten sposób degeneruje się w sercu człowieka wiara i miłość. Ziębnie serce, ale nie niszczeje mozolnie budowany gmach samego siebie. Lęk przed zburzeniem owej budowli jest olbrzymi, często podsycany obawą o zawalenie się życia. To już lepiej zabić Boga i Jego Słowo w sobie…

Sanhedryn nie chce stracić swego “miejsca”, swojej pozycji. W swoim myśleniu związali samych siebie i swoją rolę w społeczeństwie z samym faktem istnienia Izraela. Utrata “rządu dusz” jest dla nich równoznaczna z utratą racji bytu. W tym myśleniu nie ma miejsca na działanie Boga żywego, jest strach, który wyolbrzymia ewentualne zagrożenie. I choć cała historia Narodu Wybranego uczy, że Pan Bóg w sposób mocny (choć niejednokrotnie bolesny) prowadził swój lud, nie wypuszczając go spod Swej opieki, to jednak członkowie Sanhedrynu zupełnie nie biorą tego pod uwagę. Zamiast wypatrywać zapowiadanej przez proroków jutrzenki, oni, strażnicy Izraela, wypatrują jedynie zagrożeń. Nie widzą, że wpełzło ono do ich serc. Sądzą, że likwidacja zagrożenia, rozwiąże problem.

Ta sama iście szekspirowska tragedia dzieje się w naszych sercach. Mylimy zagrożenie z ratunkiem, konstrukt myślenia o sobie z prawdą. Dzieje się tak zarówno w perspektywie osobistej, własnej, jak i tej szerszej, społecznej, czy kościelnej. Zamiast odczytywać znaki, jakie czyni “ten Człowiek”, wyczuwamy jedynie zagrożenia dla naszego status quo. I czy to będą realne interwencje (bądź zaproszenia) Boże w nasze życie, czy też faktyczne zagrożenia pochodzące od nieprzyjaciół (Nieprzyjaciela), to jednako zostają wrzucone do worka z napisem “strach”.

Decyzja o zabiciu Boga, a dokładnie o unicestwieniu Objawienia, takiego, jakie zostało przekazane Kościołowi i przepowiadane przez wieki, pojawia się też w sercach tych wszystkich, którzy zaczęli sobie rościć prawo do bycia strażnikami ludzkości. Ich dobrostan świadomości, oparty o szczególną misję, jaką samozwańczą pełnią, ochrona owego dobrego samopoczucia prorockiego, zmusza do zniszczenia wszystkiego, co z wiąże się z “depozytem wiary”. Owszem, uważają oni Boga za kogoś żyjącego i mówiącego do człowieka, ale ta mowa wyraża się – w ich ujęciu – jedynie w płynnej świadomości ludzkiej, w tym, co w człowieku wewnętrzne i subiektywne. Współcześni rewolucjoniści – lewicujący publicyści, neomodernistyczni teologowie, niewierzący duchowni, różnej maści samozwańczy czyściciele Kościoła, tropiciele przestępców w koloratkach – wiedzą, że toczy się walka na śmierć i życie. Jeśli bowiem świat uzna prawdę o grzechu i Odkupieńczej miłości Boga w Chrystusie, oraz Boże Prawa jako zasady życia, wówczas jakakolwiek teza głoszona przez ów dzisiejszy Sanhedryn będzie miał jedynie rangę wymysłów i kłamstw. Albo obiektywna prawda, albo istnienie owych subiektywizmów. To jest racja bytu ideologów i funkcjonariuszy ludzkich ideologii, nie pochodzących od Pana historii, ale będących wynikiem ludzkich jedynie kalkulacji i obaw.

Sanhedryn (także ten w naszym sercu, jeśli tak można powiedzieć), zawsze będzie chciał zabić Boga Żywego, Boga działającego, Boga, którego nie da się podporządkować człowiekowi. Bo taki Bóg jest zagrożeniem dla tego “miejsca”, które sam sobie  człowiek przydzielił. Nie może istnieć dwóch Bogów.

A więc – kiedy zaczyna się decyzja, w której (wewnątrz siebie, ale i na zewnątrz) podejmujesz decyzję o śmierci Boga?

© 2025 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑