(47) Wtedy arcykapłani i faryzeusze zwołali Sanhedryn i mówili: Co zrobimy, gdyż ten Człowiek czyni wiele znaków? (48) Jeśli Go tak pozostawimy, wszyscy uwierzą w Niego, przyjdą Rzymianie i zagarną nasze miejsce i naród.
(49) Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w tym roku był arcykapłanem, powiedział: Wy nic nie rozumiecie (50) ani nie bierzecie pod uwagę tego, że lepiej jest dla was, aby jeden człowiek umarł za lud, niż miałby zginąć cały naród.
(51) A nie powiedział tego sam od siebie, lecz będąc w tym roku arcykapłanem, prorokował, że Jezus miał umrzeć za naród, (52) i nie tylko za naród, ale i po to, aby zgromadzić w jedno rozproszone dzieci Boga.
(53) Tego dnia więc postanowili Go zabić.
(54) Odtąd Jezus nie występował już publicznie wśród Żydów, ale odszedł stamtąd do krainy w pobliżu pustyni, do miasta zwanego Efraim, i przebywał tam z uczniami.

EWANGELIA (J 11,47-54)

Kiedy zaczyna się decyzja o wydaniu wyroku na Jezusa?

W którym momencie człowiek postanawia zabić Boga?

Czy już wtedy, gdy odczuwa złość na Wolę, która zdaje się być przeciwna jego “wszechpotężnej woli”? Owo mocarne “ja chcę”, często wbrew racjom rozumu (a jeszcze częściej w zgodzie z “racjami” uczuć), jest podparte żądzą pewnego “zysku” i lękiem straty jakiegoś wyimaginowanego dobra. Kiedy staje na drodze Wola Boga, człowiek, który nie chce zrezygnować ze swego “ja chcę” ma do wyboru, albo stać się smutnym niewolnikiem Silniejszego, albo zabić Boga. Oba rozwiązania świadczą tylko o tym, że Przeciwnikowi udało się przekonać ludzkie serce do tego, że jest duchową sierotą na tym świecie. Nie ma Ojca. Ma Tyrana.

A może decyzja ta wzmaga się wraz ze wzrastającym poczuciem zagrożenia, rujnującym psychiczny i emocjonalny dobrostan? Często jest to najwyższa świętość, której człowiek chce bronić, zwłaszcza, gdy poza tym nie uznaje żadnych innych wartości, a wyznawana ideologia (przecież nie religia…) prowadzi go na manowce. Dobrostan i idee – oto coś, co warto obronić w sobie i dla siebie, nawet kosztem Boga i Jego prawdy. W ten sposób degeneruje się w sercu człowieka wiara i miłość. Ziębnie serce, ale nie niszczeje mozolnie budowany gmach samego siebie. Lęk przed zburzeniem owej budowli jest olbrzymi, często podsycany obawą o zawalenie się życia. To już lepiej zabić Boga i Jego Słowo w sobie…

Sanhedryn nie chce stracić swego “miejsca”, swojej pozycji. W swoim myśleniu związali samych siebie i swoją rolę w społeczeństwie z samym faktem istnienia Izraela. Utrata “rządu dusz” jest dla nich równoznaczna z utratą racji bytu. W tym myśleniu nie ma miejsca na działanie Boga żywego, jest strach, który wyolbrzymia ewentualne zagrożenie. I choć cała historia Narodu Wybranego uczy, że Pan Bóg w sposób mocny (choć niejednokrotnie bolesny) prowadził swój lud, nie wypuszczając go spod Swej opieki, to jednak członkowie Sanhedrynu zupełnie nie biorą tego pod uwagę. Zamiast wypatrywać zapowiadanej przez proroków jutrzenki, oni, strażnicy Izraela, wypatrują jedynie zagrożeń. Nie widzą, że wpełzło ono do ich serc. Sądzą, że likwidacja zagrożenia, rozwiąże problem.

Ta sama iście szekspirowska tragedia dzieje się w naszych sercach. Mylimy zagrożenie z ratunkiem, konstrukt myślenia o sobie z prawdą. Dzieje się tak zarówno w perspektywie osobistej, własnej, jak i tej szerszej, społecznej, czy kościelnej. Zamiast odczytywać znaki, jakie czyni “ten Człowiek”, wyczuwamy jedynie zagrożenia dla naszego status quo. I czy to będą realne interwencje (bądź zaproszenia) Boże w nasze życie, czy też faktyczne zagrożenia pochodzące od nieprzyjaciół (Nieprzyjaciela), to jednako zostają wrzucone do worka z napisem “strach”.

Decyzja o zabiciu Boga, a dokładnie o unicestwieniu Objawienia, takiego, jakie zostało przekazane Kościołowi i przepowiadane przez wieki, pojawia się też w sercach tych wszystkich, którzy zaczęli sobie rościć prawo do bycia strażnikami ludzkości. Ich dobrostan świadomości, oparty o szczególną misję, jaką samozwańczą pełnią, ochrona owego dobrego samopoczucia prorockiego, zmusza do zniszczenia wszystkiego, co z wiąże się z “depozytem wiary”. Owszem, uważają oni Boga za kogoś żyjącego i mówiącego do człowieka, ale ta mowa wyraża się – w ich ujęciu – jedynie w płynnej świadomości ludzkiej, w tym, co w człowieku wewnętrzne i subiektywne. Współcześni rewolucjoniści – lewicujący publicyści, neomodernistyczni teologowie, niewierzący duchowni, różnej maści samozwańczy czyściciele Kościoła, tropiciele przestępców w koloratkach – wiedzą, że toczy się walka na śmierć i życie. Jeśli bowiem świat uzna prawdę o grzechu i Odkupieńczej miłości Boga w Chrystusie, oraz Boże Prawa jako zasady życia, wówczas jakakolwiek teza głoszona przez ów dzisiejszy Sanhedryn będzie miał jedynie rangę wymysłów i kłamstw. Albo obiektywna prawda, albo istnienie owych subiektywizmów. To jest racja bytu ideologów i funkcjonariuszy ludzkich ideologii, nie pochodzących od Pana historii, ale będących wynikiem ludzkich jedynie kalkulacji i obaw.

Sanhedryn (także ten w naszym sercu, jeśli tak można powiedzieć), zawsze będzie chciał zabić Boga Żywego, Boga działającego, Boga, którego nie da się podporządkować człowiekowi. Bo taki Bóg jest zagrożeniem dla tego “miejsca”, które sam sobie  człowiek przydzielił. Nie może istnieć dwóch Bogów.

A więc – kiedy zaczyna się decyzja, w której (wewnątrz siebie, ale i na zewnątrz) podejmujesz decyzję o śmierci Boga?