Bycie zranionym jest nieodłączną częścią życia. Raniliśmy się, ranimy i ranić będziemy. Są bowiem różne rany i różne zranienia. Byłoby naiwnością a wręcz głupotą myślenie, że da się przejść przez życie bez zranień – choć takie idee kursują, zwłaszcza u katolików nowoczesnych, czy też “fajnokatolików”, zamieniających błogosławieństwa ewangeliczne na psychiczny i emocjonalny dobrostan. Zadajemy sobie rany, bo istnieje grzech i ludzka niedoskonałość, których żadna rewolucja nie jest w stanie zlikwidować. Właśnie – grzech i słabość, to są przyczyny tego, co dość ogólnie (i w języku bardziej psychologicznym niż religijnym) nazywamy zranieniami.

Można uciec w chory idealizm i żyć z przeświadczeniem, że będzie się wszystkich lubiło, że będzie się perfekcyjnym w kontaktach międzyludzkich, że zniweluje się wszystkie swoje wady, że będzie się otaczać jedynie ludźmi “nietoksycznymi”, itp Ale takie myślenie to utopia. Tak się nie da. Dlaczego? Bo jesteśmy grzeszni, a nawet gdybyśmy byli bez grzechu, to pozostaje tajemnica przyrodzonej ludzkiej słabości. Bezgrzeszny Chrystus powyrzucał przekupniów ze Świątyni, co mogli przecież uznać za krzywdę. I już – w myśl współczesnych popularnych standardów – zostali zranieni! I to przez kogo! Można powiedzieć, że były to rany przez nich zawinione. Może i tak, ale nie sądzę, aby łatwo było to wytłumaczyć tym, którzy stracili swoje zwierzęta, czy miejsca pracy… Podobnie zresztą i nam trudno jest wytłumaczyć, dlaczego stały się w naszym życiu jakieś wydarzenia, które nas poraniły. Przecież z reguły nie widzimy w nich żadnej naszej winy. Zawsze winny jest ktoś inny, Sprawca, Agresor, Krzywdziciel. Ojciec, Matka, Szef, Mąż, Żona, Przyjaciel, Znajomy. Ktoś. Ktoś Zły.

Są jednak sytuacje, w których mamy do czynienia z czyjąś złą wolą. Ale są i takie w których ranimy się nie chcąc tego, z powodu odruchów charakteru, błędów w ocenie, pomieszanych priorytetów, codziennego egoizmu, głupoty, lenistwa. Jedni są bardziej wrażliwi i dotknąć ich może lekko podniesiony ton głosu, czy ostrzejsze spojrzenie. Są też i tacy, którzy będą uwrażliwieni na okazywane przez bliźnich poczucie krzywdy, choć sami mają grubszą skórę. 

Od momentu, kiedy na świat – przez zawiść diabła – weszła śmierć i grzech, każdy doświadcza skutków słabości, własnej i cudzej. Chrystus przyszedł aby część tych skutków, tę która doprowadziłaby nas do potępienia, tę która sięga wieczności, wziąć na siebie. Jednak cierpienie, trud, choroba, śmierć – to wszystko pozostało i nie ma człowieka, który by temu nie podlegał. To tylko chore ideologie przekonują co bardziej ogłupionych ludzi, że można stworzyć świat bez zła i Raj bez Boga. 

Piszę te słowa, jako ktoś kto rani (choć pewnie tego na co dzień nie dostrzega), ale też sam doświadcza różnorakich poranień. Skutki niektórych z nich dźwigam codziennie idąc moją ciemną doliną. Nie wszystkie z nich uczyniono mi świadomie, ale część na pewno tak, co więcej – wiem, że obecnie też jestem raniony świadomie przez swoich nieprzyjaciół. Bardzo dobitnie wiem jak to boli. Znam smak bezbronności i bezradności wobec zła, jakie ktoś czyni – a czyni z wyrachowania, czy z głupoty, czy z zaprzedania się jakiemuś osobowemu złu. Ale wiem też, że część z tego, co mi uczyniono (i z tego, co mi się czyni) wynika z choroby systemu kościelnego. Z niechęci do prawdy i sprawiedliwości, jaka panuje w sercach i umysłach niektórych urzędników w sutannach, czy w instytucjach tworzonych pod egidą Kościoła. Z ugrzęźnięcia wielu ludzi w miłość do tego świata. Ze strachu przed opinią ludzką i lekceważenia opinii Bożej. Z małoduszności i krótkowzroczności. A często i z ogłupienia ideami post-nowoczesności, czy chęci przekształcenia Kościoła w jakiegoś koszmarnego potworka mającego więcej wspólnego z egidami organizacji międzynarodowych aniżeli z Ewangelią.

Walczę w sobie o to, żeby nie szukać zemsty. 

Walczę w sobie, aby samemu tak nie czynić.

Walczę, aby ujrzeć poranionego, także przeze mnie Chrystusa. Aby dostrzec Jego zeszpecone uderzeniami Oblicze i uchwycić Jego spojrzenie.

Bo to jest jedyna, poraniona, Odpowiedź na zranienia.