Wróćmy jeszcze na chwilę do wesela w Kanie Galilejskiej, do momentu (którego nie odnotowały jakiekolwiek annały ówczesnego wielkiego świata), w którym Matka Jezusowa odkryła brak wina, rzecz, jaka mogła zasmucić serca weselników. Dlaczego wydaje mi się to ważne? Otóż w tej scenie odnajduję wzór postępowania, jaki jest ukryty w Sercu Maryi – a co za tym idzie w sercu takich naśladowców Chrystusa, jak św. Jan. Temu wzorowi, często nie bacząc na konsekwencje, chciałem być (choć zapewne z miernym skutkiem) jakoś wierny.
Interwencja Maryi w sytuację weselników wydaje się nagła i niespodziewana. Nikt Jej o tę interwencję nie prosi, zresztą, nikt się nie spodziewa, aby właśnie ona miała możliwość zaradzenia brakowi wina… Nikt Jej nie zmusza, niczego nikt od Niej nie chce. Ale Serce Maryi odczuwa zbliżający się żal i boleść nowożeńców. Może jest tak, jak chce w swojej powieści Roman Brandstaetter, że podobna trudność zdarzyła się trzydzieści lat wcześniej, na ubogim ślubie samej Miriam? A może radość z powodu miłości dwojga ludzi, pomnożona z radości z bliskości Jezusa, wydała się Maryi rzeczą bardzo ważną i wielką? Tak ważną, że nie mogła dopuścić do tego, aby cokolwiek ją zmąciło.
Ewangelista nie zastanawiał się nad przyczynami owego braku. Nie analizował czyja wina za nim stała. Nie interesowało go, czy kryło się za tym zaniedbanie starosty weselnego, sług, czy samych państwa młodych (a zwłaszcza pana młodego) albo ich rodziców. A ponieważ Ewangelistą tym był św. Jan, to możemy domniemywać, że spisywał on opowieść Maryi, i to Jej właśnie nie zastanawiały przyczyny braku wina. Właśnie, Maryja nie szuka winnych! Ona działa, aby zaradzić problemowi. To my mamy potrzebę oskarżania i szukania w innych ludziach przyczyny danego niepowodzenia, czy porażki. A ponieważ wino jest znakiem radości i miłości, można by się zastanawiać, czy nie za często obwiniamy innych za własne braki w tych przestrzeniach… Czy nie za często widzimy dookoła nas winnych braku wina naszego szczęścia, naszego bycia kochanymi i miłowania.
Ale to refleksja na marginesie.
Nic nie wiemy więc, aby Matka Najświętsza robiła na weselu w Kanie mini śledztwo, w celu odnalezienia winowajców braku wina. Nie oburza się na nikogo. Wychodzi na to, że sama odkryła, że za chwilę zabraknie wina na uczcie weselnej. Żeby dokonać takiego odkrycia trzeba być człowiekiem wolnym od samego siebie. Nie pogrążonym jedynie w sobie i swoich problemach, czy nawet radościach. Trzeba mieć oczy skierowane na innych i serce współczujące. Może jest w tym coś z owej, propagowanej swego czasu przez św. Jana Pawła II “wyobraźni miłosierdzia”, z jakiejś autentycznej empatii, która prowadzi do przyniesienia pomocy w strapieniu bliźniego. W przeciwieństwie jednak do współcześnie propagowanych (zwłaszcza przez proroków tego czasu, czyli dziennikarzy i publicystów, oraz wszelkiej maści samozwańczych “uzdrowicieli sytuacji Kościoła”) idei empatycznych, owa “wyobraźnia” nie szuka winnych i nie pożąda rozliczeń. Widząc troskę – reaguje. Serce Maryi, tak jak później Serce Jej Syna, doznaje poruszenia na widok różnych form ludzkiej biedy i nieszczęścia – chorób, nędzy, opętań i dręczeń – a za tym poruszeniem idzie w ślad działanie, choć przecież nie jest głównym celem przyjścia Chrystusa uwolnienie świata od trudów, chorób, czy biedy materialnej. Jezus nie jest komunistycznym rewolucjonistą, ani przywódcą antysystemowej rebelii. Cel Jego działań tkwi gdzie indziej, w przestrzeni duchowej i dotyka przyczyn ludzkich trudów i bied. Nasze dramaty i tragedie będą istnieć tak długo, jak długo istnieć będzie świat, bo są przecież skutkiem naszej wolnej woli.
Maryja zauważając zbliżający się problem, z nikim nie konsultuje pomysłu, jaki pojawił się w Jej Sercu. Sama nie posiada nic, co mogłoby pomóc, ale za to jako jedyna wie Kim jest Jezus. Ona wie, co mógłby uczynić, choć pewnie nie ma na to sama zbyt gotowego planu. O przemianie wody w wino nie czytamy nigdzie w Starym Testamencie, już prędzej o rozmnożeniu oliwy. Może ten cud miała na myśli Matka Najświętsza, gdy podeszła do Syna? A może po prostu przyniosła Mu problem do rozwiązania, nie podpowiadając gotowych pomysłów. Tak czy inaczej – wiedząc, że jeśli jest jakaś droga do uzdrowienia tej sytuacji, to wiedzie ona przez Serce Jezusa. Maryja nie szuka po sąsiadach dodatkowych dzbanów z winem, nie robi alarmu, nie biegnie do jakiegoś właściciela winnicy, słowem – nie chwyta się żadnych ludzkich środków. Idzie do Jezusa i dzieli się – nie swoim przecież – kłopotem:
Nie mają już wina…
J 2,3
Nie dodaje nic więcej. Jest w tym jakaś delikatność wobec trudności nowożeńców, ale jednocześnie wielka ufność wobec Jezusa. Tych dwoje wyraźnie się rozumie bez wielkiej ilości słów. Jesteśmy świadkami porozumienia Serc. Co więcej, owo zrozumienie sięga tak głęboko, że nie daje się słowami zamącić, zwieść. Jezus mówi:
Czy to moja, lub Twoja sprawa, Niewiasto?
J 2,4
Wiadomo, że o tej rozmowie Syna z Matką napisano mnóstwo rozpraw i uczonych dzieł. Dla nas niech wystarczy proste zrozumienie – cóż, nie ma w tym zdaniu entuzjastycznej zgody na nienazwany pomysł, z jakim przychodzi Maryja… Jezus jakby się dystansował od wizji zaangażowania się w trudności galilejskich nowożeńców… Taką postawę będziemy jeszcze kilkakrotnie odkrywali na kartach Ewangelii – właśnie pozornego dystansu, odprawienia kogoś proszącego o łaskę, przejścia mimo. Jakby cuda były ostatnią rzeczą, którą Chrystus chce czynić. A jednak każda konfrontacja z ludzkim nieszczęściem wyraźnie Go porusza! Niby unika spojrzenia w oczy biegnącej za nim kobiecie kananejskiej, niby surowo ją odprawia, ale jednak daje się zwyciężyć jej prośbie. Trochę jak starotestamentalny Anioł dający się pokonać patriarsze Jakubowi nad potokiem Jabbok. I mimo, że w Kanie nie chodziło o uzdrowienie chorego dziecka, czy egzorcyzm nad opętanym, ani nawet o błogosławieństwo pośród ciemnej nocy rozpaczy, to jednak Jezus daje się poruszyć prośbie Matki. A przecież – przypomnijmy – tyczy się ona rzeczy naprawdę błahej w porównaniu ze spustoszeniem jaki czyni “grzech świata” i działanie diabła. Pierwszym cudem Mesjasza nie jest spektakularne wskrzeszenie, ale przymnożenie wina na weselu wieśniaków w zapadłej dziurze rzymskiej prowincji. Dużo to mówi o Jego Sercu. A przecież prosimy: “uczyń serca nasze według Serca Twego”…
Maryja przebija się przez pozorną oschłość odpowiedzi Jezusa. Nie daje się zwieść. Nie odpuszcza. Zna Jego Serce. Nawet nie pyta co ma robić, tylko od razu idzie do sług z tym znamiennym zdaniem:
Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie.
J 2,5
Mogli wzruszyć ramionami i udać się do swoich zadań. Mogli Ją wyśmiać. Mogli stwierdzić, że się wtrąca do nie swoich spraw. Mogli nie posłuchać. A oni nie tylko, że nie idą do starosty weselnego (wiemy, że potem ów starosta dziwi się, że jest tak dobre wino “do tej pory”), ale posłusznie wypełniają dziwnę prośbę Maryi i jeszcze dziwniejsze polecenia Rabbiego z Nazaretu.
I dzieje się cud. Kilkadziesiąt litrów dobrego wina na nowo rozpala radość biesiadników – ku wiecznej zgrozie wszelkich propagatorów abstynencji… Wychodzi na to, że sam Bóg wie, iż ludzkiej radości (i miłości także) trzeba zawsze jakoś pomóc, jakoś zainterweniować, jakoś ją sprowokować. Że ludzkie serce nie zawsze jest zdolne ucieszyć się, poddać działaniu miłości. Że jesteśmy często zbyt mocno przyrośnięci do własnych nieszczęść, jktóre przemawiają do nas mocniej, aniżeli znaki bożej obecności. Cóż, idąc ciemną doliną narzuca się owa ciemność, a nie “kij i laska pasterska” samego Boga.
Matka Boża, prowokując cud w Kanie nie chce nic dla siebie. Wyraźnie chodzi Jej o radość nowożeńców. O ten, jakże ludzki, zewnętrzny znak szczęścia. Bo przecież w tej radości, w tym szczęściu jakie winno płynąć z miłości tkwi Chwała Boża.
Dlatego też ludzka mizeria z jaką się stykamy domaga się reakcji. I trudno pytać o pozwolenie, aby dopomóc komuś środkami (a chodzi tu o środki duchowe głównie, choć nie tylko) jakie zostały nam dane. Dla Apostoła, dla kapłana to głoszone Słowo (zarówno w jego wymiarze nauczania, pocieszania jak i napominania), to dar zwoływania, przewodzenia i czynienia wspólnoty wokół Pana, to dar modlitwy (byśmy dziś modnie powiedzieli – “wstawienniczej”) za powierzony sobie lud, to łaska pojednania i przebaczania, to wreszcie sprawowanie Ofiary i dar szafarstwa Najświętszym Ciałem. Dlatego w niebezpieczeństwie czyjejś śmierci każdy kapłan, choćby już dawno porzucił ślubowane obowiązki, albo zupełnie odszedł z posługi, czy też został obłożony jakimiś karami w sposób ważny może (i powninen!) udzielić Łaski Bożej, niezbędnej do życia duszy. Dlatego każdy wierny, zaniepokojony o stan swojej duszy może (a zapewne i powinien!) szukać pomocy u takiego kapłana, u jakiego pragnie – i ma tę pomoc otrzymać.
Maryjna droga Serca jest wyzwaniem dla nas wszystkich. Przypomina, że wobec duszy pogrążonej (lub takiej, która ma za chwilę się pogrążyć) w rozpaczy i zwątpieniu, duszy którą diabeł może trzymać na uwięzi (por. łk 13,16), duszy która nie zaznała radości wynikającej z miłości prawdziwej – nie można nie reagować. Nie można jej olać. Nie można – jeśli tylko ktoś deklaruje potrzebę pomocy – zostawić samej sobie.
Co jednak, gdy człowiek dotknięty przez zło, odrzuca bożą drogę, ubóstwiając dar wolności? Co, gdy napiwszy się dobrego wina, z powrotem sięga po podrzędny sikacz, bo ceni tylko to, co zna? Co by było, gdyby słudzy w Kanie Galilejskiej nie posłuchali prośby Maryi, zarzuciwszy Jej nieuprawnioną próbę przymuszenia ich do czegoś, czego nie chcą, a także wtrącanie się w nie swoje sprawy?
Co, po prostu wtedy, gdy ktoś odrzuca proponowaną mu pomoc, zwłaszcza w sferze duchowej?
Wtedy pozostaje zapewne – kolejny cień ciemnej doliny- ból serca .