Blog ks. Jacka Gomulskiego

Kategoria: Droga Krzyżowa (Page 1 of 4)

Droga krzyżowa 2023

Wprowadzenie

Jest w tym nabożeństwie ukryta świadomość pewnego ciągu wydarzeń powiązanych ze sobą łańcuchem przyczyny i skutku. Ich początek nie tkwi jednak na dziedzińcu Piłata, ani w pałacu arcykapłanów. Nie tam się wszystko zaczęło.

Początek tkwi w Słowie, które było odwiecznie u Boga. I w wyłączeniu się z życiodajnej mocy tego Słowa, które zapoczątkował Syn Jutrzenki, duch czysty, obdarzony intelektem i wolną wolą.

A dla nas początek tkwi w Edenie – miejscu, które opuściliśmy przez pragnienie bycie kimś innym, niż jest nam to dane.

Od momentu, w którym Bóg położył granicę nieprzyjaźni między dziećmi Węża, a dziećmi Niewiasty, po dzień dzisiejszy rozgrywa się mordercza walka. Nie możemy się z niej wyłączyć. Co dzień musimy wybierać czyje dziedzictwo uznajemy za swoje. Ale nasz opór nie tkwi w potędze męża, lub sprawności miecza. Nie leży on nawet do końca w sile – tak słabej przecież – woli. Nasza pomoc w Imieniu Pana! W pokornym przyobleczeniu się w „pełną zbroję bożą”. W zasługach Bożego Syna!

Niech nam w tej drodze towarzyszy Matka Bolesna – Niepokalana – Mądrość Boża. Niewiasta, która swoją zgodą na wolę Przedwiecznego Ojca, swoją ufnością i Sercem pełnym miłości postawiła zaporę zakusom Starodawnego Węża. Zarówno w niej, jak i w Jej Synu, nie miał on nic swego. Nie znalazł dojścia do ich Serc.

Wiedząc, ze w naszych sercach diabeł wiele swego może znaleźć; znając słabość własną i pełnię naszych nieprawości; ufając zaś bezgranicznie Łasce Odkupiciela – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja I
Pan Jezus skazany na śmierć.

Oto pierwszy akt dramatu. To, co widzimy i o czym czytamy na kartach ewangelii, nie jest takim, jaki nam się wydaje. Bo widzimy Sędziego (albo Sędziów) i Skazańca. Uosobienie Sprawiedliwości i Zbrodniarza. Urzędnika Ładu oraz tego, który ów Ład naruszył.

A przecież jest odwrotnie. To Piłat jest Zbrodniarzem, a jego urząd nędzną parodią Sądu. To Chrystus jest Niewinnym i rzeczywiście Jedynym Sprawiedliwym, pośród tłumu żadnego wrażeń, niepomnego na prawdę. To kapłani i faryzeusze, wraz z całą Wysoką Radą, mającą chronić Izraela przed wszelką nieprawością, są Zabójcami – o czym zresztą sami zaświadczą domagając się, by Krew Jezusa spadła na nich i na ich potomstwo.

Tak, zaiste są z nasienia Starodawnego Węża, przedwiecznego kłamcy i zabójcy.

I stoją przed sobą – dzieci ojca kłamstwa i Jednorodzony Syn Ojca. Potomstwo Węża i Potomek Niewiasty. Armia Zastępów niebieskich i upadli aniołowie, przekonani o swym rychłym triumfie, świadomi oszustwa, któremu dali się zwieźć ludzie – i to ludzie znający Pisma i składający ofiary świątynne.

Przekora i złość, kłamstwo i nieprawość przebierają się w szaty słuszności, sprawiedliwości i prawdy. Poprzez ludzkie decyzje, poprzez ludzką uzurpację kreowania tego, co prawe, oraz tchórzostwo ludzi sprawiedliwych, dochodzi do utrwalonej w instytucjach podmiany dobra i zła. Podmiany wartości i urzędów owym wartościom służących. Podmiany trwającej do dzisiaj, kiedy na naszych oczach naprzeciw Kościoła odsłania się Antykościół, a naprzeciw Chrystusa – Antychryst.

Dokonuje się ona i w naszym wewnętrznym mikrokosmosie, gdy brata, który nie wyrządził nam żadnej realnej krzywdy, nazwiemy wrogiem, współmałżonka oskarżymy o brak miłości, a kapłana o bycie nieprzyjacielem naszego szczęścia.

Wiedząc o tym – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja II
Pan Jezus bierze krzyż na ramiona.

Wszelkie uniżenie jest nienawistne demonom, wszelka pokora, ogołocenie czy ofiara. W optyce szatana i tych,  których umysły zdołał zatruć nie ma miejsca na rezygnację z siebie, tak dalece posuniętą, że potwierdzoną dobrowolnym cierpieniem. Dlatego perspektywa krzyża wywołuje tak mocny opór, a jednocześnie, krzyż odrzucony, owocuje cierpieniem tysiąc razy większym, aniżeli to, które mogłoby wynikać z niesienia krzyża.

Ja zaś jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu

Ps 21,7

Jeszcze kilka dni wcześniej mówiono o Nim jako o władcy, pełnym ludzkiej mocy Mesjaszu Izraela. Teraz tytuł królewski jest drwiną i jako tytuł hańby, wypisany na tabliczce, niesiony jest przed krzyżowym orszakiem śmierci. To, co prawdziwe, co rzeczywiście chwalebne, co jasne i czyste, staje się przyczyną śmiechu, szyderstwa i pogardy. Zaczyna się kolejna odsłona demonicznego pomieszania pojęć, prawd i wartości. Człowiek stał się robakiem. Bóg stał się przedmiotem. Miłość ofiarna – okazją do cynicznego zwątpienia i zagrożeniem dla bożka skuteczności. Krzyż – przerażającym widmem życiowej katastrofy.

Celem upadłego anioła jest nieustanne zamazywanie prawdy o Bogu, o miłości, o czystości i dobru. Triumfuje, gdy uda mu się zakłamać prawdę na tyle, że nie rozpoznajemy gdzie jest rzeczywisty ratunek i wolność. Uciekając przed koszmarem ogołocenia, krzyża i jarzma miłości – wpadamy w sidła niewoli, gorszej aniżeli podpowiada to nasza ułomna wyobraźnia.

Pokorny Baranku, całujący swe jarzmo – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja III
Pan Jezus upada pod krzyżem po raz pierwszy.

Pierwszy upadek wydarzył się nie na jerozolimskiej Via Dolorosa, ale przed wiekami. Może w szóstym dniu stworzenia, może wcześniej. A może po prostu poza czasem. To był pierwszy moment, w którym ktoś obdarzony pełnią łask cisnął w Bogu – Nie! Nie tak. Nie chcę. Nie zgadzam się. Nie oddam Ci pokłonu. Nie będę służyć, jak Ty chcesz.

I runął w dół. Z wyżyn nieba do wężowego pełzania. Czysty intelekt – w sferę zmysłowości i materii.

I od tego momentu rozpoczął się łańcuch wydarzeń, w których istoty rozumne, jedna po drugiej, ośmieliły się zakwestionować to kim są, co otrzymały, jakie jest ich przeznaczenie i cel ku któremu dążą.

Cierpienie obalonego Chrystusa, przygniecionego krzyżem, niejako pełzającego po ziemi, jest konsekwencją i echem tamtego pysznego okrzyku samouwielbiającego się Archanioła. Syn Jutrzenki odwrócił się od światła, aby zamknąć się w nieustającej ciemności, skazany jedynie na te przymioty, które zostały mu dane przy stworzeniu – inteligencję i wolność. Może jedynie kusić inne byty stworzone do tego, aby jak on pełzały w cieniu śmierci i oparach nienawiści. Może jedynie roić sobie, że zapanuje nad aniołami i ludźmi, że nasyci się kiedyś wreszcie strachem i nienawiścią innych. Że zdusi widmem śmierci i rozpaczy, to, co zostało powołane do życia i radości.

Chrystus przygnieciony jarzmem krzyża to obraz, który zapewne dał cień satysfakcji demonom. Wreszcie upodlono Niewinność i Doskonałość. Wreszcie sprowadzono Prawdę do rynsztoka. Wreszcie – na co liczą i czego pragną upadłe duchy – kolejna istota pogrąży się w ciemności – teraz symbolizowane przez jerozolimski bruk – aby udowodnić Stwórcy, że powołanie do istnienia świata ludzkich bytów było pomysłem chybionym i nieszczęśliwym.

Chrystus wstaje.

Skutki Upadku „na wyżynach niebieskich” nie imają się Go. Nie dotkną też idących za Nim.

Wiedząc o tym – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja IV
Pan Jezus spotyka swoją Matkę.

Oto w Maryi dopełnia się boży zamysł i boże pragnienie. Żadna z istot stworzonych nie zrealizowała w sobie całej pełni łask, które przybrały kształt Niepokalanego Poczęcia.

W rynsztoku płynącym po kamieniach Via Dolorosa Niewinny spotyka Nieskalane Istnienie. Nie ma w nich obojgu złorzeczenia, pretensji, złości, chęci odwetu, czy odgrażania się. Jest pokorna zgoda na to, co musi się wypełnić według zamysłu Ojca. W ten sposób Niewiasta i Jej Potomstwo depczą po Głowie Węża, z czego on sam – tak pyszny w swych mniemaniach i przewidywaniach – nie zdaje sobie jeszcze sprawy, sycąc się upodleniem Światłości. Ona, Królowa Aniołów, widzi zaś wszystko jasno i wyraźnie. Rozpoznaje istotę spraw ukrytych pod zasłoną doczesności. Wie, że toczy się walka o coś więcej, aniżeli Jej ludzkie szczęście, doświadczalne „tu i teraz”, spokój nazaretańskiego domku, czy miłą wizja spokojnej przyszłości pośród gromadki wnuków. Miłującym i Niepokalanym Sercem dotyka tajemnicy Odkupienia, mając świadomość ile istnień dąży ku otwartej paszczy Lewiatana, ile ginie w ogniu nieugaszonym, ile – nawet teraz, w tych kilku godzinach Pasji – przyłożywszy rękę do bogobójstwa, staje się pokarmem demonów. Widząc to, na przekór rozdzierającemu bólowi, wierzy, ufa, i kocha.

A czyni to niejako za nas, którzy nie wierzymy, nie ufamy, i nie kochamy.

Dlatego, pełni żalu i skruchy z racji na zatwardziałość serc naszych – w lęku przed potępieniem – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja V
Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi.

Od momentu rajskiego upadku człowiekowi nie jest łatwo skłaniać się ku dobru. Wraz z utratą bliskości Boga, wynikającej z niej harmonii władz duszy i ciała, wiedzy wlanej oraz doczesnego szczęścia, człowiek ciąży ku wewnętrznemu chaosowi oraz utożsamia swe szczęście z osobistą korzyścią. Chrystus przyszedł przywrócić pierwotne znaczenie miłości, a co za tym idzie ładu, jaki panuje w stworzeniu, jeśli podda się ono ofiarnemu prawu miłowania. „Jeden drugiego brzemiona noście” – uczył. I choć demon próbuje zasiać nieufność wobec tej zasady, zwłaszcza poprzez lęk o siebie, obawę przed byciem wykorzystanym a nade wszystko przez utożsamienie szczęścia z samonasycaniem, to Duch Boży wciąż rozlewa nadzieję, że ofiarna miłość ma sens, że jest skuteczna i owocna, tzn. że przynosi wewnętrzną harmonię i bliskość z Bogiem. Im bardziej bowiem kochamy, tym bliżej jesteśmy Obrazu Odwiecznej Trójcy – wspólnoty miłujących się Osób.

Szymon z Cyreny dotyka owej tajemnicy nie z własnej woli, nie z osobistych poszukiwań, nie z cudownego objawienia. Dotyka jej, gdyż zmusza go do tego rzeczywistość – ta sama, na którą tak często narzekamy, próbując od niej uciec. W niej jednak działa miłosierna Boża Opatrzność. To dzięki jej zrządzeniom, które wyrażają się w pewnym zewnętrznemu przymusie, Szymon może dotknąć Chrystusowego jarzma. Zapewne nie od razu zrozumiał że jest ono „słodkie i lekkie”, ale wiemy, że z czasem doświadczył jego owoców, gdyż on i jego dom zostali zapisani w Księdze Życia. Pozwolił się wszczepić w grono należące do Potomstwa Niewiasty.

Daj nam, Panie, przyjąć błogosławiony przymus. Otwórz oczy, abyśmy ujrzeli, że pojawia się on wtedy, gdy sami odrzucamy oczywistość ofiarnego miłowania, podążania za prawdą, lub czynienia sobie skarbów w niebie.

Dlatego wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja VI
Święta Weronika ociera twarz Pana Jezusa.

Jedynie wiara i miłość są w stanie odczytać tajemnicę Jezusowej Męki, tajemnicę Odkupienia. Dla uczniów, zapatrzonych we własne emocje i przeżycia, ufających więcej temu co zmysłowe, niż temu, co mówił Jezus i temu, co podpowiada miłość, pojmanie i męka Chrystusa wydawała się kresem wszystkiego. Dotknęli klęski swoich wyborów i przekonań i planów. Zostali ogołoceni z marzeń, a to co nazywali prawdą, zaczęło się wydawać oszustwem. Stanęli na granicy złorzeczenia Bogu. Niczym przyjaciele Hioba szukali sensu wszędzie, ale nie tam, gdzie on się rzeczywiście znajdował. Nie byli w stanie wytrwać. Zostali ci, którzy bądź trzymali się kurczowo słów, uprzednio wypowiedzianych przez Mistrza, bądź miłości, jaką podpowiadało im serce.

Bez wiary i miłości zawsze popadniemy w beznadzieję i rozpacz.

Na Drodze Krzyżowej Weronika przypominam nam o miłości. O tym rodzaju poznania rzeczywistości, które wiedzie poprzez serce, poprzez ukochanie osoby i wartości. Gdy nie mamy innych danych, aby oprzeć się naporowi złą, uczuciom wstrętu i rozpaczy, złości i rozczarowaniu, wtedy trzeba na nowo uświadomić sobie kogo kochamy i kogo kochać chcemy. Tak. Wtedy właśnie miłość jest światłem, wskazuje kierunek, prostuje pogmatwane przez strach i gniew  ścieżki, wtrąca oręż zemście i kruszy kamienne serca niechęci i obojętności. Owszem, nie dzieje się to może błyskawicznie. Owszem, trzeba się temu poddać i pozwolić aby szczep miłosnego krzewu zapuścił korzenie. Owszem, będzie to bolało.

Uczynek Weroniki nadał sens jej obecności na Via Crucis. Jakie czyny miłości mają nadać sens twojej obecności w tej wspólnocie, małżeństwie, powołaniu, w tym miejscu?

Błagając o światłe oczy serca – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja VII
Pan Jezus upada pod krzyżem po raz drugi.

Kolejny upadek dokonał się w raju. Pośród pierwotnej świętości, sprawiedliwości i szczęśliwości. W bliskości i swobodnym dostępie do miłosnej obecności Stwórcy. W otoczeniu, które było we wszystkim poddane człowiekowi.

Mimo tych jasnych znaków Człowiek dał się skusić zmysłowemu pożądaniu piękna owocu zakazanego. Pozwolił sobie wmówić, że Bóg nie jest dobry, oraz że to czym obdarzył ludzi jest niczym, wobec dóbr, których zazdrośnie przed owymi ludźmi strzeże i ukrywa. Adam i Ewa uwierzyli, że czegoś im braknie, że nie mają wszystkiego, że mogą coś otrzymać ponad wyznaczoną im miarę – czy to nazwiemy ową miarę naturą, czy po prostu wolą bożą.

Uwierzyli w szept tego, który – wściekły za strącenie go z wyżyn ducha, czyli z nieba – nie chciał dopuścić, aby tak marna i nędzna istota, jaką jest człowiek dostąpiła wiecznego bytowania w rejonach, którzy dla niego są już nieodwołalnie zamknięte.

Upadek w  śmierć dokonał się więc, jak mówi Pismo, przez zawiść diabła. I doświadczają jej ci, co do niego należą.

A czego doświadczają? Jakie doświadczenie przyjął na siebie Niewinny Syn Boży, który sam się uniżył, by smakować w upadłym ludzkim cele prochu ziemi?

Czytamy w Księdze Hioba:

(5) Tak światło grzesznika zagaśnie, iskra już jego nie błyśnie, (6) światło w namiocie się skończy i lampa się nad nim dopali. (8) bo nogi zawiodą go w sieć, porusza się, lecz między sidłami. (9) Pętlica chwyciła się pięty, pułapka zamknęła się nad nim. (10) Zasadzka na ziemi ukryta, potrzask nań czeka na drodze. (11) Zewsząd upiory go dręczą, kroczą ciągle w ślad za nim. (12) Czeka na niego Żarłoczna, Śmierć czyha u boku. (13) Pożre mu członki ciała, pożre mu członki – zaraza. (14) Wygnanego z namiotu, bez nadziei, do Króla Strachów powiodą. (18) Ze światła rzucą go w ciemność, wypędzą z zaludnionej ziemi; (19) ni syn w narodzie, ni dziedzic, nikt już po nim nie zostanie.

Hi 18,5-6.8-14.18-19

Dlatego wołamy – pełni skruchy i grozy – Panie, upadający w cień śmierci – z naszych upadków – Jezu, wybaw nas!

Stacja VIII
Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty.

Nad czym płakać? Nad cierpieniem Chrystusa? Tak, Ale tylko o tyle, o ile widzisz w tym cierpieniu Jego sens. O ile wiesz, że jest ono życiodajne, że dzięki niemu ty i twoje dzieci – drzewa usychające – doświadczą życia na wieki. Diabeł rozdzielił w nas autentyzm przeżyć od prawdy. Umiemy być (i chcemy, i tego oczekujemy od innych) autentyczni w okazywaniu własnych emocji. Co więcej, często wymachujemy nimi jak sztandarem. Żyjemy przecież w medialnej i społecznej dyktaturze przeżyć. One są jedynym wyznacznikiem tego co prawdziwe i słuszne. Im dajemy posłuch.

Tak, trzeba nad sobą zapłakać, zwłaszcza gdy dostrzeżemy jak łatwo pozbyliśmy się jedynej ochrony wobec ataku zła – a może wobec próby, jaką musi dopuścić na nas Bóg – jaką jest wszczepienie w Krzew Winny. Gdy stajemy się suchymi latoroślami, bezpłodnymi figowcami, ludźmi bez serca, Ezawami tęskniącymi za miską soczewicy, to jednocześnie diabeł może zrobić z nami wszystko, co zechce. Tak, wtedy należałoby nad sobą zapłakać.

Trzeba płakać, kiedy na własne życzenie, celebrując użalanie się nad sobą, nad własną pyszną stratą urojonej wspaniałości, rezygnujemy ze spojrzenia wiary, a serce – dotknięte niezaspokojeniem – zamykamy na prawdziwą miłość. Wyganiamy w ten sposób Chwałę Boże ze świątyni, jaką jesteśmy. I tak, puści, możemy się spodziewać jedynego gościa, które ten nasz pusty dom zagospodaruje wprowadzając doń zastęp swych demonów.

Tak. Dalej nie kochaj. Dalej udawaj wiarę. Dalej czcij siebie i swoje bóle. A przyjdą na ciebie dni – już przychodzą – „kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas!” (Łk 23,29-30)

Dlatego, widząc to, wiedząc o tym – błagamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja IX
Pan Jezus upada pod krzyżem po raz trzeci.

Jezus upada w swoim Mistycznym Ciele. Upada w kapłanach żyjących w grzechu i czyniących z kultu bożego sakralny nierząd. W biskupach pasących samych siebie i bojących się bardzie opinii publicznej i władzy świeckiej aniżeli gniewu bożego. W osobach konsekrowanych, które w centrum swego życia postawiły nie Oblubieńca ale ludzi i ludzkie sprawy.  W rodzinach, które przestały wzajemną miłością małżonków świadczyć o miłości Boga. W dzieciach, które utraciły prostotę i niewinność na rzecz fascynacji złem i egoizmem.

Kościół upada, gdy jego dzieci odrzucają miłość i obracają się ku swym własnym drogom.

Kościół upada, ustępując miejsca uzurpatorom, demonicznej karykaturze samego siebie. Zgadzając się, aby Wielka Nierządnica udawał Oblubienicę Baranka. Aby Bestia i Fałszywy Prorok czynili swoje magiczne sztuczki mamiąc dusze. Aby Smok, czerwony Smok, o barwie ognia, strącał kolejne gwiazdy do otchłani, do swego płonącego jeziora „gdzie robak ich nie ginie i ogień nie gaśnie” (Mk 9,48).

Kościół upada w nas – w naszych decyzjach (albo ich braku), ślepocie (gdy nie widzimy kim jesteśmy, skąd wyszliśmy i dokąd dążymy), amnezji (kiedy wymazujemy z pamięci do czego zostaliśmy powołani), głuchocie (gdy zatykamy uszy na Boże wołanie o kogoś, kto by stanął w wyłomie muru, pomiędzy gniewem Pańskim a ludem tańczącym wokół kolejnych złotych cielców).

Kościół upada. Ale Głowa tego Kościoła, choć zakrwawiona i zniekształcona licznymi kolcami cierniowej korony (owego typu wszelkich biskupich mitr) żyje.

Więc Kościół powstanie. W swojej Głowie. W Reszcie.

Dlatego błagając, abyśmy zachowali w sobie smak soli, wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja X
Pan Jezus z szat obnażony.

Wszystkie działania, wszystkie sztuczki i zabiegi, jakie stosuje demon podczas Męki Chrystusa, są powtórzeniem odwiecznych praktyk, jakimi trzyma on w szachu synów człowieczych. Najpełniej widać to w Księdze Hioba. Na samym jej początku pojawiają się dwa pytania, które diabeł kieruje do Boga:

(9) «Czyż za darmo Hiob czci Boga? (10) Czyż Ty nie ogrodziłeś zewsząd jego samego, jego domu i całej majętności? Pracy jego rąk pobłogosławiłeś, jego dobytek na ziemi się mnoży. (11) Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego majątku! Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył».

Hi 1,9-11

To jedno. Upadły Anioł wie jak bardzo zaraził człowieka miłością do materii, do rzeczy, do pomyślności pojmowanej w sposób doczesny.

A potem drugie:

(4) «Skóra za skórę. Wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje życie. (5) Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego kości i ciała. Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył».

Hi 2,4-5

Cała reszta tej Księgi to duchowe rozwinięcie tych dwóch diabelskich pytań, tego demonicznego pragnienia udowodnienia Bogu, że źle zrobił stwarzając tak niewierną istotę jaką jest człowiek a jednocześnie wciągnięcia jak największej liczby ludzi do ognia nieugaszonej nienawiści, jaki płonie dla diabła i jego aniołów.

Na szczycie Golgoty szatan obdziera Syna Maryi z szat, czyli z tego, za czym się kryje każdy z nas, z tego co własne, co przyjemne, za czym możemy się schować, ukryć, co dodaje nam powagi i godności, co ukrywa wszelkie mankamenty ludzkiego ciała i ducha. Czy po zabraniu tego wszystkiego, po ogołoceniu z rzeczy, ludzi, dobrej opinii, życzliwości innych – czy wtedy rzucisz Bogu wymarzone przez demona bluźnierstwo? Żona Hioba krzyczała: «Jeszcze trwasz mocno w swej prawości? Złorzecz Bogu i umieraj!»

A Syn Boży, pozwalając się zbliżyć do siebie złemu duchowi i wręcz oddając mu władzę nad sobą, ogołocony i upokorzony – milczy.

Błagając, abyśmy się umieli w tym milczeniu odnaleźć, wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja XI
Pan Jezus przybity do krzyża.

W urąganiach, jakie docierają do uszu Ukrzyżowanego są nasze głosy. A może inaczej – to, co było wypowiedziane ze strony złoczyńcy, wiszącego obok naszego Pana, ze strony kapłanów i starszyzny, tłumu, czy rzymskich żołnierzy, to wszystko, na co stać było znieprawione serce człowiecze i przewrotną inteligencję starodawnego Węża – to samo obecne jest w nas. Ta sama szydera, rechot, niewiara i tchórzliwa prowokacja. To samo próbowanie Boga, aby wyszedł z pozorów miłości i odpłacił nam pięknym za nadobne.

„Kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi, i plugawy niech się jeszcze splugawi, a sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci!” (Ap 22,11).

Dopuszcza więc Bóg codzienne urąganie. Na to zewnętrzne, słyszalne w świecie, burzymy się i utyskiwamy. Na to jednak, które ma miejsce w nas – a każda nie zwalczona pokusa jest diabelskim szyderstwem wobec Zbawcy – nie zwracamy zbytniej uwagi, chyba że wiąże się ono z naszym dyskomfortem. W końcu służyć można tylko jednemu Bogu, nie da się jednako czcić Chrystusa i Mamonę…

W nas pobrzmiewa wołanie o odrzucenia krzyża i zejście z niego. W nas jest nieustanne kuszenie Boga, aby serią cudów potwierdził swe słowa o miłości wobec człowieka. W nas jest domaganie się przejawów władzy królewskiej, która powinna rozwiązać wszystkie problemy w skali makro i mikro. W nas jest wreszcie tępa, bezmyślna bezrefleksyjność tłumu, który tylko stoi i się patrzy. Nie rozważa. Nie zastanawia się. W doskonałej obojętności, za miskę świętego spokoju, pozbawia się mocy własnego intelektu i rozróżniania zła od dobra.

Wobec szyderczych okrzyków demona, które dopuszczamy do serc – wołamy z głębi naszej słabości i bezradności – Jezu ukrzyżowany – wybaw nas!

Stacja XII
Pan Jezus umiera na krzyżu.

 (46) Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eli, Eli, lema sabachthani?», to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (47) Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: «On Eliasza woła». (48) Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. (49) Lecz inni mówili: «Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić».

Mt 27,46-49

Eliasz to ten prorok, który na szczycie Karmelu poddał próbie pięćdziesięciu proroków Baala. Próbie, która zakończyła się objawieniem chwały Boga Jedynego i śmiercią czcicieli demonów. Baal bowiem jest tożsamy z tym, kogo potocznie nazywamy Belzebubem.

Stojący pod krzyżem Jezusa uczeni w Piśmie, obeznani z historią biblijną, korzystając z podobnego brzmienia słów Eli (wezwanie imienia Bożego) oraz Elijahu (proroka Eliasza) szyderczą proponują Ukrzyżowanemu ostateczną rozgrywkę. Niech przyjdzie Eliasz. Niech postawi ołtarz. Niech modli się w imię tego, którego Jezus z Nazaretu czyni się synem. Niech się rozgrywa powtórka z góry Karmel. Niech będzie jasne, kto jest Bogiem – czy ten, którego głosił Nazarejczyk, czy ten w którego imieniu stają kapłani, arcykapłani, uczeni w Prawie i znawcy Pism, faryzeusze i nawet Poncjusz Piłat.

Ale taka próba się już nie dokona. Bóg wybrał inny sposób pokonania pychy demona i jego kłamstw.

Wie o tym Niewiasta milcząco stojąca u przybitych do drzewa stóp swego Syna. Widzi owoc dający życie i prawdziwe poznanie – Krew tryskającą „na żywot wieczny”.

Skoro człowiek wygnany z raju nie miał już dostępu do drzewa mądrości, to Bóg, pragnąc przywrócić mu raj, zasadził na ziemi nowe drzewo mądrości: drzewo krzyża. To właśnie Chrystus ukrzyżowany – jak mówi Paweł Apostoł – „jest mocą Bożą i mądrością Bożą” (1 Kor 1,24). Tak więc to On jest owocem, który trzeba spożyć, aby mieć życie wieczne (J 6,54).

O. M. Ziółkowski, Biblijny ślad „pięty”.

Niewiasta pojmuje to Niepokalanym Sercem. Dlatego o Niej mówi Bóg, do na ciebie i do mnie, jeśli tylko chcemy się garnąć pod krzyż – Oto Matka twoja. Odnajdź mądrość przez Jej serce. Nie w pysze rozumu, ale w wierze i miłości.

Spojrzyj na nas z wysokości Krzyża – wołamy do Ciebie – Jezu, wybaw nas!

Stacja XIII
Pan Jezus zdjęty z krzyża i złożony w ramiona Matki.

Rzymski żołnierz przebija bok Jezusowy. W tym niemalże formalnym kacie stwierdzenia śmierci pobrzmiewa jeszcze jeden szatański element dodania bólu i męki. Już nie tyle Jezusowi – Jego ziemska wędrówka się dokonała a On sam oddał wszystko, co miał do ofiarowania – co Matce, i stojącej na szczycie Golgoty resztce Jego zwolenników. Choć nie połamano Mu goleni, to nie pozostawiono w spokoju zmaltretowanego Ciała. Jakby należało jeszcze postawić kropkę nad „i”, coś dopowiedzieć. Jakby ten, który jest odwiecznym zabójcą i żywi się prochem ziemi, z jakiego Bóg ulepił człowieka, chciał się jeszcze dodatkowo ponasycać dziełem własnej – oraz ludzkiej – nienawiści.

W tym epizodzie jednak wybrzmiewa co innego. Tak, jak w całej Pasji, tak i teraz, z wydarzenia które miało być triumfem śmierci, Bóg wyprowadza triumf życia i łaski. Krew i woda płynące z martwego boku Jezusa są zarówno znakiem Jego śmierci fizycznej (co przyda chwały Zmartwychwstaniu, i będzie dla wielu późniejszych chrześcijan koronnym dowodem, że Pan faktycznie z martwych powstał, a nie popadł w przypominający śmierć letarg) jak i zapowiedzią sakramentalnego zdroju życia dla wierzących w Niego. Dowód śmierci staje się znakiem miłosierdzia! Ta boża zamiana znaczeń jest odpowiedzią na serię demonicznych podmianek, kłamliwych oszczerstw, którymi posługuje się diabeł od czasów Edenu.

Bóg bowiem z każdego zła potrafi uczynić dobro – realne, prawdziwe i owocujące. Diabeł zaś udaje tylko dzieła boże, małpuje i wykoślawia. Diabelska podmianka i przeinaczenie ma krótkie nogi, bo nie jest realna.

Tak oto chwila pozornego triumfu śmierci staja się – i jest dla nas – znakiem trykającego na wieki zdroju życia.

Błagając o umiejętność rozpoznawania źródła bijącego dla nas – abyśmy z nie go zawsze pragnęli czerpać – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Stacja XIV
Pan Jezus złożony do grobu.

Ostatnia stacja Drogi Krzyżowej zawsze będzie przemawiała ciszą i pustką. Zawsze będzie stawiała pytania o wiarę wbrew wszystkiemu i miłość większą aniżeli doświadczenie zmysłów. Nawet my, będący wyznawcami Zmartwychwstałego, wierzącymi w życie wieczne i obcowanie świętych, stajemy przed każdym grobem z bólem, a często tragiczną beznadzieją w sercu. Nawet my widzimy w cmentarzu zakończenie wszystkiego. Kres. Koniec. Martwy punkt, zza którego nic nie widać.

A przecież nie w to mamy patrzeć!

Kiedy Chrystus pytał Martę i Marię gdzie położyły Łazarza nie chciał zapalić znicza przy kamieniu grobowym, ani położyć wiązanki kwiatów. Chciał dokonać tego, co wszyscy nazwali cudem, a co było znakiem odsłaniającym duchową prawdę na temat ludzkiej egzystencji.

Życie nasze zmienia się ale się nie kończy.

Nawet na polecenie otwarcia Łazarzowego grobu siostry, tak zasłuchane i ufne wobec Słów Rabbiego z Nazaretu, zareagowały jakże zdaniem, odsłaniającym jedynie dostępny pułap myśli i skojarzeń. „Panie, już cuchnie”. Jakby chciały powiedzieć – grób to znak zgnilizny śmierci. To jedynie dostępne człowiekowi podsumowanie życia, starań, działań, planów i ambicji, marzeń i pragnień.

A wystarczyło, żeby Syn Boży zawołał – Łazarzu, wyjdź na zewnątrz! I przekleństwo Edenu ustąpiło, a dzieci Adama i Ewy mogły na nowo przestąpić próg nieśmiertelności.

Dlatego czczony do dziś w Jerozolimskiej Bazylice pusty grób Chrystusa ma nam mówić nie tyle o śmierci co o powstaniu z martwych i życiu.

Baranku zabity ale żyjący na wieki – Życie i Zmartwychwstanie nasze – błagamy, znają własne ciążenie ku śmierci i otchłani – przez Twoją bolesną Mękę i Krzyż – przez cierpienia Twej Matki – przez wypełnienie proroctw i zapowiedzi o Twoim zwycięstwie nad szatanem – wołamy – Jezu, wybaw nas!

Zakończenie

Piekło jest pokonane. Szatan wie, że dany mu czas jest ograniczony. Dlatego stara się nasycić swoje nienasycenie ludzkim bólem i nienawiścią.  Pożera więc kolejne dusze, które poddają się mocy jego ognia, spadając w otchłań niewiary i obojętności.

Niepokalana w Fatimie odsłoniła dzieciom piekło, do którego idą dusze biednych grzeszników. Prosiła o modlitwę, post, ofiarę.

Czy przestało nas to obchodzić?

Czy już nie chcemy walczyć pod sztandarem Krzyża w wielkiej bitwie przeciw Nieprzyjacielowi Boga i człowieka?

Tak.

Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy, Odrośl Dawida, tak że otworzy księgę i siedem jej pieczęci.

Ap 5,5

Ale gdzie my będziemy, gdy odezwie się niebiańska pieśń chwały i uwielbienia dla Baranka? Czy ja i ty będziemy mogli zawołać wraz z Niepokalaną, świętymi, i Zastępami duchów czystych:

Baranek zabity jest godzien otrzymać potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć, i chwałę, i błogosławieństwo. (…) Zasiadającemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc, na wieki wieków!

Ap 5,12-13

Za chwilę, podczas Mszy św., staniemy znów u podnóża Golgoty, wobec przebitych stóp Zbawiciela. Za chwilę – o niedoceniona przez nas Łasko Miłosierdzia – znów możesz wrócić myślą do misteriów dających życie. Nawet więcej – możesz mieć w nich udział. Możesz je dotknąć. Możesz się nimi sycić. Oby świadomość tego uderzyła – niczym słowo i kij Mojżesza – w twardą skorupę serc. Oby skruszyły się pod wpływem łez Bolesnej Matki.

Dlatego wołamy – Jezu, wybaw nas!

Droga Krzyżowa 2022

Wprowadzenie

Panie Jezu Chryste!

Staję dziś przed Twoim krzyżem.

Mało jest we mnie teraz współczucia Twojej Męce. Nie umiem Cię pocieszyć, rzadko o tym myślę. Moje serce jest kamienne, chore…. 

Panie, Ty wszystko wiesz. Ty wiesz…

por. J 21,17

Szukam lekarstwa na moje zwątpienie i zniechęcenie. Na moją bezradność wobec własnych grzechów. Na pychę i chęć samostanowienia. Na nieczystość i nieugaszony ogień pożądliwości. Na złość i niechęć do braci. Na demoniczny egotyzm, owo Augustyńskie “zakrzywienie ku sobie”. Na nieliczenie się z Tobą…

Wiem, że Kościół woła w tym czasie: “Uzdrów mnie, Panie, lekarstwem pokuty”. Ale ja nawet pokutować nie umiem… Nie kocham na tyle, aby się skruszyć z miłości, i nie żałuję na tyle, żeby błagać o przebaczenie. Nawet nie boję się potępienia na tyle, żeby zatrwożył mnie obraz, jaki ukazał Pani Fatimska pastuszkom… 

W kamiennym sercu mieszka zimna obojętność.

Chwytam się więc Twego krzyża, zbierając w sobie resztki ufności w Twoje Słowo. Ono odsłania Ciebie. Ukazuje jaki jesteś. Ukazuje Twoje serce – tak inne od mojego – żywe! Odsłania Twoje zranienia. 

Nie chcę – przynajmniej przez te kilkadziesiąt minut – wpatrywać się w swoje rany. 

Szukam lekarstwa w Twoich.

Ufam temu, co napisał Twój Apostoł:

On sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – [krwią] Jego ran zostaliście uzdrowieni.

1 P 2,24

Uzdrów, mnie Panie, lekarstwem ufności w moc ran Twoich…

Zmiłuj się nade mną, Panie, bom słaby; ulecz mnie, Panie, bo drżą kości moje!

Ps 6,3

Stacja I

Pan Jezus na śmierć skazany.

Zaparliście się Świętego i Sprawiedliwego, a wyprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Zabiliście Dawcę życia…

Dz 3,14-15

Skazanie Boga na śmierć rozpoczyna się w każdym z tych licznych momentów, w których zaczynam  – choćby na chwilę – udawać, że On mnie nie dostrzega. Zamykam oczy duszy – niczym małe dziecko, które schowane pod kołderką wyobraża sobie, że jak się zakryje z głową i zamknie oczy, to zniknie – i dopuszczam do siebie słodko kuszącą myśl o grzechu. Co prawda sumienie zadrży rozpaczliwą walką o prawdę na temat tej sytuacji, ale odbieram ją, jako nic nie wnoszące zadawanie mi bólu. Prawdy nie zaneguję, ale znowu (znowu, i znowu) udam, że ona mnie nie widzi, że chwilowo wypadłem z pola jej zainteresowania. I wtedy dopuszczę kolejną myśl o grzechu. I jeszcze jedną. I następną. I że – te słynne i chyba ulubione słowa szatana: “Nic się nie stanie…” 

A jednak coś się dzieje. 

Zdrada, lenistwo, cudzołóstwo, obżarstwo i pijaństwo, pycha, egoizm, zaślepienie… Tę listę można ciągnąć. A pod tą masą obrzydliwości zabita boża łaska. I to wszystko we mnie. I pewnie też w tobie.

Bóg zabity w duszy ludzkiej pozbawia ją wszelkiej siły witalnej, sprawiając, że cuchnie, niczym zmarły Łazarz z Betanii (Por. J 11,39). System duchowego zakłamania jest jednak tak wielki, że smród rozkładu wnętrza nie robi wrażenia na władzach duszy. Wola jest sparaliżowana kolejnym pragnieniem rozkoszy czy korzyści związanych z grzechem, intelekt zaś produkuje argumenty na rzecz trwania w morderczej symbiozie ze złem.

Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku śmierci?

Rz 7,24

A Duch wtedy podpowiada, na przekór zniechęceniu i beznadziei, na przekór pustce, unoszącej się nad wodami duszy, na przekór codziennym wyrokom wydawanym na Łaskę:

Jeżeli nie uwierzycie, że JA JESTEM, pomrzecie w grzechach swoich.

J 8, 24

Więc chcę na to odpowiedzieć, u progu tej drogi:

Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!

Mk 9,24

Stacja II

Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona.

I wyprowadzają Go, aby Go ukrzyżować.

(Mk 15,20b)

Drugi Ewangelista zwykle opisuje wydarzenia Męki używając czasu przeszłego, tu jednak używa czasu teraźniejszego. To tak, jakby Pan, w wiecznym “teraz”, był nieustannie prowadzony na śmierć. I do tego może odnosić się Jego “Ja Jestem”.

Owo “wyprowadzenie” zostało oddane greckim słowem εξαγουσιν (eksagousin), które Stary Testament (i znowu w czasie teraźniejszym) używa tylko raz jeden – w księdze proroka Ezechiela:

Oto jednak zostanie w niej resztka, którą wyprowadzają (εξαγουσιν – eksagousin) – synowie i córki. Oto oni wyjdą do was i zobaczycie ich drogę i czyny, a wy będziecie pocieszeni z powodu tego nieszczęścia, które sprowadziłem na Jerozolimę – wszystkiego, co sprowadziłem na nią.

(Ez 14,22)

Resztka ocalonych jest wyprowadzana z niewoli babilońskiej, owego nowego Egiptu, synonimu dopuszczonego przez Stwórcę zniewolenia grzechem. Chrystus zaś – nowa Reszta –  jest prowadzony z pretorium Piłata, miejsca niesprawiedliwości i tchórzostwa na Golgotę, miejsce ukrzyżowania. Czy aby na pewno? Tak naprawdę przecież Jezus jest wyprowadzany przez swego Ojca do miejsca wiecznej chwały, “miejsca odpoczynku”, jak powie św. Paweł w Liście do Hebrajczyków, a Golgota i Grób w ogrodzie są tylko krótkimi przystankami. Napisałem, zgodnie z biblijną intuicją, “wyprowadzany”. Tak. Każdy z uczniów Chrystusa, który chce współtworzyć ową tajemniczą Resztę ze swym Mistrzem, w jakimkolwiek momencie dziejów świata, musi zostać “wyprowadzony” na drogę ku chwale. Przez krzyż.

Wolność Resztki, wspomnianej w proroctwie Ezechiela, zawiera się w śmierci Mesjasza. Los Resztki jest zapowiedzią losu Mesjasza. Wartość Resztki w oczach bożych jest równa wartości Mesjasza. I Resztka bowiem, i Mesjasz, dzięki swej wierności uzyskują obietnicę ostatecznego ocalenia – nie tylko dla siebie, ale także dla swego potomstwa. Reszta natomiast ocali “swoich synów i córki” (Ez 14,16)… Syn Boży, biorąc krzyż, oraz ustanawiając uobecniające Jego Mękę Misterium Ofiary i Uczty, ocala zastępy swych braci – czyli tych, którzy Mu uwierzą i będą pełnić wolę Ojca – po kres czasów.

Chcę być w Resztce! Chcę być w Synu Bożym!

Stacja III

Pierwszy upadek Pana Jezusa.

Oto Ten został dany (dosł. leży), na upadek i powstanie wielu w Izraelu – oraz jako znak, któremu się sprzeciwiają.

(Łk 2,34)

Choć grecki wyraz κειται (keitai) tłumaczy się na ogół jako “został dany”, to dosłowne brzmienie – leży – przemawia do mnie bardziej. Mimo, że Symeon mówi tu o leżącym na rękach Matki Niemowlęciu, ja widzę tu zapowiedź Pana leżącego pod ciężarem krzyżowej belki.

Zakrwawiony Chrystus leży przywalony ciężarem moich grzechów. Być może w tej scenie jeszcze bardziej jest znakiem miłości Boga do grzesznego człowieka – zbity, bezsilny, upodlony. Wielu potknie się o tego leżącego Skazańca i upadnie, “a upadek ich będzie wielki” (Mt 7,27). 

A pośród owych “wielu” jestem i ja. Sam się co i rusz potykam o Leżącego, o Sługę Pańskiego, potykam się o Jego Mękę, o Krzyż, o Arma Christi. Potykam się – bo o Nim zapominam. Za każdym razem doznaję rozdwojenia – chciałbym iść śmiało, bez upadków, a jednocześnie boję się, że kiedyś przyjdzie moment, gdy się już nie potknę i podepczę tę Ofiarę…

Najbardziej niezwykłe, a zarazem przedziwnie codzienne (jak codzienny może być ludzki upadek) jest to, że to nie ja dźwigam Umęczonego z Jego krzyżem, ale to On znajduje tyle siły aby mnie dźwignąć, mimo, że się przecież wyrywam. 

I oto znów się zapatrzyłem w siebie, i znów się potykam, i znów padam jak kłoda obok Skazańca. I trudno mi wstać samemu, by iść z mrokiem w sercu, obojętnie, z wyuczonym chłodem, gdzieś przed siebie. Nie umiem tak chodzić. Nie mogę też udawać, że On tam nie leży.

Panie Jezu, leżący pod ciężarem mojego grzechu!

Chciałbym – czy wolno mi tak chcieć?! Wybacz zuchwałość! – spocząć na Twoim sercu, niczym Jan podczas Ostatniej Wieczerzy. Jeśli gdzieś mam leżeć to tam, wsłuchany w Słowo Miłości, w lekcję dającą życie, w naukę prowadzącą do zmartwychwstania i posłuszeństwa Tobie.

A potem, dodaj mi siły, abym wstał, aby nieść w sobie, w swoim ciele, Twój Krzyż – znak sprzeciwu dla wielu.

Stacja IV

Pan Jezus spotyka swą Matkę.

Wtedy przyszli do Niego Jego Matka i bracia, lecz nie mogli dostać się do Niego z powodu tłumu.

(Łk 8,19)

Teraz, na drodze krzyżowej, znowu nie mogła “dostać się do Niego z powodu tłumu”.

Stanął Jej na drodze ów motłoch znany wszystkim epokom. Kłębowisko ludzkie, które musi się nasycić widokiem krwawej miazgi. 

Dla tego tłumu oczy są jak usta, a pamięć jak bezdenny żołądek. Muszą spoglądać, zerkać, patrzeć, gapić się – jedni z lekko skrywanym wstrętem, inni bezczelnie i bezwstydnie. 

Jedni czekając ostatecznego upadku swej ofiary, sępim, cierpliwym, a jednocześnie pustym spojrzeniem pilnują ostatecznej godziny przejścia, aby ogłosić swoje spełnienie. 

Inni, z trudem chowają satysfakcję, jakby chcieli powiedzieć “a nie mówiłem”, ale się trochę bali tak ostentacyjnego okazywania swych myśli, być może przyzwyczajeni do permanentnego udawania, pełni pożądania krwi, ale zbyt tchórzliwi, by żyć nim na co dzień. 

Są i tacy, którym wyrzuty sumienia zamykają powieki, ale nic nie zrobią, aby ruszyć się z miejsca, będą stali niczym mury rozpadających się świątyń – aż wszystko runie ostatecznie i zakończy ich beznadziejną egzystencję. 

Jeszcze inni nadają impet motłochowi, są jego sercem i krwioobiegiem, wiecznie głodni, wiecznie spragnieni, wiecznie głośni, wiecznie pewni siebie – zapewne tacy sami, z identycznym rykiem głupiego “ego”, będą zaludniali nieskończone przestrzenie Otchłani. 

Niektórzy zaś udają, że znależli się w tym tłumie przez przypadek, tylko przechodzili, tak naprawdę są przyzwoitymi ludźmi, same Weroniki i Szymony, a teraz to tak tylko, na momencik sobie popatrzą, czy to źle? 

W ten sposób wszyscy się karmią i napawają widokiem zhańbionego Obrazu Boga (ale i prawdziwego człowieka), aby tylko wiecznie głodny bóg ich istnienia, żołądek – pożądanie, choć trochę przestał domagać się strawy. Takie są – wtedy, na arenach czy ulicach; i teraz, w sieci, telefonie czy telewizji – jedyne igrzyska małodusznych… Jedyna rozrywka…

Kłębiący się tłum wielorakich pożądań oddziela Matkę od Syna, skazując Go na samotność, a w Jej Przeczyste Serce wbijając miecze boleści – jeden za drugim.

A w tym tłumie – my.

Matko ponad wszystko świętsza
Rany Pana aż do wnętrza
W serce me głęboko wpój

Cierpiącego tak niezmiernie
Twego Syna ból i ciernie
Niechaj duch podziela mój

Spraw niech leję łzy obficie
I przez całe moje życie
Serce me z Cierpiącym wiąż.

Stacja V

Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi.

A gdy Go prowadzili, chwyciwszy jakiegoś Szymona z Cyreny, który szedł z pola, włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem.

Łk 23,26

Królestwo Niebios podobne jest do skarbu ukrytego w roli, który człowiek znalazł, ukrył, uradowany odszedł, sprzedał wszystko, co ma, i kupił tę rolę.

Mt 13,44

Scena z Szymonem z Cyreny wydaje się pozornie przeczyć słowom Pana:

Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, weźmie swój krzyż na siebie codziennie i naśladuje Mnie.

Łk 9,23

Szymon nie bierze przecież swego krzyża, ale Jezusowy, nie czyni tego z własnej woli, ale zostaje pochwycony i niejako przymuszony do tej krwawej eskapady. Może właśnie dlatego mogę się w tym Szymonie odnaleźć. W końcu najczęściej bywa tak, że krzyż spada na mnie znienacka, nagle, zastając nieprzygotowanym na mozolne uginanie się pod jego ciężarem. Zostaję pochwycony przez cierpienie, którego nie zapraszałem, ani go nie chciałem. Ktoś mi wkłada na ramiona ciężar, za którym nie tęsknię. Czyjaś wola kieruje moje kroki w stronę, o której bym nawet nie pomyślał. Zostaję złapany, prowadzony, przytrzymany i jedyne co mogę zrobić – a czego, z oczywistych przyczyn, nie mógł zrobić Szymon – to poszukanie u Pana sensu tego, co się dzieje. 

Jak wiemy, z przekazów innych ewangelistów, człowiek z Cyreny, a przynajmniej jego synowie, zapewne odnaleźli głęboki sens tego przymusu, jaki stał się w owo jerozolimskie piątkowe przedpołudnie, podczas powrotu z pola. Odkryli w sytuacji trudnej, narażającej na zaciągnięcie rytualnej nieczystości w przeddzień święta Paschy, palec boży. Szymon mógł zrozumieć, że za rękami żołdaków i ich wolą, kryłą się inna Wola, ta, która kazała niewinnemu Skazańcowi idącemu na Golgotę dźwigać krzyż. Po czasie może rozpoznał, że ta Wola, skruszyła kamienne serce człowieka z Cyreny, aby na zawsze biło tylko dla Króla Królów.

Jest wielkim skarbem, podobnym do tego, jaki odnalazł na polu bezimienny kupiec z Pańskiej przypowieści (nie jest nigdzie napisane, że nie pochodził np. z Cyreny…), odkrycie w przymusie codzienności, w owych licznych sytuacjach, które stawiają mnie i ciebie pod ścianą, sensu głębszego, aniżeli ten, jaki narzucają emocje.

Stacja VI

Weronika ociera twarz Pana Jezusa.

I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już [odtąd] nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już [odtąd] nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły.

Ap 21,4

Z czego Weronika otarła Najświętsze Oblicze? 

Co na nim było? 

Krew? Pot? Łzy? 

My, którzy byśmy chcieli, aby ktoś otarł nasze twarze, nie chcemy – o jak bardzo nie chcemy – tego, co się na nich znajduje. Nie chcemy, ani potu, ani krwi, ani łez. Nie chcemy zmarszczek, skaz, krost. Nie chcemy oznak cierpienia, ani oznak przemijania. Nie chcemy bruzd wyżłobionych od łez, ani czerwonych powiek. 

Chcemy natomiast, aby nasze oblicza pozostały czyste, jaśniejące, piękne, gładkie, nietknięte wysiłkiem, ani bólem. Chcemy królować, a nie służyć. Chcemy obfitować, a nie doświadczać biedy. Chcemy być piękni, a nie oszpeceni ranami. Chcemy być podziwiani, radośni, uśmiechnięci.

Na Jego Twarzy znalazły się znaki wszystkich bólów ludzkich, jakie zadał człowiekowi grzech i szatan. 

Nie miał on wdzięku ani też blasku, aby [chciano] na niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał.

Iz 53,2

I choć odwracamy spojrzenia od tego, co nam wstrętne, a więc także i od cierpienia, to może jednak, wpatrując się w Święte Oblicze Pana, dostrzeżemy Jego pełne mądrej i pokornej miłości spojrzenie. 

Chryste!

Panie umęczony, z chusty Weroniki i z Manopello, z Mandylionu i z Całunu Turyńskiego, z ikon i obrazów pasyjnych!

Chryste o Obliczu oplutym i obitym!

Spojrzyj na mnie, przez swe łzy, spojrzeniem pełnym miłości! Popatrz tak, jak popatrzyłeś na bogatego młodzieńca, który odchodził, bo “miał wiele posiadłości”.

Oby kamień w mojej piersi pękł pod wpływem Twego spojrzenia.

Stacja VII

Pan Jezus upada pod krzyżem po raz drugi.

Skoro więc [Jezus] rzekł do nich: Ja Jestem, cofnęli się i upadli na ziemię.

J 18,6

Jestem robak a nie człowiek, pośmiewisko ludzi i wzgarda pospólstwa.

Ps 22,7

Kilkakrotnie zdarzało się, że wrogowie Jezusa doświadczyli mocy Jego autorytetu – tak było gdy przemawiał w świątyni; tak też było, gdy stanął w Ogrójcu naprzeciw zgrai, która przyszła Go pojmać. 

Padli na ziemię, na twarz, może wbrew sobie, na przekór pragnieniom i przekonaniom. Boski blask – nieważne czy widzialny, czy tylko doświadczalny w duszy – zmusił zbydlęconych ludzi do ugięcia się przed Panem. Podobnie było w Rimini w 1227 r., kiedy św. Antoni Padewski nakazał osłu oddać pokłon Chrystusowi obecnemu w Najświętszym Sakramencie. Bezrozumne (czy aby na pewno) bydlę ukorzyło się wobec żywego Boga. Dziś, wielu ochrzczonych wydaje się być w gorszym stanie, aniżeli ów średniowieczny osioł czy oprawcy z Ogrójca…

Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?

Łk 18,8

Zamiast życia w skrusze i ukorzeniu wobec Boga, wybieram życie ewangelicznego bogacza – “dzień w dzień świetnie się bawiąc”, nieustannie pragnąc “czuć się dobrze”, chcąc uciekać przed trudem, szukać nowych dróg zapomnienia o troskach, nosić purpurę i bisior przysługujące raczej Królowi Królów, wręcz obnosić samego siebie (niczym cenną relikwię) w lśniących szatach. A przecież ten, co tak się nosił, padł stoczony przez robactwo, jak głoszą Dzieje Apostolskie…

W oznaczonym dniu Herod, ubrany w szatę królewską, zasiadł na tronie i publicznie przemawiał do nich; lud zaś wołał: Głos to boga nie człowieka. W tej samej chwili uderzył go anioł Pana, ponieważ nie oddał chwały Bogu; potem stoczony przez robactwo, oddał ostatnie tchnienie.

Dz 12,21-23

My jednak, nie bacząc, że możemy paść nieodwołalnie, obalamy na ziemię Króla i Pana. Stajemy nad Nim z tryumfalną miną, domagając się czynów służebnych wobec naszych utytłanych grzechem dusz. A On, skazany przez nas na bycie robakiem, spełnia owe posługi – do czasu, gdy przyjdzie jako Sędzia sprawiedliwy. Ii wtedy pojmiemy co oznaczało Jego Słowo: Ja jestem…

Stacja VIII

Pan Jezus spotyka płaczące niewiasty.

Za Nim szła wielka rzesza ludu i niewiasty, które nad Nim płakały i lamentowały. Jezus odwrócił się do nich i powiedział: — Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade mną, raczej same nad sobą płaczcie i nad swoimi dziećmi. Nadchodzą bowiem dni, w których powiedzą: „Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły”. Wtedy zaczną wołać do gór: „Padnijcie na nas”, a do pagórków: „Przykryjcie nas”, bo jeżeli z zielonym drzewem to czynią, co będzie z suchym?

Łk 23,27-31

Ja jestem winnym krzewem, wy zaś latoroślami. Kto we Mnie trwa, a Ja w nim, ten przynosi wiele owocu, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Jeśli ktoś we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak latorośl i uschnie. Zbiorą ją, wrzucą do ognia i spłonie.

J 15,5-6

Płakać nad sobą to wielu z nas bardzo lubi. Użalać się nad tym, że nie jesteśmy tacy, jak byśmy chcieli. Rozpaczać, że nikt nas nie rozumie i nie dopieszcza. Roztkliwiać się nad własną nędzą. Popadać w smutek i melancholię, bo inni są od nas lepsi, piękniejsi, zdolniejsi, bogatsi, szczęśliwsi. Załamywać ręce, że nam zawsze wiatr w oczy wieje i nie mamy znikąd pomocy. Toczyć spłoszonym wzrokiem zranionej łani dookoła z myślą, że może ktoś się domyśli dramatycznego stanu naszych emocji i się nami zainteresuje. Z dramatem wypisanym na obliczu chować się po kątach mieszkania, chciwie wyczekując czyjejś uwagi, którą będziemy mogli odtrącić, podkreślając rozmiary przeżywanego kryzysu.

Tak płakać lubimy, choć z trudem przychodzi nam się przyznanie do tego.

Ale nawet w tym dziecinnym, infantylnym i przepełnionym pychą płaczu, jest obok Chrystus. Jest, choć odrzucony. Obok, bo sami się skazujemy na odcięcie od Niego, pomału usychając. 

A należałoby płakać właśnie nad tym uschnięciem, nad naprawdę przerażającym, smutnym i pełnym autentycznej rozpaczy losem suchej gałązki winnego krzewu, która nie chce dawać owocu nawrócenia, nie chce płonąć gorliwą miłością, nie chce czerpać soków z zieloności winnicy, nie chce być tym kim jest, tylko marzy o byciu tym, kim nigdy nie może się stać.

Może dni wołania do gór i pagórków, może plaga za plagą spadająca na “łona, które rodziły i te, które nie rodziły”, może obłożenie nawozem suchego drzewa, może te wszystkie ingerencje wyciągniętej ręki Stwórcy nad stworzeniem spowodują skruchę, pokutę i przemianę?

Uczyń tak, Panie, płaczący nad nami – swoją ukochaną Jerozolimą…

Stacja IX

Trzeci upadek Pana Jezusa.

A Szaweł, dysząc jeszcze groźbą i mordem względem uczniów Pana, przyszedł do arcykapłana i wyprosił sobie od niego listy do Damaszku – do synagog – aby, jeśliby znalazł jakichś zwolenników Drogi, zarówno mężczyzn jak i kobiety, mógł ich związanych przyprowadzić do Jerozolimy. I stało się, gdy szedł i zbliżał do Damaszku, że nagle otoczyło go światło z nieba, a gdy padł na ziemię, usłyszał głos mówiący do niego: Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz? I odpowiedział: Kim jesteś, Panie? A On: Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz; ale powstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić.

Dz 9,1-6

Kiedy upadł Szaweł? Wtedy, gdy dyszał żądzą mordu, czy wtedy, gdy poraziła go jasność Pańska?

Kiedy upadasz? Wtedy, gdy doświadczasz upokorzenia, gdy musisz się nagiąć do woli drugiego człowieka? Gdy doświadczasz niezrozumienia lub przykrości? Gdy wydaje ci się, że wszyscy na ciebie dybią, czekają na twoje potknięcia? Gdy musisz zrobić coś wbrew sobie i skręca cię w środku na samą myśl o tym? Wtedy, gdy wszystko nie idzie po twojej myśli?

Dlaczego upokorzenia i słabość natury przeżywasz bardziej, niż prawdziwy upadek, którym jest grzech – świadoma żądza wywyższenia siebie ponad przylgnięcie do miłości prawa Pańskiego?

Szaweł zrozumiał w pewnym momencie, że tak naprawdę powalony był wtedy, gdy obrócił swą gorliwość przeciw uczniom Jezusa. Pod Damaszkiem to nie był upadek. To było rozpoznanie stanu faktycznego – bezmiaru pychy, ślepoty i skupienia na sobie. Upokorzenie – leżenia w pyle drogi, pozbawienia wzroku i skazania na pomoc innych – było niezbędnym środkiem leczniczym dla duszy przyszłego Apostoła Narodów.

Powalony na ziemię Golgoty Pan, wydrwiony i wyśmiany, z powiekami sklejonymi krwią, zdany na kopniaki i poszturchiwania żołnierzy, bierze na siebie ślepą pychę wszystkich zakochanych w sobie…

I toruje drogę.

Stacja X

Pan Jezus z szat obnażony.

Ja jestem chlebem życia; ten, kto przychodzi do Mnie, nigdy już nie zazna głodu, a ten, kto wierzy we Mnie, nigdy już nie zazna pragnienia.

J 6,35

Ja jestem światłem świata; kto idzie za Mną, nigdy nie będzie błądził w ciemności, lecz będzie miał światło życia.

J 8,12

Ile już było w twoim i moim życiu przespanych Adoracji… 

Ile już było godzin spędzonych przed Najświętszym Sakramentem, w których kontemplowaliśmy ból własnych kolan… 

Ile było czuwań, Jerych, nawiedzeń Żywego Boga, w których liczyło się nasze ego, ale nie liczył się On.

Chleb żywy, który z nieba zstąpił…

Może dlatego wciąż jest On fragmentem mięśnia sercowego w stanie agonii? Żywą tkanką wiecznie konającego? 

Wtedy, na Golgocie, gdy zdarto z Niego szaty, stanął odsłonięty – zbite Ciało w monstrancji żywej Krwi, która na nowo trysnęła z niezliczonych ran. A ludzkie reakcje były naszymi reakcjami – odwrócone spojrzenia, znudzenie, brak zainteresowania, niecierpliwość “kiedy się to skończy”, bez wdzięczności, bez czci, bez miłości.

I tylko Matka, Jan i kilka niewiast… Jak dobrze, że i teraz, gdy ukazuje się Najświętsze Ciało, zawsze obok eucharystycznego Króla jest Jego dwór. Inaczej – mimo naszej fizycznej obecności – byłby sam.

Chlebie żywy, Manno prawdziwa, Światłości świata, Baranku zabity, ale żyjący – gdy patrzę na Twe Ciało, odsłonięte, choć zakryty postacią chleba, niech choć jedna kropla Twego potu z kalwaryjskiej drogi (o kroplę Krwi nie proszę, bom niegodny) dotknie mej duszy, abym przejrzał. I choć wiem, że blask bijący z Twych ran i sińców może mnie oślepić, to proszę, niech się przebije to światło przez ciemności, jakie sam na siebie ściągam.

Daj, abym patrzył naprawdę na Ciebie, a nie na siebie!

Daj, proszę, nie łaknął, ani nie pragnął niczego innego, poza tym, co Ty dajesz ze swej świętej woli!

Daj, abym pojął mowę Twych ran, i zaufał. 

I uwierzył.

Stacja XI

Pan Jezus przybity do krzyża.

Kto bowiem jest większy? Czy ten, kto spoczywa przy stole, czy też ten, kto usługuje? Czy nie ten, kto spoczywa przy stole? Ja jednak jestem pośród was jak ten, kto usługuje.

Łk 22,27

Wy zwracacie się do Mnie: Nauczycielu i Panie; i słusznie mówicie, bo Nim jestem.

J 13,13

To jest bardzo wygodne – rozważyć pokorę i służebną postawę Pana czy Jego Matki, a potem iść, i wydawać rozkazy innym, dawać “odczuć swą władzę”, pomanipulować, poszantażować własnymi stanami emocjonalnymi, powyżywać się na kimś dając upust własnym frustracjom, pokrzyczeć, lub może odwrotnie zniżyć teatralnie głos do znaczącego szeptu okraszonego odpowiednio zbolałą miną, objawiając tym samym niezadowolenie.

Ukrzyżowany jest Sługą. 

Tak. 

Ale nie po to, abyśmy traktowali go jak ścierkę, roszczeniowo żądając usługi rozgrzeszenia, komunii, czy spełnienia naszych zachcianek. On służy z wysokości krzyża, bo tylko tak może nas nauczyć pokory i miłości. Dał się przybić nie po to, abyśmy tylko – niczym lud na Golgocie – “stali i patrzyli”, ale po to, abyśmy pozwolili się także przybić do krzyża.

Aby “ukrzyżować swoje ciało z jego namiętnościami”.

Aby “jeden drugiego brzemiona nosić”.

Aby “umywać sobie nawzajem nogi”.

Aby “niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa”.

Aby “uważać jedni drugich za wyżej stojących od siebie”.

Aby “mieć na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich”.

Aby “znosić słabości tych, którzy są słabi, a nie szukać tylko tego, co dla nas dogodne”.

Aby “znikła spośród nas wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz z wszelką złością”. 

Aby “przebaczać sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie”.

Aby miłować…

Przybity do krzyża Nauczycielu i Panie, nie mam już wiary we własne siły. Tak często, codziennie, na nowo traktuję drugiego człowieka jak przedmiot. Wyżywam się na nim. Oskarżam. Osądzam. Skazuję. Obarczam.

Zmiłuj się nade mną i – z cierpliwością, którą tylko Ty masz – ucz mnie Siebie. Twojej pokornej drogi służby.

Stacja XII

Pan Jezus umiera na krzyżu.

A po Jego wejściu do domu, niewidomi ci podeszli do Niego. Jezus ich zapytał: Czy wierzycie, że jestem w stanie to uczynić? Odpowiedzieli: Tak, Panie!

Mt 9,28

I rzekł Zasiadający na tronie: Oto czynię wszystko nowe. I mówi: Napisz: Słowa te wiarygodne są i prawdziwe.

Ap 21,5

Staję pod Twoim Krzyżem, Panie Jezu!

Wiem kim jestem – nędznym grzesznikiem, który tyle razy obiecywał Ci walkę z grzechem, ze słabością natury, ze złymi skłonnościami. 

Wiem, kim Ty jesteś. Bogiem tak dobrym, że dla mojego zbawienia wziąłeś na siebie moje nieprawości, aby je przybić do tego drzewa. Abym żył.

Za każdym razem, gdy sobie to uświadamiam – drżę.

Za każdym razem – dotykam rzeczy niepojętej!

Jak mam uwierzyć, że tak możesz mnie kochać? Tyle razy Cię zawiodłem, tyle razy zniszczyłem świątynię w mym sercu, tyle razy zlekceważyłem Twoje Słowo…

Tyle razy pewnie to uczynię…

Niepojęta jest Twoja Boże pasja, jaką masz do grzesznego człowieka!

Ale wierzę Twej miłości. Wierzę, że możesz “to uczynić”. Wierzę, że jesteś mocen przezwyciężyć grzech i śmierć we mnie. Wierzę, że możesz dotknąć przebitą dłonią skały we mnie i wytryśnie źródło dla braci i sióstr, dla męża i żony, dla dzieci i przyjaciół. 

Wierzę, że Twoja miłość poruszy kamień! Tak. Słowa te wiarygodne są i prawdziwe!

Wzmocnij wiarę moją!

Stacja XIII

Pan Jezus zdjęty z krzyża i złożony w ramiona Matki.

Jezus natomiast natychmiast zwrócił się do nich: Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!

Mt 14,27

Mówię wam to teraz, zanim się to stanie, abyście, gdy się to stanie, uwierzyli, że to Ja jestem.

J 13,19

Było, że fale morza Galilejskiego zalewały małą łódź apostolską. Uczniowie wpadli w panikę. Zwątpili. “Panie nic Cię nie obchodzi, że giniemy?” Ale Pan zgromił Słowem szalejącą nawałnicę. (Mk 4,38)

Było, że w podobną burzę byli sami. A dookoła groza śmierci, wycie fal i wiatr przeciwny. A On przyszedł do nich po wzburzonych wodach i myśleli, że to zjawa. Lęk skoczył im do gardeł. Ale Pan do nich przemówił. (Mt 14,27)

Było, że ślepiec żebrzący u bram Jerycha zdarł już sobie gardło krzycząc do przechodzącego Pana. Wiedział, że tylko Jezus z Nazaretu może przemienić jego nędzną egzystencję w życie godne syna Abrahamowego. Wołał więc nie zważając na upomnienia innych. Nie chciał przestać, choć nie widział skutków swego wysiłku. Otaczała go ciemność i bezradność oraz silny opór rzeczywistości. Ale Pan go zawołał. (Mk 10,49)

Było, że uprzedzał ich:

I nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, duszy zaś zabić nie mogą. Bójcie się raczej tego, który może i duszę, i ciało zatracić w piekle.

Mt 10,28

Oraz:

Potem usłyszycie o wojnach i wieściach wojennych. Uważajcie, nie bójcie się, bo musi się [to] stać, ale jeszcze nie koniec.

Mt 24,6

Czy przypomnieli sobie te czyny i słowa, gdy zdejmowano martwe Ciało z krzyża i wyjmowano gwoździe z rąk i nóg?

Czy wspomnieli na wezwania do odwagi gdy martwa cisza spowiła niebo i ziemię?

Czy powrócili do Słowa pełnego mocy, gdy Słowo wcielone zdawało się być bez życia?

Czy był ktoś, wśród żałobników, owego piątkowego wieczoru, gdy “słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek” (Łk 23,45), kto by przylgnął do mocy Słów Pańskich i im zaufał bardziej, aniżeli temu, co widziały oczy i dotykały ręce?

Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu.

Łk 2,19

Stacja XIV

Pan Jezus złożony do grobu.

JA JESTEM drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.

J 14,6

Zaprawdę, zaprawdę mówię wam, jeśli ziarno pszenicy, które wpadło w ziemię, nie obumrze, pozostaje samo. Jeśli zaś obumrze, przynosi obfity plon.

J 12,24

Kiedyś, na samym początku dziejów, człowiek skuszony przez odwiecznego Nieprzyjaciela, odrzucił rajskie życie, bo zapragnął czegoś większego niż Ogród Eden. Zapragnął być Bogiem. Zapragnął ubóstwić siebie, choć wiedział, że ma ciało z prochu ziemi.

W odpowiedzi na to, Bóg, miłujący swe stworzenie, zapragnął być człowiekiem. Zapragnął marnego i przemijającego ciała. A ponieważ u Niego pragnienie staje się rzeczywistością, przyjął to ciało. 

On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się Człowiekiem. Ukrzyżowany również za nas, pod Poncjuszem Piłatem został umęczony i pogrzebany.

Złożono Go w innym ogrodzie, już nie tym rajskim, raczej marnej namiastce tamtego. W ogrodzie pełnym grobów. Pośród zielonych krzewów przypominających o życiu, zdawało się, że zakrólowała śmierć. 

Zasiał Bóg Ciało swego Syna w głębi ziemi, w jamie grobowej, w mrokach napawajacych każdego człowieka lękiem i poczuciem nieodwracalności .

Tak spełniły się słowa Jezusowe o ziarnie, które musi obumrzeć, aby wydać plon. 

W innym miejscu Pan powiedział: 

Uczeń nie przewyższa nauczyciela ani sługa swego pana.

Mt 10,24

 Pozwól więc Bogu złożyć i swoje ciało, siebie samego, swoje plany i ambicje, pragnienia i myśli, swoją miłość i gorliwość – w głąb ziemi, w Noc Ciemną. Do Groty, która – choć kojarzy ci się z grobem – jest jednak grotą narodzenia.

Pozwól sobie obumrzeć. To jest droga Jezusowa. To jest prawda o życiodajnej śmierci. To jest życie ofiarą wynikającą z miłości. 

Nie szarp się, zaufaj. Bo przecież:

Śmierć zwarła się z życiem i w boju, o dziwy,
Choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy.

Droga Krzyżowa 2019

Stacja I.

Pan Jezus na śmierć skazany.

Zaparliście się Świętego i Sprawiedliwego, a wyprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Zabiliście Dawcę życia… (Dz 3,14-15)

Skazanie Boga na śmierć rozpoczyna się w każdym z tych licznych momentów, w których zaczynam  – choćby na chwilę – udawać, że On mnie nie dostrzega. Zamykam, oczy duszy – niczym małe dziecko, które schowane pod kołderką wyobraża sobie, że jak się zakryje z głową i zamknie oczy, to zniknie – i dopuszczam do siebie słodko kuszącą myśl o grzechu. Co prawda sumienie rozpocznie rozpaczliwą walkę o prawdę na temat tej sytuacji, ale odbieram ją jako nic nie wnoszące zadawanie mi bólu. Prawdy nie zaneguję, ale znowu udam, że ona mnie nie widzi, że chwilowo wypadłem z pola jej zainteresowania. I wtedy dopuszczę kolejną myśl o grzechu. I jeszcze jedną. I następną. I że – te słynne i chyba ulubione słowa szatana: “Nic się nie stanie…”

A jednak coś się dzieje.

Zdrada, lenistwo, cudzołóstwo, obżarstwo i pijaństwo, pycha, egoizm, zaślepienie… Listę można ciągnąć. A pod tą masą obrzydliwości zabita boża łaska. I to wszystko we mnie. I może też w tobie.

Bóg zabity w duszy ludzkiej pozbawia tę duszę wszelkiej siły witalnej, sprawiając, że staje się ona niczym zmarły Łazarz z Betanii:

Już cuchnie, bo jest tu czwarty dzień. (J 11,39)

System duchowego zakłamania jest jednak tak wielki, że smród rozkładu wnętrza nie robi wrażenia na władzach duszy. Wola jest sparaliżowana kolejnym pragnieniem rozkoszy czy korzyści związanych z grzechem, intelekt zaś produkuje argumenty na rzecz trwania w morderczej symbiozie ze złem.

Aż chce się zawołać za św. Pawłem:

Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku śmierci? (Rz 7,24)

Stacja II.

Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona.

I wyprowadzają Go, aby Go ukrzyżować. (Mk 15,20b)

Drugi Ewangelista zwykle opisuje wydarzenia Męki używając czasu przeszłego, tu jednak używa czasu teraźniejszego. To tak, jakby Pan, w wiecznym “teraz”, był nieustannie prowadzony na śmierć.

Owo “wyprowadzenie” zostało oddane greckim słowem εξαγουσιν (eksagousin), które Stary Testament (i znowu w czasie teraźniejszym) używa tylko raz jeden – w księdze Ezechiela:

Oto jednak zostanie w niej resztka, którą wyprowadzają (εξαγουσιν – eksagousin) – synowie i córki. Oto oni wyjdą do was i zobaczycie ich drogę i czyny, a wy będziecie pocieszeni z powodu tego nieszczęścia, które sprowadziłem na Jerozolimę – wszystkiego, co sprowadziłem na nią. (Ez 14,22)

Resztka ocalonych jest wyprowadzana z niewoli babilońskiej, owego nowego Egiptu, synonimu dopuszczonego przez Stwórcę zniewolenia grzechem. Chrystus zaś – nowa Reszta –  jest prowadzony z pretorium Piłata, miejsca niesprawiedliwości i tchórzostwa na Golgotę, miejsce ukrzyżowania. Czy aby na pewno? Tak naprawdę przecież Jezus jest wyprowadzany przez swego Ojca do miejsca wiecznej chwały, “miejsca odpoczynku”, jak powie autor Listu do Hebrajczyków, a Golgota i grób w ogrodzie są tylko krótkimi przystankami. Napisałem, zgodnie z biblijną intuicją, “wyprowadzany”. Tak. Każdy z uczniów Chrystusa, który chce współtworzyć ową tajemniczą Resztę ze swym Mistrzem, w jakimkolwiek momencie dziejów świata by nie był, musi zostać wyprowadzony na drogę ku chwale. Przez krzyż.

Wróćmy na chwilę znów do proroctwa Ezechiela. Wolność wspomnianej tam Resztki zawiera się w śmierci Mesjasza. Los Resztki jest zapowiedzią losu Mesjasza. Wartość Resztki w oczach bożych jest równa wartości Mesjasza. I Resztka bowiem, i Mesjasz, dzięki swej wierności uzyskują obietnicę ostatecznego ocalenia – nie tylko dla siebie, ale także dla swego potomstwa. Reszta natomiast ocali “swoich synów i córki” (Ez 14,16)… Syn Boży, biorąc krzyż, oraz ustanawiając uobecniające Jego Mękę Misterium Ofiary i Uczty, ocala zastępy swych braci – czyli tych, którzy Mu uwierzą i będą pełnić wolę Ojca – po kres czasów.

Stacja III.

Pierwszy upadek Pana Jezusa.

Oto Ten został dany (dosł. leży), na upadek i powstanie wielu w Izraelu – oraz jako znak, któremu się sprzeciwiają. (Łk 2,34)

Choć grecki wyraz κειται (keitai) tłumaczy się na ogół jako “został dany”, to dosłowne brzmienie przemawia do mnie bardziej – mimo, że Symeon mówi tu o leżącym na rękach Matki Niemowlęciu.

Zakrwawiony Chrystus także leży pod ciężarem krzyża, pod ciężarem grzechów. Być może w tej scenie jeszcze bardziej jest znakiem miłości Boga do grzesznego człowieka – zbity, bezsilny, upodlony. Wielu potknie się o tego leżącego Skazańca i upadnie, “a upadek ich będzie wielki” (Mt 7,27). Wielu?

Może jeszcze inaczej. Sam się co i rusz potykam o Leżącego, o Sługę Pańskiego, który bardzo pragnie umyć mi nogi, potykam się o Jego Mękę, potykam się – bo o Niej zapominam. Za każdym razem doznaję rozdwojenia – chciałbym iść śmiało zacznij, bez upadków, a jednocześnie boję się, że kiedyś przyjdzie moment, gdy się już nie potknę i pójdę w nieodwracalne…

Najbardziej niezwykłe, a zarazem przedziwnie codzienne (jak codzienny może być mój i twój upadek) jest to, że to nie ja dźwigam Umęczonego z Jego patibulum, ale to On znajduje tyle siły – wiem, płynącej z miłości. On kocha i wie, że jest kochany przez Ojca! – aby mnie dźwignąć. A nie jest to takie proste…

I oto znów się zapatrzyłem w siebie, i znów się potykam, i znów padam jak kłoda obok Skazańca. I trudno mi wstać samemu, by iść z mrokiem w sercu, obojętnie, z wyuczonym chłodem, gdzieś przed siebie. Nie umiem tak chodzić. Nie mogę też udawać, że On tam nie leży.

Znak na moje życie.

Stacja IV.

Pan Jezus spotyka swą Matkę.

Wtedy przyszli do Niego Jego Matka i bracia, lecz nie mogli dostać się do Niego z powodu tłumu. (Łk 8,19)

Na drodze, którą szedł obarczony krzyżem Jej Syn, też pewnie nie mogła się dostać bliżej Niego. I też z powodu tłumu, owego niezliczonego motłochu wszystkich epok, który musi się nasycić widokiem krwawej miazgi. Dla tego tłumu oczy są jak usta, a pamięć jak bezdenny żołądek. Muszą spoglądać, zerkać, patrzeć, gapić się – jedni z lekko skrywanym wstrętem, inni bezczelnie i bezwstydnie. Jedni czekając ostatecznego upadku swej ofiary, sępim, cierpliwym, a jednocześnie pustym spojrzeniem pilnują ostatecznej godziny przejścia, aby ogłosić swoje spełnienie. Inni, z trudem chowają satysfakcję, jakby chcieli powiedzieć “a nie mówiłem”, ale się trochę bali tak ostentacyjnego okazywania swych myśli, być może przyzwyczajeni do permanentnego udawania, pełni pożądania krwi, ale zbyt tchórzliwi, by żyć nim na co dzień. Są i tacy, którym wyrzuty sumienia zamykają powieki, ale nic nie zrobią, aby ruszyć się z miejsca, będą stali niczym mury rozpadających się świątyń – aż wszystko runie ostatecznie i zakończy ich beznadziejną egzystencję. Jeszcze inni nadają impet motłochowi, są jego sercem i krwioobiegiem, wiecznie głodni, wiecznie spragnieni, wiecznie głośni, wiecznie pewni siebie – zapewne tacy sami, z identycznym rykiem durnego ego, będą zaludniali nieskończone przestrzenie Otchłani. Niektórzy zaś udają, że znależli się w tym tłumie przez przypadek, tylko przechodzili, tak naprawdę są przyzwoitymi ludźmi, same Weroniki i Szymony, a teraz to tak tylko, na momencik sobie popatrzą, czy to źle?

W ten sposób wszyscy się karmią i napawają widokiem zhańbionej ikony (podobieństwa Boga? podobieństwa człowieka?), aby tylko wiecznie głodny bóg ich istnienia, żołądek pożądania, choć trochę przestał domagać się strawy. Takie są – wtedy, na arenach czy ulicach, i teraz, w sieci, czy telewizji – jedyne igrzyska małodusznych…

Kłębiący się tłum wielorakich pożądań oddziela Matkę od Syna, skazując Go na samotność, a w Jej Przeczyste Serce wbijając miecze boleści – jeden za drugim.

A w tym tłumie – my.

Stacja V.

Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Jezusowi.

A gdy Go prowadzili, chwyciwszy jakiegoś Szymona Cyrenejczyka, który szedł z pola, włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem. (Łk 23,26)

Królestwo Niebios podobne jest do skarbu ukrytego w roli, który człowiek znalazł, ukrył, uradowany odszedł, sprzedał wszystko, co ma, i kupił tę rolę. (Mt 13,44)

Scena z Szymonem z Cyreny wydaje się przeczyć słowom, jakie Pan wypowiedział nauczając:

Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, weźmie swój krzyż na siebie codziennie i naśladuje Mnie. (Łk 9,23)

Szymon bowiem nie bierze swego krzyża, ale Jezusowy, nie czyni tego z własnej woli, ale zostaje pochwycony i niejako przymuszony do tej krwawej eskapady. Może właśnie dlatego możemy się w tym Szymonie odnaleźć. W końcu najczęściej bywa tak, że krzyż spada na nas znienacka, nagle, zastając nas nieprzygotowanych na mozolne uginanie się pod jego ciężarem. Zostajemy pochwyceni przez cierpienie, którego nikt nie zapraszał. Ktoś nam wkłada na ramiona ciężar, za którym nie tęsknimy. Czyjaś wola kieruje nasze kroki w stronę, w którą byśmy nawet nie pomyśleli, żeby iść. Zostajemy złapani, prowadzeni, przytrzymani i jedyne co możemy zrobić – a czego, z oczywistych przyczyn, nie mógł zrobić Szymon – to nadanie sensu naszej drodze krzyżowej.

Jak wiemy, z przekazów innych ewangelistów, człowiek z Cyreny, a przynajmniej jego synowie, zapewne odnaleźli głęboki sens owego przymusu w owo przedpołudnie jerozolimskie, podczas powrotu z pola. Odkryli w sytuacji trudnej, narażającej na zaciągnięcie rytualnej nieczystości w przeddzień święta Paschy, palec boży. Szymon mógł zrozumieć, że za rękami żołdaków i ich wolą, kryłą się inna Wola, ta, która kazała Skazańcowi idącemu na Golgotę dźwigać krzyż.

Jest wielkim skarbem, podobnym do tego, jaki odnalazł na polu bezimienny kupiec z Pańskiej przypowieści, odkrycie w przymusie codzienności, w owych licznych sytuacjach, które stawiają nas pod ścianą, sensu głębszego, aniżeli ten, jaki narzucają nam emocje.

A może ów kupiec pochodził z Cyreny?


DROGA KRZYŻOWA 2012

Tu będzie nieco inaczej. To ja zapraszam Ciebie, Jezu. Pójdź ze mną. Nadaj sensu mojej drodze, upadkom i otchłani. Ty wiesz czym jest ludzka samotność i rozpacz. Chcę Ci pokazać każdy przystanek, jaki uczyniło w moim życiu cierpienie. Przemień je w chwałę, nawet, jeśli wydaje mi się to kompletnie nierealne.

Ale dla Ciebie, Cierpiący i Zmartwychwstały Boże, nie ma nic niemożliwego.

STACJA I

Skazany

Niech jęk pojmanych dojdzie do Ciebie; mocą Twojego ramienia oszczędź na śmierć skazanych. (Ps 79, 11)

Jestem skazany.

I choć nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem do końca niewinny, to spora część wyroku, jaki na mnie ciąży, nie jest moim wyborem, ani skutkiem moich win. Dźwigam w sobie pytania, które boję się wypowiedzieć. Wolę uciec w poczucie klęski, w rozpacz, w lęk przed nieuchronnym – przed pustką, jaka wessie mnie bezpowrotnie.

Kto mnie skazał?

Kto stoi za tym wyrokiem?

Kto umywa ręce, odwracając głowę od konsekwencji własnych decyzji, nie patrząc na skazańca?

Czyj grzech wisi nad moją głową, przez którą przebiegają pełne zawstydzenia myśli?

Dlaczego mam wciąż dźwigać w sobie przekleństwo, którego nie wybrałem? Wszyscy odwracają się ode mnie, idą ku sobie, ku sprawom ważniejszym aniżeli nieuchronność mego losu. Czyż mogę ich za to winić? Jestem sam, tu na placu prokuratorskim, gdzie diabeł przebrany w togę Piłata nakazuje mnie chłostać gradem oskarżeń.

Jezu!

Czy mam prawo teraz choć trochę pomyśleć, że jesteś blisko? Że ból, jaki czuję, łączy mnie z Tobą? Wiem, że jest on niczym w porównaniu do Twej niewinnej Męki. Lecz daj mi choć promyk nadziei, że nie jestem tu sam. Że ten ślad na lithostros zostawiła Twoja stopa.

I skoro skazuje mnie los, grzech innego, życie, czy nawet mój grzech – Ty mnie ocal.

STACJA II

Krzyż

 Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. (Łk 14, 27)

Każą iść. I choć wiem, dokąd ta droga prowadzi, to wolałbym jeszcze tak stać w miejscu. Boję się ciężaru, jaki włożą mi na barki. Mam w uszach te słowa o potędze Krzyża, o jego mocy, o poświęceniu, o miłości – i jeszcze bardziej się lękam. Wiem też, że każdy krok będzie dodawał mi ciężaru. Wiem, że częściowo sam jestem sobie winien. Wiem, że nie ucieknę przed tym. Wiem.

Niektórzy mówią – nie zastanawiaj się, po prostu idź; nie myśl, nie zagłębiaj się, nie analizuj. Idź. Tak trzeba.

Nie umiem.

Nie chcę krzyża. Wolałbym uciec.

Momentami tylko, przez krótkie chwile, wydaje mi się, że widzę krwawy ślad na ziemi. Jaśniejący ślad.

I choć nie jestem godzien, chcę przez moment stać się Uczniem.

Jezu!

Nie zostawiaj mnie w tym miejscu, gdy wydaje mi się, że ciężar przygniata mnie do ziemi.

Nie zostawiaj mnie, gdy marzę o śmierci, o ucieczce.

Niech widzę Twoje ślady.

Niech wiem, że jesteś.

STACJA III

Pierwszy Upadek

Jeżeli zaś ich upadek przyniósł bogactwo światu, a ich pomniejszenie – wzbogacenie poganom, to o ileż więcej przyniesie ich zebranie się w całości! (Rz 11, 12)

Był taki moment, gdy wiedziony pokusą po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z własnego grzechu. Nie było miejsca na wykręty, na ucieczki, na wymówki. Brutalna prawda o poszukiwaniu szczęścia poza Bogiem, zabolała, ale i jednocześnie dodała (paradoksalnie) odwagi w owych poszukiwaniach. Czy, gdybym znał skutki owych eksperymentów, to powtórzyłbym je raz jeszcze?

Nie wiem…

A teraz potykam się sam o siebie. O emocje, o pragnienia, o egoizm – bogata jest ta droga w tego typu ostre kamienie.

Może więcej rozumiem, może jestem „bogatszy w doświadczenia” – cóż z tego, skoro nie potrafię jednego i drugiego zaprząc do dobra…

Jezu!

Ty upadałeś pod ciężarem tego, co ja wybieram.

Podnosiłeś się, podczas gdy ja często wolę trwać na ziemi.

Podnieś mnie.

Uzdrów z tego głupiego przekonania, że grzech jest jedyną przestrzenią wolności w moim życiu i jedynym szczęściem, na jakie zasługuję!

Zbierz mnie w całość, gdy się rozsypuję.

 STACJA IV

Matka

Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie. (J 19, 27)

Jakieś czułe spojrzenie. Jakaś troska. Jakiś odruch miłości.

Tylko czemu nie przyjmuje tego do siebie, czemu odwracam głowę, czemu lękam się zalewającej serce fali słodyczy. Jakbym bał się, że ta fala mnie rozsypie, a i tak przecież ciężko.

Czy nie lepiej zamknąć oczy i serce, by iść dalej.

Przecież nie wierzę bym zasługiwał na ten moment – choć go pragnę.

– Maryja zatrzymuje się patrzy smutno, uważnie, aby od tej chwili iść obok. Będzie podnosić z upadków, będzie czuwać, będzie cierpliwie czekać, będzie milczeć. Poda różaniec, nauczy jego siły, pokaże miejsca na drodze, gdzie mniej kamieni. Po prostu – będzie.

Jezu!

Dziękuję Ci za Jej obecność. Dziękuję za Jej milczenie i pokorę. Dziękuję za spojrzenie, które wychwytuje potrzebę mojego serca.

I gdyby jeszcze mogła mnie nauczyć jak kochać! Jak uwierzyć, że kochać mogę i mogę miłości doświadczać!

 

STACJA V

Szymon

Ty bowiem mówisz: Jestem bogaty, i wzbogaciłem się, i niczego mi nie potrzeba, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi. (Ap 3, 17)

Dlaczego mi pomaga? Jaki ma w tym interes? Po co mu targanie moich ciężarów, gdy tyle ma spraw własnych? Takie zadanie sobie wymyślił? Kolekcjonuje czyny własnej doskonałości? Kazali mu? Przymusili? Sam z siebie przecież by tego nie czynił…

Kocha?

Kogo? Przecież, że nie mnie. Jeśli to dla mnie, to zobaczycie wszyscy, ze za chwile będzie miał dosyć. Ja przecież na żadną pomoc nie zasługuję. Żaden człowiek nie ubrudzi rak dla mnie.

Że zbyt mocno w to wierzę? W końcu ileś osób się o to postarało.

Zostaw. Bez łaski.  Pójdę sam.

Jezu!

Widzisz jaką moc ma przekleństwo braku miłości. Jestem podejrzliwy wobec każdego człowieka, który wychodzi do mnie z gestem życzliwości. Ty przyjąłeś pomoc Szymona, chociaż został zmuszony do wzięcia Twego Krzyża. Ty masz serce szerokie, otwarte, ja – jestem małoduszny, nie widzący zbyt wiele poza własnym cierpieniem. A jakiekolwiek porzucenie mnie, choćby nieświadome i najmniejsze jest dla mnie jak potwierdzenie odwiecznej prawdy – nie zasługujesz…

Uratuj mnie z tej choroby!

Przekonaj o miłości!

STACJA VI

Weronika

Odpowiedziała Rut: Nie nalegaj na mnie, abym opuściła ciebie i abym odeszła od ciebie, gdyż: gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam, twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem. (Rt 1, 16)

Nie sądzę, żeby wiele rozumiała z tego, co tu się dzieje, co dzieje się we mnie. Porusza mnie to, że się mnie nie boi, że podchodzi śmiało, że nie zrażają jej kolce, ani obraz maszkary, jaki stanowię w tej chwili. Ona ma dar – nie zatrzymuje się na tym co zewnętrzne, szuka głębiej. Wielu, na przykład ja sam, tego nie potrafi. Czyżby starała się zrozumieć? Czyżby nie odrzucała zbyt łatwo tego pośmiewiska jakim jestem? Czyżby jej – zależało? Czyżby widziała w mojej twarzy obraz Innego i tak mocno uwierzyła w ten wizerunek, że jest gotowa zaryzykować odrzucenie?

Nie odrzucę jej. Mam wrażenie, że jest szczera w swym porywie. W swej… miłości?

Jezu!

To pięknie brzmi: „widzieć w bliźnich Twój obraz”. Trudno mi zdobyć się na gest Weroniki. Nie umiem się przebijać do drugiego człowieka. Boje się ran, jaki może mi zadać. Dlatego nie podchodzę, omijam, odwracam wzrok.

Posyłaj do mnie liczne Weroniki, abym w ten sposób nauczył się miłości. A jeśli może nie uda mi się wejść na ten poziom bycia z kimś drugim, to chociaż – przez ich świadectwo – przekonaj mnie, że miłość istnieje.

STACJA VII

Drugi Upadek

Lecz opieka faraona będzie dla was zawstydzeniem, a pohańbieniem ucieczka w cień Egiptu. (Iz 30, 3)

Leżeć, leżeć, nie wstawać. Tak mi dobrze. Wszystko gdzieś znika, nie ma trudu, nie ma samotności, nie ma bolesnych ran, nie ma oczekiwań innych ludzi. Jest pustka, ale to błoga pustka. Nie czuję nic. Nikt nie krzyczy, a przynajmniej niczego nie słyszę. Nikt nie chce niczego ode mnie. Nikt mnie nie upokarza.

Nie podnoście mnie, nie szarpcie. To jedyny spokój jaki mam – leżeć w tym gnojowisku drogi. Wiem, że to nierealne. Nie róbcie mi wyrzutów, bo co uczyniliście, bym odnalazł pokój gdzie indziej?

Niech to trwa. Nic nie jest w tym momencie ważne, tylko to, że mogę leżeć. Nic to, z krew sączy się z odwiecznych ran. Grunt, że jest dobrze.

Jezu!

Znasz to uczucie? Jeśli tak, to proszę – zrozum mnie. A wtedy wstanę. Bo przecież dlatego upadam czasami, gdyż zdaje mi się, że nigdzie indziej nie dostanę tej chwili ciszy. Tak, to głupie, myśleć, z grzech cię zrozumie. Więc, wołam do Ciebie, powiedz, że rozumiesz tę nędzę jaka jestem ja, grzesznik.

STACJA VIII

Płacz Niewiast

Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! (Łk 23, 28)

Jestem odcięty od płaczu. Nie porusza mnie. Nie rozumiem go. Doszukuję się w nim jakiegoś fałszu, nieprawdy, przesady. Zwłaszcza, jeśli ma to być płacz nade mną. Łatwiej przyjąć milczącą obecność Matki, czy wypełnione próbą zrozumienia spojrzenie Weroniki. A ten szloch, ta histeria, te emocje – nie, nie chcę. Mam poczucie zanurzenia się w grzęzawisko, każdy krok, pośród tych głosów, wydaje mi się moim ostatnim. Tak jakbym miał już zaraz zapaść się. Mimo bólu, jaki mi stale towarzyszy – jest on bezpieczniejszy „na zimno”, bez poruszeń.

Mam ochotę zawołać – Nie płaczcie nade mną…

Jezu!

Szloch kobiet na Twój widok wynikał ze współczucia. Nie chciałeś go, bo ważniejsze było, aby zwróciły uwagę na siebie, na przyszłość swoją i swych dzieci. Mój lęk przed płaczem jest zupełnie czym innym. Wyzwól mnie z niego. Spraw, abym umiał w nim ujrzeć czyjąś troskę, przejęcie, a może nawet…

STACJA IX

Trzeci Upadek

Zacząłem więc ulegać zwątpieniu z powodu wszystkich trudów, jakie podjąłem pod słońcem. (Koh 2,20)

A może to wszystko nie ma sensu? Po co się męczyć, szarpać, przekraczać? Po co zawracać głowę Bogu i ludziom? Po co nieustannie zgadzać się na kompromisy między ciałem a duchem? Jeśli mnie skazano, to niech już teraz dopełni się wyrok, co zmieni te kilka kroków? Czy musi się dopełnić jakaś miara mojego cierpienia? Tylu ucieka, tylu wybiera życie bez tej szamotaniny, zadowalając się zwykłym, ludzkim ciepełkiem. Może to i wybór namiastki, może to i upadek – ale znika na wpół żałosna walka o konsekwencję. Może trzeba sobie powiedzieć, że miłość jest niemożliwa, że po tylu zdradach (i tych własnych, i tych uczynionych przez kogoś) nie ma co się wygłupiać, że nie warto silić się na zaufanie.

Nie rób z siebie widowiska, odpuść – szepce ktoś…

Jezu!

Pokusa jest zbyt silna. Mów do mnie. Niech nawet cisza przemawia Twoim Głosem. Bo blisko jest chwila, gdy zaneguję do końca miłość i wszystko, co z nią się wiąże. A przecież nie mogę zanegować Ciebie. Nie chcę żyć w wiecznym rozdarciu między tym, co wiem, a tym, co doświadczam. Nie chcę, by w mej duszy po trochu rozkładał się trup rozpaczy. Pomóż! Podnieś mnie!

STACJA X

Obnażenie

Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili: Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. (Mk 15,31)

Boję się tych ciekawskich spojrzeń uważnie taksujących każdy milimetr zbitego ciała, i jeszcze bardziej zbitej duszy. Nienawidzę pseudo litościwych uśmiechów, zainteresowanych jedynie podkreśleniem swej wyższości i nieskazitelności. Nie zniosę obłudnej troski tych, którym się wydaje, że mogą mnie teraz opisać, „zrozumieć”, ocenić i zamknąć w pudełeczku z odpowiednią etykietką. Obcość ludzkich słów sprawia, że obijam się o niewidzialny mur. Nie chce więc odkrywać poranionego serca. Tyle razy dawano mi pić koktajl z upokorzeń, że wolę, aby wszyscy myśleli, z jestem pysznym gburem, zajętym jedynie własnymi sprawami. Wystarczy, że Matka zna prawdę, a z nią tych kilka osób, którym będzie zależało, aby zrozumieć.

Jak bolą te puste spojrzenia… Jak bolą te mądre teorie…

Jezu!

Przyjąłeś upokorzenie i wściekło-taksujący dotyk spojrzeń tłumu. A byli to ci sami ludzie, którzy jeszcze niedawno wołali – „Hosanna!”. Nie uciekłeś przed złośliwością i małością innych. Wiesz, że tak nie umiem. Nie chcę pytań, spojrzeń, i gotowych recept na szczęście. Ale, jeśli mam zostać obnażony, to pozwól, że razem z Tobą. Nie wiem jak, nie wiem, czy zasługuję – ale daj mi nie być wtedy sam.

Jakże chcę wierzyć, że mnie rozumiesz…

STACJA XI

Przybicie

Rozlany jestem jak woda i rozłączają się wszystkie moje kości; jak wosk się staje moje serce, we wnętrzu moim topnieje. Moje gardło suche jak skorupa, język mój przywiera do podniebienia, kładziesz mnie w prochu śmierci. Bo sfora psów mnie opada, osacza mnie zgraja złoczyńców. Przebodli ręce i nogi moje, policzyć mogę wszystkie moje kości. A oni się wpatrują, sycą mym widokiem; (Ps 22, 15-18)

Jestem zdany na łaskę i niełaskę innych. Unieruchomiony. Jak sparaliżowany. Nie wiem, co boli bardziej – ból fizyczny, który jest stałym towarzyszem, czy ten wewnętrzny – samotności, odrzucenia i wymuszonej bierności…

Nie panuję nad niczym. Nie słucha mnie moje ciało, nie posłuchają ludzie, nie słuchają emocje. Mam świadomość, że każdy, kto na mnie patrzy wie o mnie wszystko, i to od tej strony, której zwykle się nie pokazuje. Znają moje słabości, moje grzechy, choćby te najbardziej wstydliwe, moje myśli, moje pomyłki życiowe i błędy. I nie ma w ich oczach wyrozumiałości, raczej potwierdzenie: „Tak, przegrałeś wszystko. Nic ci się nie udało. Nic nie osiągnąłeś. Tyle zmarnowanych lat, przegapionych szans, zniszczonych ludzi. Wszystko to twoja wina.” A ja nawet nie umiem zaprzeczyć. Nie wiem jak. A oni biorą to za milczącą zgodę swych oskarżeń.

Jezu!

Szatan nawet na krzyżu kusił Cie rozpaczą i poczuciem przegranej. Wiem więc, że rozumiesz te chwile, gdy podobna (choć nieporównywalnie mniejsza) pokusa ma dostęp do mojego serca. Pomóż mi wówczas. Przyjdź z nadzieją. Nie wydawaj mnie na pastwę tych myśli. I gdy ja już nic nie mogę, gdy jestem pozbawiony możliwości uczynienia jakiegokolwiek gestu, poślij swoich aniołów, aby uczynili, to czego jestem pozbawiony.

Tak pokornie wydałeś się w obce i nieczułe ręce… Nieosiągalne…

STACJA XII

Śmierć

A właśnie za wszystkich umarł Chrystus po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał. (2 Kor 5,15)

Chyba chciałbym.

Są takie momenty, gdy wyobrażam sobie tę chwilę.

Znikł by wówczas pozbawiony nadziei świat i życie, w którym zaginęła perspektywa na szczęście. Wiem jednak, ze to tęsknota za radykalna ucieczką, o tyle głupią, że dającą w zamian (być może) wieczność rozpaczy. Ironiczny żart złośliwego szatana.

Łatwiej myśleć o takim nagłym zniknięciu, aniżeli o powolnym umieraniu, a zwłaszcza o powolnym, rozłożonym na raty obumieraniu. Nie umiem stawać się ziarnem rzuconym w ziemię, które musi obumrzeć, nie umiem już czynić tego dla kogoś. Może kiedyś były takie momenty, gdy łatwo było mi zapomnieć o sobie, ale teraz, patrząc na zgliszcza, tego co łączyło mnie z innymi – po co mam obumierać? Czy to ma sens?

Jezu!

Kochasz, nie patrząc na to, czy ktoś Twoją miłość przyjmuje, czy odrzuca. To ostatnie boli, ale jednocześnie nie zamyka Twego serca. Jesteś nieustanną decyzją na wyniszczenie, na umieranie, dla dobra Twych uczniów. Ponawiasz każdego dnia swoją Ofiarę na ołtarzach całego świata. Jakbyś chciał mi wyryć w sercu to wołanie: „Warto się spalić!”

STACJA XIII

Zdjęcie z Krzyża

Teraz, odpoczynek! Dajcie wytchnąć strudzonemu! (Iz 28, 12a)

Skończyło się wszystko, co najbardziej bolesne. Zapanowała cisza.

Nie znam tego uczucia. Znam ciszę przed burzą, ten świdrujący niepokój przeczuwający, że coś zaraz się stanie. Nie wiem jednak czym jest pokój spełnienia. Zawsze przecież co jest nie tak – we mnie, w innych, w sprawach do załatwienia. Zawsze czegoś brakuje. Nawet jak nie przezywam swego braku, czy swego skazania, to cos jest nie w porządku. A tu? Nieznane mi miejsce, gdzie jakby coś się zamyka i zamiera w powietrzu przesyconym spokojem.

Zachodzące słońce, wyciągnięte ramiona Matki. Czułość, której nie czuję.

I spokój.

Jezu!

Daj mi kiedyś dojść do tej chwili. Gdy przeminie ból. Gdy poznam czym jest pokój serca. Gdy doświadczę łez miłości. Gdy bezwładne ciało z ufnością powierzy się kochającym dłoniom.

Tylko proszę. Niech to stanie się jeszcze za życia, a nie po śmierci…

STACJA XIV

Grób

Szeol i Otchłań są jawne dla Pana, o ileż bardziej serca synów ludzkich. (Prz 15, 11)

Wiem, że leżę w grobie. Dookoła ciemność, pustka i cisza.

Mój grób to miejsce, do którego wycofuję się gdy po raz kolejny wiem, że trudniej przeżywać kolejne dni, aniżeli oddzielić się ciężkim kamieniem od innych i świata. Bo po co mam żyć? Dla kogo mam się zmagać z Krzyżem, z wyrokiem ciążącym nad moim życiem, z kamieniami, na które upadam, z ludzkimi krzykami i samotnością. Grób sprawia, że znikają wątpliwości, pytania, pragnienia. Wchłania mnie i wsysa kusząca otchłań.

Jest zimno i pusto.

Jestem sam. Nic nie czuję.

Jest pusto.

Jezu!

Wierzę, że zstąpiłeś do otchłani – nie tylko po to, aby wyprowadzić na wolność praojców, ale także, aby zatknąć w miejscu największego ludzkiego nieszczęścia i zimnej samotności swój znak. Wierzę, że tam, gdzie króluje rozpacz utraconych szans jest już ślad Twojej przebitej stopy. Wierzę, że w moim grobie pod kamieniem cichego smutku, jest pamiątka Twej Obecności.

Byłeś tam przede mną.

Bądź tam ze mną.

ZAKOŃCZENIE

Iz 53,10b-12
10b. Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez Niego. 11. Po udrękach swej duszy, ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie. 12. Dlatego w nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz, za to, że Siebie na śmierć ofiarował i policzony został pomiędzy przestępców.
A On poniósł grzechy wielu, i oręduje za przestępcami.
Ap 19,11-16
11. Potem ujrzałem niebo otwarte: i oto – biały koń, a Ten, co na nim siedzi, zwany Wiernym i Prawdziwym, oto ze sprawiedliwością sądzi i walczy. 12. Oczy Jego jak płomień ognia, a wiele diademów na Jego głowie. Ma wypisane imię, którego nikt nie zna prócz Niego. 13. Odziany jest w szatę we krwi skąpaną, a imię Jego nazwano: Słowo Boga. 14. A wojska, które są w niebie, towarzyszyły Mu na białych koniach – wszyscy odziani w biały, czysty bisior. 15. A z Jego ust wychodzi ostry miecz, by nim uderzyć narody: On paść je będzie rózgą Żelazną i On wyciska tłocznię wina zapalczywego gniewu wszechmocnego Boga.
16. A na szacie i na biodrze swym ma wypisane imię: KRÓL KRÓLÓW PAN PANÓW.
Ap 21, 5
5. I rzekł Zasiadający na tronie: Oto czynię wszystko nowe.
« Older posts

© 2025 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑