Chciałbym tu kontynuować myśli zaczęte we wpisie „O naprawiaczach Kościoła”.

Moim marzeniem jest, żeby powstało prawdziwe duszpasterstwo osób LGBT, prowadzone przez formalnych duszpasterzy. (…) Są osoby, które żyją w czystości, ale są też osoby, które chcą żyć z kimś i nie wyobrażają sobie życia w samotności. Owo życie z kimś tworzy przestrzeń także do relacji intymnej, by wyrazić w ten sposób miłość i bliskość – odpowiedzialność za siebie nawzajem. Jeśli duszpasterstwo przyjęłoby formę towarzyszenia, to mogłoby pomóc wielu osobom wzrastać w ich człowieczeństwie i w drodze do Pana Boga, niezależnie od tego, jakich dokonują wyborów.

(O. Andrzej Kuśmierski OP, Magazyn Kontakt, 27 czerwca 2019 r.)

Coraz bardziej skłaniam się do tego, by odchodzić od spowiedzi dzieci, tym bardziej, że w wielowiekowej Tradycji Kościoła brak spowiedzi indywidualnej był czymś naturalnym. Głównym moim argumentem, który trzeba także stosować do dorosłych, jest to, że dzieci nie mają świadomości procesu rozwoju. A spowiedź każdego człowieka powinna być przeżywana właśnie w kontekście procesu rozwoju. Bóg nie patrzy na nas wycinkowo, fragmentarycznie. W rachunku sumienia i spowiedzi widzi nas całościowo. 

(O. Maciej Biskup OP, (Więź, 24 listopada 2022 r.)

Nikt nie ma prawa wykluczać nikogo z Kościoła. (…) Nie trzeba być świętym, żeby iść do nieba. Jezus będzie cierpliwie czekał nawet na ostatnią zbłąkaną owieczkę. I jest gotów czekać tak długo, aż będziemy mieli puste piekło i pełne niebo. (…) obowiązkowa spowiedź przed pierwszą komunią jest wielkim nadużyciem ze strony Kościoła.

( O. Marcin Mogielski OP, tuwrocław.com, 28.03.2023)

Jakiś czas temu trafiłam na mszę odprawianą przez o. Marcina Mogielskiego, który twierdził otwartym tekstem, że nasza (wiernych) obecność na eucharystii jest zupełnie zbyteczna, podobnie jak nasze modlitwy. Przeciwstawił naszą pobożność rodzicom dzieci niepełnosprawnych okupujących wtedy sejm (pisałam o tym na tym blogu). Wygłosił także swoją stałą „dobrą nowinę”, że wszyscy zostaną zbawieni. Jeśli tak, to po co komu wiara i sakramenty, życie duchowe, duchowieństwo i zakony? Jeśli tak, to dlaczego o. Mogielski i jemu podobni wstąpili do zakonu kaznodziejskiego? O. przeor też często porównuje praktykujących katolików do ludzi niewierzących zawsze na korzyść tych drugich. Wniosek podobny – praktyki religijne (jak np uczestnictwo w mszy) są zupełnie zbyteczne – a nawet szkodliwe – skoro bez nich automatycznie zostaje się lepszym człowiekiem. Wszystko to bardzo pięknie, ale niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego niewierzący młodzi mężczyźni wstępują do zakonów. Muszę być bardzo złym człowiekiem, bo tylko jedna odpowiedź mi się nasuwa – w poszukiwaniu homoseksualnego raju na ziemi.

(19 marca 2020 r., https://singletonreview.blogspot.com/2020/03/o-zakonie-ojcow-niewierzacych.html)

Pisałam onegdaj o innym skandalu u dominikanów związanego z o. Adamem Wyszyńskim OP. Jego rewelacji GW, ani inne podobne media jakoś nie podchwyciły, gdyż dotyczyły homoseksualizmu w zakonie i dominikańskich duszpasterstwach akademickich. Ojciec Adam, który w bardzo młodym wieku został kierownikiem krakowskiego ośrodka zajmującego się monitorowaniem sekt, stwierdził, że zdecydowana większość spraw tam zgłaszanych dotyczyła właśnie „charyzmatycznych duszpasterzy” pracujących z młodzieżą akademicką. Założył więc każdej z takich gwiazd ( z o. Szustakiem włącznie) personalną teczkę, do której wkładał napływające materiały.

(20 marca 2021 r. https://singletonreview.blogspot.com/2021/03/jeszcze-o-skandalu-sprzed-lat-u.html

Wysłuchałam takiej oto rozmowy na YouTube: Ojciec Marcin Mogielski odchodzi z Kościoła. Walczył z pedofilią. Ksiądz komentuje na kanale Wirtualnej Polski, a komentującym księdzem był ks. prof. Andrzej Kobyliński. W którymś momencie, w reakcji na zacytowanego tweeta Mogielskiego o byciu w domu w kościele luterańskim, ks. Kobyliński przyznał, że dominikanin już od dawna był protestantem w swoich przekonaniach. I tu jest skandal, na który jakoś nikt nie zwrócił uwagi. Natomiast w momencie kiedy zakonnik w czasie mszy w kościele głosi poglądy jawnie protestanckie i nie do pogodzenia z nauką katolicką i robi to regularnie, a przelożony nie reaguje, to jest to po prostu sabotaż. Przeor widocznie podziela poglądy współbrata – protestanta, albo po prostu ma głęboko w pompie, co jego podwładni opowiadają ludziom. To samo dotyczy pozostałych wrocławskich dominikanów. Należałoby więc całe to towarzystwo rozgonić na cztery wiatry i sprowadzić jakichś wierzących zakonników. Jeżeli w zakonie kaznodziejskim już takich nie ma, to należy go rozwiązać, a kościół św. Wojciecha przekazać komuś innemu…

(12 kwietnia 2023 r., https://singletonreview.blogspot.com/2023/04/jeszcze-o-mogielskim-slepych-i-guchych.html

Zastanawialiśmy się też, jaki był powód, że aż do tej pory Zakon nie zdobył się na adekwatne zadośćuczynienie pokrzywdzonym. Bez wątpienia wielką rolę odegrali w tym konkretni ludzie, przede wszystkim przełożeni Pawła M. z o. Maciejem Ziębą OP na czele. Swoje znaczenie miały też: słaba formacja intelektualna i duchowa zakonników oraz rozliczne wady samej wewątrzzakonnej struktury, w której możliwe było wieloletnie funkcjonowanie amatorskiego doradztwa prawnego.

(Raport “Komisji Terlikowskiego”, str. 22; 15 września 2021)

Powyższy zestaw cytatów jest niedoskonałą i wysoce wybiórczą ilustracją degrengolady, jaka zaszła w polskiej prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Niedoskonałą, gdyż nie odkrywa istoty rzeczy, czyli przyczyn owego upadku intelektualnego oraz moralnego tak zasłużonego i wielkiego niegdyś Zakonu, zwłaszcza w Polsce. Wybiórczą, z powodu mojego lenistwa, gdyby bowiem przejrzeć kazania (dostępne przecież gęsto na stronach internetowych, vlogach, Facebookach, SounCloudach, i Pan Bóg raczy wiedzieć gdzie jeszcze – jeśli nie jest to “parcie na szkło”, to już nie wiem czym ono jest…), wywiady, czy inne formy wypowiedzi Czcigodnych Ojców, to zapewne znaleźlibyśmy jeszcze ciekawsze kwiatki.

Może ktoś jednak powinien zadać sobie trochę trudu na ten temat? 

Aha.. Litościwie (dla siebie i moich nielicznych czytelników) darowuję sobie analizowanie kilometrów godzin wypowiedzi o. Adama Szustaka OP, którego gwiazda może nieco przyblakła w ostatnich miesiącach, ale który zapewne nadal może dostarczać interesujących myśli i spostrzeżeń.

Wypowiedzi ojców Biskupa, Kuśmierskiego i Mogielskiego (zwłaszcza po konfesyjnym comingoucie, jakiego dokonał w ostatnią Wielką Sobotę) idealnie wpisują się w liberalno-tęczową narrację tuzów lewicy katolickiej. Wprost kwestionują obowiązujące nauczanie Kościoła, czego przykładem jest demonstrowana wiara w puste piekło, wyrugowanie praktyki spowiedzi dzieci, oraz zgoda na trwanie w grzechu ciężkim. Nauczanie takich treści pod egidą katolickiego zakonu wydaje się nadużyciem, oraz manipulacją doktrynalną. Czy jest ktoś, kto bada takie sprawy? Reaguje? Przeprasza wiernych katolików za to, że są wprowadzani w błąd, co do prawdy głoszonej w Kościele? Cóż, chyba jedynie w przypadku ojca Biskupa mieliśmy do czynienia z reakcją przełożonego, ale stało się to dopiero po licznych sprzeciwach i reakcjach na obecność tego zakonnika na nabożeństwie LGBT, które miało miejsce podczas luterańskiego nabożeństwa. Na wypowiedzi nikt nie reaguje, i zapewne nie ma zamiaru reagować. Co najwyżej można by się spodziewać przeniesienia czcigodnego ojca do jakiegoś klasztoru w Belgii czy Holandii, jak się stało w przypadku o. Pawła Gużyńskiego OP. Tak jakby przełożeni podzielali dominujący trend “jedności w różnorodności”, w myśl którego w jednym Kościele Powszechnym mieści się zarówno Dekalog jak i jego zaprzeczenie – bo inaczej przekładają doktrynę na praktykę duszpasterską katolicy holenderscy, czy niemieccy, a inaczej polscy – dlatego głoszący lewicowe herezje zakonnik lepiej będzie mógł funkcjonować na Zachodzie (choć podobno młodsze pokolenie holenderskich dominikanów jest dość konserwatywne). A sami tyle narzekają na domniemaną praktykę przenoszenia podejrzanych duchownych z placówki na placówkę…

Czy jest komu zatroszczyć się o głoszoną Prawdę? Kto ukarze manipulatorów doktrynalnych?

Przyglądałem się ostatnio pewnej formie duszpasterskiej, jakim jest Dominikańskie Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. Komórka ta bowiem, oznajmia na swojej stronie internetowej, że zajmuje się także badaniem manipulacji doktrynalnych! Można by się ucieszyć, gdyby rzeczywiście tak było. Jednak trudno znaleźć na stronie Centrum jakiekolwiek informacje o np. analizie wypowiedzi cytowanych na wstępie ojców… Można natomiast tam przeczytać – prócz dokumentów Kościoła – szereg przestróg przed sektami działającymi w łonie Kościoła. Wszystkie te ostrzeżenia, co ciekawe, odnoszą się nie do przekazywanych treści, ale do przeżyć osób zaangażowanych w grupy czy wspólnoty religijne. Centrum więc nie tyle zajmuje się nauką (co wymaga to porządnych podstaw intelektualnych) i prawdą, ale aspektem psychologicznym poszczególnych osób, oraz (jak sądzę) czymś w rodzaju socjologii religii. Nawiasem mówiąc zastanawia mnie owa metodologia jaką używa w swoich badaniach Dominikańskie Centrum Informacji. Przecież łatwiej byłoby badać wypowiedzi, czy treści, głoszonej w podejrzanych grupach. Zachowania i przeżycia są dość mało ścisłym terenem badań, i nawet terapuetom sprawy te zajmują długie miesiące, bądź lata, a i wtedy może się okazać, że diagnozę należy weryfikować. Centrum jednak jest w nieznacznym stopniu zainteresowane treściami intelektualnymi. Ciekawe, czemu?

Ech, gdyby nawet eksperci Centrum zbadali działalność np. o. Mogielskiego od strony destrukcyjnego wpływu jego kazań na wiernych we Wrocławiu… Może nie doszłoby wówczas do gorszącego spektaklu medialnego pt. konwersja na luteranizm… Rozumiem, że zapewne na biurko nikogo z kierujących Centrum nie trafiło zgłoszenie krzywdy osobistej, wyrządzonej przez słowa (lub zachowania) o. Biskupa, czy o. Mogielskiego. Mam jednak wrażenie graniczące z pewnością, że na biurko o. Prowincjała takie zgłoszenia trafiają. Ale, jak wiemy, najdłuższa droga, to jest ta pomiędzy jednym a drugim biurkiem tej samej instytucji, w tym samym mieście.

Mówimy o tej samej instytucji, gdyż Dominikańskie Centrum Informacji nie jest oddzielnym podmiotem prawnym, gdyż podlega jedynie Polskiej Prowincji OO. Dominikanów, a nie Konferencji Episkopatu. Co więcej – nie jest też instytucją w świetle prawa świeckiego. Wychodzi na to, że jest to jeszcze jeden dominikański pomysł na własną działalność, nazwijmy to “duszpasterską”, a dla kilku ojców miejsce, do którego mogą się “przytulić” nie narażając się na bycie przenoszonym z klasztoru, do klasztoru… Ciekawe, ile osób, opowiadających pracownikom Centrum swoje historie życiowe, uwierzyło, że jest to profesjonalna, specjalistyczna instytucja pomocowa… Cechami takich jest chociażby jawność. Centrum zaś podaje jedynie nazwiska swoich dyrektorów, o. Emila Smolany OP, oraz o. Radosława Brońka OP, i nikogo więcej. Jednocześnie zaś wielokrotnie powołuje się na licznych swoich pracowników, wolontariuszy, a w tym psychologów, socjologów, czy teologów. Tylko nikt ich nie zna. Wydawało mi się, że ośrodki pomocy psychologicznej i terapeutycznej zawsze stawiają na transparentność – znane są osoby tam pracujące, wiadomo też, jakie mają kwalifikacje do pracy, jaką wykonują. 

A pracy Centrum ma mnóstwo, o czym samo informuje:

…konsultacje indywidualne oraz telefoniczne; korespondencja klasyczna i mailowa; stały kontakt z byłymi członkami sekt lub ich rodzinami; współpraca z instytucjami publicznymi (placówki oświatowe, środowiska akademickie); prelekcje, wykłady, warsztaty, udział w sympozjach i konferencjach; spotkania indywidualne ze specjalistami; publikacje.

(Biuletyn Misjologiczno-Religioznawczy (123), str. 154)

Sporo zadań, jak na dwóch zakonników, z których tylko jeden ma doktorat – ale nie z psychologii, lecz z teologii fundamentalnej. Gdyby przyjąć, że Centrum zajmuje się “działalnością badawczą, ekspercką i edukacyjną” w temacie sekt i ruchów religijnych, jedynie w aspekcie teologicznym, to jest zrozumiałe, że winien na jego czele stać teolog. Ale, jak już wspomniałem wyżej, treści intelektualne nikogo w Centrum nie interesują. Inaczej chyba ojcowie musieliby podjąć się analizy wypowiedzi i działań swoich współbraci…

Ale Centrum zajmuje się też (a wychodzi na to, że przede wszystkim) pomocą „osobom i rodzinom dotkniętym destrukcyjną działalnością różnych grup kultowych” poprzez “wsparcie dla osób poszkodowanych przez destrukcyjne grupy, udzielanie informacji, konsultacje teologiczno-duszpasterskie, poradnictwo”. Nie chcę kpić w tym miejscu z poważnych rzeczy, ale kto się tam zajmuje ową działalnością? Kto ma nad nią nadzór? Jakich metod używają pracujący (może wolontariacko, ale zawsze) tam psychologowie i doradcy? Co ukończyli, zważywszy, że same stowarzyszenia psychologiczne mówią o dewaluacji zawodu i zbyt łatwym dostępie do uzyskania certyfikatu? Kto czuwa, aby nie dokonywano tam eksperymentów, choćby takich, jakich używali znani w środowisku katolickiej lewicy pp. Gajdowie, praktykujący niegdyś ustawienia hellingerowskie. Czy osoby odbierają telefony, oraz dyżurujące w Centrum podlegają regularnej superwizji? Z jakimi środkami Centrum współpracuje i skąd bierze fundusze na swoją działalność?

Ktoś powie, że się czepiam. Cóż, używam tylko tych samych metod, charakterystycznych dla środowisk, które dziś krzyczą najgłośniej, także w Kościele. A czynię to, gdyż wiem, że środowiska “ortodoksji radykalnej” (że zacytują dawne określenia Pawła Milcarka) są i będą pod lupą takich samozwańczych inkwizytorów, jak to Centrum, zbudowane na fałszywych założeniach antropologicznych i teologicznych. 

Czy jednak komuś na tyle by zależało na dobru duchowym wiernych (jest coś takiego, choć dziś wydaje się to mało istotne dla pasterzy Kościoła, zwłaszcza w porównaniu do dobra emocjonalnego, o zdrowiu fizycznym nie wspominając) aby o nie rzeczywiście walczyć?

W opracowaniach sygnowanych przez Centrum próżno uświadczyć definicji sekty. O. Dyrektor przyznaje w wywiadach i wystąpieniach, że takiej definicji nie ma (była kiedyś, gdy sektą nazywano w Kościele każdą denominację chrześcijańską, znajdującą się doktrynalnie poza katolicyzmem; po Vaticanum II, w dobie wszechobecnego ekumenizmu, należało zmienić tę definicję), dlatego Centrum używa definicji opisowej. Wychodziłoby na to, że przedmiotem badań tej organizacji są “grupy”, które z jakichś racji zainteresują “badaczy” Centrum. 

Zebrane informacje o danym ruchu (czy zjawisku) są przetwarzane i interpretowane, a następnie udostępniane tym, którzy zgłaszają się po pomoc. Podkreślmy, że ocena stopnia destrukcyjności danego zjawiska czy ruchu pozostaje każdorazowo analizą konkretnego przypadku, w którym istotna jest ocena tego, w jaki sposób (w czym) dana osoba i jej bliscy zostali poszkodowani. W tej ocenie należy wziąć także pod uwagę tzw. „czynniki sytuacyjne” (według określenia amerykańskiego psychologa społecznego Stanleya Milgrama), czyli wpływ sytuacji (okoliczności). Dopiero na końcu tego procesu można pokusić się o to, by ewentualnie zakwalifikować daną grupę jako sektę albo – precyzyjnie mówiąc – przyjąć fakt, iż „w tej konkretnej sytuacji kontaktu z grupą” osoba zgłaszająca się jako poszkodowana rzeczywiście doświadczyła manipulacji i na czym ona polegała. \

(Pojęcie „sekty” z perspektywy Dominikańskiego Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. w: Biuletyn misjologiczno-religioznawczy (123), str. 167;)

Skoro ocena stopnia destrukcyjności pozostaje każdorazowo analizą konkretnego przypadku, to pojawiają się określone wątpliwości co do kryteriów stosowanych w ocenie, osób owej oceny dokonujących, podatności na manipulacje i przekłamania. Kto to weryfikuje?

Może jeszcze kiedyś, w czasach, gdy w kilku większych miastach Polski istniały oddziały Centrum Informacji o Sektach, a napływ wyraźnie obcych prądów ideologicznych (Hare Kryszna, New Age) wydawał się jednym z głównych problemów życia katolickiego, owe ośrodki pomocowe miały się czym zajmować. Wydaje się jednak, że szybko okazało się to zbyt małą racją dla istnienia Centrum. Ośrodki pozamykano, pozostawiając jedynie ten w Warszawie, tak się składa że akurat w pobliżu domu rodzinnego ojca dyrektora… 

Gdy zacząłem interesować się tym przedziwnym tworem dominikańskiej kreatywności, nie sądziłem, że może istnieć (i to w tak światłym Zakonie!) tak przedziwna komórka – nie transparentna, nieprofesjonalna, zarządzana jedynie przez charyzmatycznych duchownych, którzy są jej “twarzą”, traktująca przedmiot swych zainteresowań w sposób wybiórczy i uznaniowy. Jeśli sektę można poznać po tym – jak mówił w jednym z wykładów O. Broniek OP – że jej członkowie (a szczególnie liderzy) stosują manipulację, a nauczanie nie jest zgodne z doktryną Kościoła, to nasuwają się poważne wątpliwości, co do istoty formacji, działań oraz idei promowanych przez grupę religijną nazywaną Polską Prowincją Zakonu Kaznodziejskiego, przynajmniej w w niektórych aspektach jej działania…

Żeby nie być gołosłownym, zacytuję fragment dokumentu uznawanego przez władze dominikańskie za ekspercki, czyli Raportu “Komisji Terlikowskiego”. Dotyczy on o. Pawła Malińskiego OP i jego działalności na przełomie tysiącleci we Wrocławiu, ale można podejrzewać, że pokazuje też pewne mechanizmy, które – o czym świadczy zarówno obecna działalność Centrum, jak i obszary w których Centrum zaniechało działalności – trwają do dziś.

Paradoksem całej tej sytuacji było też to, że stosując metody właściwe sekcie – na co wskazywał w tamtym czasie w cytowanym liście OP 27 – sam Paweł M. był we Wrocławiu (a wcześniej w Poznaniu) twórcą i szefem lokalnych ośrodków Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. Jeden ze świadków wspomina, że w tamtym czasie ośrodek wrocławski był „wolną amerykanką” i nikt go nie kontrolował.

(Raport “Komisji Terlikowskiego”, str. 37; 15 września 2021)

Jeśli wówczas nikt nie kontrolował działalności dyrektora Centrum we Wrocławiu, stwarzając mu prywatne poletko duszpasterskich szaleństw, to gdzie jest gwarancja, że obecnie jest inaczej? Świadkowie cytowani w Raporcie stwierdzają, że coś się w tym temacie zmieniło, ale nie ma żadnych dostępnych ku temu materiałów. Zadziwia mnie (choć nie powinno, biorąc pod uwagę medialne układy i przyjaźnie wierchuszki polskich dominikanów), że jeszcze nikt się nie zainteresował organizacją, która – nie będąc parafią, ani rektoratem – od 1995 roku (a w obecnej formie od 2019), zbiera informacje o ludziach, grupach i środowiskach. 

Kto wspiera istnienie takiej komórki?

Ech… pytania i zadziwienia mnożą się jak króliki…

cdn