Dziś przypada (w obu kalendarzach, zarówno tym posoborowym, jak i tym dawnym) wspomnienie Matki Bożej z Lourdes. Odwołuje się ono do objawień, jakie miała czternastoletnia Bernardetta Soubirous w grocie Massabielskiej od 11 lutego do 16 lipca 1858 roku. Najważniejszą rzeczą, jaka wynika z tych objawień są słowa Maryi: “Ja jestem Niepokalane Poczęcie”, oraz pamiątka/znak, jakim jest cudowne źródło, które do dziś przyciąga chorych i pielgrzymów pragnących uzdrowienia. Dlatego też związano z tą datą Światowy Dzień Chorego, dziś już 33. Warto jednak pamiętać, że najgorsza choroba, to ta, która dotyka duszy, a nie ciała. I w zasadzie o tym były objawienia w Lourdes. Nie chodzi bowiem w tym dniu o zwykłe przypomnienie sobie historii małej dziewczynki co to “poszła po drzewo w las” i spotkała Matkę Najświętszą. Jak większość objawień maryjnych także i to jest znakiem wskazującym na pewną nadprzyrodzoną rzeczywistość. I o tym to wspomnienie ma przypominać – o tym, że jesteśmy grzeszni i chorzy na duszy (oraz na ciele), że prawdziwie Niepokalaną osobą była jedynie Maryja (i to nie z własnych starań, ale z Łaski Bożej), że szczęście pełne możemy osiągnąć jedynie w Niebie, że uzdrowienie z naszych słabości jest tylko przez Łaskę, oraz że Bóg lituje się nad nami i daje, już tu, na ziemi, narzędzia do tego, aby dźwigać się z choroby ducha.

Maryja powiedziała małej Bernadecie: “Ja ci przyrzekam uczynić cię szczęśliwą, ale nie tu na tym świecie, lecz w Niebie”. Nie da się ukryć, że to obietnica trudna do przyjęcia, zwłaszcza dla osoby chorej – czy to na ciele, czy na psychice, czy na duszy. Może właśnie dlatego Matka Boża mówi te słowa do prostej dziewczynki, jeszcze nie dotkniętej goryczą i zniechęceniem, choć znającej trud i ból. Trwałe doświadczenie fizycznego (lub jakiegokolwiek innego) cierpienia, pomnożone o świadomość nie znalezienia szczęścia na ziemi, może przygnieść, chyba że człowiek odważy się na szaleństwo prawdziwego zaufania słowom z tamtego Objawienia. Bo przecież mówią one nie tylko o tym, że ziemska egzystencja skażona jest nieodwołalnie pewnym rodzajem cierpienia i smutku, którego zagłuszyć się nie da. Tam jest jeszcze zawarta obietnica – “Ja ci przyrzekam…” Tam jest ukryta świadomość tego, że człowiek szczęścia pragnie i potrzebuje i że to pragnienie jest wpisane w jego naturę przez Stwórcę. Jednak bunt wobec Boga, oraz łatwość z jaką każdy z nas ulega zwodzeniu sprawiają, że osiągnięcie owego szczęścia tu i teraz bywa niemożliwe. Moja i twoja nieokiełznana samowola, smak słodyczy egotycznej niezależności, niechęć do kochania aż po zaparcie się samego siebie – oto przyczyny choroby duszy, unieszczęśliwiające każdego z nas. Lekarstwo? Łaska, która przychodzi dzięki pokucie. W Lourdes Maryja po raz drugi (pierwszy raz było bodajże w La Salette) powiedziała: “Pokuty, pokuty, pokuty”. Orędzie to powróci ponad pół wieku później, w Fatimie.

Wszystko to dość łatwo się pisze i zapewne czyta. Jednak potraktowanie na serio orędzia Lourdzkiego, nie zredukowanego do konieczności pomagania chorym na ciele, już takie łatwe nie jest. Praktyka duszpasterska, niestety, każe dzisiaj urządzać w kościołach publiczne sprawowanie sakramentu chorych (choć de facto nie jest to zgodne z rubrykami i przepisami o udzielaniu tego sakramentu), do którego ustawiają się kolejki osób często bez spowiedzi czy chociaż decyzji o zerwaniu z grzesznymi sytuacjami życiowymi. W końcu każdy jest jakoś na coś chory… Jednak refleksja o chorobie duszy, o raku grzechu, o konieczności zaakceptowania grzesznej kondycji każdego z nas, o nałogach grzechowych, o spustoszeniu czynionym przez grzech śmiertelny, o słabości natury ludzkiej, o konieczności pokornego samoumniejszania się, o konieczności pokuty oraz o pierwszeństwie Łaski, która “do zbawienia jest koniecznie potrzebna” – nie przebijaja sie w świadomości zarówno wiernych jak i duszpasterzy. Piszę te słowa ze skruchą i bólem serca również z własnego doświadczenia.

Sługa Boży Abp Fulton Sheen w książce “Komunizm i korzenie Zachodu” napisał:

Jeżeli mielibyśmy wskazać konkretną datę, którą można by uznać za początek współczesnego świata (termin „współczesny” został tu użyty dla odróżnienia od świata chrześcijańskiego), byłby to prawdopodobnie rok 1858. Właśnie wtedy John Stuart Mill napisał esej „O wolności”, w którym wolność została utożsamiona z samowolą i brakiem odpowiedzialności społecznej. W tym samym roku Darwin ukończył dzieło „O pochodzeniu gatunków”, w którym usunął z pola widzenia człowieka cel, jakim jest wieczność, i zmusił ludzką istotę do skupienia uwagi na jej zwierzęcej przeszłości. W roku 1858 Karol Marks napisał wstęp do „Krytyki ekonomii politycznej”, w którym umieścił ekonomię na zaszczytnym miejscu, uznając ją za podstawę życia i kultury. Idee stworzone przez tych ludzi dominowały w świecie przez prawie sto lat. Mam tu na myśli poglądy, że człowiek nie pochodzi od Boga, lecz od zwierzęcia, że ludzka wolność jest tożsama z samowolą oraz unikaniem autorytetów i prawa, a człowiek jest istotą pozbawioną ducha i stanowi integralną część materii wszechświata, religia jest mu więc niepotrzebna.

Dla amerykańskiego kaznodziei istnieje korelacja między rokiem ukazania się tych trzech książek, będących przecież wyrazem krążących już idei, a objawieniem Matki Bożej w Lourdes. Trzech myślicieli w zasadzie stwierdziło, że człowiek jest “niepokalanie poczęty”, że grzech nie istnieje, że jesteśmy tylko zlepkiem materii, że nie ma ducha i duchowości, a szczęście człowieka zależy od postępu nauki i powszechnego dobrobytu materialnego.

I do dziś w większym lub mniejszym stopniu w to wierzymy.

A w Lourdes Maryja jakby próbowała zaszczepić ludzi na te kłamstwa, przypominając, że istnieje grzech i świat nadprzyrodzony, oraz że człowiek nie jest i nie będzie samowystarczalny. Że potrzebuje Łaski.

Pomyśl dzisiaj czy wierzysz w to, że Łaska jest ci naprawdę “koniecznie potrzebna”. Czy też może w głębi duszy gdzieś nie odzywa się w tobie naturalistyczna wizja człowieka, który zbawi się o własnych siłach, bez pokuty, bez ufności, bez Bożej interwencji – byle tylko miał poczucie “świętego spokoju” i zapewnione najbardziej krzyczące w nim głody ciała?