Czytam w lekcji z księgi Mądrości na dzień św. Ludwika króla, przypisanej przez Kościół w formie nadzwyczajnej rytu rzymskiego:
Sprawiedliwego poprowadził Pan drogami prostymi
i ukazał mu Królestwo Boże,
i dał mu umiejętność rzeczy świętych;
wśród trudów czcigodnym go uczynił
i dopełnił jego trudów. (Mdr 10,10)
Trud i szacunek, cześć. Niełatwo doznać powszechnego uznania (i nie chodzi tu o głos bożka opinii publicznej) doświadczając własnych trudów i cierpień. Trud przecież wyzwala lęk i zamknięcie się w sobie, uruchamia złoża egotyzmu i przedmiotowego traktowania innych. Samo w sobie cierpienie nie uszlachetnia, jeśli się tak dzieje, to tylko dzięki Łasce, a zwłaszcza – w Krzyżu Chrystusa. Przeżywanie trudu w oderwaniu od misterium Golgoty jest udręką największą i przedsionkiem otchłani. Wiem jednak, że zmuszenie się do modlitwy i spojrzenia z wiarą w momencie, gdy dusza zdaje się być sparaliżowana strachem i cierpieniem, jest niełatwym osiągnięciem. Cóż, nie ma jednak innej drogi, aby przejść przez ciemną dolinę pod wejście do której podprowadza nas Pan… Wąska i ciasna ścieżka przez nią wiodąca prędzej czy później oczyści duszę i uwolni ją od kolosalnych warstw z jakich składa się natura starego człowieka. Często są to warstwy narosłe przez pokolenia i przekazywane, niczym drogocenny skarb (często w pakiecie z obciążeniem nałogowym), z ojca na syna i z matki na córkę. Uszlachetniające oczyszczenie jest możliwe jedynie na drodze wierności Bogu, nieustannego regulowania swego duchowego wzroku na Krzyż przez ręce stojącej pod nim Matki…
Mówi autor natchniony: “wśród trudów czcigodnym go uczynił”. Święty mąż (św. Król Ludwik, lub inny święty, czytania liturgiczne są bowiem wzięte z tekstów wspólnych o świętych) jest godzien czci, gdyż przyjął cierpienie widząc w nim zbawcze działanie Pana. Tym samym wypełnił słowo św. Pawła:
Teraz raduję się w cierpieniach za was
i ze swej strony dopełniam braki udręk Chrystusa
w moim ciele dla dobra Jego Ciała,
którym jest Kościół.
Jego sługą się stałem
według zleconego mi wobec was Bożego włodarstwa,
wypełnienia słowa Bożego,
tajemnicy ukrytej od wieków i pokoleń. (Kol 1,24-26a)
Święty wszedł w trud dopełniając udręk Chrystusowych! Z kolei Pan “dopełnił jego trudów”, jak mówi księga Mądrości! Cóż za niezwykła wymiana dopełnień! Wymiana miłości!
To nie jest tak, że trud jaki podejmujesz sam w sobie musi być zbawienny, jest niezastąpiony a zadania, jakie dane ci jest realizować cierpiąc, są jedyne w swoim rodzaju. Nie jesteś Chrystusem! Nie zbawisz swojej pracy, swoich dzieci, swojej żony czy męża, swoich dzieci duchowych. Nie musisz, On to już uczynił. W jakimś sensie – twoje cierpienie nie jest zbytnio nikomu potrzebne, samo w sobie.
Musi zostać dopełnione przez Krzyż Pana.
To Krzyż jest zarówno wyjaśnieniem cierpienia, jak i jego uszlachetnieniem. Misterium Golgoty przynosi jedyną odpowiedź na absurd trudu rozpiętą pomiędzy grzechem a skuteczną ofiarą. Krzyż rozjaśnia ciemność bólu, i jednocześnie uświęca, dopełniając tego, czego nikt z ludzi – z natury nie będący bogiem – nie byłby w stanie uczynić. Mógł to tylko Boży Syn. Jego trud jest jedyny i niepowtarzalny!
Jednocześnie Chrystus wielokrotnie zachęcał swych uczniów, aby brali swój krzyż i Go naśladowali. Tak swoje cierpienie rozumiał zakuty w kajdany św. Paweł gdy pisał do Kolosan z więzienia słowa o dopełnianiu w swym ciele udręk Chrystusowych dla dobra Kościoła. W tym kontekście, w zjednoczeniu z cierpiącym Panem, każdy może dopomóc w zbawianiu swej rodziny, przyjaciół, grzeszników. W tym sensie mój i twój trud ma znaczenie i może zostać pobłogosławiony, a więc – co wydaje się absurdem – stać się drogą do szczęścia.
Chrystus może dopełnić naszych trudów, jeśli Mu je poddamy, co przychodzi nam dość ciężko… Jest bowiem pewien opór wewnętrzny – trudno sprecyzować czym uwarunkowany, mechanizmami, czy pychą – zamykający na życie krzyżem, a co za tym idzie, także na pokutę i ascezę. Diabeł często skutecznie broni tego aspektu dusz ludzkich, gdyż wie, jak potężną siłą jest Krzyż i jakie życiodajne moce z Niego wytryskają.
Dopełnienie nie jest dodaniem elementów fizycznego cierpienia, na które nas nie stać cieleśnie bądź duchowo. Dopełnienie mieści się w bezmiarze miłości i posłuszeństwa, albo – mówiąc precyzyjniej – posłuszeństwa wynikającego z miłości. W tym jest i ofiara, i poddanie się, i zadanie ciosu pysznej potrzebie samostanowienia, i ufne zdanie się na miłosierne dłonie Ojca. W tym jest też naśladowanie Chrystusa.
Jest to na pewno wymagające i trudne. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że niegdyś taka postawa życiowa była chlebem powszednim katolickiego stylu życia. Dziś zaś, wyzwania, które były oczywiste jak powietrze, przychodzą z wysiłkiem niemalże heroicznym. Nasze duchowe mięśnie, sprawności intelektu i charakteru są niewykształcone, niewładne i w zaniku…
Pośród jakich trudów chciałby Pan uczynić cię godnym czci? Czy prosisz o wejście w nie, choćby wydawały ci się tak niepozorne, że niewarte uwagi, albo tak wielkie, że niemożliwe do przyjęcia? Czy prosisz Maryję, aby cię przeprowadziła przez tę czarną dolinę?
Pisze to z dogłębną świadomością, jaką może mieć człowiek nienawykły do trudów – emocjonalnych i cielesnych. Ba, wręcz wrogo do tego typu wyzwań nastawiony! Bóg jednak przychodzi z cierpieniami, oczyszczeniami, trudami, ale i z pomocą. Tę ostatnią przynoszą matczyne dłonie Niepokalanej. Gdy przemogę się biorąc do rąk różaniec, wiem – choć jak to się dzieje to wątpię, poddając się często rozpaczy – że Ona ochłodzi wzburzone fale lęku przed jakimkolwiek bólem.
Byle ufać…