Blog ks. Jacka Gomulskiego

Tag: władza

O tym, że jesteśmy Kościołem!

Z uwagą śledzę kolejne medialne doniesienia o postępach Rewolucji w Kościele – impresje Syntez Synodalnych, osiągnięcia niemieckiej Drogi Synodalnej, wypowiedzi kardynałów Greccha, Hollericha czy niedawno mianowanego przewodniczącego Episkopatu Włoch, kard. Zuppiego. Widzę, jak liberalna agenda zdobywa coraz więcej serc i umysłów, oraz jak mocno podważa klasyczny obraz świata, człowieka i Kościoła. W tym momencie historycznym czuję się świadkiem jakiejś wielkiej destrukcji, rewolucji, która obala prawdy i prawa. 

Jakie oblicze ma dziś Kościół? Czy Katechizm wydany przez Jana Pawła II jest jeszcze punktem odniesienia? Pytam o ten Katechizm, bo pytanie o wcześniejsze jest już wyraźnie retoryczne… A jeśli nie Katechizm to co jest nim? Magisterium, które wydaje się być niespójne i zmienne? Wszystko, oczywiście, w półtonach i niedopowiedzeniach, w mniej lub bardziej niejasnych sugestiach i aluzjach. W zdaniach typu: “Nie zmieniamy doktryny, ale podejście duszpasterskie”. 

A jednocześnie – o przewrotności! – zwolennicy liberalnej agendy, zarówno świeccy jak i duchowni, z mocą autorytetu (medialnego lub hierarchicznego) jasno próbują określać co jest, a co nie jest katolickie. Próbują, i to czynią! Wychodziłoby na to, że jedyne, co pozostaje stałe i trwałe, oraz – w pewien sposób – skuteczne, to władza. Czy to będzie czwarta władza, czy to będzie władza administracyjna, czy wreszcie ekonomiczna – to jest jedyny punkt odniesienia dla wielu. Stąd wynika wyczuwalny w przedpokojach biskupich lęk przed mediami, stąd wynika milczenie duchownych różnych stopni, zaniepokojonych o reakcje przełożonych i wynikające z nich ewentualne obostrzenia (a przecież, jak mówił bł. Prymas Tysiąclecia, lęk jest największym wrogiem apostoła), stąd wynika ukierunkowanie gorliwości pasterskiej na obronę stanu posiadania, również na każdym poziomie hierarchii.

Władza… 

No tak. Gdy uznamy, ze nie prawda jest najważniejsza, nie kult, ani nie spójność z dziedzictwem pokoleń, a jednocześnie zagubimy umiejętność słuchania Tego, który mówił przez proroków, wówczas musimy sami, w oparciu tylko o to, co jest w nas, decydować o tym, co jest, a co nie jest słuszne. Co jest katolickie, a co jest sekciarskie. Co jest teologicznie poprawne, a co magiczną wiarą. Co się mieści w osobistym (przecież nie obiektywnym, bo to co obiektywne już zakwestionowaliśmy) rozumieniu moralności, wiary i dycscypliny, a co nie. 

Na końcu księgi Sędziów czytamy następujące podsumowanie dramatu Izraela, którego niektóre z pokoleń tak bardzo zasymilowąły się z ludami pogańskimi, że przestały przestrzegać Prawa:

W owych dniach nie było króla w Izraelu. Każdy czynił to, co było słuszne w jego oczach. (Sdz 21,25)

Pokolenie Beniaminitów na tyle odeszło od wiary i tradycji przodków, że zdegenerowało się do obyczajowości starożytnych sodomitów. Dosłownie i w przenośni. Świadczy o tym tragedia opisana w 19 rozdziale księgi Sędziów. Czynili, to co uważali za słuszne… Dopiero zgodna interwencja pozostałych plemion i krwawa rozprawa z mieszkańcami Gibea powstrzymała rozwój ówczesnego rodzaju etyki sytuacyjnej.

Czy więc rzeczywiście o tym, kto jest w Kościele, decyduje ten, kto dzierży władzę?

Za chwilę, w myśl takiego rozumowania, na peryferiach (o ironio!) znajdą się katolicy wierzący zgodnie z katechizmem kard. Gaspariego, i kochający Mszę św. sprawowaną według starych rubryk… Żeby na peryferiach! Może się okazać, że nawet poza nimi! Za chwilę? Już się tak dzieje.

Natomiast zwolennicy nowej logiki (czarne może tez być białe – jak twierdzi kard. Hollerich) i nowej antropologii (musimy wyciągać wnioski z ewolucji, by inaczej, rozwojow, rozumieć męskość i kobiecość – tak z kolei uważa kard. Zuppi) będą uważani za wzorzec rzymskiego katolika, który winien być otwarty na globalizm, neoliberalne demokracje i inkluzywną moralność!

A ja chcę żyć i umrzeć nie w tym, co mi podsunie do myślenia i działania taka, czy inna władza, ale w wierze, którą Kościół wyznawał od wieków! 

Kard. Zuppi powiedział w ostatnim wywiadzie dla L’Osservatore Romano, że Kościół ma być przede wszystkim słuchający, i nie tyle szukający prawdy, co miłujący i otwarty. Więc proszę, ani mnie, ani tych, którzy podobnie jak ja myślą, nie wyrzucać poza nawias kościelnego konsensusu! Mam prawo do rozpoznawania ratunku dla Kościoła w trwaniu przy tradycji, przy dawnej Mszy, przy prawach wiernych do wyboru takiej drogi duchowej, jaką rozpoznają za owocną, w posłudze wolnej od doczesnych układów i układzików. Aż chciałoby się, trawestując nazwę ruchu powstałego w połowie lat dziewięćdziesiątych w Austrii, zawołać – My też jesteśmy Kościołem! Ze starą Mszą, nieufnością do liberalnego państwa, a za to wiarą w tradycyjną moralność, pragnieniem edukacji dzieci według dawnych wzorców i jednoczesną ufnością w działanie Ducha św. pomiędzy ochrzczonymi. 

Jak ktoś chce, to może potraktować ten mój głos jako element synodalnej dyskusji i wymiany doświadczeń… Osobiście szukam Kościoła zasłuchanego w głos Boga. Wpatrzonego w Jego Oblicze. Gotowego na Boże niespodzianki, a jednocześnie zakorzenionego we własnej tradycji.

Tak, jak najbardziej – rozeznającego! 

Nie ze schematów myślowych, nie z socjologii, czy psychologii. Nie ze statystyk, czy frekwencji (słynne pytanie – Czy ludzie przyjdą! A ile osób było na tym, czy innym nabożeństwie?), nie z konsensusu między różnymi grupami, czy lawirowania wśród rozmaitych lobby (z tym lawendowym włącznie). Nie z lęku przed opinią publiczną, mediami, czy brakiem funduszy.

Rozeznawania ze Słowa Bożego, z Tradycji, czyli z Objawienia. Rozeznawania ze współczesnej mowy Boga, który nie zamknął ust, ale żyje i działa także i obecnie. Może i szkoda (o naiwności!) że do prac synodalnych nie włącza się proroctw i słów poznania… Zapewne nie byłyby one w smak zarówno kościelnym liberałom, jak i tradycjonalistom… Być może ujawniło by to pewną, jak sądzę dotąd nie nazwaną linię porozumienia, obu stron kościelnego sporu, która opiera się na pewnego rodzaju nieufności wobec tego, co nadprzyrodzone. Z jednej strony są ci, którzy – choć dopuszczą działanie grup charyzmatycznych – zamkną możliwość Bożej interwencji we współczesność w okolicznościach i statystykach. Z drugiej zaś ci, dla których Pan wypowiedział się wystarczająco dawno temu, i nie musi już nic dodawać, a ewentualne objawienia prywatne (taki kamyk w bucie dla wielu) można uwzględniać jedynie po kilkudziesięciu latach od ich ustania i to po przybiciu kościelnej pieczątki. Tylko co wtedy z kilkoma rozdziałami 1 Listu do Koryntian, traktującymi o darach duchowych?

Gdy zniszczymy wiarę w nadorzyrodzoność, gdy odbierzemy naszemu Ojcu niebieskiemu możliwość ingerencji we współczesność, możliwość wypowiadania się i posługiwania duszami wybranymi, to zostanie nam (mniej lub bardziej zewnętrznie tradycyjny) liberalny system ideologiczny, zawsze zmieniający się zgodnie z wymogami czasów.

A chodzi przecież o coś innego!

To Bóg jest Panem i Władcą Kościoła. To Bóg ma nim rządzić. To On powołuje i rozdziela dary, również te nadprzyrodzone. On mówił, i mówi przez proroków. Jego sposób działania nie jest ograniczony kuriami, instytucjami, czy upodobaniami. On jest wolny w swym działaniu:

[Wybranie] więc nie zależy od tego, kto go chce lub o nie się ubiega, ale od Boga, który wyświadcza łaskę. (Rz 9,16)

Od lat jestem wierny pewnej wizji, którą od storny socjologicznej streścił Rod Dreher w książce “Opcja Benedykta”, a która jest pewnym (zapewne jednym z wielu) pomysłem na ocalenie z zalewu neopogaństwa oraz kościelnej sekularyzacji. Mieści się w niej budowanie małych środowisk, wspólnot, grup, które będą mogły przechować w sobie wiarę i tradycję, pobożność i wolność, światopogląd i autentyczną miłość braterską. Miejsca ocalenia. Miasta ucieczki. Przestrzeń formacji i edukacji dzieci i młodzieży. Niech będzie, że nieco antysystemowa. Niech będzie, że kontestująca mainstream. Niech będzie, ze tradycyjna i radykalna zarazem. Dla wielu dziwaczna, niezrozumiała i głupia. 

Ale owocna i przemieniająca życie wielu.

Ostatnim rzutem na taśmę kończącego się na szczeblu ogólnopolskim synodu – gdybym miał taką możliwość – zaapelował bym do pasterzy Kościoła – dajcie nam, którzy rozpoznajemy się w takiej a nie innej formie życia, dajcie nam tak żyć. Nie chcemy zmieniać nauki Kościoła, tylko trwać przy tej, która była przez wieki. Nie chcemy innowacji liturgicznych, tylko takich celebracji, które były przez wieki. Nie chcemy demokratyzacji życia kościelnego, ale hierarchii, w której kapłan był kapłanem a świecki świeckim, każdy zgodnie ze swymi zadaniami i prawami.

Czy to zbyt wiele?

Chcemy być z dala od kurialnych koterii i lobby, od układów z państwem i obaw o opinię publiczną, od kościelnych karier, stołków i ambicji. Chcemy wychować nasze dzieci bez kompromisów z ideologiami i w oparciu o mądrość świętych. Chcemy rozeznawać swoje powołania nie w oparach absurdu panujących w większości seminariów, czy na kozetkach terapeutów, ale na kolanach przed Najświętszym Sakramentem i w oparciu o klasycznie uformowany rozum. Chcemy widzieć dobro Kościoła w dobru dusz wierzących, czy to żywych, czy to zmarłych – a nie w stanie posiadania, dobrej prasie, czy braku kontrowersji.

A to wszystko z dala od “głównego nurtu”, gdzieś na uboczu, w wolności i ubóstwie.

Ktoś powie, że to także marzenie, jakaś nierealistyczna wizja. Cóż, niektórzy praktykują ją od dwudziestu lat, i jakoś doświadczają owocności takiego stylu życia. I choć zdaję sobie sprawę, ze dla wielu to ewangeliczne kryterium przynoszenia dobrych owoców, nie ma już wielkiego znaczenia, to jednak będę się do niego odwoływał. 

Napisze jeszcze raz – nie chcę być wypchnięty z Kościoła – czy to ze względu na przywiązanie do starej liturgii, czy starej pobożności, czy też za stanie z boku globalnych systemów, czy też dlatego, ze nie mieści się to w głowach urzędników kurialnych i utrwalonych sposobach działania. Liturgia jest wieczna. Pobożność oparta na emocjach lub pobłażaniu złu, a przez to pozbawiona Łaski wypali się. Sojusze ołtarza z tronem kończą sie wraz z upadkiem władcy. Zaś urzędnicy kurialni, biskupi i rektorzy seminariów są w stanie zmieniać poglądy dość często, w zależności od kierunku i natężenia siły wiatru. Jak ufam, także wiatru Ducha Św.

Może więc, ten synodalny czas, odsłoni też pragnienie istnienia i prawo do funkcjonowania kościelnego, takich bytów, jak ten, który jest mi bliski. Osobiście nie rozpoznaję innej alternatywy wobec tego trzęsienia katolickiej ziemi, jaki obserwuję od kilku lat. Pewnie wielu by się z tą oceną spierało. Proszę bardzo. Ale dajcie nam żyć, tak, jak to rozeznajemy za słuszne.

O proroctwie na dziś

Oz 8, 4-13

(4) Ustanawiają sobie królów, ale nie ze mną, wyznaczają sobie książąt, ale bez mojej wiedzy. Ze swego srebra i swego złota czynią sobie bożki, ale na to, by je poburzono.

(5) Odrzuć, Samario, cielca swego! Gniew mój rozpala się przeciwko nim. Jak długo jeszcze będą niezdolni do czystości?

(6) Są przecież z Izraela! — To rzemieślnik go uczynił, on nie jest żadnym bogiem. — Tak, w kawałki się rozleci cielec Samarii.

(7) Ponieważ sieją wiatr, więc będą zbierać burzę. Łodyga bez kłosu nie przyniesie mąki, a jeśli przyniesie, inni ją zjedzą.

(8) Połknięty został Izrael. Teraz stali się wśród narodów jak naczynie, w którym nikt nie ma upodobania.

(9) Biegają do Assur — dziki osioł żyjący samotnie — Efraim płaci za grzeszną miłość.

(10) Nawet gdy będą płacić innym narodom, to jednak ich rozproszę, aby na krótko zaprzestali namaszczać królów i książąt.

(11) Tak, Efraim pobudował wiele ołtarzy, aby grzeszyć, ołtarze służyły mu ku grzechowi!

(12) Napisałem mu liczne prawa, a potraktowano je jak obce.

(13) Składają całopalne ofiary, ofiarują mięso i pożywają, lecz Pan nie ma w nich upodobania. Teraz przypomni sobie ich winę, ukarze ich grzechy, wrócą z powrotem do Egiptu!

Powyższy fragment jest Pierwszym Czytaniem mszalnym z wtorku XIV Tygodnia Okresu Zwykłego. Tu podaję je w tłumaczeniu Biblii Lubelskiej (KUL). Przy uważnej lekturze odsłania się to Słowo jako wstrząsające, jeśli – z wiarą! – odniesiemy je do obecnej sytuacji Kościoła i naszych dusz.

Ustanawiają sobie królów, ale nie ze mną, wyznaczają sobie książąt, ale bez mojej wiedzy. Ze swego srebra i swego złota czynią sobie bożki, ale na to, by je poburzono. (Oz 8,4)

Bóg się skarży, że nie pytano Go o zdanie, gdy Izrael ustanawiał sobie władców, gdy naród wybrany szukał kogoś, kto będzie go bronił, rozsądzał spory i prowadził. Jakby Bóg nie był brany w tym pod uwagę, jakby nikogo nie interesowało, co On o tym sądzi.

A ty? 

Pytasz Boga o zdanie?

Kto więc (względnie co) tobą rządzi? Jeśli Pan, to dobrze, bo możesz ze spokojem w sercu powiedzieć, że jesteś w Jego rękach, i choćby ludzie przeciw tobie powstali, to krzywda Cię nie spotka.

Ale jeśli nie słyszysz Jego Głosu, jeśli uciszyłeś proroka (w sumieniu, czy na zewnątrz siebie) to kto tak naprawdę kieruje Twoimi decyzjami? 

Czy ten Boży wyrzut jest także i do ciebie? Czasami bywa, że człowiek stara się ominąć Boga (bądź ludzi, których Bóg stawia na drodze, niczym proroków czy aniołów stróżów) w swoich procesach decyzyjnych. Starcie przewidywanej Bożej woli z naszą kończy się wówczas na niekorzyść tej pierwszej. W końcu, kto dziś bije się o prawdziwe, autentyczne i największe dobro?! Więcej wśród nas pozorantów i zakochanych w sobie udawaczy, niż miłujących prawdę przyjaciół Jezusa, chcących być z Nim wszędzie, gdziekolwiek się uda.

A spójrzmy na to jeszcze z innej strony – czy ci, którzy dzierżą w swej dłoni władzę w Kościele, są ustanawiani z pominięciem Pana, czy też za Jego wolą? Przecież – w warstwie historycznej – proroctwo mówi o królu, który jest Pomazańcem Pańskim, który sprawuje rządy w Imieniu Boga. Ozeasz gani elitę Izraela, że nie kieruje się ona w wyborze władcy wolą Bożą. A jak jest w Kościele? Ktoś powie, że to za mocne pytanie. Przecież jesteśmy przyzwyczajeni do myśli, że za hierarchią stoi Pan… Ale nie bójmy się tego pytania, nie bójmy się rozważenia – zwłaszcza patrząc na to, co mówią i w co wierzą (bądź nie) współcześni, wielcy i mali hierarchowie – czy za mianowaniem każdego proboszcza, kanonika, prałata, urzędnika kurialnego, biskupa czy nawet kardynała bądź papieża, stoi Pan…

Jak to ujął kard. Ratzinger?

Nie twierdzę, że Duch Święty uczestniczy w wyborze papieża w sensie dosłownym, ponieważ Duch Święty na pewno by nie dopuścił do wybrania wielu papieży. Natomiast Duch Święty nie tyle trzyma rękę na pulsie, ile pełni rolę dobrotliwego nauczyciela, zostawiając nam swobodę działania, ale nie spuszczając nas z oka. Rolę Ducha Świętego należy rozumieć bardziej elastycznie. On nie narzuca, na którego kandydata mamy głosować. Zapewne chroni nas tylko przed tym, abyśmy wszystkiego nie zaprzepaścili. (Kard. Joseph Ratzinger, 15 kwietnia 1997)

Mogłoby się więc zdarzyć, że widząc decyzje Ludu Wybranego Nowego Przymierza, dekrety i wybory Jego hierarchów, Bóg ustami jakiegoś proroka zawołał by, tak jak ongiś ustami Ozeasza:

Ustanawiają sobie królów, ale nie ze mną, wyznaczają sobie książąt, ale bez mojej wiedzy. (Oz 8,4a)

Ale czytajmy dalej:

Ze swego srebra i swego złota czynią sobie bożki, ale na to, by je poburzono. (Oz 8,4b)

Srebro i złoto to cenny materiał. Człowiek dla swoich “bożków” da wiele – odda rozum, posługiwanie się umiejętnością rozróżniania dobra od zła, pieniądze, czas. A przecież wszystko, dosłownie wszystko, co odda się w służbę inną, aniżeli ta, boża, nie przetrwa i nie nasyci. Pomyśl, czy nie czynisz sobie bożka z dzieła własnych rąk? Z siebie? Ze swoich emocji, swego zdania, swojej wizji…  

Przerażające jest zdanie następne tego proroctwa:

Odrzuć, Samario, cielca swego! Gniew mój rozpala się przeciwko nim. Jak długo jeszcze będą niezdolni do czystości? (Oz 8,5)

A w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia:

Odrzucam cielca twojego, Samario, gniew mój się na nich rozpala; jak długo jeszcze nie będą mogli być wolni od winy. (Oz 8,5)

Do kogo Bóg to mówi? Do mieszkańców Królestwa Izraelskiego, które odłączyło się od Królestwa Judy ze stolicą w Jerozolimie, zrywając ciągłość z Domem Dawida i jego tronem. Stało się to jednak za bożym przyzwoleniem, jako konsekwencja niewierności jednych i drugich. Bóg ostatecznie nie odrzucił odłączonych plemion, tam także mieszkali potomkowie Abrahama, Izaaka i Jakuba! Tam też byli ci, którzy szczycili się swoim wybraństwem. Swoją wyjątkowością i bożą opieką, aż uznali za warte uwagi dopuszczenie do oddawania czci Bogu nieco innych – nazwijmy to – form i zwyczajów. Zgodzili się – za rządów króla Jeroboama – na pokusę, która niegdyś dotknęła Izraelitów u stóp góry Synaj, gdy – pod nieobecność Mojżesza a za zgodą Aarona – ulali sobie cielca, bo tak im trudno było wierzyć w Boga, który jest duchem, i tak czcili ciało, że nie umieli zaufać temu, co niewidoczne dla oczu. Przez tę miłość do tego, co cielesne stali się – jak czytamy w tłumaczeniu Biblii Lubelskiej – niezdolni do czystości wiary.

Zawsze to przeraża, że człowiek może tak się zatracić, że stanie się niezdolny do cnoty… Notoryczny kłamca nie będzie już umiał mówić prawdy… Manipulator nie jest w stanie żyć bez pokrętnej walki o postawienie na swoim. A ten, który zniekształca religię, zawsze będzie wierzył, że wszystko w świętych Pismach jest kwestią interpretacji…

A ty? Szukasz Boga w Jego Słowie? Czy wystarczy Ci erzac, którym coraz częściej raczą innych fachowcy od dobrze skrojonego pod potrzeby “współczesnego człowieka” kultu? Czy kochasz Go na tyle, aby zadać sobie trud i szukać Pana, tak, jak Duch Go odsłaniał w Tradycji Kościoła, w wypowiedziach Ojców i w życiu Świętych? Tak, to niełatwe i wymagające, ale inaczej grozi Ci, że weźmiesz podróbkę za oryginał… 

Jeśli następne wersety Ozeaszowego proroctwa potraktujemy równie poważnie, to może ogarnąć nas zgroza…

Ponieważ sieją wiatr, więc będą zbierać burzę. Łodyga bez kłosu nie przyniesie mąki, a jeśli przyniesie, inni ją zjedzą. Połknięty został Izrael. Teraz stali się wśród narodów jak naczynie, w którym nikt nie ma upodobania. (Oz 8,7-8)

Ci, którzy tracą swe siły na służeniu cielcowi Samarii, czyli podróbce prawdziwego kultu Pana, sieją wiatr. Dostaną więc to, na co zasłużyli – a nawet, chciałoby się zawołać, już dostają. Grzeszny czyn musi przynieść złe konsekwencje. Izrael jest bezowocną łodygą pszenicy. Nie ma kłosu, nie ma ziarna, nie ma pokarmu. A nawet jeśli by – jakimś boskim cudem – łodyga taka dała ziarna na mąkę, to nie Izrael się nim pożywi, ale inni – jego nieprzyjaciele.

Puste łodygi, bezpłodne kłosy… Puste seminaria, na których korytarzach wieje wiatr… Łączone parafie, z opustoszałymi świątyniami… Coraz większe problemy finansowe, i pustka w portfelach diecezjalnych… Ktoś powie, że u nas jeszcze tak źle nie jest? Poczekajmy… Wiatr kłamstwa i pragnienie dostosowania się do świata, kategorie myślowe nie mające zbyt wiele wspólnego z Ewangelią, czy pragnienie utrzymania korporacyjnego status quo wymiotą skutecznie resztki zdrowego rozsądku i zrodzą burze, nawałnice i gromy rewolucji wszelkich maści. Aż wreszcie ktoś uzna, że instytucja Kościoła przestała już być potrzebna współczesnemu człowiekowi, nawet jako relikt przeszłości i muzeum osobliwości. Spełni się Słowo o “naczyniu, w którym nikt nie ma upodobania”… Nikt… Nawet Jego Stworzyciel…

Byle wtedy ostać się w jakiejś Arce…

Byle ocaleć w jakieś szalupie ratunkowej… 

Ale, co dasz, ile dasz, aby taka powstała?

Połknięty został Izrael. Teraz stali się wśród narodów jak naczynie, w którym nikt nie ma upodobania. Biegają do Assur — dziki osioł żyjący samotnie — Efraim płaci za grzeszną miłość. Nawet gdy będą płacić innym narodom, to jednak ich rozproszę, aby na krótko zaprzestali namaszczać królów i książąt. (Oz 8,8-10)

To wersy, które wycięto przy redagowaniu Lekcjonarza Mszalnego. Zbyt ostre obrazy. Zbyt mocne porównania. Ozeaszu, było stępić swój język, bo razisz nim nie tylko sobie współczesnych, ale i nas, żyjących tysiące lat po tobie… 

Bóg mówi, że Izrael został połknięty. Nikt go nie poważa. Stracił uznanie. Kto połknął Naród Wybrany? Czy ktoś mógł połknąć Kościół, naszą Matkę, Mistyczne Ciało Chrystusa? Czy to z powodu tej konsumpcji Paweł VI czuł swąd szatana?

Czym jest naczynie, w którym nikt nie ma upodobania? Cóż za eufemizm? Czyżby prorok przyrównywał dumne Królestwo Izraela do nocnika? Do pojemnika na nieczystości i fekalia? 

A dalej nie lepiej… Polityczne umizgi elit Królestwa do możnych państw otaczających Izrael to chucie dzikiego osła, którego nikt nie poskromi, a który szuka kolejnych oślic, aby dać upust swym żądzom… A ponieważ nikt nie chce oślich awansów władców Izraela, to jego elity zmuszone są zachowywać się jak w domu publicznym, płacąc za odrobinę czyichś względów… Płacono haracz Asyrii, słano podarki władcom Egiptu… Próbowano kupić niechętnych sprzymierzeńców… Ozeaszu! Czy widzisz to i dziś, pomiędzy nami? Czy widzisz to w Kościele?

Czytam z trudem dalsze wersety proroctwa. Są tak bolesne. Myślę sobie – Czy oszalałem, że widzę, to, co sądzę, że widzę? Mój, Boże, przecież ten tekst był czytany nie tak dawno w kościołach podczas liturgii. Słuchały go miliony na całym świecie! Ale czy usłyszały? Czy ktoś naprawdę  usłyszał to Słowo? Czy odniósł do chwili obecnej? Czy ktoś jeszcze wierzy, że Słowo Boże rzuca światło na teraźniejszość?!

Zmuszam się, by rozważać kolejne wersety. 

Tak, Efraim pobudował wiele ołtarzy, aby grzeszyć, ołtarze służyły mu ku grzechowi! (Oz 8,11)

Jak może ołtarz służyć ku grzechowi? Zapewne wtedy, gdy zamiast składać na nim ofiarę dla Pana, składa się ofiarę dla bałwana – czy będzie nim Baal, Asztarte, Pachamama, własne ego, lub bożek pieniądza czy globalizmu – będącego dziełem ludzkich bądź szatańskich zamysłów. Można jeszcze w żadnego Boga nie wierzyć, ale budować ołtarze i składać ofiary, żyjąc z części mięsa, które przysługuje ofiarnikowi.

Składają całopalne ofiary, ofiarują mięso i pożywają, lecz Pan nie ma w nich upodobania. (Oz 8,13a)

Może istnieć szereg wymagających, pobożnych czynności, które katolik (świecki lub – nawet może bardziej – duchowny) robi, nie licząc się z bożą wolą, trwając w obłudzie i rozdwojeniu serca, i licząc, że jakimś psim swędem przemknie się ukradkiem przez bramy nieba. Celibat, który nie będzie ofiarą, ale wygodnictwem. Akty modlitewne, mające na celu uspokojenie sumienia czy emocjonalne “przyklepanie” grzesznej codzienności. Władza, która posługując się “służebną” frazeologią, tak naprawdę jest bezduszną tyranią broniącą własnych interesów. Używanie pobożnej i pseudoteologicznej nowomowy, nie mającej związku z rzeczywistością.

Teraz przypomni sobie ich winę, ukarze ich grzechy, wrócą z powrotem do Egiptu! (Oz 8,13b)

Elita ówczesnego państwa Izraelskiego próbował zjednać sobie władców Egiptu systematycznymi darami, licząc na ich przychylność. To, w czym szuka się ochrony i ratunku, a co nie jest pochodzącym od boga darem, może stać się pułapką. Chęć upodobnienia się do świata zaowocuje utratą smaku ewangelicznej soli. Kościelna mentalność uformowana przez kategorie światowe, globalistyczne, socjologiczne, polityczne – a nie ewangeliczne, biblijne, czy po prostu boże, doprowadzi do zatraty chrześcijańskiej tożsamości. Zresztą – już się tak stało… Decyzje leżą w rękach pokoleń uformowanych na rewolucji 1968 roku, na odrzuceniu tradycji i prostoty wiary, na synkretyzmie religijnym i na fundamentalnym założeniu uczynienia Kościoła bliższym “współczesnemu człowiekowi”. Jeśli więc, jako katolik i chrześcijanin, szukam pomocy i zrozumienia “w Egipcie”, czyli w świecie, dostanę to czego poszukuję w czwórnasób. Świat mną zawładnie. 

Gdzie się zwracasz z prośbą o pomoc, o wytchnienie, o ratunek w trudzie codzienności? Do świata, czy do Boga? Do diabła, czy do Chrystusa? Do grzechu, czy do proroka?

Czy zdając sobie sprawę z tego, jacy jesteśmy i co się z nami dzieje, nie powinniśmy z całą mocą zawalczyć o zmianę? Nie, nie struktur i zasad ogólnych. To jest wtórne, i na to jesteśmy za mali. Pierwsza jest zmiana siebie, zwana niepopularnie nawróceniem. Walka na śmierć i życie o ocalenie własnej duszy. O zmuszenie się do przemiany myślenia, a potem postępowania. A ponieważ tylko On, mocą swego Ducha, może to w nas uczynić – jeśli tzw. “człowiek współczesny” różni się czymś od ludzi innych epok, to zapewne stopniem zniszczenia – to trzeba wszelkimi sposobami Go błagać.

Boże, zmiłuj się nade mną…

Widzę co się dzieje. Nie potrafię zakłamać prawdy o tym, co mnie otacza, co już jakoś jest we mnie.

Bez Twego miłosierdzia, bez Twojego wiatru, bez Twej pomocy, utonę we własnych winach, nie widząc ich… Wskutek zaślepienia pragnieniem i żądzą – czy to ciała, czy to władzy, czy to świętego spokoju – nie zauważę, że woda sięga mi po szyję i już ugrzązłem w wodnej kipieli. Ocal mą duszę, o Panie! Ześlij ratunek, zanim całkowicie pogrążę siebie, mych bliskich, przyjaciół i towarzyszy! Bądź moim królem! Rządź! Broń! Osądzaj! Wolę wpaść w Twoje ręce, aniżeli zaufać rękom ludzkich książąt i grzeszników! Wolę ochronę skrzydeł św. Michała, aniżeli ochronę zapewnień mądrych tego świata! Wolę Twoje obietnice, aniżeli obłudne obiecanki ludzi! Daj, byśmy mogli budować Ci ołtarze, jak niegdyś przodkowie nasi – najpierw w sercach, a potem z potrzeby tych przemienionych serc dookoła nas. Nie Baalom, ale Tobie. Nie na ludzką chwałę, ale na chwałę Twojego imienia. Ołtarze, które nie będą pretekstem do załatwiania własnych interesów, spełniania pożądań, czy wygodnego życia, ale będą miejscem ofiary w Duchu i Prawdzie. 

Nie jest to jednak w naszej mocy. Bez Ciebie nic nie możemy uczynić.

Zmiłuj się więc nade mną i nad tymi, którzy – jak ja, świadomi swych win – chcą Cię słuchać i chcą Ci służyć. Chcą, aby Twe prawa nie były obce, ale wpisane w ich serca i umiłowane! I choć widzą, że brak im siły, to wierzą, że nie wyczerpała się Twa litość i – jeśli chcesz – możesz wyciągnąć swe ramię nad nimi.

Uczyń, tak, Panie, nasz Boże!

© 2024 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑