Wprowadzenie

Panie Jezu Chryste!

Staję dziś przed Twoim krzyżem.

Mało jest we mnie teraz współczucia Twojej Męce. Nie umiem Cię pocieszyć, rzadko o tym myślę. Moje serce jest kamienne, chore…. 

Panie, Ty wszystko wiesz. Ty wiesz…

por. J 21,17

Szukam lekarstwa na moje zwątpienie i zniechęcenie. Na moją bezradność wobec własnych grzechów. Na pychę i chęć samostanowienia. Na nieczystość i nieugaszony ogień pożądliwości. Na złość i niechęć do braci. Na demoniczny egotyzm, owo Augustyńskie “zakrzywienie ku sobie”. Na nieliczenie się z Tobą…

Wiem, że Kościół woła w tym czasie: “Uzdrów mnie, Panie, lekarstwem pokuty”. Ale ja nawet pokutować nie umiem… Nie kocham na tyle, aby się skruszyć z miłości, i nie żałuję na tyle, żeby błagać o przebaczenie. Nawet nie boję się potępienia na tyle, żeby zatrwożył mnie obraz, jaki ukazał Pani Fatimska pastuszkom… 

W kamiennym sercu mieszka zimna obojętność.

Chwytam się więc Twego krzyża, zbierając w sobie resztki ufności w Twoje Słowo. Ono odsłania Ciebie. Ukazuje jaki jesteś. Ukazuje Twoje serce – tak inne od mojego – żywe! Odsłania Twoje zranienia. 

Nie chcę – przynajmniej przez te kilkadziesiąt minut – wpatrywać się w swoje rany. 

Szukam lekarstwa w Twoich.

Ufam temu, co napisał Twój Apostoł:

On sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – [krwią] Jego ran zostaliście uzdrowieni.

1 P 2,24

Uzdrów, mnie Panie, lekarstwem ufności w moc ran Twoich…

Zmiłuj się nade mną, Panie, bom słaby; ulecz mnie, Panie, bo drżą kości moje!

Ps 6,3

Stacja I

Pan Jezus na śmierć skazany.

Zaparliście się Świętego i Sprawiedliwego, a wyprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Zabiliście Dawcę życia…

Dz 3,14-15

Skazanie Boga na śmierć rozpoczyna się w każdym z tych licznych momentów, w których zaczynam  – choćby na chwilę – udawać, że On mnie nie dostrzega. Zamykam oczy duszy – niczym małe dziecko, które schowane pod kołderką wyobraża sobie, że jak się zakryje z głową i zamknie oczy, to zniknie – i dopuszczam do siebie słodko kuszącą myśl o grzechu. Co prawda sumienie zadrży rozpaczliwą walką o prawdę na temat tej sytuacji, ale odbieram ją, jako nic nie wnoszące zadawanie mi bólu. Prawdy nie zaneguję, ale znowu (znowu, i znowu) udam, że ona mnie nie widzi, że chwilowo wypadłem z pola jej zainteresowania. I wtedy dopuszczę kolejną myśl o grzechu. I jeszcze jedną. I następną. I że – te słynne i chyba ulubione słowa szatana: “Nic się nie stanie…” 

A jednak coś się dzieje. 

Zdrada, lenistwo, cudzołóstwo, obżarstwo i pijaństwo, pycha, egoizm, zaślepienie… Tę listę można ciągnąć. A pod tą masą obrzydliwości zabita boża łaska. I to wszystko we mnie. I pewnie też w tobie.

Bóg zabity w duszy ludzkiej pozbawia ją wszelkiej siły witalnej, sprawiając, że cuchnie, niczym zmarły Łazarz z Betanii (Por. J 11,39). System duchowego zakłamania jest jednak tak wielki, że smród rozkładu wnętrza nie robi wrażenia na władzach duszy. Wola jest sparaliżowana kolejnym pragnieniem rozkoszy czy korzyści związanych z grzechem, intelekt zaś produkuje argumenty na rzecz trwania w morderczej symbiozie ze złem.

Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku śmierci?

Rz 7,24

A Duch wtedy podpowiada, na przekór zniechęceniu i beznadziei, na przekór pustce, unoszącej się nad wodami duszy, na przekór codziennym wyrokom wydawanym na Łaskę:

Jeżeli nie uwierzycie, że JA JESTEM, pomrzecie w grzechach swoich.

J 8, 24

Więc chcę na to odpowiedzieć, u progu tej drogi:

Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!

Mk 9,24

Stacja II

Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona.

I wyprowadzają Go, aby Go ukrzyżować.

(Mk 15,20b)

Drugi Ewangelista zwykle opisuje wydarzenia Męki używając czasu przeszłego, tu jednak używa czasu teraźniejszego. To tak, jakby Pan, w wiecznym “teraz”, był nieustannie prowadzony na śmierć. I do tego może odnosić się Jego “Ja Jestem”.

Owo “wyprowadzenie” zostało oddane greckim słowem εξαγουσιν (eksagousin), które Stary Testament (i znowu w czasie teraźniejszym) używa tylko raz jeden – w księdze proroka Ezechiela:

Oto jednak zostanie w niej resztka, którą wyprowadzają (εξαγουσιν – eksagousin) – synowie i córki. Oto oni wyjdą do was i zobaczycie ich drogę i czyny, a wy będziecie pocieszeni z powodu tego nieszczęścia, które sprowadziłem na Jerozolimę – wszystkiego, co sprowadziłem na nią.

(Ez 14,22)

Resztka ocalonych jest wyprowadzana z niewoli babilońskiej, owego nowego Egiptu, synonimu dopuszczonego przez Stwórcę zniewolenia grzechem. Chrystus zaś – nowa Reszta –  jest prowadzony z pretorium Piłata, miejsca niesprawiedliwości i tchórzostwa na Golgotę, miejsce ukrzyżowania. Czy aby na pewno? Tak naprawdę przecież Jezus jest wyprowadzany przez swego Ojca do miejsca wiecznej chwały, “miejsca odpoczynku”, jak powie św. Paweł w Liście do Hebrajczyków, a Golgota i Grób w ogrodzie są tylko krótkimi przystankami. Napisałem, zgodnie z biblijną intuicją, “wyprowadzany”. Tak. Każdy z uczniów Chrystusa, który chce współtworzyć ową tajemniczą Resztę ze swym Mistrzem, w jakimkolwiek momencie dziejów świata, musi zostać “wyprowadzony” na drogę ku chwale. Przez krzyż.

Wolność Resztki, wspomnianej w proroctwie Ezechiela, zawiera się w śmierci Mesjasza. Los Resztki jest zapowiedzią losu Mesjasza. Wartość Resztki w oczach bożych jest równa wartości Mesjasza. I Resztka bowiem, i Mesjasz, dzięki swej wierności uzyskują obietnicę ostatecznego ocalenia – nie tylko dla siebie, ale także dla swego potomstwa. Reszta natomiast ocali “swoich synów i córki” (Ez 14,16)… Syn Boży, biorąc krzyż, oraz ustanawiając uobecniające Jego Mękę Misterium Ofiary i Uczty, ocala zastępy swych braci – czyli tych, którzy Mu uwierzą i będą pełnić wolę Ojca – po kres czasów.

Chcę być w Resztce! Chcę być w Synu Bożym!

Stacja III

Pierwszy upadek Pana Jezusa.

Oto Ten został dany (dosł. leży), na upadek i powstanie wielu w Izraelu – oraz jako znak, któremu się sprzeciwiają.

(Łk 2,34)

Choć grecki wyraz κειται (keitai) tłumaczy się na ogół jako “został dany”, to dosłowne brzmienie – leży – przemawia do mnie bardziej. Mimo, że Symeon mówi tu o leżącym na rękach Matki Niemowlęciu, ja widzę tu zapowiedź Pana leżącego pod ciężarem krzyżowej belki.

Zakrwawiony Chrystus leży przywalony ciężarem moich grzechów. Być może w tej scenie jeszcze bardziej jest znakiem miłości Boga do grzesznego człowieka – zbity, bezsilny, upodlony. Wielu potknie się o tego leżącego Skazańca i upadnie, “a upadek ich będzie wielki” (Mt 7,27). 

A pośród owych “wielu” jestem i ja. Sam się co i rusz potykam o Leżącego, o Sługę Pańskiego, potykam się o Jego Mękę, o Krzyż, o Arma Christi. Potykam się – bo o Nim zapominam. Za każdym razem doznaję rozdwojenia – chciałbym iść śmiało, bez upadków, a jednocześnie boję się, że kiedyś przyjdzie moment, gdy się już nie potknę i podepczę tę Ofiarę…

Najbardziej niezwykłe, a zarazem przedziwnie codzienne (jak codzienny może być ludzki upadek) jest to, że to nie ja dźwigam Umęczonego z Jego krzyżem, ale to On znajduje tyle siły aby mnie dźwignąć, mimo, że się przecież wyrywam. 

I oto znów się zapatrzyłem w siebie, i znów się potykam, i znów padam jak kłoda obok Skazańca. I trudno mi wstać samemu, by iść z mrokiem w sercu, obojętnie, z wyuczonym chłodem, gdzieś przed siebie. Nie umiem tak chodzić. Nie mogę też udawać, że On tam nie leży.

Panie Jezu, leżący pod ciężarem mojego grzechu!

Chciałbym – czy wolno mi tak chcieć?! Wybacz zuchwałość! – spocząć na Twoim sercu, niczym Jan podczas Ostatniej Wieczerzy. Jeśli gdzieś mam leżeć to tam, wsłuchany w Słowo Miłości, w lekcję dającą życie, w naukę prowadzącą do zmartwychwstania i posłuszeństwa Tobie.

A potem, dodaj mi siły, abym wstał, aby nieść w sobie, w swoim ciele, Twój Krzyż – znak sprzeciwu dla wielu.

Stacja IV

Pan Jezus spotyka swą Matkę.

Wtedy przyszli do Niego Jego Matka i bracia, lecz nie mogli dostać się do Niego z powodu tłumu.

(Łk 8,19)

Teraz, na drodze krzyżowej, znowu nie mogła “dostać się do Niego z powodu tłumu”.

Stanął Jej na drodze ów motłoch znany wszystkim epokom. Kłębowisko ludzkie, które musi się nasycić widokiem krwawej miazgi. 

Dla tego tłumu oczy są jak usta, a pamięć jak bezdenny żołądek. Muszą spoglądać, zerkać, patrzeć, gapić się – jedni z lekko skrywanym wstrętem, inni bezczelnie i bezwstydnie. 

Jedni czekając ostatecznego upadku swej ofiary, sępim, cierpliwym, a jednocześnie pustym spojrzeniem pilnują ostatecznej godziny przejścia, aby ogłosić swoje spełnienie. 

Inni, z trudem chowają satysfakcję, jakby chcieli powiedzieć “a nie mówiłem”, ale się trochę bali tak ostentacyjnego okazywania swych myśli, być może przyzwyczajeni do permanentnego udawania, pełni pożądania krwi, ale zbyt tchórzliwi, by żyć nim na co dzień. 

Są i tacy, którym wyrzuty sumienia zamykają powieki, ale nic nie zrobią, aby ruszyć się z miejsca, będą stali niczym mury rozpadających się świątyń – aż wszystko runie ostatecznie i zakończy ich beznadziejną egzystencję. 

Jeszcze inni nadają impet motłochowi, są jego sercem i krwioobiegiem, wiecznie głodni, wiecznie spragnieni, wiecznie głośni, wiecznie pewni siebie – zapewne tacy sami, z identycznym rykiem głupiego “ego”, będą zaludniali nieskończone przestrzenie Otchłani. 

Niektórzy zaś udają, że znależli się w tym tłumie przez przypadek, tylko przechodzili, tak naprawdę są przyzwoitymi ludźmi, same Weroniki i Szymony, a teraz to tak tylko, na momencik sobie popatrzą, czy to źle? 

W ten sposób wszyscy się karmią i napawają widokiem zhańbionego Obrazu Boga (ale i prawdziwego człowieka), aby tylko wiecznie głodny bóg ich istnienia, żołądek – pożądanie, choć trochę przestał domagać się strawy. Takie są – wtedy, na arenach czy ulicach; i teraz, w sieci, telefonie czy telewizji – jedyne igrzyska małodusznych… Jedyna rozrywka…

Kłębiący się tłum wielorakich pożądań oddziela Matkę od Syna, skazując Go na samotność, a w Jej Przeczyste Serce wbijając miecze boleści – jeden za drugim.

A w tym tłumie – my.

Matko ponad wszystko świętsza
Rany Pana aż do wnętrza
W serce me głęboko wpój

Cierpiącego tak niezmiernie
Twego Syna ból i ciernie
Niechaj duch podziela mój

Spraw niech leję łzy obficie
I przez całe moje życie
Serce me z Cierpiącym wiąż.

Stacja V

Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi.

A gdy Go prowadzili, chwyciwszy jakiegoś Szymona z Cyreny, który szedł z pola, włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem.

Łk 23,26

Królestwo Niebios podobne jest do skarbu ukrytego w roli, który człowiek znalazł, ukrył, uradowany odszedł, sprzedał wszystko, co ma, i kupił tę rolę.

Mt 13,44

Scena z Szymonem z Cyreny wydaje się pozornie przeczyć słowom Pana:

Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, weźmie swój krzyż na siebie codziennie i naśladuje Mnie.

Łk 9,23

Szymon nie bierze przecież swego krzyża, ale Jezusowy, nie czyni tego z własnej woli, ale zostaje pochwycony i niejako przymuszony do tej krwawej eskapady. Może właśnie dlatego mogę się w tym Szymonie odnaleźć. W końcu najczęściej bywa tak, że krzyż spada na mnie znienacka, nagle, zastając nieprzygotowanym na mozolne uginanie się pod jego ciężarem. Zostaję pochwycony przez cierpienie, którego nie zapraszałem, ani go nie chciałem. Ktoś mi wkłada na ramiona ciężar, za którym nie tęsknię. Czyjaś wola kieruje moje kroki w stronę, o której bym nawet nie pomyślał. Zostaję złapany, prowadzony, przytrzymany i jedyne co mogę zrobić – a czego, z oczywistych przyczyn, nie mógł zrobić Szymon – to poszukanie u Pana sensu tego, co się dzieje. 

Jak wiemy, z przekazów innych ewangelistów, człowiek z Cyreny, a przynajmniej jego synowie, zapewne odnaleźli głęboki sens tego przymusu, jaki stał się w owo jerozolimskie piątkowe przedpołudnie, podczas powrotu z pola. Odkryli w sytuacji trudnej, narażającej na zaciągnięcie rytualnej nieczystości w przeddzień święta Paschy, palec boży. Szymon mógł zrozumieć, że za rękami żołdaków i ich wolą, kryłą się inna Wola, ta, która kazała niewinnemu Skazańcowi idącemu na Golgotę dźwigać krzyż. Po czasie może rozpoznał, że ta Wola, skruszyła kamienne serce człowieka z Cyreny, aby na zawsze biło tylko dla Króla Królów.

Jest wielkim skarbem, podobnym do tego, jaki odnalazł na polu bezimienny kupiec z Pańskiej przypowieści (nie jest nigdzie napisane, że nie pochodził np. z Cyreny…), odkrycie w przymusie codzienności, w owych licznych sytuacjach, które stawiają mnie i ciebie pod ścianą, sensu głębszego, aniżeli ten, jaki narzucają emocje.

Stacja VI

Weronika ociera twarz Pana Jezusa.

I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już [odtąd] nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już [odtąd] nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły.

Ap 21,4

Z czego Weronika otarła Najświętsze Oblicze? 

Co na nim było? 

Krew? Pot? Łzy? 

My, którzy byśmy chcieli, aby ktoś otarł nasze twarze, nie chcemy – o jak bardzo nie chcemy – tego, co się na nich znajduje. Nie chcemy, ani potu, ani krwi, ani łez. Nie chcemy zmarszczek, skaz, krost. Nie chcemy oznak cierpienia, ani oznak przemijania. Nie chcemy bruzd wyżłobionych od łez, ani czerwonych powiek. 

Chcemy natomiast, aby nasze oblicza pozostały czyste, jaśniejące, piękne, gładkie, nietknięte wysiłkiem, ani bólem. Chcemy królować, a nie służyć. Chcemy obfitować, a nie doświadczać biedy. Chcemy być piękni, a nie oszpeceni ranami. Chcemy być podziwiani, radośni, uśmiechnięci.

Na Jego Twarzy znalazły się znaki wszystkich bólów ludzkich, jakie zadał człowiekowi grzech i szatan. 

Nie miał on wdzięku ani też blasku, aby [chciano] na niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał.

Iz 53,2

I choć odwracamy spojrzenia od tego, co nam wstrętne, a więc także i od cierpienia, to może jednak, wpatrując się w Święte Oblicze Pana, dostrzeżemy Jego pełne mądrej i pokornej miłości spojrzenie. 

Chryste!

Panie umęczony, z chusty Weroniki i z Manopello, z Mandylionu i z Całunu Turyńskiego, z ikon i obrazów pasyjnych!

Chryste o Obliczu oplutym i obitym!

Spojrzyj na mnie, przez swe łzy, spojrzeniem pełnym miłości! Popatrz tak, jak popatrzyłeś na bogatego młodzieńca, który odchodził, bo “miał wiele posiadłości”.

Oby kamień w mojej piersi pękł pod wpływem Twego spojrzenia.

Stacja VII

Pan Jezus upada pod krzyżem po raz drugi.

Skoro więc [Jezus] rzekł do nich: Ja Jestem, cofnęli się i upadli na ziemię.

J 18,6

Jestem robak a nie człowiek, pośmiewisko ludzi i wzgarda pospólstwa.

Ps 22,7

Kilkakrotnie zdarzało się, że wrogowie Jezusa doświadczyli mocy Jego autorytetu – tak było gdy przemawiał w świątyni; tak też było, gdy stanął w Ogrójcu naprzeciw zgrai, która przyszła Go pojmać. 

Padli na ziemię, na twarz, może wbrew sobie, na przekór pragnieniom i przekonaniom. Boski blask – nieważne czy widzialny, czy tylko doświadczalny w duszy – zmusił zbydlęconych ludzi do ugięcia się przed Panem. Podobnie było w Rimini w 1227 r., kiedy św. Antoni Padewski nakazał osłu oddać pokłon Chrystusowi obecnemu w Najświętszym Sakramencie. Bezrozumne (czy aby na pewno) bydlę ukorzyło się wobec żywego Boga. Dziś, wielu ochrzczonych wydaje się być w gorszym stanie, aniżeli ów średniowieczny osioł czy oprawcy z Ogrójca…

Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?

Łk 18,8

Zamiast życia w skrusze i ukorzeniu wobec Boga, wybieram życie ewangelicznego bogacza – “dzień w dzień świetnie się bawiąc”, nieustannie pragnąc “czuć się dobrze”, chcąc uciekać przed trudem, szukać nowych dróg zapomnienia o troskach, nosić purpurę i bisior przysługujące raczej Królowi Królów, wręcz obnosić samego siebie (niczym cenną relikwię) w lśniących szatach. A przecież ten, co tak się nosił, padł stoczony przez robactwo, jak głoszą Dzieje Apostolskie…

W oznaczonym dniu Herod, ubrany w szatę królewską, zasiadł na tronie i publicznie przemawiał do nich; lud zaś wołał: Głos to boga nie człowieka. W tej samej chwili uderzył go anioł Pana, ponieważ nie oddał chwały Bogu; potem stoczony przez robactwo, oddał ostatnie tchnienie.

Dz 12,21-23

My jednak, nie bacząc, że możemy paść nieodwołalnie, obalamy na ziemię Króla i Pana. Stajemy nad Nim z tryumfalną miną, domagając się czynów służebnych wobec naszych utytłanych grzechem dusz. A On, skazany przez nas na bycie robakiem, spełnia owe posługi – do czasu, gdy przyjdzie jako Sędzia sprawiedliwy. Ii wtedy pojmiemy co oznaczało Jego Słowo: Ja jestem…

Stacja VIII

Pan Jezus spotyka płaczące niewiasty.

Za Nim szła wielka rzesza ludu i niewiasty, które nad Nim płakały i lamentowały. Jezus odwrócił się do nich i powiedział: — Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade mną, raczej same nad sobą płaczcie i nad swoimi dziećmi. Nadchodzą bowiem dni, w których powiedzą: „Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły”. Wtedy zaczną wołać do gór: „Padnijcie na nas”, a do pagórków: „Przykryjcie nas”, bo jeżeli z zielonym drzewem to czynią, co będzie z suchym?

Łk 23,27-31

Ja jestem winnym krzewem, wy zaś latoroślami. Kto we Mnie trwa, a Ja w nim, ten przynosi wiele owocu, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Jeśli ktoś we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak latorośl i uschnie. Zbiorą ją, wrzucą do ognia i spłonie.

J 15,5-6

Płakać nad sobą to wielu z nas bardzo lubi. Użalać się nad tym, że nie jesteśmy tacy, jak byśmy chcieli. Rozpaczać, że nikt nas nie rozumie i nie dopieszcza. Roztkliwiać się nad własną nędzą. Popadać w smutek i melancholię, bo inni są od nas lepsi, piękniejsi, zdolniejsi, bogatsi, szczęśliwsi. Załamywać ręce, że nam zawsze wiatr w oczy wieje i nie mamy znikąd pomocy. Toczyć spłoszonym wzrokiem zranionej łani dookoła z myślą, że może ktoś się domyśli dramatycznego stanu naszych emocji i się nami zainteresuje. Z dramatem wypisanym na obliczu chować się po kątach mieszkania, chciwie wyczekując czyjejś uwagi, którą będziemy mogli odtrącić, podkreślając rozmiary przeżywanego kryzysu.

Tak płakać lubimy, choć z trudem przychodzi nam się przyznanie do tego.

Ale nawet w tym dziecinnym, infantylnym i przepełnionym pychą płaczu, jest obok Chrystus. Jest, choć odrzucony. Obok, bo sami się skazujemy na odcięcie od Niego, pomału usychając. 

A należałoby płakać właśnie nad tym uschnięciem, nad naprawdę przerażającym, smutnym i pełnym autentycznej rozpaczy losem suchej gałązki winnego krzewu, która nie chce dawać owocu nawrócenia, nie chce płonąć gorliwą miłością, nie chce czerpać soków z zieloności winnicy, nie chce być tym kim jest, tylko marzy o byciu tym, kim nigdy nie może się stać.

Może dni wołania do gór i pagórków, może plaga za plagą spadająca na “łona, które rodziły i te, które nie rodziły”, może obłożenie nawozem suchego drzewa, może te wszystkie ingerencje wyciągniętej ręki Stwórcy nad stworzeniem spowodują skruchę, pokutę i przemianę?

Uczyń tak, Panie, płaczący nad nami – swoją ukochaną Jerozolimą…

Stacja IX

Trzeci upadek Pana Jezusa.

A Szaweł, dysząc jeszcze groźbą i mordem względem uczniów Pana, przyszedł do arcykapłana i wyprosił sobie od niego listy do Damaszku – do synagog – aby, jeśliby znalazł jakichś zwolenników Drogi, zarówno mężczyzn jak i kobiety, mógł ich związanych przyprowadzić do Jerozolimy. I stało się, gdy szedł i zbliżał do Damaszku, że nagle otoczyło go światło z nieba, a gdy padł na ziemię, usłyszał głos mówiący do niego: Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz? I odpowiedział: Kim jesteś, Panie? A On: Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz; ale powstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić.

Dz 9,1-6

Kiedy upadł Szaweł? Wtedy, gdy dyszał żądzą mordu, czy wtedy, gdy poraziła go jasność Pańska?

Kiedy upadasz? Wtedy, gdy doświadczasz upokorzenia, gdy musisz się nagiąć do woli drugiego człowieka? Gdy doświadczasz niezrozumienia lub przykrości? Gdy wydaje ci się, że wszyscy na ciebie dybią, czekają na twoje potknięcia? Gdy musisz zrobić coś wbrew sobie i skręca cię w środku na samą myśl o tym? Wtedy, gdy wszystko nie idzie po twojej myśli?

Dlaczego upokorzenia i słabość natury przeżywasz bardziej, niż prawdziwy upadek, którym jest grzech – świadoma żądza wywyższenia siebie ponad przylgnięcie do miłości prawa Pańskiego?

Szaweł zrozumiał w pewnym momencie, że tak naprawdę powalony był wtedy, gdy obrócił swą gorliwość przeciw uczniom Jezusa. Pod Damaszkiem to nie był upadek. To było rozpoznanie stanu faktycznego – bezmiaru pychy, ślepoty i skupienia na sobie. Upokorzenie – leżenia w pyle drogi, pozbawienia wzroku i skazania na pomoc innych – było niezbędnym środkiem leczniczym dla duszy przyszłego Apostoła Narodów.

Powalony na ziemię Golgoty Pan, wydrwiony i wyśmiany, z powiekami sklejonymi krwią, zdany na kopniaki i poszturchiwania żołnierzy, bierze na siebie ślepą pychę wszystkich zakochanych w sobie…

I toruje drogę.

Stacja X

Pan Jezus z szat obnażony.

Ja jestem chlebem życia; ten, kto przychodzi do Mnie, nigdy już nie zazna głodu, a ten, kto wierzy we Mnie, nigdy już nie zazna pragnienia.

J 6,35

Ja jestem światłem świata; kto idzie za Mną, nigdy nie będzie błądził w ciemności, lecz będzie miał światło życia.

J 8,12

Ile już było w twoim i moim życiu przespanych Adoracji… 

Ile już było godzin spędzonych przed Najświętszym Sakramentem, w których kontemplowaliśmy ból własnych kolan… 

Ile było czuwań, Jerych, nawiedzeń Żywego Boga, w których liczyło się nasze ego, ale nie liczył się On.

Chleb żywy, który z nieba zstąpił…

Może dlatego wciąż jest On fragmentem mięśnia sercowego w stanie agonii? Żywą tkanką wiecznie konającego? 

Wtedy, na Golgocie, gdy zdarto z Niego szaty, stanął odsłonięty – zbite Ciało w monstrancji żywej Krwi, która na nowo trysnęła z niezliczonych ran. A ludzkie reakcje były naszymi reakcjami – odwrócone spojrzenia, znudzenie, brak zainteresowania, niecierpliwość “kiedy się to skończy”, bez wdzięczności, bez czci, bez miłości.

I tylko Matka, Jan i kilka niewiast… Jak dobrze, że i teraz, gdy ukazuje się Najświętsze Ciało, zawsze obok eucharystycznego Króla jest Jego dwór. Inaczej – mimo naszej fizycznej obecności – byłby sam.

Chlebie żywy, Manno prawdziwa, Światłości świata, Baranku zabity, ale żyjący – gdy patrzę na Twe Ciało, odsłonięte, choć zakryty postacią chleba, niech choć jedna kropla Twego potu z kalwaryjskiej drogi (o kroplę Krwi nie proszę, bom niegodny) dotknie mej duszy, abym przejrzał. I choć wiem, że blask bijący z Twych ran i sińców może mnie oślepić, to proszę, niech się przebije to światło przez ciemności, jakie sam na siebie ściągam.

Daj, abym patrzył naprawdę na Ciebie, a nie na siebie!

Daj, proszę, nie łaknął, ani nie pragnął niczego innego, poza tym, co Ty dajesz ze swej świętej woli!

Daj, abym pojął mowę Twych ran, i zaufał. 

I uwierzył.

Stacja XI

Pan Jezus przybity do krzyża.

Kto bowiem jest większy? Czy ten, kto spoczywa przy stole, czy też ten, kto usługuje? Czy nie ten, kto spoczywa przy stole? Ja jednak jestem pośród was jak ten, kto usługuje.

Łk 22,27

Wy zwracacie się do Mnie: Nauczycielu i Panie; i słusznie mówicie, bo Nim jestem.

J 13,13

To jest bardzo wygodne – rozważyć pokorę i służebną postawę Pana czy Jego Matki, a potem iść, i wydawać rozkazy innym, dawać “odczuć swą władzę”, pomanipulować, poszantażować własnymi stanami emocjonalnymi, powyżywać się na kimś dając upust własnym frustracjom, pokrzyczeć, lub może odwrotnie zniżyć teatralnie głos do znaczącego szeptu okraszonego odpowiednio zbolałą miną, objawiając tym samym niezadowolenie.

Ukrzyżowany jest Sługą. 

Tak. 

Ale nie po to, abyśmy traktowali go jak ścierkę, roszczeniowo żądając usługi rozgrzeszenia, komunii, czy spełnienia naszych zachcianek. On służy z wysokości krzyża, bo tylko tak może nas nauczyć pokory i miłości. Dał się przybić nie po to, abyśmy tylko – niczym lud na Golgocie – “stali i patrzyli”, ale po to, abyśmy pozwolili się także przybić do krzyża.

Aby “ukrzyżować swoje ciało z jego namiętnościami”.

Aby “jeden drugiego brzemiona nosić”.

Aby “umywać sobie nawzajem nogi”.

Aby “niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa”.

Aby “uważać jedni drugich za wyżej stojących od siebie”.

Aby “mieć na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich”.

Aby “znosić słabości tych, którzy są słabi, a nie szukać tylko tego, co dla nas dogodne”.

Aby “znikła spośród nas wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz z wszelką złością”. 

Aby “przebaczać sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie”.

Aby miłować…

Przybity do krzyża Nauczycielu i Panie, nie mam już wiary we własne siły. Tak często, codziennie, na nowo traktuję drugiego człowieka jak przedmiot. Wyżywam się na nim. Oskarżam. Osądzam. Skazuję. Obarczam.

Zmiłuj się nade mną i – z cierpliwością, którą tylko Ty masz – ucz mnie Siebie. Twojej pokornej drogi służby.

Stacja XII

Pan Jezus umiera na krzyżu.

A po Jego wejściu do domu, niewidomi ci podeszli do Niego. Jezus ich zapytał: Czy wierzycie, że jestem w stanie to uczynić? Odpowiedzieli: Tak, Panie!

Mt 9,28

I rzekł Zasiadający na tronie: Oto czynię wszystko nowe. I mówi: Napisz: Słowa te wiarygodne są i prawdziwe.

Ap 21,5

Staję pod Twoim Krzyżem, Panie Jezu!

Wiem kim jestem – nędznym grzesznikiem, który tyle razy obiecywał Ci walkę z grzechem, ze słabością natury, ze złymi skłonnościami. 

Wiem, kim Ty jesteś. Bogiem tak dobrym, że dla mojego zbawienia wziąłeś na siebie moje nieprawości, aby je przybić do tego drzewa. Abym żył.

Za każdym razem, gdy sobie to uświadamiam – drżę.

Za każdym razem – dotykam rzeczy niepojętej!

Jak mam uwierzyć, że tak możesz mnie kochać? Tyle razy Cię zawiodłem, tyle razy zniszczyłem świątynię w mym sercu, tyle razy zlekceważyłem Twoje Słowo…

Tyle razy pewnie to uczynię…

Niepojęta jest Twoja Boże pasja, jaką masz do grzesznego człowieka!

Ale wierzę Twej miłości. Wierzę, że możesz “to uczynić”. Wierzę, że jesteś mocen przezwyciężyć grzech i śmierć we mnie. Wierzę, że możesz dotknąć przebitą dłonią skały we mnie i wytryśnie źródło dla braci i sióstr, dla męża i żony, dla dzieci i przyjaciół. 

Wierzę, że Twoja miłość poruszy kamień! Tak. Słowa te wiarygodne są i prawdziwe!

Wzmocnij wiarę moją!

Stacja XIII

Pan Jezus zdjęty z krzyża i złożony w ramiona Matki.

Jezus natomiast natychmiast zwrócił się do nich: Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!

Mt 14,27

Mówię wam to teraz, zanim się to stanie, abyście, gdy się to stanie, uwierzyli, że to Ja jestem.

J 13,19

Było, że fale morza Galilejskiego zalewały małą łódź apostolską. Uczniowie wpadli w panikę. Zwątpili. “Panie nic Cię nie obchodzi, że giniemy?” Ale Pan zgromił Słowem szalejącą nawałnicę. (Mk 4,38)

Było, że w podobną burzę byli sami. A dookoła groza śmierci, wycie fal i wiatr przeciwny. A On przyszedł do nich po wzburzonych wodach i myśleli, że to zjawa. Lęk skoczył im do gardeł. Ale Pan do nich przemówił. (Mt 14,27)

Było, że ślepiec żebrzący u bram Jerycha zdarł już sobie gardło krzycząc do przechodzącego Pana. Wiedział, że tylko Jezus z Nazaretu może przemienić jego nędzną egzystencję w życie godne syna Abrahamowego. Wołał więc nie zważając na upomnienia innych. Nie chciał przestać, choć nie widział skutków swego wysiłku. Otaczała go ciemność i bezradność oraz silny opór rzeczywistości. Ale Pan go zawołał. (Mk 10,49)

Było, że uprzedzał ich:

I nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, duszy zaś zabić nie mogą. Bójcie się raczej tego, który może i duszę, i ciało zatracić w piekle.

Mt 10,28

Oraz:

Potem usłyszycie o wojnach i wieściach wojennych. Uważajcie, nie bójcie się, bo musi się [to] stać, ale jeszcze nie koniec.

Mt 24,6

Czy przypomnieli sobie te czyny i słowa, gdy zdejmowano martwe Ciało z krzyża i wyjmowano gwoździe z rąk i nóg?

Czy wspomnieli na wezwania do odwagi gdy martwa cisza spowiła niebo i ziemię?

Czy powrócili do Słowa pełnego mocy, gdy Słowo wcielone zdawało się być bez życia?

Czy był ktoś, wśród żałobników, owego piątkowego wieczoru, gdy “słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek” (Łk 23,45), kto by przylgnął do mocy Słów Pańskich i im zaufał bardziej, aniżeli temu, co widziały oczy i dotykały ręce?

Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu.

Łk 2,19

Stacja XIV

Pan Jezus złożony do grobu.

JA JESTEM drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.

J 14,6

Zaprawdę, zaprawdę mówię wam, jeśli ziarno pszenicy, które wpadło w ziemię, nie obumrze, pozostaje samo. Jeśli zaś obumrze, przynosi obfity plon.

J 12,24

Kiedyś, na samym początku dziejów, człowiek skuszony przez odwiecznego Nieprzyjaciela, odrzucił rajskie życie, bo zapragnął czegoś większego niż Ogród Eden. Zapragnął być Bogiem. Zapragnął ubóstwić siebie, choć wiedział, że ma ciało z prochu ziemi.

W odpowiedzi na to, Bóg, miłujący swe stworzenie, zapragnął być człowiekiem. Zapragnął marnego i przemijającego ciała. A ponieważ u Niego pragnienie staje się rzeczywistością, przyjął to ciało. 

On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się Człowiekiem. Ukrzyżowany również za nas, pod Poncjuszem Piłatem został umęczony i pogrzebany.

Złożono Go w innym ogrodzie, już nie tym rajskim, raczej marnej namiastce tamtego. W ogrodzie pełnym grobów. Pośród zielonych krzewów przypominających o życiu, zdawało się, że zakrólowała śmierć. 

Zasiał Bóg Ciało swego Syna w głębi ziemi, w jamie grobowej, w mrokach napawajacych każdego człowieka lękiem i poczuciem nieodwracalności .

Tak spełniły się słowa Jezusowe o ziarnie, które musi obumrzeć, aby wydać plon. 

W innym miejscu Pan powiedział: 

Uczeń nie przewyższa nauczyciela ani sługa swego pana.

Mt 10,24

 Pozwól więc Bogu złożyć i swoje ciało, siebie samego, swoje plany i ambicje, pragnienia i myśli, swoją miłość i gorliwość – w głąb ziemi, w Noc Ciemną. Do Groty, która – choć kojarzy ci się z grobem – jest jednak grotą narodzenia.

Pozwól sobie obumrzeć. To jest droga Jezusowa. To jest prawda o życiodajnej śmierci. To jest życie ofiarą wynikającą z miłości. 

Nie szarp się, zaufaj. Bo przecież:

Śmierć zwarła się z życiem i w boju, o dziwy,
Choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy.