Tyle już napisano o “ciemnej dolinie”, że aż głupio pisać coś jeszcze. Ale każdy z nią mierzy się jak umie, jak mu jego własny duchowy krwioobieg podpowiada. Ja – chcę próbować się mierzyć z tym mrokiem, jednocześnie starając się o nim (a jeszcze bardziej przez jego pryzmat) pisać. Łatwiej mi pisać, aniżeli mówić, nie tylko dlatego, że refleksja pisemna umożliwia weryfikację słów i myśli. Opowiadać można komuś, kogo się widzi, ja zaś, od ponad dwóch lat przebywam – w jakimś stopniu z wyboru, a w jakimś z konieczności – na swoistej pustyni. A na pustyni, zgodnie z nazwą, jest pusto…
Więc- będę pisał w tę (mimo wszystko, pozorną) pustkę.
Trud z tym związany odnajduję na kilku płaszczyznach. Chyba pierwsza z nich wiąże się z pokusą niewiary w to, że takie pisanie może być komukolwiek potrzebne. Jest ona wzmocniona doświadczeniem odrzucenia i podeptania własnej posługi Słowa przez tych, których niegdyś owym ziarnem karmiłem. Każdy, kto wchodzi w perspektywę głoszenia, musi liczyć się z tym, że doświadczy odrzucenia. Nie każdy jednak ma na tyle grubą skórę, aby to łatwo przyjąć… A przecież – choć głosimy nie swoje – służąc Słowu przepuszczamy je przez własne spojrzenie, doświadczenie, czy rozumienie, skoro Pan nas do tego zaprosił. Inaczej akcenty rozstawiał w swoim nauczaniu św. Piotr, a inaczej św. Paweł, a jedno i drugie było potrzebne ich Mistrzowi. W moim głoszeniu zawsze ważna była perspektywa egzystencji, a w niej realnej biedy konkretnego człowieka. Ważne było poszukiwanie lekarstwa na tę biedę (wynikającą ze domu, z różnorakich uwarunkowań, ze środowiska, czy wręcz z przeróżnych schorzeń). Gdy jednak nakarmiony tym ziarnem człowiek jakoś z owej biedy wyszedł, często “odwróciwszy się” deptał ziarno i tego, kto je rzucał…
Pisanie jest jednocześnie odsłonięciem się, ale w równym – a może większym – stopniu, jest ukryciem. Chowam się więc nieco za słowami, frazami, zdaniami. Za ich giętkością, a zarazem pewną sztywnością zmuszająca do porządkowania wspomnień i przeżyć, tego, co cieszy, ale jeszcze bardziej tego co płynie ze zranienia i upokorzenia.
Niewątpliwie pisanie jest też pewną prowokacją, wymierzoną – świadomie i nieświadomie – w hipotetycznego czytelnika. Stąd też mój wielki opór wewnętrzny, aby kogokolwiek wpuszczać w zakamarki ciemnej doliny, jaką idę. W końcu to moja ciemna dolina, moje mroki, moje potknięcia o niezauważalne kamienie na drodze, moja niepewność i – wreszcie – mój lęk. Tak. Strach, jak chyba każdy z nas doskonale wie, lubi posługiwać się ciemnością, wyolbrzymiając obawy i podsycają niepewność. A ja jestem tchórzem, nie ma co ukrywać.
Z drugiej strony, nieustannie (zdecydowanie wbrew sobie) odkrywam pewien Chrystusowy imperatyw, który tak dobitnie wyraził św. Paweł w liście do swego ukochanego ucznia i duchowego syna:
…głoś naukę, nalegaj – w porę czy nie w porę – przekonuj, karć, napominaj z całą cierpliwością i umiejętnością.
2 Tm 2,2
Ten nakaz, jeśli traktować go najzupełniej serio, zmusza nie tylko do “mówienia o Ewangelii”, ale do traktowania całego swego życia jako przestrzeni dla Słowa. Wszystko co na tej łące życia rośnie, dzieje się, kwitnie lub więdnie, gnije czy wzrasta, jest glebą żyzną lub martwym skalnym podłożem – wszystko jest terenem dla “głoszenia nauki”. Nie znaczy to, że mam do czynienia z idealnym skrawkiem pola, pięknym i nieskalanym. Wręcz przeciwnie. Na szczęście, odkąd Bóg się wcielił i zanurzył w ciemny Jordan naszych świństw, możemy być pewni, że interesuje się On wszystkim w naszym życiu, nie omijając tego, co brudne i wstydliwe. To raczej my, ludzie (zwłaszcza “porządni” i stojący po “właściwej”, lewej lub prawej stronie ideologicznej barykady) mamy faryzejskie tendencje do gorszenia się bliźnim, do szemrania:
Dlaczego wasz Nauczyciel jada z celnikami i grzesznikami?
Mt 9,10
A On ma wręcz upodobanie do takich paradoksów. Może dlatego pierwszym papieżem czyni tchórza o dość ograniczonym spojrzeniu na rzeczywistość (niech św. Piotr wybaczy!).
Skoro więc Pan wzywa do tego, aby “w porę i nie w porę” być tym, kim sam mnie ustanowił (“A nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga jak Aaron”. Hbr 5,4), mimo że z chęcią bym się ukrył przed tym, co z niej wynika – to zobowiązuje…
I skoro owa “godność” trwa mimo wszelkiej niewierności (co jest tak trudne do pojęcia w dobie dzisiejszego idealizmu), bo tylko ten co ją dał, może ją odwołać – to również zobowiązuje…
I skoro wszystko, co człowieka spotyka (a więc również wędrówka ciemną doliną, i wynikająca z niej “wada spojrzenia”, czy “skrzywienie postawy”) może być potrzebne do bliżej nie znanych bożych planów – to zobowiązuje jeszcze bardziej.
Ale jest jeszcze coś, co nie pozwala oderwać palców od klawiatury i zanurzyć się w kontemplację otaczającego mnie mroku. Ale o tym w następnym wpisie…