Przejście przez ciemną dolinę wiąże się z całą paletą uczuć. Nie tylko z gradientami szarości, o nie! Są tam przecież i mocne szafiry, i skłębione błękity paryskie, granaty a nawet krwawe purpury tętniące życiem. Ciemność składa się przecież z wielu odcieni. Nie na darmo zabrania się początkującym malarzom używania czarnej farby, aby uczyli się odróżniać poszczególne barwy w tym, co oko rozpoznaje jako kolor czarny. Warto to plastyczne ćwiczenie przekładać na swoją emocjonalną a także duchową rzeczywistość! Warto, a nawet trzeba przyjąć i zaabsorbować ten bogaty świat własnych smutków, smuteczków, melancholii, a nawet większych dramatów – nie wypychać ich od razu z własnej świadomości, nie udawać, że ich nie ma, nie chować przed nimi głowy w piasek. Choć to niezwykle trudne, można odkryć “bogactwo różnorodności” własnej ciemnej doliny…
Tak, przyznaję. Dolina, jaką idę, jest ciemna, co nie znaczy, że jest czarna.
Do grona tych barw, które bardzo łatwo można pomylić z głęboką czernią rozpaczy zaliczyłbym coś, co nazywam bólem bezbronności. I chodzi mi szczególnie o bycie bezbronnym wobec odrzucenia, zranienia, jakiegoś podeptania tego, co jest cenne w każdej relacji międzyludzkiej. Każda miłość generuje ów rodzaj bezbronności, a w konsekwencji zgody – a nawet pewnej podatności – na zranienie.
Przy czym – i to jest chyba specyfika kapłańska, którą wielu chciałoby poczytać za argument w zniszczeniu kapłaństwa katolickiego – jest to bezbronność dwojakiego rodzaju. Jest tam aspekt ludzki, dotykający zwykłych odniesień i relacji. Ale jest też coś, co łączy się z nadprzyrodzonym darem, jaki niesie kapłan i jakim ma szafować. Oczywiście, trudno czasem obie te płaszczyzny rozdzielić, chyba tak już to ze sobą Pan Bóg splótł. Wydaje mi się, że tego właśnie dotyka mocna reakcja św. Piotra, opisana w Dziejach Apostolskich, na krętactwa Ananiasza i Safiry. Okłamany Apostoł grzmi: “Nie ludziom skłamaliście…”
(1) Pewien człowiek imieniem Ananiasz ze swą żoną Safirą sprzedał własność, (2) lecz odjął sobie coś z zapłaty za wiedzą żony i tylko pewną część przyniósł i złożył u stóp apostołów. (3) Piotr powiedział: „Ananiaszu, dlaczego szatan wypełnił twe serce, tak że okłamałeś Ducha Świętego i odłożyłeś sobie część zapłaty za grunta? (4) Gdy były twoje, były twoje, a czy teraz sprzedane nie zależały od twego wolnego wyboru? Dlaczego taką rzecz dopuściłeś do swojego serca? Nie ludzi okłamałeś, lecz Boga”. (5) Gdy Ananiasz usłyszał te słowa, padł i wyzionął ducha. Wielki strach ogarnął wszystkich słuchających.
Dz 5,1-5
Piotr reaguje mocno i ostro. Z siłą nadprzyrodzonego autorytetu przeciwstawia się krętactwom Ananiasza i Safiry. Ale ten Wielki Rybak znad Jeziora Galilejskiego był raczej człowiekiem o grubej skórze. Ja nie jestem. Mnie już bliżej do załamanego Eliasza pod janowcem… Zresztą w tym co piszę dotykam trochę innej sytuacji. Reakcja Piotra ukazuje ów wspomniany splot ludzko-duchowy w sercu kapłana, więc i pewnego rodzaju bezbronność jest podwójna. Chyba dobrze to odsłaniają Listy św. Pawła i jego ból wobec zatwardziałości serca chrześcijan w założonych przez siebie wspólnotach.
Zawsze mi się wydawało, że posługa kapłańska wiąże się z troską o drugiego człowieka, że konfrontacja z czyjąś biedą musi zaowocować empatią i jakąś próbą zaradzenia czyjemuś problemowi. Nigdy zaś nie byłem zbyt dobry w odnajdywaniu rozwiązań, nazwijmy to społeczno-organizacyjnych, w pomocy charytatywnej, czy w pomysłach strukturalnych. Za to świadomość ludzkiej biedy duchowej, emocjonalnej, czy psychicznej z reguły powodowała chęć pomocy.
Teraz już jednak tak nie jest.
Ta pierwotna naiwność rozbiła się o potężny gmach zła, jaki w sercu może nosić drugi człowiek. Zła owocującego roszczeniowością, pragnieniem zemsty, jakimś potężnym niezaspokojeniem, które każe szukać winnych własnych niespełnień i niepowodzeń. Ta moc zła uderza najczęściej w tych, którzy okazali komuś serce, a bardzo rzadko w prawdziwych sprawców nieszczęścia danej osoby, bo tamci – z różnych przyczyn -są już nieosiągalni. Wobec takiej potęgi zła – złośliwego, niszczącego, zaraźliwego – miłość okazuje się bezbronna… Zaczyna smakować gorzko, niczym kielich goryczy.
Czuję ten smak na podniebieniu zawsze, ilekroć wspominam ludzi, jakich spotkałem na drodze posługi kapłańskiej, a nawet wcześniej, którzy po latach odsądzają mnie od czci i wiary. Zapewne ktoś by zarzucił mi zbyt wielkie zaangażowanie w życie innych ludzi, zbyt wielkie przejęcie się niegdyś spustoszeniem, jakie zło (a u młodych ludzi najczęściej jest to zło niezawinione) uczyniło w czyimś życiu. Jednak takie, pełne empatii podejście wynikało zarówno z mojej formacji oazowej, jak i z tego wszystkiego co, dało się usłyszeć w seminarium ze strony ojców duchowych, czy rekolekcjonistów. Wszyscy napominali: “Nie bądźcie urzędnikami w sutannach”! Chyba najlepiej ten imperatyw streszcza Franciszkowe wezwanie do tego, aby być pasterzem pachnącym zapachem owiec… Co prawda, wypowiedziane to zostało długo po zakończeniu mojej nieszczęsnej formacji seminaryjnej, ale kapitalnie oddaje owo ciążenie do tego, aby być blisko “ludzi z peryferii”.
Byłem na tych peryferiach.
Dostałem po głowie.
Prawie nikt z zasłuchanych w Franciszkowe wezwania hierarchów mnie nie wsparł.
Dlatego dzisiaj, poobijany i podruzgotany wewnętrznie zastanawiam się, co ma zrobić kapłan, który nie chce być urzędnikiem, ani “kasjerem sakramentów”, a już wie, że wezwanie do kapłańskiej empatyczności zda się być rodzajem diabelskiej prowokacji.
Z drugiej jednak strony wydaje mi się – a piszę to z perspektywy pustyni, czyli zarówno pewnego dystansu, jak i ogołocenia – że dopiero doświadczenie bólu zranienia, odrzucenia i bezmyślnego, niszczącego zła, pozwala w jakimś stopniu przybliżyć się do tego, co sam czynię wobec Chrystusa. Tylko poznając samemu smak goryczy próbować świadomie zapłakać nad Jego kielichem upokorzenia i poczucia zdrady. Oczywiście, to nie jest tak, że otaczające mnie mroki i pokusa bezsensu od razu mistycznie otwierają wejście do Ogrodu Oliwnego. Za dużo we mnie jeszcze słabości i miłości świata. Ale na pewno doświadczenie bezbronności przybliża bardziej do Baranka, aniżeli tysiąc przeczytanych na ten temat rozważań.
Więc kończę.
Jak jesteś w mrokach, to wiedz, że On zna ciemność, i odrzucenie, i lęk, i bezbronne serce…
Im więcej bezbronności, tym większe otwarcie na Boga i dla Boga, i tym samym większy napływ Jego mocy, Jego większa obecność w człowieku.
Hans Urs von Balthasar „Chrześcijanin i lęk”