Światło życia

Blog ks. Jacka Gomulskiego

O brodzeniu po „Bagnie”

Wyrwij mnie z bagna, abym nie zatonął, wybaw mnie od tych, co mnie nienawidzą, i z wodnej głębiny! 

(Ps 69,15)

Na szczytach tego celebryckiego świata siedzi sobie facet, który przez 50 lat wykorzystywał seksualnie dzieci. 

(Mariusz Zielke, “Bagno”)

Z uwagą obejrzałem reportaż Mariusza Zielke “Bagno” o celebrycie Krzysztofie S., oraz o zmowie milczenia, jaka zapanowała wśród ludzi mediów i artystów, wokół oskarżeń tego muzyka o pedofilię. Osobiście zainteresował mnie wątek wybiórczości z jaką dziennikarze odnoszą się do przypadków pedofilii. To bodajże pierwszy reportaż, który wprost i bez lęku ukazuje pokręconą mentalność “jaśnie oświeconych” publicystów i dziennikarzy. Ktoś wreszcie przyznał, że dla nich wszystkich Kościół i duchowni są chłopcem do bicia, a nawet do czegoś bardziej perwersyjnego – do wyciskania pieniędzy, co jest narzędziem niszczenia pozycji Kościoła i dyskredytowania orędzia, jakie głosi. Jak mówi Mariusz Zielke:

Jak wy wszyscy traktujecie problem seksualnego wykorzystywania dzieci? Czy was ten problem interesuje, czy was interesuje wyłącznie zaoranie Kościoła?

Nikt ze świata mediów głównego nurtu jeszcze nie stawiał tak jasno tej kwestii. Świadczą też o tym inne wypowiedzi, padające w tym filmie, odsłaniające warsztat reporterski takich tuzów dziennikarstwa jak bracia Sekielscy, czy dziennikarze Onetu lub Gazety Wyborczej. Jednocześnie reportaż odsłania też meandry działania mec. Artura Nowaka, prawnika-celebryty, znanego z procesów z Kościołem o odszkodowania za czyny pedofilskie duchownych.

Mariusz Zielke – Tomek (Sekielski), człowiek, który nam wszystkim mówi jaka ważna jest pedofilia w Kościele, gdy ma ofiarę spoza Kościoła, to tej ofierze mówi rób se co chcesz z tym… 

Ofiara pedofila Jarosława B. – Mój sprawca jest bardzo majętnym przedsiębiorcą, Odezwał się do mnie Tomek Sekielski i napisał, że oni już się nie zajmują tą tematyką, i jedynie co mi mogą pomóc, to dać numer telefonu do adwokata – Artura Nowaka. (…) Przyjął od mojego sprawcy 200 tys zł na swoje konto… (…) Trudno mi zrozumieć jak zostałam potraktowana przez człowieka od Sekielskich, przedstawiających go jako eksperta w trudnych kontrowersyjnych ciężkich tematach. A rzeczywistość jest zupełnie inna. Liczy się wywoływanie burzy.

Mariusz Zielke – Artur Nowak dzisiaj jest wypromowanym przez TVN, Onet, Newsweek, Oko Press, Gazetę Wyborczą, Krytykę Polityczną, pewnie parę jeszcze innych mediów, tak zwanych wolnych mediów które się szczycą tą wolnością, One wypromowały człowieka którego nikt nie sprawdził. On reprezentuje ofiary i na tym bardzo dobrze zarabia.Każde oskarżenie Kościoła, każde powództwo w kierunku Kościoła o odszkodowania, to są pieniądze dla Nowaka.

A wisienką na torcie jest wypowiedź samego mecenasa Nowaka:

Kościół będzie jeszcze przez jakiś czas hot tematem i dlatego piszemy.

To splątanie interesów prawników i dziennikarzy podsumowuje redaktor Tomasz Krzyżak z Rzeczpospolitej.

Ja mam takie wrażenie, że tych kwestii, o których pan mówi, czyli pedofilii w innych środowiskach generalnie nie dotykamy i ich nie podejmujemy – z różnych przyczyn. Jak sądzę nie są atrakcyjne tek, jak pedofilia w Kościele. Klasycznym przykładem na to, co pan mówi, jest kolega Szymon Piegza z Onetu, którego on bardzo mocno podszedł sprawą Janusza Szymika, gdzie z diecezją Bielsko – Żywiecką walczą o 3 miliony zł.

Ufam, że Pan Bóg w swojej łaskawości sprawi, że coraz częściej będziemy się dowiadywać o tym, co działo się za kulisami wszystkich afer, które wstrząsały polskim Kościołem w ostatnich czasach. Że się dowiemy czym były w istocie sankcje wymierzone w dziesięciu polskich biskupów, w tym w umierającego wówczas kard. Gulbinowicza. Że się dowiemy czym w istocie była afera wokół działania O. Pawła Malińskiego OP, albo wcześniejsza wybiórczość w ujawnianiu agentury kościelnej (sprawa O. Hejmo). Że się dowiemy coś więcej o motywach działań Kurii Płockiej w stosunku do ks. Zdzisława Witkowskiego, oskarżanego przez oszusta o czyny pedofilskie. 

A co z całym pedofilskim podziemiem? Z pornografią dziecięcą, która nie jest zapewne tak chwytliwym tematem w Polsce jak dowalanie Kościołowi? Co z handlem organami dziecięcymi i w ogóle dziećmi? Żaden Newsweek, czy Onet, ani inne Oko.press jakoś się tym nie interesuje.

I jeszcze jedno – ciekaw jestem reakcji (pewnie ich nie będzie) tych publicystów i hierarchów, którzy z trudem skrywaną satysfakcją dzielili się swymi przemyśleniami po filmach braci Sekielskich, czy kolejnych newsach o księżach pedofilach. Słyszeliśmy już i o tym, że takie filmy winno pokazywać klerykom w seminariach, że przyczyniają się one “do jeszcze dokładniejszego przestrzegania wytycznych dotyczących ochrony dzieci i młodzieży w Kościele”, że hierarchowie są wdzięczni dziennikarzom za owe filmy, czy opisywane sytuacje.

Czekam na coś identycznego w wypadku tego reportażu.

Nie sądzę, bym się doczekał.

* A jednak – właśnie ks. Piotr Studnicki z Biura Delegata KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży podziękował za film Mariusza Zielke, stwierdzając jednocześnie, że:

Drodzy dziennikarze, niezależnie od Waszych intencji, dobrze zrobiło Kościołowi, że zajęliście się wykorzystywaniem seksualnym przez niektórych duchownych.

„Dobrze zrobiło”… dobre sobie…

O “jaśnie oświeconych” w czarno-białych habitach…

Chciałbym tu kontynuować myśli zaczęte we wpisie „O naprawiaczach Kościoła”.

Moim marzeniem jest, żeby powstało prawdziwe duszpasterstwo osób LGBT, prowadzone przez formalnych duszpasterzy. (…) Są osoby, które żyją w czystości, ale są też osoby, które chcą żyć z kimś i nie wyobrażają sobie życia w samotności. Owo życie z kimś tworzy przestrzeń także do relacji intymnej, by wyrazić w ten sposób miłość i bliskość – odpowiedzialność za siebie nawzajem. Jeśli duszpasterstwo przyjęłoby formę towarzyszenia, to mogłoby pomóc wielu osobom wzrastać w ich człowieczeństwie i w drodze do Pana Boga, niezależnie od tego, jakich dokonują wyborów.

(O. Andrzej Kuśmierski OP, Magazyn Kontakt, 27 czerwca 2019 r.)

Coraz bardziej skłaniam się do tego, by odchodzić od spowiedzi dzieci, tym bardziej, że w wielowiekowej Tradycji Kościoła brak spowiedzi indywidualnej był czymś naturalnym. Głównym moim argumentem, który trzeba także stosować do dorosłych, jest to, że dzieci nie mają świadomości procesu rozwoju. A spowiedź każdego człowieka powinna być przeżywana właśnie w kontekście procesu rozwoju. Bóg nie patrzy na nas wycinkowo, fragmentarycznie. W rachunku sumienia i spowiedzi widzi nas całościowo. 

(O. Maciej Biskup OP, (Więź, 24 listopada 2022 r.)

Nikt nie ma prawa wykluczać nikogo z Kościoła. (…) Nie trzeba być świętym, żeby iść do nieba. Jezus będzie cierpliwie czekał nawet na ostatnią zbłąkaną owieczkę. I jest gotów czekać tak długo, aż będziemy mieli puste piekło i pełne niebo. (…) obowiązkowa spowiedź przed pierwszą komunią jest wielkim nadużyciem ze strony Kościoła.

( O. Marcin Mogielski OP, tuwrocław.com, 28.03.2023)

Jakiś czas temu trafiłam na mszę odprawianą przez o. Marcina Mogielskiego, który twierdził otwartym tekstem, że nasza (wiernych) obecność na eucharystii jest zupełnie zbyteczna, podobnie jak nasze modlitwy. Przeciwstawił naszą pobożność rodzicom dzieci niepełnosprawnych okupujących wtedy sejm (pisałam o tym na tym blogu). Wygłosił także swoją stałą „dobrą nowinę”, że wszyscy zostaną zbawieni. Jeśli tak, to po co komu wiara i sakramenty, życie duchowe, duchowieństwo i zakony? Jeśli tak, to dlaczego o. Mogielski i jemu podobni wstąpili do zakonu kaznodziejskiego? O. przeor też często porównuje praktykujących katolików do ludzi niewierzących zawsze na korzyść tych drugich. Wniosek podobny – praktyki religijne (jak np uczestnictwo w mszy) są zupełnie zbyteczne – a nawet szkodliwe – skoro bez nich automatycznie zostaje się lepszym człowiekiem. Wszystko to bardzo pięknie, ale niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego niewierzący młodzi mężczyźni wstępują do zakonów. Muszę być bardzo złym człowiekiem, bo tylko jedna odpowiedź mi się nasuwa – w poszukiwaniu homoseksualnego raju na ziemi.

(19 marca 2020 r., https://singletonreview.blogspot.com/2020/03/o-zakonie-ojcow-niewierzacych.html)

Pisałam onegdaj o innym skandalu u dominikanów związanego z o. Adamem Wyszyńskim OP. Jego rewelacji GW, ani inne podobne media jakoś nie podchwyciły, gdyż dotyczyły homoseksualizmu w zakonie i dominikańskich duszpasterstwach akademickich. Ojciec Adam, który w bardzo młodym wieku został kierownikiem krakowskiego ośrodka zajmującego się monitorowaniem sekt, stwierdził, że zdecydowana większość spraw tam zgłaszanych dotyczyła właśnie „charyzmatycznych duszpasterzy” pracujących z młodzieżą akademicką. Założył więc każdej z takich gwiazd ( z o. Szustakiem włącznie) personalną teczkę, do której wkładał napływające materiały.

(20 marca 2021 r. https://singletonreview.blogspot.com/2021/03/jeszcze-o-skandalu-sprzed-lat-u.html

Wysłuchałam takiej oto rozmowy na YouTube: Ojciec Marcin Mogielski odchodzi z Kościoła. Walczył z pedofilią. Ksiądz komentuje na kanale Wirtualnej Polski, a komentującym księdzem był ks. prof. Andrzej Kobyliński. W którymś momencie, w reakcji na zacytowanego tweeta Mogielskiego o byciu w domu w kościele luterańskim, ks. Kobyliński przyznał, że dominikanin już od dawna był protestantem w swoich przekonaniach. I tu jest skandal, na który jakoś nikt nie zwrócił uwagi. Natomiast w momencie kiedy zakonnik w czasie mszy w kościele głosi poglądy jawnie protestanckie i nie do pogodzenia z nauką katolicką i robi to regularnie, a przelożony nie reaguje, to jest to po prostu sabotaż. Przeor widocznie podziela poglądy współbrata – protestanta, albo po prostu ma głęboko w pompie, co jego podwładni opowiadają ludziom. To samo dotyczy pozostałych wrocławskich dominikanów. Należałoby więc całe to towarzystwo rozgonić na cztery wiatry i sprowadzić jakichś wierzących zakonników. Jeżeli w zakonie kaznodziejskim już takich nie ma, to należy go rozwiązać, a kościół św. Wojciecha przekazać komuś innemu…

(12 kwietnia 2023 r., https://singletonreview.blogspot.com/2023/04/jeszcze-o-mogielskim-slepych-i-guchych.html

Zastanawialiśmy się też, jaki był powód, że aż do tej pory Zakon nie zdobył się na adekwatne zadośćuczynienie pokrzywdzonym. Bez wątpienia wielką rolę odegrali w tym konkretni ludzie, przede wszystkim przełożeni Pawła M. z o. Maciejem Ziębą OP na czele. Swoje znaczenie miały też: słaba formacja intelektualna i duchowa zakonników oraz rozliczne wady samej wewątrzzakonnej struktury, w której możliwe było wieloletnie funkcjonowanie amatorskiego doradztwa prawnego.

(Raport “Komisji Terlikowskiego”, str. 22; 15 września 2021)

Powyższy zestaw cytatów jest niedoskonałą i wysoce wybiórczą ilustracją degrengolady, jaka zaszła w polskiej prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Niedoskonałą, gdyż nie odkrywa istoty rzeczy, czyli przyczyn owego upadku intelektualnego oraz moralnego tak zasłużonego i wielkiego niegdyś Zakonu, zwłaszcza w Polsce. Wybiórczą, z powodu mojego lenistwa, gdyby bowiem przejrzeć kazania (dostępne przecież gęsto na stronach internetowych, vlogach, Facebookach, SounCloudach, i Pan Bóg raczy wiedzieć gdzie jeszcze – jeśli nie jest to “parcie na szkło”, to już nie wiem czym ono jest…), wywiady, czy inne formy wypowiedzi Czcigodnych Ojców, to zapewne znaleźlibyśmy jeszcze ciekawsze kwiatki.

Może ktoś jednak powinien zadać sobie trochę trudu na ten temat? 

Aha.. Litościwie (dla siebie i moich nielicznych czytelników) darowuję sobie analizowanie kilometrów godzin wypowiedzi o. Adama Szustaka OP, którego gwiazda może nieco przyblakła w ostatnich miesiącach, ale który zapewne nadal może dostarczać interesujących myśli i spostrzeżeń.

Wypowiedzi ojców Biskupa, Kuśmierskiego i Mogielskiego (zwłaszcza po konfesyjnym comingoucie, jakiego dokonał w ostatnią Wielką Sobotę) idealnie wpisują się w liberalno-tęczową narrację tuzów lewicy katolickiej. Wprost kwestionują obowiązujące nauczanie Kościoła, czego przykładem jest demonstrowana wiara w puste piekło, wyrugowanie praktyki spowiedzi dzieci, oraz zgoda na trwanie w grzechu ciężkim. Nauczanie takich treści pod egidą katolickiego zakonu wydaje się nadużyciem, oraz manipulacją doktrynalną. Czy jest ktoś, kto bada takie sprawy? Reaguje? Przeprasza wiernych katolików za to, że są wprowadzani w błąd, co do prawdy głoszonej w Kościele? Cóż, chyba jedynie w przypadku ojca Biskupa mieliśmy do czynienia z reakcją przełożonego, ale stało się to dopiero po licznych sprzeciwach i reakcjach na obecność tego zakonnika na nabożeństwie LGBT, które miało miejsce podczas luterańskiego nabożeństwa. Na wypowiedzi nikt nie reaguje, i zapewne nie ma zamiaru reagować. Co najwyżej można by się spodziewać przeniesienia czcigodnego ojca do jakiegoś klasztoru w Belgii czy Holandii, jak się stało w przypadku o. Pawła Gużyńskiego OP. Tak jakby przełożeni podzielali dominujący trend “jedności w różnorodności”, w myśl którego w jednym Kościele Powszechnym mieści się zarówno Dekalog jak i jego zaprzeczenie – bo inaczej przekładają doktrynę na praktykę duszpasterską katolicy holenderscy, czy niemieccy, a inaczej polscy – dlatego głoszący lewicowe herezje zakonnik lepiej będzie mógł funkcjonować na Zachodzie (choć podobno młodsze pokolenie holenderskich dominikanów jest dość konserwatywne). A sami tyle narzekają na domniemaną praktykę przenoszenia podejrzanych duchownych z placówki na placówkę…

Czy jest komu zatroszczyć się o głoszoną Prawdę? Kto ukarze manipulatorów doktrynalnych?

Przyglądałem się ostatnio pewnej formie duszpasterskiej, jakim jest Dominikańskie Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. Komórka ta bowiem, oznajmia na swojej stronie internetowej, że zajmuje się także badaniem manipulacji doktrynalnych! Można by się ucieszyć, gdyby rzeczywiście tak było. Jednak trudno znaleźć na stronie Centrum jakiekolwiek informacje o np. analizie wypowiedzi cytowanych na wstępie ojców… Można natomiast tam przeczytać – prócz dokumentów Kościoła – szereg przestróg przed sektami działającymi w łonie Kościoła. Wszystkie te ostrzeżenia, co ciekawe, odnoszą się nie do przekazywanych treści, ale do przeżyć osób zaangażowanych w grupy czy wspólnoty religijne. Centrum więc nie tyle zajmuje się nauką (co wymaga to porządnych podstaw intelektualnych) i prawdą, ale aspektem psychologicznym poszczególnych osób, oraz (jak sądzę) czymś w rodzaju socjologii religii. Nawiasem mówiąc zastanawia mnie owa metodologia jaką używa w swoich badaniach Dominikańskie Centrum Informacji. Przecież łatwiej byłoby badać wypowiedzi, czy treści, głoszonej w podejrzanych grupach. Zachowania i przeżycia są dość mało ścisłym terenem badań, i nawet terapuetom sprawy te zajmują długie miesiące, bądź lata, a i wtedy może się okazać, że diagnozę należy weryfikować. Centrum jednak jest w nieznacznym stopniu zainteresowane treściami intelektualnymi. Ciekawe, czemu?

Ech, gdyby nawet eksperci Centrum zbadali działalność np. o. Mogielskiego od strony destrukcyjnego wpływu jego kazań na wiernych we Wrocławiu… Może nie doszłoby wówczas do gorszącego spektaklu medialnego pt. konwersja na luteranizm… Rozumiem, że zapewne na biurko nikogo z kierujących Centrum nie trafiło zgłoszenie krzywdy osobistej, wyrządzonej przez słowa (lub zachowania) o. Biskupa, czy o. Mogielskiego. Mam jednak wrażenie graniczące z pewnością, że na biurko o. Prowincjała takie zgłoszenia trafiają. Ale, jak wiemy, najdłuższa droga, to jest ta pomiędzy jednym a drugim biurkiem tej samej instytucji, w tym samym mieście.

Mówimy o tej samej instytucji, gdyż Dominikańskie Centrum Informacji nie jest oddzielnym podmiotem prawnym, gdyż podlega jedynie Polskiej Prowincji OO. Dominikanów, a nie Konferencji Episkopatu. Co więcej – nie jest też instytucją w świetle prawa świeckiego. Wychodzi na to, że jest to jeszcze jeden dominikański pomysł na własną działalność, nazwijmy to “duszpasterską”, a dla kilku ojców miejsce, do którego mogą się “przytulić” nie narażając się na bycie przenoszonym z klasztoru, do klasztoru… Ciekawe, ile osób, opowiadających pracownikom Centrum swoje historie życiowe, uwierzyło, że jest to profesjonalna, specjalistyczna instytucja pomocowa… Cechami takich jest chociażby jawność. Centrum zaś podaje jedynie nazwiska swoich dyrektorów, o. Emila Smolany OP, oraz o. Radosława Brońka OP, i nikogo więcej. Jednocześnie zaś wielokrotnie powołuje się na licznych swoich pracowników, wolontariuszy, a w tym psychologów, socjologów, czy teologów. Tylko nikt ich nie zna. Wydawało mi się, że ośrodki pomocy psychologicznej i terapeutycznej zawsze stawiają na transparentność – znane są osoby tam pracujące, wiadomo też, jakie mają kwalifikacje do pracy, jaką wykonują. 

A pracy Centrum ma mnóstwo, o czym samo informuje:

…konsultacje indywidualne oraz telefoniczne; korespondencja klasyczna i mailowa; stały kontakt z byłymi członkami sekt lub ich rodzinami; współpraca z instytucjami publicznymi (placówki oświatowe, środowiska akademickie); prelekcje, wykłady, warsztaty, udział w sympozjach i konferencjach; spotkania indywidualne ze specjalistami; publikacje.

(Biuletyn Misjologiczno-Religioznawczy (123), str. 154)

Sporo zadań, jak na dwóch zakonników, z których tylko jeden ma doktorat – ale nie z psychologii, lecz z teologii fundamentalnej. Gdyby przyjąć, że Centrum zajmuje się “działalnością badawczą, ekspercką i edukacyjną” w temacie sekt i ruchów religijnych, jedynie w aspekcie teologicznym, to jest zrozumiałe, że winien na jego czele stać teolog. Ale, jak już wspomniałem wyżej, treści intelektualne nikogo w Centrum nie interesują. Inaczej chyba ojcowie musieliby podjąć się analizy wypowiedzi i działań swoich współbraci…

Ale Centrum zajmuje się też (a wychodzi na to, że przede wszystkim) pomocą „osobom i rodzinom dotkniętym destrukcyjną działalnością różnych grup kultowych” poprzez “wsparcie dla osób poszkodowanych przez destrukcyjne grupy, udzielanie informacji, konsultacje teologiczno-duszpasterskie, poradnictwo”. Nie chcę kpić w tym miejscu z poważnych rzeczy, ale kto się tam zajmuje ową działalnością? Kto ma nad nią nadzór? Jakich metod używają pracujący (może wolontariacko, ale zawsze) tam psychologowie i doradcy? Co ukończyli, zważywszy, że same stowarzyszenia psychologiczne mówią o dewaluacji zawodu i zbyt łatwym dostępie do uzyskania certyfikatu? Kto czuwa, aby nie dokonywano tam eksperymentów, choćby takich, jakich używali znani w środowisku katolickiej lewicy pp. Gajdowie, praktykujący niegdyś ustawienia hellingerowskie. Czy osoby odbierają telefony, oraz dyżurujące w Centrum podlegają regularnej superwizji? Z jakimi środkami Centrum współpracuje i skąd bierze fundusze na swoją działalność?

Ktoś powie, że się czepiam. Cóż, używam tylko tych samych metod, charakterystycznych dla środowisk, które dziś krzyczą najgłośniej, także w Kościele. A czynię to, gdyż wiem, że środowiska “ortodoksji radykalnej” (że zacytują dawne określenia Pawła Milcarka) są i będą pod lupą takich samozwańczych inkwizytorów, jak to Centrum, zbudowane na fałszywych założeniach antropologicznych i teologicznych. 

Czy jednak komuś na tyle by zależało na dobru duchowym wiernych (jest coś takiego, choć dziś wydaje się to mało istotne dla pasterzy Kościoła, zwłaszcza w porównaniu do dobra emocjonalnego, o zdrowiu fizycznym nie wspominając) aby o nie rzeczywiście walczyć?

W opracowaniach sygnowanych przez Centrum próżno uświadczyć definicji sekty. O. Dyrektor przyznaje w wywiadach i wystąpieniach, że takiej definicji nie ma (była kiedyś, gdy sektą nazywano w Kościele każdą denominację chrześcijańską, znajdującą się doktrynalnie poza katolicyzmem; po Vaticanum II, w dobie wszechobecnego ekumenizmu, należało zmienić tę definicję), dlatego Centrum używa definicji opisowej. Wychodziłoby na to, że przedmiotem badań tej organizacji są “grupy”, które z jakichś racji zainteresują “badaczy” Centrum. 

Zebrane informacje o danym ruchu (czy zjawisku) są przetwarzane i interpretowane, a następnie udostępniane tym, którzy zgłaszają się po pomoc. Podkreślmy, że ocena stopnia destrukcyjności danego zjawiska czy ruchu pozostaje każdorazowo analizą konkretnego przypadku, w którym istotna jest ocena tego, w jaki sposób (w czym) dana osoba i jej bliscy zostali poszkodowani. W tej ocenie należy wziąć także pod uwagę tzw. „czynniki sytuacyjne” (według określenia amerykańskiego psychologa społecznego Stanleya Milgrama), czyli wpływ sytuacji (okoliczności). Dopiero na końcu tego procesu można pokusić się o to, by ewentualnie zakwalifikować daną grupę jako sektę albo – precyzyjnie mówiąc – przyjąć fakt, iż „w tej konkretnej sytuacji kontaktu z grupą” osoba zgłaszająca się jako poszkodowana rzeczywiście doświadczyła manipulacji i na czym ona polegała. \

(Pojęcie „sekty” z perspektywy Dominikańskiego Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. w: Biuletyn misjologiczno-religioznawczy (123), str. 167;)

Skoro ocena stopnia destrukcyjności pozostaje każdorazowo analizą konkretnego przypadku, to pojawiają się określone wątpliwości co do kryteriów stosowanych w ocenie, osób owej oceny dokonujących, podatności na manipulacje i przekłamania. Kto to weryfikuje?

Może jeszcze kiedyś, w czasach, gdy w kilku większych miastach Polski istniały oddziały Centrum Informacji o Sektach, a napływ wyraźnie obcych prądów ideologicznych (Hare Kryszna, New Age) wydawał się jednym z głównych problemów życia katolickiego, owe ośrodki pomocowe miały się czym zajmować. Wydaje się jednak, że szybko okazało się to zbyt małą racją dla istnienia Centrum. Ośrodki pozamykano, pozostawiając jedynie ten w Warszawie, tak się składa że akurat w pobliżu domu rodzinnego ojca dyrektora… 

Gdy zacząłem interesować się tym przedziwnym tworem dominikańskiej kreatywności, nie sądziłem, że może istnieć (i to w tak światłym Zakonie!) tak przedziwna komórka – nie transparentna, nieprofesjonalna, zarządzana jedynie przez charyzmatycznych duchownych, którzy są jej “twarzą”, traktująca przedmiot swych zainteresowań w sposób wybiórczy i uznaniowy. Jeśli sektę można poznać po tym – jak mówił w jednym z wykładów O. Broniek OP – że jej członkowie (a szczególnie liderzy) stosują manipulację, a nauczanie nie jest zgodne z doktryną Kościoła, to nasuwają się poważne wątpliwości, co do istoty formacji, działań oraz idei promowanych przez grupę religijną nazywaną Polską Prowincją Zakonu Kaznodziejskiego, przynajmniej w w niektórych aspektach jej działania…

Żeby nie być gołosłownym, zacytuję fragment dokumentu uznawanego przez władze dominikańskie za ekspercki, czyli Raportu “Komisji Terlikowskiego”. Dotyczy on o. Pawła Malińskiego OP i jego działalności na przełomie tysiącleci we Wrocławiu, ale można podejrzewać, że pokazuje też pewne mechanizmy, które – o czym świadczy zarówno obecna działalność Centrum, jak i obszary w których Centrum zaniechało działalności – trwają do dziś.

Paradoksem całej tej sytuacji było też to, że stosując metody właściwe sekcie – na co wskazywał w tamtym czasie w cytowanym liście OP 27 – sam Paweł M. był we Wrocławiu (a wcześniej w Poznaniu) twórcą i szefem lokalnych ośrodków Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. Jeden ze świadków wspomina, że w tamtym czasie ośrodek wrocławski był „wolną amerykanką” i nikt go nie kontrolował.

(Raport “Komisji Terlikowskiego”, str. 37; 15 września 2021)

Jeśli wówczas nikt nie kontrolował działalności dyrektora Centrum we Wrocławiu, stwarzając mu prywatne poletko duszpasterskich szaleństw, to gdzie jest gwarancja, że obecnie jest inaczej? Świadkowie cytowani w Raporcie stwierdzają, że coś się w tym temacie zmieniło, ale nie ma żadnych dostępnych ku temu materiałów. Zadziwia mnie (choć nie powinno, biorąc pod uwagę medialne układy i przyjaźnie wierchuszki polskich dominikanów), że jeszcze nikt się nie zainteresował organizacją, która – nie będąc parafią, ani rektoratem – od 1995 roku (a w obecnej formie od 2019), zbiera informacje o ludziach, grupach i środowiskach. 

Kto wspiera istnienie takiej komórki?

Ech… pytania i zadziwienia mnożą się jak króliki…

cdn

O oderwaniu “orandi” od “credendi”

Przeczytałem rano twitterowy wpis pewnego świeckiego tradycjonalisty, aktywnie włączającego się w posługę na Mszy św. w dawnym Rycie Rzymskim. Najpierw ucieszyłem się, bo początek zabrzmiał dość optymistycznie, a był on reakcją na jedno zdanie zawarte w świeżo opublikowanym Instrumentum Laboris Synodu o Synodalności. 

Opublikowane dzisiaj Instrumentum laboris #Synod wzruszyło mnie i dało nadzieję, że głos tradycjonalistów Kościele zostanie usłyszany.  „[W]ielość obrządków w jednym Kościele katolickim jest prawdziwym błogosławieństwem, które należy chronić i promować (…)”

Pełny zapis cytowanego fragmentu brzmi tak:

Kościół doświadcza każdego dnia głębokiej jedności w tej samej modlitwie, ale w różnorodności języków i obrządków: jest to podstawowy punkt klucza synodalnego. Z tego punktu widzenia wielość obrządków w jednym Kościele katolickim jest prawdziwym błogosławieństwem, które należy chronić i promować. (Instrumentum Laboris XVI Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów, pkt 47. Rzym, 29 maja 2023 roku)

Po chwili zastanowienia jednak wydaje mi się, że tak entuzjastyczna reakcja jest dużo na wyrost i przypomina raczej życzeniowe rozpoznawanie ukrytych treści w dokumentach z Plenum KC w latach słusznie minionych, aniżeli komunikację z pozostającymi między sobą w komunii katolikami, którzy ponoć “pielgrzymują wspólnie” na drodze zbawienia. Słusznie zauważył jeden z twitterowiczów, komentując powyższy wpis, że prędzej będzie to się odnosiło do liturgii amazońskiej, aniżeli do sprawowania dawnego rytu.

Ale nawet, jeśliby był to ukłon w stronę środowisk tradycyjnych w Kościele to wydaje się, że nie zapowiadałby, niestety, nic dobrego. Wręcz utrwalałby nieprawdziwą i szkodliwą wizję, w której można oderwać ryt od depozytu wiary, i traktować go jako coś autonomicznego. A przecież “lex orandi, lex credendi”…

Już teraz, niektóre środowiska tradycyjne, wychodząc z założenia, że lepszy wróbel w garści, próbując balansować na ścieżce przez trzęsawiska ostatnich przepisów zamrażających starą liturgię, zapominają o prawdach wiary, które są nierozdzielne od sposobu celebracji. Jest to szczególnie kuriozalne w diecezjach i wspólnotach, których rządcy nie widzą (bądź nie chcą dojrzeć) zerwania z myślą teologiczną, duszpasterską i liturgiczną poprzednich pokoleń. I w ten sposób “poetyka absurdu” zatacza coraz większe kręgi.

Oto garść przykładów.

W jednej z dużych metropolii celebracje starej Mszy św. odbywają się świątyni będącej normalnie siedzibą dużego duszpasterstwa, prowadzonego przez kapłana wyznającego zdecydowanie lewicowe poglądy, zwolennika Tygodnika Powszechnego, czy środowiska Więzi, a także konsultora różnych episkopalnych gremiów. Ktoś by powiedział – Oto świetlany przykład dialogu i otwarcia! Tak, na pewno piewcy Kościoła Otwartego są ową symbiozą zachwyceni… Wspieranie tradycjonalistów jedynie w aspekcie dawnych celebracji, nie jest niczym nowym, w środowisku kościelnej lewicy. Nie jestem tylko pewien czy równie zachwycony tym byłby św. Józef Sebastian Pelczar, nie mówiąc już o św. Atanazym. 

Celebrujący owe Msze św. tradycyjny duszpasterz, korzystając z gościny zwolennika dialogu, ma zapewne do wyboru – albo zamknąć oczy na “magisterium Gazety Wyborczej”, albo bronić jasno katolickiej prawdy i ortodoksji. Wydaje się, że wybiera to pierwsze, co świadczy zarówno o pewnych problemach na drodze formacji własnej oraz niedouczeniu. Nie da się bowiem pogodzić idei głoszonych na Kongresie Katolików i Katoliczek (choćby były nie wiem jak by były uwodzące emocjonalnie czy intelektualnie) z tradycyjnie pojmowaną nauką Kościoła.  Zresztą – inny kapłan z tego samego tradycyjnego instytutu, jakiś czas temu, został wyproszony z prężnie prowadzonej przez siebie placówki w jednym z miast na wschodzie Polski, właśnie ze względu na swoją nieustępliwość moralną i doktrynalną. Jego kolega zaś, który tak świetne koegzystuje z kościelną lewicą zdobywa coraz to nowe godności kościelne… 

Nie wiem jaką ów kapłan, jego przełożeni i wierni, mają wizję Kościoła, ale wydaje mi się, że idealnie wpisuje się ona w synodalny ciąg pochwały dla różnorodności. Tylko o jaką różnorodność chodzi, i gdzie są jej granice? Przez wieki Kościół praktykował raczej różnorodność duchowości, czy sposobów życia konsekrowanego. Dziś natomiast kościelna różnorodność zaczyna mienić się wszystkimi barwami tęczy… Ponadto sprowadzenie dawnego rytu li tylko do folkloru i skansenu byłoby czymś pożądanym zapewne przez wielu dość wysokich urzędników kościelnych. 

Innym przykładem była słynna sprawa z południa Polski, kiedy to duszpasterz Mszy trydenckiej, nie mogąc dogadać się z pasterzem diecezji, zaczął celebrować dawną liturgię w świątyni luterańskiej. Jestem w stanie zrozumieć desperację owego kapłana, ale znowu pojawia się pytanie o to, czy nie doszło do zerwania lex orandi z tradycyjnym lex credendi. Innymi słowy – jaką wiarę wyznaje ów duszpasterz i czy jest to na pewno wiara katolicka i apostolska? 

Warto może jeszcze wspomnieć o filmie, jaki został jakiś czas temu zrealizowany przez środowiska tradycyjne, a który traktuje o Mszy św. trydenckiej i (trochę) o tradycyjnej pobożności. Słusznie jedna z blogerek zauważyła, że popełnia się tam ten sam błąd, który tak bardzo jest krytykowany wobec środowisk charyzmatycznych. Msza zostaje sprowadzona do roli przeżycia – wzniosłego i pięknego, szlachetnego i dostojnego, ale tylko przeżycia. Jakby prawda o tym, że wiara zasadza się na intelekcie, a nie na emocjach, gdzieś zanikła podczas przygotowywania owego filmu. 

W każdym w opisanych przypadków wydaje się, że odsłania się ten sam problem – sprowadzenia celebracji w dawnym rycie do wymiaru zewnętrznego, a przez to oddziałującego na sferę afektywną. Jest to o tyle zrozumiałe, że wszyscy jesteśmy (że użyję tytułu książki red, Nosowskiego) “dziećmi Soboru”, wszyscy doświadczyliśmy czegoś, co można by zdefiniować jako “ukąszenie modernistyczne”, a w związku z tym w naszym myśleniu nastąpiło oderwanie istotu przedmiotu od jego odbioru. Doświadczenie osobiste stawia się w ten sposób ponad istotą zjawiska, ponad jego naturą, która jest mniej zajmująca i której nie chce się nikomu poznawać. Tej natury, w przypadku Najświętszej Ofiary, nie określa bardziej lub mniej ortodoksyjna homilia, czy rodzaj ornatu celebransa, albo śpiew łaciński wspaniale wyszkolonej scholi, ani tym bardziej osobiste przeżycie wiernego, ale całość „lex orandi”, zawartego w danym rycie. 

A musi być to “lex orandi” istotowe związane z odwieczną wiarą Kościoła. 

Wracając do początku tego wpisu – mam pewne wątpliwości, czy jakikolwiek zapis, poczyniony w najnowszym Dokumencie Roboczym trwającego obecnie Synodu, otworzy drogę do pogodzenia Kościoła z samym sobą. Sam fakt zgody na sprawowanie dawnej Mszy, to zbyt mało. Potrzebna jest zgoda na życie według depozytu wiary, oraz na obronę go za wszelką cenę. Inaczej sprowadzimy najcenniejszy dar, jaki jest nam dany do roli ozdóbki na choince, pięknego obrazka do podziwiania bądź krytykowania.

A gdyby się tak stało, to byłby to wielki krok na drodze do odstępstwa.

O naprawiaczach Kościoła.

Zaprowadził Go też (diabeł) do Jerozolimy, postawił na narożniku świątyni i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół! Jest bowiem napisane: Aniołom swoim rozkaże o Tobie, żeby Cię strzegli, i na rękach nosić Cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień». Lecz Jezus mu odparł: «Powiedziano: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego». (Łk 4,9-12)

Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: «Ty jesteś Syn Boży!» Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem. (Łk 4,41)

Dlaczego Jezus nie pozwalał mówić demonom? Ewangelista notuje “ponieważ wiedziały, że jest Mesjaszem” (Łk 4,41). Można z tego wysnuć wniosek, że słuchanie tego, co mówią demony nie prowadzi do dobra, a wręcz może zamieszać w bożych planach. Z drugiej jednak strony sama Ewangelia, ba – całe Pismo i Tradycja, każą nam analizować zdania wypowiadane przez Złego, widząc w nich obraz odwiecznej pokusy i lekcję dla dzieci bożych. Tak jest w Starym Testamencie w opisie zwiedzenia Ewy, czy w księdze Hioba, a w Nowym – podczas opisu Kuszenia na pustyni, o słowach wypowiadanych przez takiego Judasza (o którym św. Jan jasno zaznacza, że wszedł w niego szatan) nie wspominając. Skoro więc słowa wypowiadane w ludzkim narzeczu przez upadłe anioły są istotne, gdyż odsłaniają pewną prawdę o działaniu zła, to czemu Jezus nie pozwala im mówić? 

W fragmencie z Ewangelii św. Łukasza, z którego pochodzi cytowane zdanie, Jezus jest przedstawiony jako ten, który ma władzę nad chorobą i demonem – uzdrawia (np. teściową Piotra) i wypędza złe duchy. Jest (także dosłownie, Ewangelista zaznacza, że Jezus “stanął nad” teściową Piotra i z tej pozycji rozkazał trawiącej ją gorączce) ponad tym wszystkim, co niszczy i gnębi człowieka, ponad wszystkim co w nas ciąży ku śmierci i martwocie. To On decyduje o odsłonięciu bądź zakryciu prawd obecnych także w działaniu i podstępach demona. To Jego Duch nakazuje ewangelistom odsłonić to, co działo się między Jezusem a diabłem na Górze Kuszenia, choć sprawa była tylko między nimi dwoma. Natomiast wtedy, gdy upadły anioł sam z siebie niejako próbuje się wmieszać w misję Jezusa, odkrywając jej znaczenie oraz Jego mesjańską godność, dostaje rozkaz zamilknięcia. Panem tego co się dzieje i co jest opisane na kartach Ewangelii jest Jezus i nikt więcej.

Ową suwerenność Jezusowego działania podkreślają kolejne Jego wizyty w Nazarecie i w Kafarnaum – mieszkańcy obu tych miasteczek pragną Mesjasza bądź podług swoich wyobrażeń (Nazaret) bądź tylko dla siebie (Kafarnaum). W obu też wypadkach Jezus nie daje się złapać w pułapkę funkcjonowania według gustów i potrzeb ludzkich. On wymyka się nie tylko modom (a różne siły próbowały Go przykroić do własnych potrzeb, zwłaszcza gdy miały ugodzić w Kościół, tak przecież dzieje się i obecnie czy to przez propozycje niemieckiej Drogi Synodalnej, czy to w marzeniach i snach polskiego Kongresu Katoliczek i Katolików, czy też w miazmatach publicystów gorliwie tłumaczących Ewangelię z katolickiego – na lewacki) ale i zapotrzebowaniom. Odpowiada na autentyczne pragnienia, ale omija zachcianki i senne majaki. Jego po prostu nie da się użyć. Chrystus jest suwerennym Panem i Królem. 

Co więcej, władzę panowania nad pewnymi przestrzeniami rzeczywistości (duchowej i materialnej!) pozostawił Chrystus Kościołowi, przez Apostołów, ich następców i ich współpracowników – biskupów i kapłanów. Co więcej, nie tylko władzę, ale także suwerenność działania. Chrystus nie pyta się nikogo co ma robić i jak działać. Chrystus nie tłumaczy się ze swoich czynów i słów, ani diabłu, ani nawet zamkniętemu w więzieniu Janowi Chrzcicielowi. On wie skąd wyszedł i dokąd podąża. Wie kim jest. Wie, że ma pełnić wolę Ojca. 

Czyż nie tak winien się zachowywać Kościół? 

Ale przecież on się tak właśnie zachowywał przez wieki, co rodziło nieprzemijającą frustrację i wściekłość jego przeciwników.

Kościół współczesny jest rozpięty pomiędzy demonicznym szeptem “Rzuć się w dół”, a dramatycznym pytaniem Jana Chrzciciela “Czy Ty jesteś tym, który miał przyjść, czy też innego mamy oczekiwać”. Z pozoru obie te kwestie, czytane w ewangelicznym kontekście, mogą być interpretowane jako ta sama pokusa, czy też rodzaj prowokacji, mający na celu skłonienie Chrystusa (a w naszym przypadku, Jego Ciała Mistycznego) do udowodnienia kim jest, oraz uzasadnienia słuszności swych roszczeń i misji. Jednak szept diabła i wątpliwość Chrzciciela różnią się od siebie diametralnie. Jan z pytaniem wysyła kilku pozostałych mu uczniów. Resztę już oddał. Teraz, wkładając w ich ustach prośbę o samo odsłonięcie się Jezusa, jednocześnie próbuje skłonić serca tej resztki bliskich sobie osób, aby poszły za tym, co “widzą i słyszą”. Inaczej jest z szatańskim “rzuć się w dół”. Diabeł chciałby zmusić Jezusa do tego, aby skłonił Ojca do interwencji. Aby Odwieczny stanął w obronie Syna Człowieczego. Szatan bowiem, ten miłośnik wszelkich manipulacji i kłamstwa, nie umie pojąć drogi Krzyża i uniżenia, drogi mającego obumrzeć ziarna, drogi ofiary. I do tej swojej cechy upodobnił rzesze swoich naśladowników, jak on, miłośników kłamstwa pod płaszczem troski o dobro.

Chrystus na Górze Kuszenia jest prowokowany do udowodnienia – diabłu i światu – że naprawdę jest tym, za kogo się podaje. Słowa demona są jak przynęta dla ludzkiej potrzeby epatowania sobą lub potwierdzania własnego ego. “Udowodnij kim jesteś”. “Udowodnij dlaczego mamy cię słuchać”. “Udowodnij, że nie jesteś zwodzicielem i przestępcą”. Co więcej, pobrzmiewa w tym przekonanie, że kuszący ma prawo żądać od kuszonego pełnej autoprezentacji i obrony. Podobnie współcześni „prorocy” myślą, że mają mandat (od kogo?) do tego, aby stawiać Kościół (czy też ludzi Kościoła) pod pręgierzem bożka “opinii publicznej”, nawet gwałcąc przy tym prawo – czy to boże, czy kościelne, czy świeckie.

I choć może ktoś by pomyślał, że nie ma nic złego w pokazaniu prawdy o sobie, to Pan nie daje się sprowokować. Pokusa nie ma się o co w Nim zaczepić – w Chrystusie bowiem szatan nie znalazł nic swojego.

My natomiast od lat tłumaczymy się z tego, kim jesteśmy. A jednocześnie o tym jakby zapominamy – my, członki Mistycznego Ciała Chrystusa, dzieci Boga przez Najdroższą Krew Jezusową, rola Bożą i Bożą budowla. Jakoś pogodziliśmy się z tym, że nasz Kościół to organizacja przestępcza. Że jego struktury to same podejrzane indywidua – pedofile, gwałciciele, hipokryci, żadni władzy przemocowcy i manipulatorzy żerujący na ludzkiej naiwności. Fanatycy i nieprzyjaciele normalnego życia. Deprawatorzy dzieci, zatruwający umysły od kołyski. Pogodziliśmy się z tym, że różnej maści “jaśnie oświeceni” chcą nas wyzwolić od nas samych, a zwłaszcza od tej zabobonnej i ślepej, magicznej (o!, to ulubione słowo “oświeconych”, którzy jakoś nie chcą uwalniać od magii równie jak oni światłych celebrytek chwalących się w mediach społecznościowych seansami z wróżkami i wiedźmami), fanatycznej i uzależniającej wiary w moc sakramentów i sakramentaliów. To jest wręcz urocze, jak wiele podszytej niechęcią kpiny, pogardy i złości budzą tak proste i od lat stosowane w pobożności katolickiej praktyki jak woda święcona, sól egzorcyzmowana, czy nawet sakramenty. Jak bardzo uwiera spowiedź (zwłaszcza dzieci przed I Komunią), czy Msza św. Jak bardzo kuszą do profanacji takie zwykłe dla katolika miejsca jak konfesjonał, czy wnętrze świątyni. Jak prowokuje tajemnica spowiedzi czy wręcz osoba kapłana. Pewnie grupa “jaśnie oświeconych” powie , że nie ma w tym nic nadzwyczajnego, a wszystkie opisywane w mediach ataki na kapliczki, miejsca kultu czy kapłanów, to po prostu zwykła psychologiczna reakcja na księżowskie (bo to przecież kler jest zakałą Kościoła i świata) nadużycia i zbrodnie. Rozumiem, że tak mógłby wnioskować ateista, choć, jeśli ma on choć odrobinę krytycyzmu wobec samego siebie i pokory wobec współczesnych dogmatów (nauka!), to będzie brał pod uwagę również i to, że “są rzeczy na niebie i na ziemi, które nie śniły się filozofom”.

Współcześni “jaśnie oświeceni” szepczą Kościołowi za swoim Mistrzem: “Rzuć się w dół”, albo spoglądają z prowokacyjnym oczekiwaniem na cud, niczym mieszkańcy Nazaretu. Wzywają Kościół, aby udowodnił kim jest. Aby pokazał – na ich warunkach – skąd czerpie przekonanie o swej niezwykłości. Jeśli zaś tego nie zrobi, to niech się nie mądrzy, nie wywyższa, nie poucza, nie ocenia, nie wartościuje, nie nakazuje, nie pretenduje do miana jedynego depozytariusza prawd Boga na ziemi. Niech będzie jak wiele innych instytucji – najlepiej demokratycznym klubem miłośników religii, dość pojemnym ideowo, prowadzącym jakieś tam drobne działania charytatywne, no, może jeszcze jakieś muzeum. Ale wara katolikom (szczególnie tym w sutannach) od wpływu na stanowienie praw, od nauczania i wychowania dzieci, w ogóle od życia codziennego! Kiedyś owe “wara” odnosiło się sfery publicznej w myśl zasady, że we własnym domu to można sobie wierzyć w co się chce, dziś odnosi się to także do sfery prywatnej.

A czemu “oświeceni” szepczą tak głośno, że echo ich słów dochodzi ze wszystkich stron?

Bo my, wierzący katolicy, zgodziliśmy się na to. Może przytłoczeni kompleksami. Może przerażeni siłą Przeciwnika. Może zbici własną (oraz naszych braci i sióstr) nieprawością i jej konsekwencjami. A może, przez zwykłą głupotę i zniszczenie klasycznej formacji intelektualnej i duchowej, zatraciliśmy ratio na rzecz przeżyć i emocji, przez co zachwiała się wiara i miłość. Święci przestali być punktem odniesienia ustępując miejsca “naukom” – psychologii, socjologii, neurobiologii – czy publicystom, intelektualistom, politykom, czy innym celebrytom.

Cóż, jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to rozum odbiera…

Bez pokuty to rozum nie wróci…

“Jaśnie oświeceni” naprawiacze Kościoła, prorocy You Tuba i Facebooka, Apostołowie ze szpalt dzienników i tygodników opinii, Doktorowie z Laboratoriów (nie tylko Więzi), Wyznawcy i Męczennicy od dziennikarskich śledztw, pełni misji Kapłani opinii publicznej (która „ma przecież prawo wiedzieć”), samozwańczy sędziowie i oskarżyciele zaprzysięgli na nieświętą ewangelię tego świata są – i będą – z definicji wrogami Kościoła. Nieprzyjaciółmi każdego katolika poważnie traktującego to w co wierzy i co ukochał. Nie ma bowiem zgody między Synem Bożym a Belialem. Kościół nie jest Oblubienicą świata, tylko Chrystusa i rozważania ks. Halika o zaślubinach Kościoła i świata tego nie zmienią.

Ale szept „oświeconych”, z dopustu bożego, będzie nas kusił, prowokował i zatruwał myślenie. Chcąc się temu oprzeć trzeba jeszcze bardziej ukochać Kościół, jego katolickość i rzymskość, odwieczne prawdy i depozyt wiary złożony na ręce Dwunastu, Tradycję Ojców i żywoty Świętych. Tam jest pełnia odpowiedzi na kryzysy, na grzechy kapłanów i świeckich, na nieprawości – i te wołające o pomstę do nieba (kto dziś jeszcze pamięta ową kategorię grzechów ciężkich?) i te wynikające ze słabości ludzkiej. Trzeba też nabrać ducha (Ducha!) i podnieść głowę. Nie patrzeć w dół, w otchłań, w bezmiar zła i beznadziei.

Trzeba uczyć się od św. Pawła, targanego przed Sanhedryny i imperialne sądy, czym jest obrona swej godności, powołania i misji, za którą nie stoi człowiek, ale Bóg sam. Paweł się nie tłumaczy jak zapędzone w kozi róg wystraszone śmiertelnie zwierzątko. On, rozgrywając swoich sędziów (przepyszna scena opisana w Dziejach, jak przeciwstawia naukę faryzejską saduceuszom) jednocześnie jest suwerenem swego życia.

Trzeba uczyć się od św. Franciszka, który nie dokonał rewolucji społecznej, ani nie poprowadził masy proletariackie na bogate pałace biskupów i hrabiów, ale po prostu pokochał Panią Biedę.

I tu jest światło dla wszelkich “naprawiaczy” Kościoła, o ile jest w nich jeszcze iskierka prostej, ewangelicznej wiary – o ile żądza władzy i wpływu na rzeczywistość (ach, ta pokusa dziennikarzy), czy zemsty i pragnienie po ludzku rozumianej sprawiedliwości (a przecież Pan w Kazaniu na Górze nie obiecał jej nam na ziemi, o nie…) nie zaćmiły doszczętnie umysłów. Jeśli coś chcesz naprawić w Kościele, to ukochaj tę rzecz, aż po oddanie życia. Św. Franciszek, widząc, że ubóstwo jest niekochane, pokochał je aż po zatratę siebie samego. Czekam aż któryś z “jaśnie oświeconych” naprawiaczy Kościoła tak samo pokocha czystość, celibat kapłański i zakonny (na razie, w ostatnią Wielką Sobotę, słynny obrońca ofiar nadużyć seksualnych, porzucił celibat i zakon św. Dominika), cały depozyt wiary, dręczonych przez złe duchy, czy  uzależnionych. Czekam, aż mędrkowie reformujący życie zakonów czy wspólnot podług mód psychologii czy równościowych ideologii, sami poświęcą życie w zakonach i wspólnotach walcząc o heroiczną miłość bliźniego czy o praktykowanie rad ewangelicznych w stopniu doskonałym. Czekam, aż nieprzyjaciele modlitwy do św. Michała Archanioła, egzorcyzmów i sakramentaliów, zaczną praktykować walkę duchową, post i umartwienie, wyrywając mocą bożą ludzkie dusze diabłu, w posłuszeństwie swemu spowiednikowi.

Inaczej „są „jaśnie oświeceni” pozostaną niczym faryzeusze, o których nasz Pan powiedział:

Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. (Mt 23,3-7)

Tylko tytuły portali i mediów zastąpiły filakterie, a zasięgi pierwsze krzesła i zaszczytne miejsca…

Ktoś może powie, że oni przecież walczą o prawdę, o sprawiedliwość, o usunięcie nadużyć. 

Tak? 

A jaką metodą? A z czyjego mandatu? A czyją mocą?

I żeby nie było, nie chodzi mi tu wcale o mroczne teorie spiskowe, czy też niepotrzebne demonizowanie codzienności. Przypomnę tylko to, od czego zacząłem ten nieco przydługi wpis – złe duchy chciały wypowiedzieć prawdę o tym kim jest Jezus z Nazaretu, ale On – Prawda jedyna – gromił je i nie pozwalał im mówić. Widocznie miały inną wizję Jego misji, aniżeli On sam. Dzisiejsi “oświeceni” również mają inną wizję, którą należałoby zapewne co najmniej rozważyć… Skąd ta wizja?

Zaprawdę, zaprawdę mówię wam: kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, lecz się inną wdziera drogą, ten jest złodziejem i zbójcą. (J 10,10)

cdn

O prawdziwym pokarmie i napoju

Moje Ciało jest prawdziwym pokarmem, a moja Krew jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, pozostaje we Mnie, a Ja w nim. Podobnie jak Mnie posłał Ojciec, który żyje, i jak Ja żyję dzięki Ojcu, tak również ten, kto Mnie spożywa, będzie żył dzięki Mnie. To jest właśnie chleb, który zstąpił z nieba; inny od tego, jaki jedli przodkowie i pomarli. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. (J 6,55-58)

Można pozostać na pewnym poziomie uczestnictwa w Eucharystii – chcieć Jej, uznawać że jest ważna, jakoś orientować się na Nią. Ale jednocześnie można wciąż nie dowierzać, że Eucharystia nasyci. Że są w niej wszystkie składniki odżywcze świętego życia, a nawet – co dla istot złożonych także z ciała nie jest bez znaczenia – wszystkie smaki życia obfitego. Tak. Obfitość smaków i doznań. Święta i doskonałą uczta! Jedyny pokarm i napój „naprawdę”, jedyny pokarm  napój “prawdziwy” – jedyny, który naprawdę „jest”, bo jest rzeczywiście wieczny. Inne pokarmy i napoje przeminą, a ten będzie trwał, i będą trwały jego skutki.

A skoro tak, to można się też tym pokarmem, a jeszcze bardziej napojem – nasycić i upoić! Właśnie – nasycić! Jeść i pić do syta! Skutkiem drugorzędnym będzie to, że mocą tego pokarmu i napoju, można iść do Bożej góry Horeb, na spotkanie Panem ukrytym. Skutkiem pierwszym jest zjednoczenie, będące tu i teraz w gruncie rzeczy narobieniem sobie smaku na wieczność. 

Ale kiedy rozsmakujemy się w tym pokarmie? Kiedy zacznie być on dla nas, dla mnie, rozkoszą, wytęsknionym przysmakiem, słodszym od miodu i najbardziej ulubionych ciast? 

Może wtedy, gdy pozwolę sobie na radość ze służby? Z poświęcania swego czasu, sił, energii, wolnych chwil, pieniędzy, umiejętności, możliwości, a nawet zdrowia, urody i sprawności.

Może wtedy, gdy skarb w niebie stanie się czymś bardziej realnym i opłacalnym aniżeli 500 tysięcy (jeśli to zbyt abstrakcyjne, niech będzie 10 tysięcy i spłacone długi!) na koncie?

Msza św. zaprasza do komunii. Jesteś w komunii, gdy komunikujesz – przyjmujesz, ale najpierw musisz być otwarty.

I tak jest z Panem. I tak jest z braćmi. 

Konsekwencją duchowości eucharystycznej jest bycie jak pokarm i napój. A te nigdy nie stają się czymś innym. Zawsze są pokarmem i napojem. Zawsze służą do jedzenia i do picia. My natomiast, nie przemienieni miłością i pełni obojętności na innych (oraz Innego) łudzimy się, że może przyjdzie taki moment, w którym uda się nam zwolnić z funkcji pokarmu i napoju. Że można przestać siebie dawać. Że, po wykonaniu kilku rzeczy dla innych, mogę odpocząć od miłowania.

Komunikowanie, przez to że nakazuje jakiś rodzaj otwartości, jest już dawaniem. I to takim, które jest nierozdzielne od brania. A dawanie musi też kosztować. Komunikowanie więc, komunia więc – kosztuje. Ile? Wszystko. Jeśli ma być prawdziwą komunią, jeśli ma urzeczywistnić jedność i zadać wspólnocie – wspólnotę, jeśli ma poruszyć granicę własnego „ja”, owego egotycznego muru zazdrośnie strzegącego własnych skarbów, to musi kosztować. Musi zadać jakiś tam ból – tak jak zawsze będzie boleć bycie matką i żoną, czy mężem i ojcem. Aż wreszcie dookoła każdego i każdej z nas będzie wieczne rumowisko, a nawet zniknie ślad cegieł i kamieni.

Czy to możliwe?

Patrzmy na Przenajświętszą Hostię. Patrzmy z nadzieją.

« Older posts

© 2024 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑