Oz 8, 4-13

(4) Ustanawiają sobie królów, ale nie ze mną, wyznaczają sobie książąt, ale bez mojej wiedzy. Ze swego srebra i swego złota czynią sobie bożki, ale na to, by je poburzono.

(5) Odrzuć, Samario, cielca swego! Gniew mój rozpala się przeciwko nim. Jak długo jeszcze będą niezdolni do czystości?

(6) Są przecież z Izraela! — To rzemieślnik go uczynił, on nie jest żadnym bogiem. — Tak, w kawałki się rozleci cielec Samarii.

(7) Ponieważ sieją wiatr, więc będą zbierać burzę. Łodyga bez kłosu nie przyniesie mąki, a jeśli przyniesie, inni ją zjedzą.

(8) Połknięty został Izrael. Teraz stali się wśród narodów jak naczynie, w którym nikt nie ma upodobania.

(9) Biegają do Assur — dziki osioł żyjący samotnie — Efraim płaci za grzeszną miłość.

(10) Nawet gdy będą płacić innym narodom, to jednak ich rozproszę, aby na krótko zaprzestali namaszczać królów i książąt.

(11) Tak, Efraim pobudował wiele ołtarzy, aby grzeszyć, ołtarze służyły mu ku grzechowi!

(12) Napisałem mu liczne prawa, a potraktowano je jak obce.

(13) Składają całopalne ofiary, ofiarują mięso i pożywają, lecz Pan nie ma w nich upodobania. Teraz przypomni sobie ich winę, ukarze ich grzechy, wrócą z powrotem do Egiptu!

Powyższy fragment jest Pierwszym Czytaniem mszalnym z wtorku XIV Tygodnia Okresu Zwykłego. Tu podaję je w tłumaczeniu Biblii Lubelskiej (KUL). Przy uważnej lekturze odsłania się to Słowo jako wstrząsające, jeśli – z wiarą! – odniesiemy je do obecnej sytuacji Kościoła i naszych dusz.

Ustanawiają sobie królów, ale nie ze mną, wyznaczają sobie książąt, ale bez mojej wiedzy. Ze swego srebra i swego złota czynią sobie bożki, ale na to, by je poburzono. (Oz 8,4)

Bóg się skarży, że nie pytano Go o zdanie, gdy Izrael ustanawiał sobie władców, gdy naród wybrany szukał kogoś, kto będzie go bronił, rozsądzał spory i prowadził. Jakby Bóg nie był brany w tym pod uwagę, jakby nikogo nie interesowało, co On o tym sądzi.

A ty? 

Pytasz Boga o zdanie?

Kto więc (względnie co) tobą rządzi? Jeśli Pan, to dobrze, bo możesz ze spokojem w sercu powiedzieć, że jesteś w Jego rękach, i choćby ludzie przeciw tobie powstali, to krzywda Cię nie spotka.

Ale jeśli nie słyszysz Jego Głosu, jeśli uciszyłeś proroka (w sumieniu, czy na zewnątrz siebie) to kto tak naprawdę kieruje Twoimi decyzjami? 

Czy ten Boży wyrzut jest także i do ciebie? Czasami bywa, że człowiek stara się ominąć Boga (bądź ludzi, których Bóg stawia na drodze, niczym proroków czy aniołów stróżów) w swoich procesach decyzyjnych. Starcie przewidywanej Bożej woli z naszą kończy się wówczas na niekorzyść tej pierwszej. W końcu, kto dziś bije się o prawdziwe, autentyczne i największe dobro?! Więcej wśród nas pozorantów i zakochanych w sobie udawaczy, niż miłujących prawdę przyjaciół Jezusa, chcących być z Nim wszędzie, gdziekolwiek się uda.

A spójrzmy na to jeszcze z innej strony – czy ci, którzy dzierżą w swej dłoni władzę w Kościele, są ustanawiani z pominięciem Pana, czy też za Jego wolą? Przecież – w warstwie historycznej – proroctwo mówi o królu, który jest Pomazańcem Pańskim, który sprawuje rządy w Imieniu Boga. Ozeasz gani elitę Izraela, że nie kieruje się ona w wyborze władcy wolą Bożą. A jak jest w Kościele? Ktoś powie, że to za mocne pytanie. Przecież jesteśmy przyzwyczajeni do myśli, że za hierarchią stoi Pan… Ale nie bójmy się tego pytania, nie bójmy się rozważenia – zwłaszcza patrząc na to, co mówią i w co wierzą (bądź nie) współcześni, wielcy i mali hierarchowie – czy za mianowaniem każdego proboszcza, kanonika, prałata, urzędnika kurialnego, biskupa czy nawet kardynała bądź papieża, stoi Pan…

Jak to ujął kard. Ratzinger?

Nie twierdzę, że Duch Święty uczestniczy w wyborze papieża w sensie dosłownym, ponieważ Duch Święty na pewno by nie dopuścił do wybrania wielu papieży. Natomiast Duch Święty nie tyle trzyma rękę na pulsie, ile pełni rolę dobrotliwego nauczyciela, zostawiając nam swobodę działania, ale nie spuszczając nas z oka. Rolę Ducha Świętego należy rozumieć bardziej elastycznie. On nie narzuca, na którego kandydata mamy głosować. Zapewne chroni nas tylko przed tym, abyśmy wszystkiego nie zaprzepaścili. (Kard. Joseph Ratzinger, 15 kwietnia 1997)

Mogłoby się więc zdarzyć, że widząc decyzje Ludu Wybranego Nowego Przymierza, dekrety i wybory Jego hierarchów, Bóg ustami jakiegoś proroka zawołał by, tak jak ongiś ustami Ozeasza:

Ustanawiają sobie królów, ale nie ze mną, wyznaczają sobie książąt, ale bez mojej wiedzy. (Oz 8,4a)

Ale czytajmy dalej:

Ze swego srebra i swego złota czynią sobie bożki, ale na to, by je poburzono. (Oz 8,4b)

Srebro i złoto to cenny materiał. Człowiek dla swoich “bożków” da wiele – odda rozum, posługiwanie się umiejętnością rozróżniania dobra od zła, pieniądze, czas. A przecież wszystko, dosłownie wszystko, co odda się w służbę inną, aniżeli ta, boża, nie przetrwa i nie nasyci. Pomyśl, czy nie czynisz sobie bożka z dzieła własnych rąk? Z siebie? Ze swoich emocji, swego zdania, swojej wizji…  

Przerażające jest zdanie następne tego proroctwa:

Odrzuć, Samario, cielca swego! Gniew mój rozpala się przeciwko nim. Jak długo jeszcze będą niezdolni do czystości? (Oz 8,5)

A w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia:

Odrzucam cielca twojego, Samario, gniew mój się na nich rozpala; jak długo jeszcze nie będą mogli być wolni od winy. (Oz 8,5)

Do kogo Bóg to mówi? Do mieszkańców Królestwa Izraelskiego, które odłączyło się od Królestwa Judy ze stolicą w Jerozolimie, zrywając ciągłość z Domem Dawida i jego tronem. Stało się to jednak za bożym przyzwoleniem, jako konsekwencja niewierności jednych i drugich. Bóg ostatecznie nie odrzucił odłączonych plemion, tam także mieszkali potomkowie Abrahama, Izaaka i Jakuba! Tam też byli ci, którzy szczycili się swoim wybraństwem. Swoją wyjątkowością i bożą opieką, aż uznali za warte uwagi dopuszczenie do oddawania czci Bogu nieco innych – nazwijmy to – form i zwyczajów. Zgodzili się – za rządów króla Jeroboama – na pokusę, która niegdyś dotknęła Izraelitów u stóp góry Synaj, gdy – pod nieobecność Mojżesza a za zgodą Aarona – ulali sobie cielca, bo tak im trudno było wierzyć w Boga, który jest duchem, i tak czcili ciało, że nie umieli zaufać temu, co niewidoczne dla oczu. Przez tę miłość do tego, co cielesne stali się – jak czytamy w tłumaczeniu Biblii Lubelskiej – niezdolni do czystości wiary.

Zawsze to przeraża, że człowiek może tak się zatracić, że stanie się niezdolny do cnoty… Notoryczny kłamca nie będzie już umiał mówić prawdy… Manipulator nie jest w stanie żyć bez pokrętnej walki o postawienie na swoim. A ten, który zniekształca religię, zawsze będzie wierzył, że wszystko w świętych Pismach jest kwestią interpretacji…

A ty? Szukasz Boga w Jego Słowie? Czy wystarczy Ci erzac, którym coraz częściej raczą innych fachowcy od dobrze skrojonego pod potrzeby “współczesnego człowieka” kultu? Czy kochasz Go na tyle, aby zadać sobie trud i szukać Pana, tak, jak Duch Go odsłaniał w Tradycji Kościoła, w wypowiedziach Ojców i w życiu Świętych? Tak, to niełatwe i wymagające, ale inaczej grozi Ci, że weźmiesz podróbkę za oryginał… 

Jeśli następne wersety Ozeaszowego proroctwa potraktujemy równie poważnie, to może ogarnąć nas zgroza…

Ponieważ sieją wiatr, więc będą zbierać burzę. Łodyga bez kłosu nie przyniesie mąki, a jeśli przyniesie, inni ją zjedzą. Połknięty został Izrael. Teraz stali się wśród narodów jak naczynie, w którym nikt nie ma upodobania. (Oz 8,7-8)

Ci, którzy tracą swe siły na służeniu cielcowi Samarii, czyli podróbce prawdziwego kultu Pana, sieją wiatr. Dostaną więc to, na co zasłużyli – a nawet, chciałoby się zawołać, już dostają. Grzeszny czyn musi przynieść złe konsekwencje. Izrael jest bezowocną łodygą pszenicy. Nie ma kłosu, nie ma ziarna, nie ma pokarmu. A nawet jeśli by – jakimś boskim cudem – łodyga taka dała ziarna na mąkę, to nie Izrael się nim pożywi, ale inni – jego nieprzyjaciele.

Puste łodygi, bezpłodne kłosy… Puste seminaria, na których korytarzach wieje wiatr… Łączone parafie, z opustoszałymi świątyniami… Coraz większe problemy finansowe, i pustka w portfelach diecezjalnych… Ktoś powie, że u nas jeszcze tak źle nie jest? Poczekajmy… Wiatr kłamstwa i pragnienie dostosowania się do świata, kategorie myślowe nie mające zbyt wiele wspólnego z Ewangelią, czy pragnienie utrzymania korporacyjnego status quo wymiotą skutecznie resztki zdrowego rozsądku i zrodzą burze, nawałnice i gromy rewolucji wszelkich maści. Aż wreszcie ktoś uzna, że instytucja Kościoła przestała już być potrzebna współczesnemu człowiekowi, nawet jako relikt przeszłości i muzeum osobliwości. Spełni się Słowo o “naczyniu, w którym nikt nie ma upodobania”… Nikt… Nawet Jego Stworzyciel…

Byle wtedy ostać się w jakiejś Arce…

Byle ocaleć w jakieś szalupie ratunkowej… 

Ale, co dasz, ile dasz, aby taka powstała?

Połknięty został Izrael. Teraz stali się wśród narodów jak naczynie, w którym nikt nie ma upodobania. Biegają do Assur — dziki osioł żyjący samotnie — Efraim płaci za grzeszną miłość. Nawet gdy będą płacić innym narodom, to jednak ich rozproszę, aby na krótko zaprzestali namaszczać królów i książąt. (Oz 8,8-10)

To wersy, które wycięto przy redagowaniu Lekcjonarza Mszalnego. Zbyt ostre obrazy. Zbyt mocne porównania. Ozeaszu, było stępić swój język, bo razisz nim nie tylko sobie współczesnych, ale i nas, żyjących tysiące lat po tobie… 

Bóg mówi, że Izrael został połknięty. Nikt go nie poważa. Stracił uznanie. Kto połknął Naród Wybrany? Czy ktoś mógł połknąć Kościół, naszą Matkę, Mistyczne Ciało Chrystusa? Czy to z powodu tej konsumpcji Paweł VI czuł swąd szatana?

Czym jest naczynie, w którym nikt nie ma upodobania? Cóż za eufemizm? Czyżby prorok przyrównywał dumne Królestwo Izraela do nocnika? Do pojemnika na nieczystości i fekalia? 

A dalej nie lepiej… Polityczne umizgi elit Królestwa do możnych państw otaczających Izrael to chucie dzikiego osła, którego nikt nie poskromi, a który szuka kolejnych oślic, aby dać upust swym żądzom… A ponieważ nikt nie chce oślich awansów władców Izraela, to jego elity zmuszone są zachowywać się jak w domu publicznym, płacąc za odrobinę czyichś względów… Płacono haracz Asyrii, słano podarki władcom Egiptu… Próbowano kupić niechętnych sprzymierzeńców… Ozeaszu! Czy widzisz to i dziś, pomiędzy nami? Czy widzisz to w Kościele?

Czytam z trudem dalsze wersety proroctwa. Są tak bolesne. Myślę sobie – Czy oszalałem, że widzę, to, co sądzę, że widzę? Mój, Boże, przecież ten tekst był czytany nie tak dawno w kościołach podczas liturgii. Słuchały go miliony na całym świecie! Ale czy usłyszały? Czy ktoś naprawdę  usłyszał to Słowo? Czy odniósł do chwili obecnej? Czy ktoś jeszcze wierzy, że Słowo Boże rzuca światło na teraźniejszość?!

Zmuszam się, by rozważać kolejne wersety. 

Tak, Efraim pobudował wiele ołtarzy, aby grzeszyć, ołtarze służyły mu ku grzechowi! (Oz 8,11)

Jak może ołtarz służyć ku grzechowi? Zapewne wtedy, gdy zamiast składać na nim ofiarę dla Pana, składa się ofiarę dla bałwana – czy będzie nim Baal, Asztarte, Pachamama, własne ego, lub bożek pieniądza czy globalizmu – będącego dziełem ludzkich bądź szatańskich zamysłów. Można jeszcze w żadnego Boga nie wierzyć, ale budować ołtarze i składać ofiary, żyjąc z części mięsa, które przysługuje ofiarnikowi.

Składają całopalne ofiary, ofiarują mięso i pożywają, lecz Pan nie ma w nich upodobania. (Oz 8,13a)

Może istnieć szereg wymagających, pobożnych czynności, które katolik (świecki lub – nawet może bardziej – duchowny) robi, nie licząc się z bożą wolą, trwając w obłudzie i rozdwojeniu serca, i licząc, że jakimś psim swędem przemknie się ukradkiem przez bramy nieba. Celibat, który nie będzie ofiarą, ale wygodnictwem. Akty modlitewne, mające na celu uspokojenie sumienia czy emocjonalne “przyklepanie” grzesznej codzienności. Władza, która posługując się “służebną” frazeologią, tak naprawdę jest bezduszną tyranią broniącą własnych interesów. Używanie pobożnej i pseudoteologicznej nowomowy, nie mającej związku z rzeczywistością.

Teraz przypomni sobie ich winę, ukarze ich grzechy, wrócą z powrotem do Egiptu! (Oz 8,13b)

Elita ówczesnego państwa Izraelskiego próbował zjednać sobie władców Egiptu systematycznymi darami, licząc na ich przychylność. To, w czym szuka się ochrony i ratunku, a co nie jest pochodzącym od boga darem, może stać się pułapką. Chęć upodobnienia się do świata zaowocuje utratą smaku ewangelicznej soli. Kościelna mentalność uformowana przez kategorie światowe, globalistyczne, socjologiczne, polityczne – a nie ewangeliczne, biblijne, czy po prostu boże, doprowadzi do zatraty chrześcijańskiej tożsamości. Zresztą – już się tak stało… Decyzje leżą w rękach pokoleń uformowanych na rewolucji 1968 roku, na odrzuceniu tradycji i prostoty wiary, na synkretyzmie religijnym i na fundamentalnym założeniu uczynienia Kościoła bliższym “współczesnemu człowiekowi”. Jeśli więc, jako katolik i chrześcijanin, szukam pomocy i zrozumienia “w Egipcie”, czyli w świecie, dostanę to czego poszukuję w czwórnasób. Świat mną zawładnie. 

Gdzie się zwracasz z prośbą o pomoc, o wytchnienie, o ratunek w trudzie codzienności? Do świata, czy do Boga? Do diabła, czy do Chrystusa? Do grzechu, czy do proroka?

Czy zdając sobie sprawę z tego, jacy jesteśmy i co się z nami dzieje, nie powinniśmy z całą mocą zawalczyć o zmianę? Nie, nie struktur i zasad ogólnych. To jest wtórne, i na to jesteśmy za mali. Pierwsza jest zmiana siebie, zwana niepopularnie nawróceniem. Walka na śmierć i życie o ocalenie własnej duszy. O zmuszenie się do przemiany myślenia, a potem postępowania. A ponieważ tylko On, mocą swego Ducha, może to w nas uczynić – jeśli tzw. “człowiek współczesny” różni się czymś od ludzi innych epok, to zapewne stopniem zniszczenia – to trzeba wszelkimi sposobami Go błagać.

Boże, zmiłuj się nade mną…

Widzę co się dzieje. Nie potrafię zakłamać prawdy o tym, co mnie otacza, co już jakoś jest we mnie.

Bez Twego miłosierdzia, bez Twojego wiatru, bez Twej pomocy, utonę we własnych winach, nie widząc ich… Wskutek zaślepienia pragnieniem i żądzą – czy to ciała, czy to władzy, czy to świętego spokoju – nie zauważę, że woda sięga mi po szyję i już ugrzązłem w wodnej kipieli. Ocal mą duszę, o Panie! Ześlij ratunek, zanim całkowicie pogrążę siebie, mych bliskich, przyjaciół i towarzyszy! Bądź moim królem! Rządź! Broń! Osądzaj! Wolę wpaść w Twoje ręce, aniżeli zaufać rękom ludzkich książąt i grzeszników! Wolę ochronę skrzydeł św. Michała, aniżeli ochronę zapewnień mądrych tego świata! Wolę Twoje obietnice, aniżeli obłudne obiecanki ludzi! Daj, byśmy mogli budować Ci ołtarze, jak niegdyś przodkowie nasi – najpierw w sercach, a potem z potrzeby tych przemienionych serc dookoła nas. Nie Baalom, ale Tobie. Nie na ludzką chwałę, ale na chwałę Twojego imienia. Ołtarze, które nie będą pretekstem do załatwiania własnych interesów, spełniania pożądań, czy wygodnego życia, ale będą miejscem ofiary w Duchu i Prawdzie. 

Nie jest to jednak w naszej mocy. Bez Ciebie nic nie możemy uczynić.

Zmiłuj się więc nade mną i nad tymi, którzy – jak ja, świadomi swych win – chcą Cię słuchać i chcą Ci służyć. Chcą, aby Twe prawa nie były obce, ale wpisane w ich serca i umiłowane! I choć widzą, że brak im siły, to wierzą, że nie wyczerpała się Twa litość i – jeśli chcesz – możesz wyciągnąć swe ramię nad nimi.

Uczyń, tak, Panie, nasz Boże!