Dotykamy obecnie wielu kryzysów – kryzys ekonomiczny, kryzys autorytetów, kryzys kapłaństwa, kryzys ojcostwa i męskości, nawet kryzys macierzyństwa i kobiecości. Zewsząd słychać o przeróżnych chorobach duszy (są i inne, ale tamte zawsze są mniej ważne), które – Ciebie i mnie, i innych dookoła – dotykają i degenerują. Widzę Ciebie i Tobie podobnych, młodych ludzi, którzy zniszczeni skutkami owych kryzysów wpadają w obojętność, bezsiłę i gorzkie odrętwienie. Znieczulani mediami, ogłupieni mnogością bodźców, zajęci coraz to nowymi rozrywkami, przedłużają swoją ni to młodość ni to dzieciństwo – nieustanną niedojrzałość! – doświadczając jednocześnie potwornego bezsensu życia i demonicznej pustki.

Postawieni przed wyborem drogi życiowej stoją na rozdrożu sparaliżowani, bezdecyzyjne. Nie ciągnie ich ani małżeństwo (chyba, że poprzez zaspokojenie własnych pożądliwości, ale i to można swobodnie dziś realizować bez większych zobowiązań, lub – proszę wybaczyć dosadność – na własną rękę…), ani kapłaństwo, czy stan zakonny (bo przeraża perspektywa rezygnacji z własnej woli). Boją się popełnić błąd, a jednocześnie wolą bezruch i stagnację, nawet jeśli skutkuje ona rozpaczą. Boją się błędu, dramatycznie błądząc. Nie potrafią sami z siebie wejść w odpowiedzialność za kogoś. Chcieliby znaleźć lekarstwo na swą samotność, ale natura ich – ukształtowana w narcystycznym świecie egotyzmu – wzdraga się, przed perspektywą ofiary i uczynienia ze swego życia daru. A przecież nie ma miłości bez postawy daru z siebie!     

I to jest najpoważniejszy kryzys.

Tkwisz w nim?

Drugi jest podobny – brak ufności, niewiara, beznadziejna perspektywa smutnego hedonizmu i pogoni za wiatrem w świecie bez Boga.

„Sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj…”

Jeśli, choć trochę dostrzegasz to, o czym mówię – zaufaj Temu, który ma moc wyprowadzić człowieka z każdego kryzysu. I choć przeciwnik będzie pokazywał tę drogę w wykrzywionym zwierciadle – nie bój się, nie bój się trudu. Większego nieszczęścia będziesz doświadczał trwając w egotycznym pilnowaniu największego skarbu jaki masz – samego siebie.

Dlatego trzeba zrobić to, czego tak się bał smutny bogaty młody człowiek z Ewangelii.

Trzeba rozdać najcenniejsze.

Znasz przykazanie miłości Boga i bliźniego. Wszyscy znamy. Nie trzeba być prymusem z religii, lub członkiem jakiejś wspólnoty, aby je znać. Ale przykazanie to nie może pozostać na poziomie sloganu, czy niewiele znaczącego hasła. Musi zostać wyrażone w konkretnym czynie! I to nie jednym! Dopiero wtedy może stać się znakiem i świadectwem dla niewierzącego w miłość świata. A my sami jesteśmy jego cząstką i sami potrzebujemy – i Ty i ja – takiego znaku. 

Potrzebujemy świętych – a przynajmniej tych, którzy nie boją się o świętość zawalczyć!

Kto z nas w dzisiejszych czasach nie jest mniej lub bardziej zraniony przez brak miłości, życiowe frustracje i zniechęcenia, przez rany wyniesione z dzieciństwa? Kto, no powiedz mi, kto? Kto z nas wyszedł bez szwanku z kryzysów rodzinnych, z cyklonu rewolucji seksualnych i kulturowych? (O. Daniel-Ange)

Okopujemy się, barykadujemy, opancerzamy – strach o siebie jest zaraźliwy!

Każdy z nas jakoś wątpi w miłość czystą, szlachetną, uczciwą, pełną i porywającą. Jesteśmy zranieni niewiarą w to, że warto dać siebie. To zranienie przeżywają zarówno małżonkowie jak i bezżenni. Kapłani i świeccy. Widząc trudne obowiązki wynikające z miłowania zapominamy o mocy jaka płynie z naśladowania Chrystusa. 

Boimy się, że dając siebie nic nam nie zostanie dla nas samych. Zapominamy, że Chrystus o nas zadba lepiej niż my sami o siebie. 

Boimy się, że okażemy naiwność nie szukając zemsty, czy okazując życzliwość. Zapominamy, że tylko takie życie jest drogą do prawdziwego szczęścia – życia Błogosławieństwami. 

Boimy się, że nie damy rady tak żyć. Zapominamy, że myśląc w ten sposób zadajemy kłam wierze w Łaskę.

Słowo

Zapominamy też co, tak naprawdę, jest istotą wezwania Bożego dla tych, którzy chcieliby nazywać się “małą trzódką”. A przecież św. Paweł przypomina:

Słowo Chrystusa niech w was przebywa z [całym swym] bogactwem. (Kol 3,16)

Jakie Słowo? Może to?

Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo. Sprzedajcie wasze mienie i dajcie jałmużnę! (Łk 12, 32-34)

Sprzedajcie, oddajcie, poświęćcie coś dla skarbu, jakim jest Królestwo! Oddaj siebie dla skarbu, jakim jest Miłość! Zamień skarb egotycznych rojeń na skarb z ręki Chrystusa! Nie żałuj Mu siebie!

Czy chcesz?

Boisz się? Nie wierzysz? Myślisz, że nie dasz rady?

Musimy uczynić ewangeliczne słowa o miłości Boga do nas i o miłości bliźniego – wiarygodnymi! Nikt tego za nas nie zrobi. Nikt tego nie zrobi za rodziców wobec dzieci i małżonków wobec siebie nawzajem. Nikt inny nie może też tego uczynić wobec naszych poranionych serc. Inaczej będziemy wiecznie nieszczęśliwi. Bóg pragnie, aby nasze serca leczyć wzajemną miłością. To najlepsza psychoterapia!

Czy chcesz, aby Twoje serce tak było leczone i tak leczyło innych?

W świecie pełnym samotności i opuszczania siebie nawzajem, napęczniałym jadem zdrad i oszukiwania, udawania i obłudnych uśmiechów, chowanych skrzętnie i żywionych uraz, odczuwalnej na co dzień przemocy i władzy nie mającej nic wspólnego ze służbą, emocjonalnych szantaży i nieustannych manipulacji, mylenia dobra z utylitaryzmem – potrzeba, jak ożywczego haustu świeżego powietrza, ludzi miłości, którzy będą żywymi znakami nadziei i strażnikami Niewidzialnego! 

Miłość musi być wielkoduszna, obfita, wypływająca z serca zachwyconego Panem, który oddał się nam w taki sam sposób! Takich serc pragnie Bóg!

Czy chcesz, aby i Twoje serce było takie?

Miłość dąży do tego, aby była czysta, czyli także bezinteresowna. Bez liczenia na odpłatę i wzajemność. Bez szukania korzyści za własne cierpienia, zranienia i trudy. Bez życia według zasady “coś za coś”, której drugą stroną jest prawo “oko za oko, ząb za ząb”. Czysta, czyli ukierunkowana na Pana, i ze ze względu na Pana. Tylko On i Jego Królestwo są jedyną zasadą, jedyną racją bytu takiego miłowania. Żaden człowiek, żadna przyjemność, żadna satysfakcja, żadne samozadowolenie. Kocham, bo Pan tak chce!

Czy chcesz, aby Twoje serce było takie? 

Miłość musi być zawsze przebaczająca, tak, aby nikt nie miał wątpliwości, że gdy przyjdzie prosić Cię o przebaczenie, to otrzyma przygarnięcie “w imię Jezusa” i doświadczy radosnej (a nie niechętnej, z musu, “przez zęby”) akceptacji! W ten sposób stajesz się świadkiem Miłosierdzia, którego sam potrzebujesz! Miłość też zawsze prosi o przebaczenie, pamiętając, że jest pokorną służebnicą dusz ludzkich i tego, co chce nasz Pan. W ten sposób człowiek staje się rycerzem miłosierdzia! Walczy z sobą w obronie tego przymiotu Boga! Chrystus, który lubi przebaczać, pragnie serc ukształtowanych na Jego wzór, a nie na wzór zranień, lęków i grzechu. 

Czy chcesz, aby Twoje serce było takie?

Miłość odkrywa jakiś rodzaj para-sakramentu w drugim człowieku – w bracie i współmałżonku. Sprawia, że wiesz, iż bez drugiego nie możesz dojść do świętości. Jest Ci niezbędny jak powietrze, bo bez niego nie możesz oddychać Bogiem. Spodobało się bowiem Panu zbawić nas we wspólnocie. Widząc brata, dostrzegasz dzieło Boga, wyrażające się w miłości Chrystusa i Jego posłuszeństwie Ojcu. Ponieważ Pan mieszka w sercach swoich wiernych, dlatego serce twego brata, siostry, współmałżonka to miejsce, w którym mieszka Pan!

Bóg pragnie serc, które będą miłowały bliźniego widząc w tym spotkanie z miłością Trójcy.

Czy chcesz, aby Twoje serce było takie?

Jest miłość i oddanie wyrażające się w radykalnie przeżywanej czystości. Jej radykalizm wiąże się nie z tym, że żyje się we wstrzemięźliwości seksualnej (bo ona obowiązuje wszystkich ochrzczonych nie będących małżonkami, a ich także w pewnych sytuacjach), ale w tym, że oddaje się siebie na wyłączność Panu, rezygnując z przyrodzonego prawa dysponowania sobą. Jest to “bezżenność dla Królestwa”, o której wspomina Chrystus w Ewangelii. Celibatariusz staje się więc świadkiem Królestwa, o którym Chrystus mówi, że “już jest pośród” nas.

Świadek Królestwa!

Potrzeba – jak by powiedział O. Ange – strażników poranka! Ludzi zapatrzonych w wieczność, w nadzieję, w szczęście niekoniecznie “tu i teraz” ale to, które otrzymamy z ręki w Pana w Jego Domu. Wtedy, gdy urzeczywistni się Królestwo w całej swej pełni!

Strażnik to ktoś kto wpatruje się w dal i… czeka. Cierpliwie i z nadzieją. Czuwa i rozpoznaje wroga. Jest dla innych. Składa ofiarę nieprzespanej nocy, godzin czuwania, byle tylko ochronić tych, którzy mu się powierzyli.

Gdy stajesz się świadkiem Królestwa Bożego, wtedy Twoje ciało jest świadkiem obecnego a zarazem przychodzącego Pana! Już nie własnych zranień! Nie pychy czy niespełnionych mrocznych pożądań! Nie świadkiem wiecznego nienasycenia, ale Tego, który przychodząc, odmieni niebo i ziemię!

Niewiele jest rzeczy w życiu, którym świadomie nadajesz (albo odkrywasz dla nich) sens. Wchodząc w poświęcenie siebie przywrócisz rajski charakter nie tylko przeżywanej w sposób naturalny czystości, ale także wszystkiemu co Cię stanowi. Wyrywasz się z egoistycznej, obojętnej na wolę bożą i prawdziwe potrzeby bliźnich egzystencji. Każdego dnia musisz sobie uświadamiać po co i dla kogo żyjesz, wstajesz z łóżka, przekraczasz się i trudzisz. I dostajesz do robienia tego wszystkiego Łaskę! Co więcej, to wszystko – cały wysiłek i zmaganie – jest potrzebne! Ma sens! 

Miłość jest odpowiedzią na dar, który pochodzi z ręki dobrego Boga. Pan, pragnąc gorąco złączyć się z Tobą w wieczności (po to żyjesz!), udziela Ci łask, które nie są “prezentami” w naszym rozumieniu (czyli niewiele znaczącymi zabawkami, dla naszej uciechy lub przyjemności) ale darami, mającymi dopomóc osiągnąć cel ostateczny. W jakimś kontekście bracia i siostry również są takim darem, który domaga się odpowiedzi. Obojętność w tej materii jest czystą niewdzięcznością wobec Pana, który chce nauczyć nas miłości i wyprowadzić z egotycznej “wsobności”.

Braci i siostry (we wspólnocie, lub zakonie) nie wybiera się (nawet jeśli się wybiera!), lecz otrzymuje. Otrzymuje! Z ręki Boga!

Gdyby to od nas zależało, bardzo możliwe, że nigdy nie wybralibyśmy sobie tych konkretnych ludzi do dzielenia z nimi wiary, a może i życia. Choć mogliśmy zostać pociągnięci przykładem niektórych z nich. Paradoksem pozostaje, że ten sam brat, którego świadectwo mogło pociągnąć dziś jest dla Ciebie kimś odpychającym i trudnym… Ale właśnie tego brata wybrał dla Ciebie Pan! Czy przyjmujesz go, jako dar Serca Bożego? Szczególnie – czy przyjmujesz tego, którego nigdy byś z pewnością nie wybrał?! Z którym wolałbyś nie zadawać się na co dzień?

A dlaczego Pan wybrał właśnie tych, a nie innych? Cóż, odpowiedź na to poznasz w pełni już w Jego Domu.

Żona, dziecko, brat, siostra, przyjaciel, kolega — kada z tych osób została Ci powierzona i z każdej zdasz sprawę przed Obliczem Pana. Co robisz, aby wzrastała miłość w drugim człowieku? Tego nie osiągnie się przez pouczanie i strofowanie, przez obrażanie się i krzyk, przez oczekiwania i fochy. Trzeba się z ufnością (i odważną świadomością własnej bezbronności) zaangażować! Trzeba siebie dać! Przecież nie można być mężem czy żoną na pół gwizdka! Tak samo – nie można kochać braci tylko na kilkadziesiąt procent! 

Miłość sprawia, że zaczyna się traktować drugiego jak cenny klejnot, dany z Bożego skarbca – z samego przebitego Serca naszego Pana. A ponieważ każdy jest niepowtarzalny, to każdy jest skarbem jedynym w świecie!

Sprawcie sobie trzosy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie, gdzie złodziej się nie dostaje ani mól nie niszczy. Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze. (Łk 12, 32-34)

Czy na te boże dary – którym także jesteś dla innych – nie należy odpowiedzieć? Jak? Darem z siebie!

Chcę widzieć świadków!

Potrzebujemy – ja potrzebuję! – kochających się małżeństw i kochających się wspólnot! Małżonków będących znakami bożej cierpliwości i troski, przekraczających siebie i przyjmujących siebie nieustannie – ze względu na miłość, jaką sam Pan ich obdarzył. Braci znoszących swoje braki, ograniczenia i nieumiejętności, szukających okazji do wybaczenia sobie nawzajem (Wyobraź sobie – przeżywać wieczór tak, jakbyś miał zobaczyć już ranek w innym świecie. To zmusza do przebaczenia, bo uświadamiasz sobie, że możesz już nie mieć na to okazji!), wyrzekających się uprzedmiotowienia drugiego człowieka, rezygnujących z szukania kogoś “dla siebie” na rzecz bycia “dla bliźniego”.

Czy chcesz dać siebie?

Czy zechcesz dać się posolić Duchowi św., aby stać się solą dla braci? Czy dasz się zapalić, aby być światłem dla nich? Bez pychy i arogancji oraz poczucia wyższości. Z pokorą godną Chrystusa, naszego Pana i Sługi?

Czy chcesz przyjąć drugiego jako sól i światło na Twoje obecne życie? Z pokorą Maryi, Służebnicy Pańskiej?

O. Daniel-Ange tak wspominał wypowiedź pewnego młodego człowieka, dającego rok swego życia Szkole Ewangelizacji Jeunesse-Lumiere:

Kiedy mój brat staje w prawdzie w swoim życiu, moje życie zostaje oświetlone! 

Wielokrotnie widziałam jak potwierdzała się słuszność tych słów. Widziałem, jak odkłamywanie swego życia, codziennych fałszów i ucieczek, nazywanie swych błędów – otwierało serca innych, kruszyło ury między ludźmi i owocowało autentyczną (choć może nieco szorstką, myślę tu bowiem o braciach, siostry chyba mają inaczej…) radością miłowania!

Kto zechce dać życie, “aby byli bracia”? Aby tak kochać?

Ktoś powie – to trudne. Tak. Ale taką drogę wybrał Chrystus!

On cię nie oszczędza. Ale dlatego, że chce, by twoje serce żyło. Jednak do tego trzeba być świętym! To prawda. Twoja świętość to jedyny problem. I pełnia: z faktu bycia oskarżonym, prześladowanym, wykluczonym, wypędzonym, obrażanym, nienawidzonym — On odważył się wydobyć… szczęście! Ośmielił się prosić, by wtedy „tańczyć z radości”. To szaleństwo! Oczywiście, ale miłość albo jest szalona, albo jej nie ma. (O. Daniel-Ange)

Czy zniesiesz to szaleństwo?!

Czy chcesz stać się tak głupim (pamiętasz co św. Paweł mówił? Bóg wybrał to, co głupie w oczach świata!), aby w to uwierzyć i za tym pójść?