W Ewangelii z Wielkiej Środy odnajdujemy dwa pytania – Judaszowe: “Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam”, i to prawdziwie apostolskie: “Gdzie chcesz, abyśmy Ci przygotowali Paschę?”. Obydwa odsłaniają klucz do przeżywania tajemnicy Triduum Paschalnego. To, w którą stronę przechylimy nasze serca świadczy i o tym, co naprawdę jest w nas, i o tym, co się de facto stanie naszym udziałem. 

Z jednej strony jest Judasz, człowiek uwikłany w siebie, pytający “co z tego wszystkiego będę miał” – z tej męki (zapewne bardziej swojej niż czyjejś), z tego trudu, z tych wydarzeń. Człowiek stawiający siebie na pierwszym miejscu, zapatrzony w swoje potrzeby, któremu się wydaje, że ogólnie pojęta materia jest jedyną odpowiedzią na jego braki. Że w ogóle świat i życie tylko z materii się składa i jest jedynie doczesnością. Pytanie Judasza jest daleko rozwiniętą konsekwencją grzechu Adama. Wtedy, w Edenie, rezygnując z życia duchowego, z miłości i bliskości z Bogiem, człowiek w sposób radykalny zwrócił się ku materii i biologii, jako jedynym wyznacznikom swej egzystencji. Pozbawił się wstępu do ogrodu ducha, po którym Pan „przechadzał się (…) w porze, kiedy był powiew wiatru” (Rdz 3,8), a w zamian wybrał “niezmierny trud” i “ból”. Potomkowie Adama uwierzyli, że lekarstwo na konsekwencje upadku leży w jeszcze bardziej doskonałym poddawaniu sobie materii i wyciskaniu z własnej biologii nawet tego, czego ona nie ma możliwości dać. Zapatrzeni w ziemię chcemy tylko zadowolić siebie, nawet jeśli wydaje nam się, że idzie o sprawy piękne i szlachetne.

Judasz domaga się gratyfikacji, nie zauważając, że jednocześnie przekracza granicę zdrady. Nie widzi tego, bo zobaczyć nie może. Miłość do mamony i niechęć do miłości zaślepia go. Zostaje mu to, co dotykalne; to, co można dostać, zrobić, załatwić, przetworzyć, poczuć, – doczesność w każdej ze swych form.

Drugie pytanie zadają pozostali uczniowie Jezusa: “Gdzie chcesz, abyśmy Ci przygotowali Paschę?”. Ono kieruje nas ku Panu, a nie ku nam samym. Nie jest pytaniem o nasze zadowolenie, nasze kalkulacje, plany i zamierzenia. Nie jest próbą zmuszenia Boga, aby podpisał się pod tym, cośmy sami wykoncypowali. Jest służebne i podkreśla gotowość na pełnienie Jego woli. Zadający je wiedzą, że nie znajdą w sobie nic, co mogliby ofiarować Mistrzowi a jednocześnie nie chcą dla siebie nic, poza udziałem w usłużeniu, Temu, którego wybrali. Nie wprost, ale deklarują, że pójdą tam, gdzie On wskaże i uczynią to, czego On pragnie.

Jak chcesz, byśmy Ci usłużyli? – tak można sparafrazować to pytanie. 

I choć wiemy, że wielu z tych, którzy tak mówili, de facto nie jest jeszcze gotowa na to, aby naprawdę stanąć w orszaku Baranka i pójść za Nim dokądkolwiek się uda, to jednak widzimy różnicę i kontrast między tym, który “wyszedł w noc” i tymi, którzy pozostali w Wieczerniku, wybierając – choćby nieporadnie i niedoskonale – miłość i wierność.

Wchodzimy w Triduum Sacrum. 

Możemy je przeżywać ozięble i bez żadnego przejęcia niczym i nikim. Byle przeszło. Możemy szukać siebie i własnej korzyści w tych dniach, nawet – w jakimś sensie – duchowej. “Co chcecie mi dać”, “Co z tego będę miał”… Jest to skrajna możliwość, będąca echem Judaszowego pytania, która dla wielu może być dość zakamuflowaną (ach, te ludzkie możliwości zakłamywania samych siebie) ale jednak logiczną konsekwencją postawy życiowej. Jeśli ktoś zredukował samego siebie do procesów biologicznych a radość czerpie jedynie z materii, to choćby swoje życie religijne okrasił mnóstwem pobożnych gestów, to i tak będzie ono dla niego źródłem frustracji i trudu.

Możemy także skupiać się literalnie na Męce Chrystusa, angażować wyobraźnię, starać się zobaczyć samych siebie na dziedzińcu Kajfasza, czy Piłata. Możemy wzbudzać smutek w sercu wobec biczowania czy upadków Pana na Drodze Krzyżowej. I to już będzie o niebo lepsze niż obojętność. Ale wtedy usłyszymy od Pana, razem z niewiastami jerozolimskimi: “Nie płaczcie nade Mną”, “Płaczcie nad sobą”… Zielone drzewo jest wiecznie owocujące i kwitnące, a to co wydaje się wyznawcom materii porażką jest w rzeczywistości triumfem.

Bo przecież ani refleksja historyczna mad splotem wydarzeń sprzed 2000 lat, ani poruszenia emocjonalne po obejrzeniu “Pasji” Mela Gibsona, ani dokonywanie (choćby tylko w wyobraźni) rekonstrukcji historycznych – nie przybliżą nas do tego “miejsca”, w którym Pan chce przeżyć Paschę z nami. 

Przecież – będąc jednocześnie niepokalaną i dobrowolną Ofiarą – nikt mu życia siłą nie odbiera, ale sam je oddaje! Więcej, często niejako popycha “akcję” do przodu, aby – jak to pisali ewangeliści, relacjonując tajemniczą rozmowę na górze Tabor między Jezusem, Mojżeszem a Eliaszem – dopełnić “swego odejścia”, swego Exodusu, zadania danego przez Ojca. Pasja Jezusa nie jest przypadkowym produktem czyichś niecnych zamierzeń, ale Panem historii. Jest Zwycięzcą idącym w triumfie oraz Królem wstępującym na tron. Tak. Męka jest realna i ból jest realny, i upokorzenie jest ogromne – ale On tego pragnie. Świadomie wypija kielich podany Mu przez Ojca. 

Bo to jest walka. Walka duchowa o dusze. O otwarcie Księgi żywota zapieczętowanej na siedem pieczęci, którą widział Jan w Apokalipsie. O wyrwanie ze szponów diabła i z krainy wiecznej śmierci ciebie i mnie. A wszystko to rozgrywa się w przestrzeni ducha. Samo cierpienie niewiele by dało, ale cierpienie doskonale (czyli nadprzyrodzenie) Niewinnego, Ofiara przekraczajaca doczesność oraz materię, bo będąca dziełem Syna Bożego – tak, to zmieniło (dosłownie) losy ludzkości. 

Gdzie chcesz spędzić z nami Paschę, Panie? 

W Twojej duszy. W Twoim sercu. Tam, gdzie otworzysz się na wieczność.

Taki jest klucz na najbliższe dni. Nie “co z tego będę miał”, ale “jak Ci, Panie usłużyć”. Nie “korzyść materialna” (w rzeczach, ciele, lub przeżyciach), ale “skarb w niebie”. Nie Męka, jako opis li tylko cierpienia, ale Męka, jako droga za Barankiem do zwycięstwa. Nie walka z okolicznościami, procesami, psychologią tłumów, czy charakterami bohaterów pasyjnego dramatu, ale walka duchowa. Nie apoteoza cierpienia, ale chwała Niewinnego.

Nie “wczuwanie się” emocjonalne, ale odkrywanie duchowej warstwy rzeczywistości. Bo tylko w niej jesteśmy uczestnikami tego misterium. Tylko dzięki niej wiemy, że to o nas idzie, o mnie i o ciebie. I to może prowadzić do wyjścia z siebie. Bo mniej ważne jest co “przeżyjemy”, ale co “przyjmiemy” adorując pełną miłości wolę Syna Bożego.

A że trudno nam to pojąć? 

Im bardziej myślenie materią i biologią spenetrowało duszę, tym mniej będziemy rozumieć nadprzyrodzoną wartość Tajemnicy Paschalnej. Nasze oczy są wciąż “na uwięzi”, bo ufność pokładamy w “ciele i krwi”, a nie w Ojcu i Jego mądrości. Wciąż wyrywamy z Jego ręki koleje losu własnego i innych nie dowierzając Jego miłości. Wciąż chcemy być pełnoprawnymi partnerami historii zbawienia, a nie adoptowanymi dziećmi “w Symu”, które mogą co najwyżej przyjąć lub odrzucić proponowany dar, nabyty tak cenną Krwią. Przyjmowanie będzie się nam zbytnio kojarzyło z biernością, a my przecież tak bardzo chcemy działać, redukując to działanie jedynie do świata rzeczy i uczuć. 

W tym systemie nie ma miejsca ani dla ducha, ani dla Ducha…

Więc nic nie pojmujemy.

Daj mi, Panie, Twego Ducha, bo będę koncentrował się jedynie na sobie, na swoich – nieważne, czy pozytywnych, czy negatywnych – przeżyciach, szukając pocieszenia nawet w pobożnych poruszeniach serca. Poprowadź mnie dalej, głębiej, wzwyż, ku Sobie – tam, gdzie bierzesz księgę z rąk Zasiadającego na tronie i otwierasz jej siedem pieczęci. Poprowadź moją duszę do Twego orszaku, bym z nim zaśpiewał pieśń uwielbienia:

Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć, i chwałę, i błogosławieństwo. (Ap 5,12)