Zaprowadził Go też (diabeł) do Jerozolimy, postawił na narożniku świątyni i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół! Jest bowiem napisane: Aniołom swoim rozkaże o Tobie, żeby Cię strzegli, i na rękach nosić Cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień». Lecz Jezus mu odparł: «Powiedziano: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego». (Łk 4,9-12)

Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: «Ty jesteś Syn Boży!» Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem. (Łk 4,41)

Dlaczego Jezus nie pozwalał mówić demonom? Ewangelista notuje “ponieważ wiedziały, że jest Mesjaszem” (Łk 4,41). Można z tego wysnuć wniosek, że słuchanie tego, co mówią demony nie prowadzi do dobra, a wręcz może zamieszać w bożych planach. Z drugiej jednak strony sama Ewangelia, ba – całe Pismo i Tradycja, każą nam analizować zdania wypowiadane przez Złego, widząc w nich obraz odwiecznej pokusy i lekcję dla dzieci bożych. Tak jest w Starym Testamencie w opisie zwiedzenia Ewy, czy w księdze Hioba, a w Nowym – podczas opisu Kuszenia na pustyni, o słowach wypowiadanych przez takiego Judasza (o którym św. Jan jasno zaznacza, że wszedł w niego szatan) nie wspominając. Skoro więc słowa wypowiadane w ludzkim narzeczu przez upadłe anioły są istotne, gdyż odsłaniają pewną prawdę o działaniu zła, to czemu Jezus nie pozwala im mówić? 

W fragmencie z Ewangelii św. Łukasza, z którego pochodzi cytowane zdanie, Jezus jest przedstawiony jako ten, który ma władzę nad chorobą i demonem – uzdrawia (np. teściową Piotra) i wypędza złe duchy. Jest (także dosłownie, Ewangelista zaznacza, że Jezus “stanął nad” teściową Piotra i z tej pozycji rozkazał trawiącej ją gorączce) ponad tym wszystkim, co niszczy i gnębi człowieka, ponad wszystkim co w nas ciąży ku śmierci i martwocie. To On decyduje o odsłonięciu bądź zakryciu prawd obecnych także w działaniu i podstępach demona. To Jego Duch nakazuje ewangelistom odsłonić to, co działo się między Jezusem a diabłem na Górze Kuszenia, choć sprawa była tylko między nimi dwoma. Natomiast wtedy, gdy upadły anioł sam z siebie niejako próbuje się wmieszać w misję Jezusa, odkrywając jej znaczenie oraz Jego mesjańską godność, dostaje rozkaz zamilknięcia. Panem tego co się dzieje i co jest opisane na kartach Ewangelii jest Jezus i nikt więcej.

Ową suwerenność Jezusowego działania podkreślają kolejne Jego wizyty w Nazarecie i w Kafarnaum – mieszkańcy obu tych miasteczek pragną Mesjasza bądź podług swoich wyobrażeń (Nazaret) bądź tylko dla siebie (Kafarnaum). W obu też wypadkach Jezus nie daje się złapać w pułapkę funkcjonowania według gustów i potrzeb ludzkich. On wymyka się nie tylko modom (a różne siły próbowały Go przykroić do własnych potrzeb, zwłaszcza gdy miały ugodzić w Kościół, tak przecież dzieje się i obecnie czy to przez propozycje niemieckiej Drogi Synodalnej, czy to w marzeniach i snach polskiego Kongresu Katoliczek i Katolików, czy też w miazmatach publicystów gorliwie tłumaczących Ewangelię z katolickiego – na lewacki) ale i zapotrzebowaniom. Odpowiada na autentyczne pragnienia, ale omija zachcianki i senne majaki. Jego po prostu nie da się użyć. Chrystus jest suwerennym Panem i Królem. 

Co więcej, władzę panowania nad pewnymi przestrzeniami rzeczywistości (duchowej i materialnej!) pozostawił Chrystus Kościołowi, przez Apostołów, ich następców i ich współpracowników – biskupów i kapłanów. Co więcej, nie tylko władzę, ale także suwerenność działania. Chrystus nie pyta się nikogo co ma robić i jak działać. Chrystus nie tłumaczy się ze swoich czynów i słów, ani diabłu, ani nawet zamkniętemu w więzieniu Janowi Chrzcicielowi. On wie skąd wyszedł i dokąd podąża. Wie kim jest. Wie, że ma pełnić wolę Ojca. 

Czyż nie tak winien się zachowywać Kościół? 

Ale przecież on się tak właśnie zachowywał przez wieki, co rodziło nieprzemijającą frustrację i wściekłość jego przeciwników.

Kościół współczesny jest rozpięty pomiędzy demonicznym szeptem “Rzuć się w dół”, a dramatycznym pytaniem Jana Chrzciciela “Czy Ty jesteś tym, który miał przyjść, czy też innego mamy oczekiwać”. Z pozoru obie te kwestie, czytane w ewangelicznym kontekście, mogą być interpretowane jako ta sama pokusa, czy też rodzaj prowokacji, mający na celu skłonienie Chrystusa (a w naszym przypadku, Jego Ciała Mistycznego) do udowodnienia kim jest, oraz uzasadnienia słuszności swych roszczeń i misji. Jednak szept diabła i wątpliwość Chrzciciela różnią się od siebie diametralnie. Jan z pytaniem wysyła kilku pozostałych mu uczniów. Resztę już oddał. Teraz, wkładając w ich ustach prośbę o samo odsłonięcie się Jezusa, jednocześnie próbuje skłonić serca tej resztki bliskich sobie osób, aby poszły za tym, co “widzą i słyszą”. Inaczej jest z szatańskim “rzuć się w dół”. Diabeł chciałby zmusić Jezusa do tego, aby skłonił Ojca do interwencji. Aby Odwieczny stanął w obronie Syna Człowieczego. Szatan bowiem, ten miłośnik wszelkich manipulacji i kłamstwa, nie umie pojąć drogi Krzyża i uniżenia, drogi mającego obumrzeć ziarna, drogi ofiary. I do tej swojej cechy upodobnił rzesze swoich naśladowników, jak on, miłośników kłamstwa pod płaszczem troski o dobro.

Chrystus na Górze Kuszenia jest prowokowany do udowodnienia – diabłu i światu – że naprawdę jest tym, za kogo się podaje. Słowa demona są jak przynęta dla ludzkiej potrzeby epatowania sobą lub potwierdzania własnego ego. “Udowodnij kim jesteś”. “Udowodnij dlaczego mamy cię słuchać”. “Udowodnij, że nie jesteś zwodzicielem i przestępcą”. Co więcej, pobrzmiewa w tym przekonanie, że kuszący ma prawo żądać od kuszonego pełnej autoprezentacji i obrony. Podobnie współcześni „prorocy” myślą, że mają mandat (od kogo?) do tego, aby stawiać Kościół (czy też ludzi Kościoła) pod pręgierzem bożka “opinii publicznej”, nawet gwałcąc przy tym prawo – czy to boże, czy kościelne, czy świeckie.

I choć może ktoś by pomyślał, że nie ma nic złego w pokazaniu prawdy o sobie, to Pan nie daje się sprowokować. Pokusa nie ma się o co w Nim zaczepić – w Chrystusie bowiem szatan nie znalazł nic swojego.

My natomiast od lat tłumaczymy się z tego, kim jesteśmy. A jednocześnie o tym jakby zapominamy – my, członki Mistycznego Ciała Chrystusa, dzieci Boga przez Najdroższą Krew Jezusową, rola Bożą i Bożą budowla. Jakoś pogodziliśmy się z tym, że nasz Kościół to organizacja przestępcza. Że jego struktury to same podejrzane indywidua – pedofile, gwałciciele, hipokryci, żadni władzy przemocowcy i manipulatorzy żerujący na ludzkiej naiwności. Fanatycy i nieprzyjaciele normalnego życia. Deprawatorzy dzieci, zatruwający umysły od kołyski. Pogodziliśmy się z tym, że różnej maści “jaśnie oświeceni” chcą nas wyzwolić od nas samych, a zwłaszcza od tej zabobonnej i ślepej, magicznej (o!, to ulubione słowo “oświeconych”, którzy jakoś nie chcą uwalniać od magii równie jak oni światłych celebrytek chwalących się w mediach społecznościowych seansami z wróżkami i wiedźmami), fanatycznej i uzależniającej wiary w moc sakramentów i sakramentaliów. To jest wręcz urocze, jak wiele podszytej niechęcią kpiny, pogardy i złości budzą tak proste i od lat stosowane w pobożności katolickiej praktyki jak woda święcona, sól egzorcyzmowana, czy nawet sakramenty. Jak bardzo uwiera spowiedź (zwłaszcza dzieci przed I Komunią), czy Msza św. Jak bardzo kuszą do profanacji takie zwykłe dla katolika miejsca jak konfesjonał, czy wnętrze świątyni. Jak prowokuje tajemnica spowiedzi czy wręcz osoba kapłana. Pewnie grupa “jaśnie oświeconych” powie , że nie ma w tym nic nadzwyczajnego, a wszystkie opisywane w mediach ataki na kapliczki, miejsca kultu czy kapłanów, to po prostu zwykła psychologiczna reakcja na księżowskie (bo to przecież kler jest zakałą Kościoła i świata) nadużycia i zbrodnie. Rozumiem, że tak mógłby wnioskować ateista, choć, jeśli ma on choć odrobinę krytycyzmu wobec samego siebie i pokory wobec współczesnych dogmatów (nauka!), to będzie brał pod uwagę również i to, że “są rzeczy na niebie i na ziemi, które nie śniły się filozofom”.

Współcześni “jaśnie oświeceni” szepczą Kościołowi za swoim Mistrzem: “Rzuć się w dół”, albo spoglądają z prowokacyjnym oczekiwaniem na cud, niczym mieszkańcy Nazaretu. Wzywają Kościół, aby udowodnił kim jest. Aby pokazał – na ich warunkach – skąd czerpie przekonanie o swej niezwykłości. Jeśli zaś tego nie zrobi, to niech się nie mądrzy, nie wywyższa, nie poucza, nie ocenia, nie wartościuje, nie nakazuje, nie pretenduje do miana jedynego depozytariusza prawd Boga na ziemi. Niech będzie jak wiele innych instytucji – najlepiej demokratycznym klubem miłośników religii, dość pojemnym ideowo, prowadzącym jakieś tam drobne działania charytatywne, no, może jeszcze jakieś muzeum. Ale wara katolikom (szczególnie tym w sutannach) od wpływu na stanowienie praw, od nauczania i wychowania dzieci, w ogóle od życia codziennego! Kiedyś owe “wara” odnosiło się sfery publicznej w myśl zasady, że we własnym domu to można sobie wierzyć w co się chce, dziś odnosi się to także do sfery prywatnej.

A czemu “oświeceni” szepczą tak głośno, że echo ich słów dochodzi ze wszystkich stron?

Bo my, wierzący katolicy, zgodziliśmy się na to. Może przytłoczeni kompleksami. Może przerażeni siłą Przeciwnika. Może zbici własną (oraz naszych braci i sióstr) nieprawością i jej konsekwencjami. A może, przez zwykłą głupotę i zniszczenie klasycznej formacji intelektualnej i duchowej, zatraciliśmy ratio na rzecz przeżyć i emocji, przez co zachwiała się wiara i miłość. Święci przestali być punktem odniesienia ustępując miejsca “naukom” – psychologii, socjologii, neurobiologii – czy publicystom, intelektualistom, politykom, czy innym celebrytom.

Cóż, jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to rozum odbiera…

Bez pokuty to rozum nie wróci…

“Jaśnie oświeceni” naprawiacze Kościoła, prorocy You Tuba i Facebooka, Apostołowie ze szpalt dzienników i tygodników opinii, Doktorowie z Laboratoriów (nie tylko Więzi), Wyznawcy i Męczennicy od dziennikarskich śledztw, pełni misji Kapłani opinii publicznej (która „ma przecież prawo wiedzieć”), samozwańczy sędziowie i oskarżyciele zaprzysięgli na nieświętą ewangelię tego świata są – i będą – z definicji wrogami Kościoła. Nieprzyjaciółmi każdego katolika poważnie traktującego to w co wierzy i co ukochał. Nie ma bowiem zgody między Synem Bożym a Belialem. Kościół nie jest Oblubienicą świata, tylko Chrystusa i rozważania ks. Halika o zaślubinach Kościoła i świata tego nie zmienią.

Ale szept „oświeconych”, z dopustu bożego, będzie nas kusił, prowokował i zatruwał myślenie. Chcąc się temu oprzeć trzeba jeszcze bardziej ukochać Kościół, jego katolickość i rzymskość, odwieczne prawdy i depozyt wiary złożony na ręce Dwunastu, Tradycję Ojców i żywoty Świętych. Tam jest pełnia odpowiedzi na kryzysy, na grzechy kapłanów i świeckich, na nieprawości – i te wołające o pomstę do nieba (kto dziś jeszcze pamięta ową kategorię grzechów ciężkich?) i te wynikające ze słabości ludzkiej. Trzeba też nabrać ducha (Ducha!) i podnieść głowę. Nie patrzeć w dół, w otchłań, w bezmiar zła i beznadziei.

Trzeba uczyć się od św. Pawła, targanego przed Sanhedryny i imperialne sądy, czym jest obrona swej godności, powołania i misji, za którą nie stoi człowiek, ale Bóg sam. Paweł się nie tłumaczy jak zapędzone w kozi róg wystraszone śmiertelnie zwierzątko. On, rozgrywając swoich sędziów (przepyszna scena opisana w Dziejach, jak przeciwstawia naukę faryzejską saduceuszom) jednocześnie jest suwerenem swego życia.

Trzeba uczyć się od św. Franciszka, który nie dokonał rewolucji społecznej, ani nie poprowadził masy proletariackie na bogate pałace biskupów i hrabiów, ale po prostu pokochał Panią Biedę.

I tu jest światło dla wszelkich “naprawiaczy” Kościoła, o ile jest w nich jeszcze iskierka prostej, ewangelicznej wiary – o ile żądza władzy i wpływu na rzeczywistość (ach, ta pokusa dziennikarzy), czy zemsty i pragnienie po ludzku rozumianej sprawiedliwości (a przecież Pan w Kazaniu na Górze nie obiecał jej nam na ziemi, o nie…) nie zaćmiły doszczętnie umysłów. Jeśli coś chcesz naprawić w Kościele, to ukochaj tę rzecz, aż po oddanie życia. Św. Franciszek, widząc, że ubóstwo jest niekochane, pokochał je aż po zatratę siebie samego. Czekam aż któryś z “jaśnie oświeconych” naprawiaczy Kościoła tak samo pokocha czystość, celibat kapłański i zakonny (na razie, w ostatnią Wielką Sobotę, słynny obrońca ofiar nadużyć seksualnych, porzucił celibat i zakon św. Dominika), cały depozyt wiary, dręczonych przez złe duchy, czy  uzależnionych. Czekam, aż mędrkowie reformujący życie zakonów czy wspólnot podług mód psychologii czy równościowych ideologii, sami poświęcą życie w zakonach i wspólnotach walcząc o heroiczną miłość bliźniego czy o praktykowanie rad ewangelicznych w stopniu doskonałym. Czekam, aż nieprzyjaciele modlitwy do św. Michała Archanioła, egzorcyzmów i sakramentaliów, zaczną praktykować walkę duchową, post i umartwienie, wyrywając mocą bożą ludzkie dusze diabłu, w posłuszeństwie swemu spowiednikowi.

Inaczej „są „jaśnie oświeceni” pozostaną niczym faryzeusze, o których nasz Pan powiedział:

Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. (Mt 23,3-7)

Tylko tytuły portali i mediów zastąpiły filakterie, a zasięgi pierwsze krzesła i zaszczytne miejsca…

Ktoś może powie, że oni przecież walczą o prawdę, o sprawiedliwość, o usunięcie nadużyć. 

Tak? 

A jaką metodą? A z czyjego mandatu? A czyją mocą?

I żeby nie było, nie chodzi mi tu wcale o mroczne teorie spiskowe, czy też niepotrzebne demonizowanie codzienności. Przypomnę tylko to, od czego zacząłem ten nieco przydługi wpis – złe duchy chciały wypowiedzieć prawdę o tym kim jest Jezus z Nazaretu, ale On – Prawda jedyna – gromił je i nie pozwalał im mówić. Widocznie miały inną wizję Jego misji, aniżeli On sam. Dzisiejsi “oświeceni” również mają inną wizję, którą należałoby zapewne co najmniej rozważyć… Skąd ta wizja?

Zaprawdę, zaprawdę mówię wam: kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, lecz się inną wdziera drogą, ten jest złodziejem i zbójcą. (J 10,10)

cdn