Jan pisze, dzieli się i głosi, to, co widział i słyszał. Z naciskiem zaznacza, że jest świadkiem Boga, którego dotykał. Podkreśla przy tym świadectwo swoich zmysłów, swego ciała – on wie, co działo się w jego obecności, komu towarzyszył i zaufał.
Jesteśmy ludźmi, których wewnętrzny kosmos dawno już zamienił się w bezradny chaos rozerwanych więzi, także i tych z samymi sobą. Nie mamy kontaktu z własnymi zmysłami, choć nieustannie przekarmiamy je coraz to mocniejszymi dawkami bodźców. Nie ufamy doświadczeniu, własnym słowom. Wypowiadane przez nas sądy są często zaprzeczeniem myśli. Tak bardzo nauczyliśmy się udawania, że nasz intelekt, ów najważniejszy dar, jakim obdarował nas Pan, kompletnie się zagubił tracąc kontakt z rzeczywistością.
Nie wiemy już czym jest to, czego dotykają nasze ręce, co słyszą uszy i co oglądają oczy.
Nie wiemy czego chcemy, co kochamy i komu służymy.
Nie wiemy, czego jeszcze trzeba, aby ujrzeć i uwierzyć, bo przecież tyle już było zdarzeń, które winniśmy – jak zapatrzona w Dziecię Niepokalana – rozważać i chować w sercu. Czy z któregoś coś zostało? Coś, na czym można się oprzeć? A jeśli, to co z tego doświadczenia jest przekazywalne?
Jan słyszał bicie serca Pana podczas Ostatniej Wieczerzy. Potem ujrzał to serce rozorane grotem włóczni rzymskiego żołdaka. My straciliśmy kontakt z własnym sercem, nie wiedząc do końca w jakim jest stanie.
Jednak nad tym bezładem ludzkich wnętrz jest Bóg i ludzie, którzy – jak umiłowany uczeń – Jemu zaufali, bo Go poznali. Jeśli nie możemy na sobie, to oprzyjmy się na nich.
To wam oznajmiamy, co było od początku,
cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce, bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione, oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i słyszeli, abyście i wy mieli łączność z nami. A mieć z nami łączność znaczy: mieć ją z Ojcem i z Jego Synem Jezusem Chrystusem. Piszemy to w tym celu, aby nasza radość była pełna. (1 J 1, 1-4)