Chodził więc i głosił w ich synagogach po całej Galilei, i wypędzał demony. I oto przyszedł do Niego trędowaty, upadł na kolana (γονυπετων) i prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. A On, pełen współczucia, wyciągnął swoją rękę, dotknął go i powiedział: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast też zszedł z niego trąd i został oczyszczony. (Mk 1,39-40)
Spróbujmy odczytać tę perykopę w kontekście adoracji, rozumianej jako spotkanie z Panem. Możemy to czynić tym łatwiej, że punktem wyjścia w redakcji Markowej jest działanie (przynajmniej na pierwszy rzut oka) trędowatego. To on przychodzi do Jezusa i natychmiast pada n przed Nim na kolana uznając swoją bezsilność. Do tego momentu Ewangelista opisywał bądź uprzedzające działanie Jezusa, bądź inicjatywę osób towarzyszących choremu. Teraz jednak chory sam uniża się wobec Jezusa i oczekuje od Niego pomocy. Ilustruje to jeden z aspektów adoracji, w którym to my przychodzimy do oczekującego na nas Pana i przynosimy Mu nasze życie, a szczególnie troski i choroby.
Oczywiście wiemy, że:
Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą. (Flp 2,13)
I dlatego w przyjściu trędowatego do Jezusa widzimy uprzedzające działanie Ducha św. Warto jednak zadać sobie pytanie: w jaki sposób Duch przynaglił chorego do uniżenia się przed Rabbim z Nazaretu… Czy nie kryje się za tym z jednej strony doświadczenie cierpienia i niemożność poradzenia sobie z nim (ile można bowiem mleć w sobie te same myśli napędzane bólem) a z drugiej straceńcza wiara w moc Nauczyciela? Biada tym z nas, których trud nie doprowadza do skupienia się na Panu a wiara obumarła…
Może warto wspomnieć w tym miejscu o innej postaci ewangelicznej, która doświadczając trudu, zaufała mocy Jezusa, choć nie miała żadnych podstaw do tego, aby sądzić, że zostanie wysłuchana. Myślę tu o kananejskiej matce, której wołania Jezus początkowo jakby nie wysłuchiwał, dopuszczając na nią niezwykle trudną próbę.
Gdy Jezus wyszedł stamtąd, oddalił się w strony Tyru i Sydonu. I oto kobieta kananejska z tamtych okolic wyszła i zaczęła wołać: Zmiłuj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest strasznie dręczona przez demona. On jednak nie odpowiedział jej ani słowem. Wówczas podeszli Jego uczniowie i zaczęli Go prosić: Odeślij ją, gdyż woła za nami. A On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które zaginęły z domu Izraela. Jednak ona podeszła i kłaniając się poprosiła: Panie, pomóż mi! On zaś jej odpowiedział: Nie dobrze jest brać chleb dzieci i rzucać szczeniętom. Ona na to: Tak, Panie, ale i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu ich panów. Wtedy Jezus zwrócił się do niej: O, niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz. I od tej godziny jej córka była wyleczona. (Mt 15,21-28)
Kobieta ta pochodziła z okolic Tyru. Tyr w języku hebrajskim ma szereg znaczeń, między innymi używa się tego wyrazu na określenie „trudności, ucisku, tego, co ciasne, niebezpieczeństwa”. Być może całe życie tej kobiety było pełne ucisku i zasadzek, jakie tworzył wobec niej szatan. Jednocześnie to nie sam trud jest przekleństwem. „Ciasna brama” wiodąca do Domu Ojca nazywa się „tyr patah”, a przed tronem Baranka w niebie są „ci, którzy przyszli z wielkiego ucisku” – wielkiego Tyru…
Uporczywe wołanie kananejskiej niewiasty, przypomina adoracyjne, cierpliwe wpatrywanie się w Jego eucharystyczne Oblicze – ukryte za zasłoną chleba. Postawa klęcząca i walka z rozproszeniami, z sennością, ze zmęczeniem, czyli tym wszystkim co odciąga adorującego od Pana to dalekie echo słów uczniów, którzy chcieli, aby Jezus odpędził krzyczącą kobietę. Jej postawa pełna pokory, prawdy o swojej sytuacji, o własnym bałwochwalstwie (była poganką), jej świadomość bycia niegodną cudu, o który prosi, a wreszcie olbrzymia ufność wobec Nauczyciela – to skłania Jezusa do uczynienia zadość jej prośbie. W ten sposób dokonuje się spotkanie, u którego zarania stoi cierpienie i trud – zarówno ten związany z chorobą córki, jak i ten związany z uporczywym błaganiem Jezusa. Może dlatego tak mało Pan czyni w naszym życiu, bo brakuje nam i pokory i cierpliwości a nade wszystko ufności, jaką miała tamta poganka.
Trędowaty także został pewnie poprowadzony przez własne cierpienie. Zginając kolana przed Jezusem uznaje swoją bezsilność i odwołuje się do woli Jezusa, do Jego łaski. Czy nie ma w nas zbyt wiele zuchwałej pewności, że Łaska się nam po prostu należy? Że realizująć “receptę na modlitwę”, czy adorację, powinniśmy otrzymać gotowy “produkt”? Trędowaty upadł na kolana przed Jezusem, przed konkretną Osobą. Czy czasami nie tracimy tego z oczu, że klęczymy przed Osobą, że mówimy do Osoby, że orientujemy całe swe życie na Osobę?
Wyciągnięta ręka Pańska jest znakiem mocy Boga i szczególnego działania Ducha św. Czy pamiętasz, że na każdej adoracji jesteś w obecności Bożej mocy? Że tym, który ma sprawiać w tobie modlitwę jest Duch Pana, który:
Podobnie i Duch wspiera nas w naszej słabości; gdy bowiem nie wiemy, o co się modlić, ani jak należy, sam Duch wstawia się za nami w niewysłowionych westchnieniach. (Rz 8,26)
Czy więc zaczynasz adorację od wezwania Ducha św.? Czy jakimkolwiek aktem strzelistym, który zaangażuje twoje zmysły uświadamiasz sobie Obecność Osoby Jezusa?
Jezus podkreśla wobec trędowatego: Chcę! Jest w tym stwierdzeniu głębokie pragnienie związane z chorym człowiekiem, jakby mówił: Chcę ciebie! Chcę ciebie oczyszczonego, wolnego. Potrzebuję ciebie! Zależy mi na twojej wolności! Chcę twojej czystości! Chcę się tobą posłużyć! Warto pamiętać to podczas adoracji, aby nie dać się zwieść zmysłowej ciszy, czy wodospadowi pytań i trosk, jakie przelewają się przez serce i umysł. Pan zawsze do nas mówi (nawet gdy milczy!), tylko, że my jesteśmy głośniejsi od Niego.
I jeszcze jedno – może być i tak, że upadasz na kolana przed Panem, ale nie chcesz Go ani prosić, ani uwielbić, ani być z Nim. Może być tak, że twoja myśl i twoja wola są daleko. Bacz wówczas, aby nie stać się jak ci, którzy upadają wprawdzie przed Chrystusem, ale więcej jest w tym szyderstwa, aniżeli bojaźni. Czy to możliwe? Św. Mateusz zapisał:
Wówczas żołnierze namiestnika zabrali Jezusa do pretorium, a [tam] zgromadzili wokół Niego całą kohortę. Rozebrali Go i narzucili [na Niego] szkarłatny płaszcz. Włożyli też na Jego głowę spleciony z cierni wieniec, do prawej ręki [wcisnęli] trzcinę. I klękając (γονυπετησαντες) przed Nim wyśmiali Go, mówiąc: Witaj, królu Żydów! (Mt 27,27-29)
Cały ten opis to parodia spotkania z Jezusem, parodia adoracji. W centrum On, pokorny i cichy, a dookoła rozszalała zgraja ludzkich emocji i cynizmu. Warto zadać sobie pytanie: Czy Król, którego adoruję ma władzę w moim życiu? Czy korona, jaką Mu zakładam jest upleciona z mojej pokory, czy też z grzechów, zwłaszcza związanych z pychą i egotyzmem? Czy klęcząc wyśmiewam Go w moim sercu i gardzę Jego męką, czy też jako pokutnik upadam w proch uświadamiając sobie bezmiar miłości do mnie?
Na ile jesteś cierpliwy w modlitwie? Czy oddajesz Panu swoje trudności?
W jaki sposób przeżywasz swoje spotkanie z Osobą Jezusa podczas adoracji? Jak się modlisz? Jak się zwracasz do Niego?
Czy masz świadomość że Pan chce twojej obecności na modlitwie, że chce działać w twoim życiu?