Łódź natomiast była już wiele stadiów od brzegu (pośrodku morza), nękana przez fale, ponieważ wiatr był przeciwny. (Mt 14,24)

W większości tłumaczeń ewangelicznego tekstu czytamy, że apostolska “łódź była już o kilka stadiów oddalona od brzegu”. Istnieje również wersja mówiąca, że “łódź była pośrodku morza”. Tak, czy inaczej widzimy łódź, symbol i obraz Kościoła (łodzi Piotrowej) na rzeczywistej głębi Morza Galilejskiego. Z dala od brzegu sugerującego bezpieczeństwo. Samotni wobec bezmiaru fal. A morze jest w wypowiedziach Pana znakiem otchłani, piekła, czy wręcz potępienia.

Kto natomiast zgorszy jednego z tych małych, wierzących we Mnie, korzystniej byłoby dla niego, aby mu u szyi zawieszono ośli kamień młyński i utopiono w głębi morza. (Mt 18,6 dos)

I będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi rozpacz narodów w mieszaninie zgiełku morza i rozhukanej fali, (J 6,1 dos)

Co ciekawe w ewangelicznej łodzi siedzą sami znawcy rybołówstwa, specjaliści od Jam Kinnereth (jak nazywano Morze Galilejskie), profesjonaliści od zarzucania sieci i nawigacji wodnej. A jednak serca napełnia im trwoga i obawa o siebie. A jednak zawędrowali na głębinę, jakby na krawędź jakiejś przepaści życiowej. Dziś również widzimy kościelną (nomen omen) barkę w pośrodku otchłani tego świata, oraz jakby na krawędzi innej otchłani, tej, z której dobiegają jęki potępionych. 

Ci, którzy płynęli na morzu statkami, 
na wielkich wodach załatwiali swe sprawy.
Widzieli czyny Jahwe i dziwy Jego na głębiach. 
Powiedział i wzniecił gwałtowny wicher,
który spiętrzał fale wód. 
Wzlatywali pod niebiosa, zapadali w głębiny;
dusza ich drżała z przerażenia.
Zataczali się i chwiali się jak pijani, 
a cała ich mądrość znikła. (Ps 107, 23-27)

Można płynąć nawet najświętszą łodzią i załatwiać jedynie własne sprawy – dbać o stan posiadania, troszczyć się o dzieła sztuki sakralnej, tęsknić za emeryturą, robić wszystko, by uniknąć skandali. To tak w lepszym scenariuszu. W gorszym są grzechy przeciw piątemu i szóstemu przykazaniu, a przede wszystkim – grzech bałwochwalstwa, który możemy sprowadzić do niewiary, wyrażającej się w braku zaufania do Pana na rzecz ufności słupkom popularności, wykresom socjologicznym, czy wyrokom psychologów. I tak, jak w powyższym psalmie – można widzieć czyny Pana, dużo o nich wiedzieć, ba, być nawet specjalistą od nich, ale nie ufać Jego woli, Jego prawom i Jego mądrości. Tragiczny jest los marynarza, czy rybaka, który nie wie dokąd ma płynąć i nie potrafi wskazać właściwego kursu. Kiedyś wreszcie jego łódź rozbije się o skały.

Łódź wirująca w kółko wokół własnej osi (Czy nie zajmujemy się często bardziej sobą – nawet w szeroko rozumianym Kościele – aniżeli Panem i Jego sprawami?) na środku morza to znak społeczności jakby skazanej na zagładę, zarówno tą wewnętrzną, wynikającą z własnych nieprawości, które zaślepiają siedzących w niej sterników, jak tą zewnętrzną, z racji przeciwnego wiatru, bo przecież woła prorok:

Zwiędliśmy wszyscy jak liście, a nasze grzechy jak wiatr nas poniosły. (Iz 64,6 lub)

Skutki naszych grzechów przywieje wiatr pod nasze stopy w najmniej spodziewanym momencie. Wydawało się, niegdysiejszym rozmówcom przeróżnych panów pułkowników, kapitanów, czy majorów, że nikt o ich flirtach z bezpieczniacką komuną nie będzie wiedział. Niektórzy duchowni dali się uwieść myśli, że będą rozgrywać socjalistyczne władzę lepiej niż Prymas Tysiąclecia. Nie pojęli (i może dotąd nie pojmują) że to ich rozgrywano. Myśleli, że to tylko sprawy dawne, słowa na wiatr rzucone. Ale nie ma nic ukrytego… Wiatr zawiał w drugą stronę odsłaniając słowa i czyny. Co to za wiatr? Czy to tchnienie Złego? A może jednak to sam Duch, o którym Pan powiedział:

Wiatr wieje, dokąd chce – słyszysz jego szum, ale nie wiesz, skąd nadciąga i dokąd zmierza; tak jest z każdym, kto został zrodzony z Ducha. (J 3,8 dos)

Doświadczyli tego dobitnie Apostołowie w Wieczerniku:

I nagle stał się z nieba szum, jakby uderzenie potężnego wiatru, i napełnił cały dom, w którym siedzieli. (Dz 2,2 dos)

Jakiż to dramat – odkryć, że sam Duch Pański jest mi przeciwny! Że wszystkie moje wysiłki, starania, cały trud jaki wkładamy w utrzymanie się na kursie, to wszystko jest przeciwne Duchowi Świętemu!Z drżeniem pytam – czy to w ogóle możliwe? Tak się pomylić?

Ale Ewangelia nie pozostawia wątpliwości…

Cała ich mądrość znikła – powie Psalmista. Tak jest obecnie. Tak to widzę. Da Bóg, że się mylę. Ale wszystko mi mówi, że Pan dopuszcza tę dramatyczną próbę na swoich uczniów – zarówno wtedy, jak i wówczas – aby objawiała się potęga wiary, a przez to Jego chwała. Tyle, że musi też objawić wzburzone morze naszych grzechów i ich konsekwencji. Potoki zgorszeń i raniące strugi obrzydliwości, jakie popełniliśmy, nie przejmując się ostrzeżeniami, jakie dawało niebo wcześniej – choćby przez objawienia Matki Najświętszej.

Wszyscy twoi pasterze staną się pastwą wiatru, a twoi ulubieńcy pójdą w niewolę. Tak, wtedy cię ogarnie wstyd i hańba z powodu wszystkich twoich nieprawości. (Jr 22,22 bt)

Napisał św. Mateusz, że łódź była “nękana przez fale”. Czym są te fale? U św. Jakuba tak czytam:

Niech jednak prosi z wiarą, bez powątpiewania; kto bowiem wątpi, przypomina falę morską, przez wiatr gnaną i rzucaną. (Jk 1,6) 

A św. Juda dopowiada, piszą o współczesnych sobie heretykach:

Ci natomiast rzucają przekleństwo na to, czego nie rozumieją, co natomiast pojmują na sposób nierozumnych zwierząt, w tym poddają się zepsuciu. Biada im, bo poszli drogą Kaina, odsunęli się od nagrody przez błąd Balaama, poddali się zgubie buntem Korego. Na waszych agapach, gdy bez żadnej bojaźni biorą udział we wspólnej uczcie, są jak zawierucha! Siebie samych tuczą! To chmury bezwodne wiatrem gnane! To drzewa o porze zimowej, bez owocu, dwakroć umarłe, niezakorzenione! To wściekłe bałwany morskie, plujące swoją ohydą! To gwiazdy błąkające się! Przeznaczony jest dla nich mrok ciemności przez wieczność. (Jud 1,10-13 pop)

Fale pogrążonych w wiecznych wątpliwościach, nie prześwietlonych rozumem oświeconym wiarą i nigdy nie opanowanych miłością. Fale heretyków i schizmatyków. Fale niewiernych (droga Kaina), chciwców i ludzi niemoralnych (Balaam), buntowników (Kore, którego pochłonęła ziemia), ludzi, którzy nie mogą się uspokoić jak bałwany morskie. 

Do takiej łodzi, skazanej na osobność zagłady, na bycie swoistym widowiskiem dla świata – przychodzi Pan. Z tej łodzi, na widok Pana, na dźwięk Jego głosu – wychodzi uczeń.

A dzieje się to w momencie największego trudu, zmęczenia, znużenia i – zapewne – przerażenia, czyli o czwartej straży nocnej, gdzieś między naszą trzecią a piątą nad ranem.

Jest znamienne, że pogubieni uczniowie nie rozpoznają (poza tym jednym) Pana, a nawet mylą Go ze zjawą. 

Oni natomiast, przelękli i przestraszeni myśleli, że widzą ducha. (Łk 24,37)

Współcześni uczniowie Pańscy również traktują Chrystusa jak zjawę, ducha, a nie jako realną osobę, która ma moc nad ich życiem. Jest nawet gorzej – wielu katolików potraktowało w ostatnich miesiącach swego Pana jak przedmiot, nawet gorzej niż słodki wafelek. Jak kawałek styropianu, który można wziąć sobie do torebki podczas Komunii, a potem spryskać środkiem dezynfekującym!

Czy to nie bluźnierstwo i profanacja? I to w jakiej skali!

Zjawy się można przynajmniej przestraszyć. Współcześni uczniowie są doskonale obojętni. Ktoś im zabroni chodzić do kościoła. Ok. Ktoś powie, że chodzenie na Mszę zaraża? Ok. Ktoś uspokoi ich sumienia mówiąc, że nie muszą święcić Dnia Pańskiego? Ok. 

Jeden rybak się wtedy wyłamał z ogólnego letargu a może przerażenia. Jezus rozpoznał wiarę w tym kroku i wzywa Piotra na osobność, do odłączenia się od reszty uczniów. 

Wtedy odezwał się Piotr: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie. A On na to: Przyjdź. I Piotr wyszedł z łodzi, szedł po wodzie i przyszedł do Jezusa.  (Mt 14,28-29)

CDN