W pewnej uzdrowiskowej miejscowości natknąłem się niedawno na ciekawy kościół parafialny. Ciekawy nie tyle poprzez starożytność murów, albo szczególny walor artystyczny wnętrza ale poprzez symbolikę, która świetnie oddaje jeden z aspektów stanu współczesnego Kościoła Powszechnego. Otóż w bocznej kaplicy owej świątyni nieznany mi z nazwiska artysta przedstawił Wszechświat – w centrum prezbiterium widniał złoty okrąg (zapewne słońce) dokoła którego, na złotych orbitach krążą złote planety, zostawiające po sobie złoto błękitne smugi i szarawe odpryski. Jedna z planet (po konturach kontynentów wnioskuję, że chodzi o Ziemię), znacznie od innych większa, nosi na sobie ślad głębokiego pęknięcia, które tworzy krzyż (z centrum w okolicach Zatoki Gwinejskiej…?) z umieszczoną na nim figurą Ukrzyżowanego. Pod Ziemią ustawiono figurę Matki Bożej Fatimskiej i klęczących obok Pastuszków, a jeszcze niżej – krzesło celebransa. Po drugiej stronie prezbiterium, symetrycznie, znajduje się druga, nieco mniejsza od Ziemi kula, podtrzymywana przez dwa anioły – tabernakulum. Całości koncepcji dopełniają stacje Drogi Krzyżowej, umieszczone na ścianach kaplicy, w formie kraterów księżycowych z jakąś planetką na drucianej orbicie – po głębszym przyjrzeniu widać, że jest to mały refeltorek sprytnie podświetlający daną stację. 

Wchodząc tam szukałem wzrokiem monstrancji z Najświętszym Sakramentem, gdyż według ogłoszeń miała być właśnie Adoracja Bractwa Dusz Czyśćcowych. Być może bym nie zauważył Sanctissimum (wszystko bowiem było oświetlone, ale nie realnie obecny Chrystus) gdyby nie ksiądz, który podszedł do ołtarza dla odmówienia modlitw. Nawiasem mówiąc, pobył tam przez niecałe pięć minut, po czym zniknął. W kaplicy zostałem ja z jedną panią, zapewne reprezentującą owe Bractwo.

Wystrój owej kaplicy i zamieszczony w niej program ikonograficzny nie był, bynajmniej, wyrazem przypadku. Gdy poszukałem informacji o artyście, który stworzył to dzieło, przeczytałem, że jego koncepcja:

…nawiązuje także do myśli francuskiego jezuity, filozofa Pierre’a Teilharda de Chardina, mówiącej o tym, że ziemia jest hostią ofiarowaną na ołtarzu świata.

To już nie mam pytań.

I z jednej strony widać ogrom sił włożonych w tę pracę – zarówno tych koncepcyjnych, jak i materialnych. To rzadkość dzisiaj, tylko, że sensu w tym zdobieniu, w ciężkiej pracy artysty i wydanych pieniądzach, nie było za nic. Ani sensu, ani ładu, ani bożej prawdy. Był za to Chaos, oparty na fałszywych ideach heterodoksyjnego myśliciela.

Opłakania godne współczesne koncepcje architektury sakralnej oparte na posoborowych trendach kazały odsunąć w kąt tabernakulum, zrównać poziom ołtarza i miejsca przewodniczenia a wreszcie wyeksponować dokonania artystyczne kosztem treści teologicznej. Prawda o celowości wnętrza sakralnego, o Ofierze, jaką się ma tam dokonywać, o Chwale Bożej dla której powstaje każda kaplica i każdy budynek kościelny – nie była tak ważna jak subiektywne przeżycie artysty i – zapewne – duchownych.

Obrazuje to w pełni stan Kościoła. Nie liczy się Prawda. Nie liczy się Tradycja. Nie liczy się Chwała Boża. Ważne są indywidualne potrzeby i przeżycia ludzi. Ważne są kłamstwa ideologów. Trwa chaos.

Powrócił do mnie obraz wnętrza owej kaplicy, gdy przeglądałem informacje i zdjęcia z europejskiego etapu Synodu, jaki miał miejsce w Pradze. Widok sali konferencyjnej, w której duchowni delegaci na Synod (a było wśród nich kilkunastu biskupów, “Strażników Tradycji”, w tym, Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski oraz Abp koadiutor katowicki) sprawowali Mszę św., a jeszcze bardziej świadomość, że to absolutnie nikomu z nich nie przeszkadza, utwierdza mnie w przekonaniu, że Kościół zadeklarował wiarę w chaos i oddaje temu bóstwu część. I tym razem nie chodzi mi o artystyczną prezentację jakiegoś programu teologicznego uwiecznioną na ścianach miejsca celebracji. Jeśli bowiem to miejsce o czymś mówiło, to o pogardzie wobec boskich tajemnic.

Mało tego. Kilka dni temu (9 marca) odbył się w Rzymie pokaz filmu “Będziesz miłował” poświęconego Prymasowi Tysiąclecia, wyprodukowanego przez Fundację Opoka. Był na niej obecny Abp Stanisław Gądecki, oraz przynajmniej trzech kardynałów – kard. Marcello Semeraro, kard. Artur Roche i kard. Stanisław Ryłko. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że projekcja odbyła się w… bazylice św. Piotra w Okowach. Przed konfesją z kajdanami św. Piotra ustawiono ekran, aby na nim wyświetlić film. Jak donosił portal opoka.pl:

…pokaz zgromadził także kilkudziesięciu przedstawicieli korpusu dyplomatycznego, a także siostry zakonne, księży i świeckich. 

Zbieram te znaki chaosu, znaki niewiary ludzi Kościoła w świętość liturgii, w świętość Domu Bożego. Ponieważ ma obu wydarzeniach byli obecni następcy Apostołów, sprawa urasta do rangi duchowej deklaracji. Tak, duchowej, a nie politycznej, czy socjologicznej. Nie chodzi bowiem jedynie o treści, jakich dostarcza odczytanie medialnej migawki z salą konferencyjną zamienioną w kościół, czy bazyliką zamieniona w salę kinową. To prawda, że przesłanie, jakie niosą w sobie te zdjęcia i informacje jest wstrząsające, ale jeszcze bardziej wstrząsające jest  wyznanie, jakie w ten sposób ludzie Kościoła czynią samemu Zbawicielowi… Przestrzeń liturgii jest przestrzenią szczególnego Bożego działania, miejscem uobecnienie się Baranka w sposób realny i namacalny, spotkaniem z rzeczywistością Nieba poprzez tajemnice Golgoty. Jest Wieczernikiem, Ogrodem Oliwnym i Kalwarią. Celebrując te święte tajemnice Kościół strzegł ich wymowy, zgodnie z -(tak ochoczo przywoływaną ostatnio przez Watykan) zasadą lex orandi, lex credendi. Jaka jest więc zadeklarowana w tych wydarzeniach wiara? Co wyznają delegaci synodalni? Co (świadomie, lub nie) chcą abyśmy usłyszeli i zobaczyli?

Najpierw może to, że nie jest istotne podczas liturgii, czy jesteś duchownym czy świeckim. Wszyscy są równi i nie można jednych wyróżniać kosztem innych. Sakrament święceń jest potrzebny jedynie do wypowiedzenia słów konsekracji, ponad to nie ma w nim nic szczególnego. Dlatego można znieść granicę prezbiterium i szczególny strój diakonów, prezbiterów i biskupów. Nie muszą nosić szat z lamusa historii, szat wyróżniających i podkreślających jakiś szczególny charakter sprawowanych czynności. Nie muszą mieć szczególnych miejsc, bo to przecież faryzeusze kłócili się o pierwsze miejsca w synagogach. Nie muszą być oddzieleni od świeckich, bo to idea synodalna przypomina o tym, że pasterz może iść w środku stada, albo wręcz za nim. I nie jest już ważne, że przez wieki Kościół doszedł do tego, że sacerdos jest kimś powołanym przez Boga a łaska sakramentu wyciska niezatarte znamię na jego duszy. Że jest on, ów kapłan (czyli, mówić współcześnie, prezbiter i biskup) nie tylko “przewodniczącym liturgii”, ale także ofiarnikiem, nauczycielem, orędownikiem i szafarzem bożych łask. Że jako taki – w zgodzie z zasadą, że to co zewnętrzne wyraża to, co wewnętrzne, a między światem materialnym i duchowym musi zachodzić symbioza – nosi szaty, zakrywające jego indywidualną osobowość, i wskazujące na Chrystusa, którego ma uosabiać podczas liturgii. Że choć Pan przyszedł na świat w ubóstwie betlejemskiej groty, to jednak dokonało się to poprzez Niepokalane Łono Dziewicy, którego żadna ludzka świątynia należycie nie odda ze względu na czystość, chwałę wybrania i – jak pisał w kontekście liturgii Benedykt XVI – “veritatis splendor”, bijący z każdego miejsca bożego zamieszkania.

Ale – trzeba to wprost nazwać – neo-Kościół funduje nam inną teologię, którą jego funkcjonariusze wciskają na siłę bądź werbalnie, a gdy ciężko idzie, to i obrazem, czy faktami dokonanymi. Widok biskupów przemieszanych z osobami zakonnymi i świeckimi, ubranych jedynie w alby i stuły, jest jak diabelska deklaracja istnienia i wpływu owego neo-Kościoła. Nie ma hierarchii. Nie ma prawdy. Wszystko jest płynne i zmieszane. Każdy jest każdym. Czyż nie jest to echo pychy tego, który niegdyś niósł światło przed obliczem Pańskim? Dumnemu Archaniołowi nie wystarczyło to kim był. Chciał zatrzeć granicę między sobą a Bogiem, a potem, już po strąceniu z niebios, tą samą ideą zatruł umysł Ewy: „Będziecie jak bogowie”. Odtąd człowiek pysznie nie godzi się na to kim jest i co mu jest dane, ale walczy z tym, burzy się, buntuje. Nie godzi się z ustanowioną przez Boga hierarchią bytów i porządkiem obdarowań, ale chce płynnego przechodzenia od jednego bytu do drugiego. Dziś może być mężem, a jutro bezżennym. Dziś mężczyzna, jutro kobietą. Albo jednocześnie – jednym i drugim. Wszystko więc, co przypomina o rozróżnieniu bytów, funkcji, czy urzędów związanych z darem Łaski, irytuje, drażni i domaga się zanegowania. Ale wzgarda wobec Bożego prawa – a w naszych czasach tym pojęciem można objąć zarówno Dekalog jak i wszystko, w czym Kościół rozpoznał ład dany przez Boga, wszystko to bowiem jest (mniej lub bardziej subtelnie) negowane – musi się skończyć oparciem człowieka na samym sobie! Wykluczając Chwałę Bożą, jako obecną w liturgii (oraz prawo, które kult boży chroni), relatywizując miejsce i pozycję poszczególnych członków Kościoła walczącego, lekceważąc wagę niezatartego znamienia wyciśniętego w duszach kapłańskich, umniejszając wagę zewnętrznego wyrazu stanu zakonnego a wreszcie wprowadzając zamęt w umysłach wszystkich wiernych – zgromadzeni na etapie kontynentalnym Synodu ogłosili, że mają prawo tworzyć nowy Kościół w oparciu o własne przemyślenia i subiektywne potrzeby, a nie o mowę Ducha Św., rozpoznaną i potwierdzoną przez Kościół, wyrażającą się w Tradycji i Urzędzie Nauczycielskim. 

Odsłania to zaiste demoniczną rzeczywistość…

Pierwszy znak, jaki dali nam synodalni delegaci, byłby znakiem niewiary w Łaskę Daru (święceń), powołania (zakonnego) oraz postawienia ponad realizm bytu zróżnicowania logiki rewolucyjnej równości.

A byli to owce i pasterze Kościołów Europy, tak zeświecczonej i gardzącej Bogiem… Czyżby zebrani mniemali, że jedyne co mają do zaproponowania to jeszcze większe zeświecczenie i pogardę wobec naszego Pana?

Pisano po tym synodalnym spotkaniu, że liturgia odbywała się w hotelu ze względów praktycznych, gdyż:

… codzienne przewożenie uczestników do świątyni byłoby dużym utrudnieniem i zajmowałoby za dużo czasu. Nie mówiąc już o tym, że temperatura w kościołach była tak niska, że można było się łatwo rozchorować. Zaważyły więc względy praktyczne – mówił ks. Mirosław Tykfer dla portalu misyjne.pl.

Przecież to są argumenty, których używają niektórzy wierni, zapytani dlaczego nie chodzą na Mszę niedzielną! Za duże utrudnienie dla funkcjonowania, brak czasu, i lęk o zdrowie! Czy ten sam kapłan będzie jeszcze kiedykolwiek miał czelność polemizować z takimi argumentami wiernych, których wiara ziębnie? A może już tak dalece oderwał się od rzeczywistości, że przestał dostrzegać takie zjawisko jak duchowa oziębłość…

Co więc jeszcze ogłasza duszom katolickim Kościół Synodalny? Że wygoda, praktycyzm i pragmatyzm, oraz zdrowie (powtórka z Ewangelii wg. św. Pandemii) jest ważniejsza niż chwała boża! Już nawet nie tyle że przepisy Kościoła (a, z tego, co się orientuję, to nie ma w nich nic o dobru ciał, ale jest o dobru dusz!) są mało istotne i można je relatywizować. Taka informacja to wyrażona ładnymi słowami instytucjonalna pogarda dla tego co święte, dla misterium Krzyża. Nasza ludzka wygoda ponad chwałą Boga! Doczesne ważniejsza aniżeli nadprzyrodzone! 

A wreszcie – człowiek ważniejszy od Boga! 

I czytam potem w uczonych komentarzach, że niepotrzebnie sprawa miejsca celebracji zdominowała odbiór tak istotnego wydarzenia, jakim był etap europejski Synodu. Przecież padło tam tyle ważnych słów, refleksji, deklaracji, świadectw, itp. Czytam i oczom nie wierzę! Czyżby nikt nie zauważył co się stało? Czyżby nikt nie okazał empatii (to modne słowo, ale jedynie w odniesieniu horyzontalnym) wobec Boga? Wobec tego, który ofiarowuje się za nas? Czy wciąż musimy robić z niego pośmiewisko, przedmiot drwiny? Sprowadzać Najświętsze Postaci na stół konferencyjny, pomiędzy nasze, pełne mądrości, analizy i opracowania? Przecież w ten sposób, zgromadzeni w Pradze pasterze Kościoła, następcy Apostołów, pokazali, że mają w głębokim poważaniu Obecność Pańską. Czy nie ma to przełożenia na stan ich dusz? Czy w ten sposób, przedkładając ten świat ponad świat duchowy, nie zaprosili księcia tego świata do współredagowania dokumentów synodalnych? Czy nie przedłożyli “pięty” ponad “Głowę”? A taka gimnastyka musi skończyć się katastrofą…

Ktoś powie, no ale na początku i na końcu tych kilkudniowych obrad, były liturgie w świątyniach. No, i w ogóle, chyba to dobrze, że były liturgie! 

A ja nie wiem, czy dobrze. Może tak, ze względu na to, jakie “lex credendi” zobaczyliśmy. Ale jakoś za bardzo pobrzmiewa mi w uszach Chrystusowa przestroga, aby nie rzucać pereł przed wieprze… 

Nie ma więc co się dziwić, jak będą pomału pustoszeć katolickie świątynię. Skoro oficjalnie nie są one potrzebne „elicie” świeckich i duchownych, to Pan, który szanuje nasze wybory, i odpowiada na to, co mamy w sercach, rychło zabierze nam te miejsca. 

Ktoś może poprzerabia je, np. na sale kinowe…

Piszę te słowa z dodatkowym poczuciem diabelskiej drwiny. Wielokrotnie odprawiałem Msze św. tzw. polowe, czy to podczas przeróżnych wypraw, czy to w domach prywatnych. Ale bardzo często – o ironio! – były to miejsca przygotowane, przeznaczone wyłącznie do modlitwy, nie użytkowane dla innych celów niż chwała boża i spotkanie z Panem. Widziałem takie „pokoje modlitwy” czy prywatne oratoria wielokrotnie, zwłaszcza w czasie pandemii, kiedy Kościół, poprzez wielu pasterzy, bronił przystępu do świątyń reglamentując Ciało Pańskie. Wielokrotnie też zachęcałem wiernych świeckich, aby takowe miejsca tworzyć. Spotkały mnie za to upomnienia i słowa przestrogi o “braku potrzeby” tworzenia takich przestrzeni modlitwy. Patrząc na zdjęcia z Pragi czy z rzymskiej bazyliki, zastanawiam się w czym owa „potrzeba” leży? W woli ludzkiej, wyrażonej przez hierarchę? W trosce o wygodę i zdrowie? Czy też w słusznej potrzebie duszy, której odmawia się pokarmu niebiańskiego w zgodzie z wiarą i tradycja Kościoła?

Obawiam się, że wskutek oziębłości serc, oraz (o zgrozo…) utraty  wiary w realną Obecność Pana, wskutek uprzedmiotowienia Ciała i Słowa Pańskiego, przy jednoczesnym przedłożeniu tego, co ludzkie ponad to co boskie, straciliśmy (przede wszystkim my, duchowni) dar właściwego rozeznania. Nie jest ono bowiem jedynie funkcja sprawnego intelektu, ale miłości do Pana Jezusa i gorliwej wiary, pobożności i troski o chwałę bożą. A jak nie wiemy, gdzie jest Boże i gdzie ludzkie, gdzie jest potrzeba dusz, a gdzie ciał, to pozostaje nam jedynie władza, której będziemy bronić (bo chroni stan posiadania)…

A potem, pośród wszechobecnego chaosu, pośród łez i jęków, “dom wasz pusty wam zostanie” (por. Mt 23,37)…

Miserere nobis, Domine. Miserere nobis…

Ps. Przeczytałem właśnie komunikat o planach rozpoczynającego się dzisiaj 394. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski.

Podczas Zebrania Plenarnego abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, oraz abp Adrian Galbas SAC, koordynator w Kościele w Polsce Synodu o synodalności, złożą biskupom relację z kontynentalnego zgromadzenia synodalnego, które odbyło się w dniach 5-12 lutego w Pradze. 

Czy obaj hierarchowie ośmielą się odnieść do tego gorszącego i pełnego wzgardy dla Ofiary Eucharystycznej widowiska, które miało miejsce w praskim hotelu Pyramida? A może też uwierzyli, że przecież “Pan Jezus się nie obrazi”…