Moje Ciało jest prawdziwym pokarmem, a moja Krew jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, pozostaje we Mnie, a Ja w nim. Podobnie jak Mnie posłał Ojciec, który żyje, i jak Ja żyję dzięki Ojcu, tak również ten, kto Mnie spożywa, będzie żył dzięki Mnie. To jest właśnie chleb, który zstąpił z nieba; inny od tego, jaki jedli przodkowie i pomarli. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. (J 6,55-58)

Można pozostać na pewnym poziomie uczestnictwa w Eucharystii – chcieć Jej, uznawać że jest ważna, jakoś orientować się na Nią. Ale jednocześnie można wciąż nie dowierzać, że Eucharystia nasyci. Że są w niej wszystkie składniki odżywcze świętego życia, a nawet – co dla istot złożonych także z ciała nie jest bez znaczenia – wszystkie smaki życia obfitego. Tak. Obfitość smaków i doznań. Święta i doskonałą uczta! Jedyny pokarm i napój „naprawdę”, jedyny pokarm  napój “prawdziwy” – jedyny, który naprawdę „jest”, bo jest rzeczywiście wieczny. Inne pokarmy i napoje przeminą, a ten będzie trwał, i będą trwały jego skutki.

A skoro tak, to można się też tym pokarmem, a jeszcze bardziej napojem – nasycić i upoić! Właśnie – nasycić! Jeść i pić do syta! Skutkiem drugorzędnym będzie to, że mocą tego pokarmu i napoju, można iść do Bożej góry Horeb, na spotkanie Panem ukrytym. Skutkiem pierwszym jest zjednoczenie, będące tu i teraz w gruncie rzeczy narobieniem sobie smaku na wieczność. 

Ale kiedy rozsmakujemy się w tym pokarmie? Kiedy zacznie być on dla nas, dla mnie, rozkoszą, wytęsknionym przysmakiem, słodszym od miodu i najbardziej ulubionych ciast? 

Może wtedy, gdy pozwolę sobie na radość ze służby? Z poświęcania swego czasu, sił, energii, wolnych chwil, pieniędzy, umiejętności, możliwości, a nawet zdrowia, urody i sprawności.

Może wtedy, gdy skarb w niebie stanie się czymś bardziej realnym i opłacalnym aniżeli 500 tysięcy (jeśli to zbyt abstrakcyjne, niech będzie 10 tysięcy i spłacone długi!) na koncie?

Msza św. zaprasza do komunii. Jesteś w komunii, gdy komunikujesz – przyjmujesz, ale najpierw musisz być otwarty.

I tak jest z Panem. I tak jest z braćmi. 

Konsekwencją duchowości eucharystycznej jest bycie jak pokarm i napój. A te nigdy nie stają się czymś innym. Zawsze są pokarmem i napojem. Zawsze służą do jedzenia i do picia. My natomiast, nie przemienieni miłością i pełni obojętności na innych (oraz Innego) łudzimy się, że może przyjdzie taki moment, w którym uda się nam zwolnić z funkcji pokarmu i napoju. Że można przestać siebie dawać. Że, po wykonaniu kilku rzeczy dla innych, mogę odpocząć od miłowania.

Komunikowanie, przez to że nakazuje jakiś rodzaj otwartości, jest już dawaniem. I to takim, które jest nierozdzielne od brania. A dawanie musi też kosztować. Komunikowanie więc, komunia więc – kosztuje. Ile? Wszystko. Jeśli ma być prawdziwą komunią, jeśli ma urzeczywistnić jedność i zadać wspólnocie – wspólnotę, jeśli ma poruszyć granicę własnego „ja”, owego egotycznego muru zazdrośnie strzegącego własnych skarbów, to musi kosztować. Musi zadać jakiś tam ból – tak jak zawsze będzie boleć bycie matką i żoną, czy mężem i ojcem. Aż wreszcie dookoła każdego i każdej z nas będzie wieczne rumowisko, a nawet zniknie ślad cegieł i kamieni.

Czy to możliwe?

Patrzmy na Przenajświętszą Hostię. Patrzmy z nadzieją.