O Wschodzie,
Blasku światłości wieczystej
i Słońce sprawiedliwości,

przyjdź i oświeć
żyjących w mroku i cieniu śmierci.

Wielu z czytających te słowa może mieć w pamięci obraz pierwszych promieni słonecznych przebijających przez mrok nocy. Może oglądali taki widok w górach, może na nadmorskiej plaży, a może jest to wspomnienie poranka z pięknego wiosennego dnia.

Gdy spoglądam na zachmurzone niebo nad Warszawą, pokryte warstwą gęstych, duszących chmur smogowych, z tęsknotą myślę o złotym blasku wschodzącego słońca. Tu go nie widać. To, że jest ranek poznajemy po większym natężeniu bladego światła, które sprawia jedynie, że mrok nocy zmienia się w szary półmrok dnia. Tylko nie ma dnia. Są ciężkie godziny pracy w nieświeżym powietrzu, albo w sztucznych wnętrzach biur, ze szkła i chromu, których wystrój zdominował kolor szary – symboliczna odsłona stanu serc i umysłów.

Gdzie jasność słońca? Gdzie się podziała nasza ostrość spojrzenia rozświetlonego naturalnym blaskiem? Gdzie świeżość powietrza, podobna temu na górskich szczytach? Co nas ochroni przed trucizną głupoty i znieczuleniem na miłość? Niektórzy noszą maski przeciwsmogowe, ale czy nie jest to tylko półśrodek?

Mądrość … jest odblaskiem wieczystej światłości,
zwierciadłem bez skazy działania Boga,
obrazem Jego dobroci. (Mdr 7,26)

Niejedna dusza nie musi być zanurzona od razu w mrok i beznadzieję – wystarczy szarość, obojętność na dobro, piękno i prawdę. Zniszczona przez wulgarny język pseudokultury lub pornografii (nieważne mocnej czy miękkiej) wrażliwość nie umie już nawet zatęsknić za innym światem niż ten trujący, szary i bezbarwny. Wtedy nie ma pragnień większych, ponad urządzenie swego (a tam “swego”, bankowego!) mieszkania na wzór biura, w którym spędza się większość dnia. Nie ma szukania mądrości, bo i nie ma na to siły oraz wiary, że jakaś mądrość, poza tą sączoną z tej czy innej stajni medialnej istnieje. Nie ma radości, bo zmęczony i znużony człowiek zastąpił ją kolorową plazmą w jakość ultra hd, czy 4k.

A dla was, czczących moje imię,
wzejdzie słońce sprawiedliwości
i uzdrowienie w jego skrzydłach. (Ml 3,20)

Adwent zmierza powoli do końca, jeszcze tylko trzy dni. Czy ponad ciemność, szarzyznę i zniechęcenie wzbija się w tobie pragnienie Jego blasku? Czy wołasz do Pana, aby nad suchą i nieurodzajną ziemią twojej codzienności wzeszło z wysoka jasne Słońce? A prócz tego krzyku – co chcesz zrobić, aby nie zatruć doszczętnie życia sobie i swoim dzieciom? Maska nie wystarczy…

Znów przemówił do nich Jezus tymi słowami:
«Ja jestem światłością świata.
Kto idzie za Mną,
nie będzie chodził w ciemności,
lecz będzie miał światło życia». (J 8,12)

Pan wzywa do pójścia za Nim. Zdaję sobie sprawę, że zwrot ten jest już mocno zbanalizowany – iść za Jezusem… Taka nowomowa obecna w pewnych kościelnych kręgach… Ale, może warto potraktować to sformułowanie dość dosłownie, radykalnie – po prostu idź. Wyjdź. Przemieść się z jednego miejsca na drugie. Gdzieś leży twój Wschód – nie ten geograficzny, ale ten duchowy. Może, w końcu, czas się na niego zorientować… Może, aby uchronić się przed smogiem i szarością, przed ciemnością i więzieniem, trzeba pozostawić miasto – jakkolwiek ono wygląda w twoim życiu i jakąkolwiek nosi nazwę – i pójść do swojej własnej Ziemi Obiecanej, do miejsca gdzie jest słońce i powietrze. Do miejsca gdzie jest życie.

Myślałeś o tym?