Blog ks. Jacka Gomulskiego

Miesiąc: lipiec 2013 (Page 1 of 2)

Wspomnienie Św. Ignacego Loyoli

Środa, 31 lipca 2013 r.

CZYTANIE Wj 34, 29-35ignatius-of-loyola

Gdy Mojżesz zstępował z góry Synaj z dwiema tablicami Świadectwa w ręku, nie wiedział, że skóra na jego twarzy promieniała na skutek rozmowy z Panem. Gdy Aaron i synowie Izraela zobaczyli Mojżesza z dala i ujrzeli, że skóra na jego twarzy promienieje, bali się zbliżyć do niego. A gdy Mojżesz ich przywołał, Aaron i wszyscy przywódcy zgromadzenia przyszli do niego i Mojżesz rozmawiał z nimi. Potem przyszli także i synowie Izraela, a on dawał im polecenia, powierzone mu przez Pana na górze Synaj.

Gdy Mojżesz zakończył z nimi rozmowę, nałożył zasłonę na twarz. Ilekroć Mojżesz wchodził przed oblicze Pana na rozmowę z Nim, zdejmował zasłonę aż do wyjścia. Gdy zaś wyszedł, opowiadał synom Izraela to, co mu Pan rozkazał. I wtedy to synowie Izraela mogli widzieć twarz Mojżesza, że promienieje skóra na jego twarzy. A Mojżesz znów nakładał zasłonę na twarz, póki nie wszedł na rozmowę z Panem.

EWANGELIA Mt 13, 44-46

Jezus powiedział do tłumów: „Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną, drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją”.

Świętość jest ukryta. Spowijają ją przeróżne zasłony, podobne do tej, która spoczywała na twarzy Mojżesza, chroniąc oczy Izraelitów przed blaskiem światłości Pańskiej.

1.         Świętość trudno rozpoznać pod maska codzienności, zwykłych słów, czy gestów do których zdołaliśmy się przyzwyczaić. Bywa też tak, że nie potrafimy oddzielić naszych wyobrażeń o świętości od jej istoty zamkniętej w życiu zgodnym z wolą bożą. Byłoby wielkim uproszczeniem, gdybyśmy poszukiwali świętości na wielkich stadionach, pośród emocjonalnych wzlotów, a nawet w potężnych manifestacjach mocy Ducha Św., uzdrowieniach, czy nawet wskrzeszeniach. Wszak sam Chrystus uzdrawiał jakby przy okazji, a często wręcz niechętnie. Sam też powtarzał: „Nie każdy, kto mówi mi – Panie, Panie! wejdzie do Królestwa Niebieskiego.”

2.         Być świętym to chcieć wypełniać zamysł Boga. Często taka postawa jest niewidoczna dla postronnych, bo któż wie, co naprawdę dzieje się w sercu drugiego człowieka? Oczywiście, patrzymy na siebie przez pryzmat czynów, postaw i słów – w tym wyraża się prawda naszych serc. Czasami widzimy więc ludzi, którzy – choć trudni, o skomplikowanym charakterze, a nawet pewnych słabościach – starają się trwać w łasce uświęcającej, walczą o prymat miłości w swoim życiu, a w modlitwie szukają siły do codziennej walki ze Złym. Patrzymy na ich cichą świętość nie rozpoznając jej mocy. Wydaje nam się ona jakaś szara, nijaka. Brakuje nam aureoli, cudów, unoszenia się nad ziemią i może tego dziwnego wyrazu uduchowienia, który niektórzy pobożni artyści oddają na wizerunkach przez różowe policzki i wzniesione w górę źrenice.

3.         Są też tacy święci, którzy nas przerażają. Ich życie jest głośnym wołaniem o zmianę naszych wad i grzesznych przyzwyczajeń. Radykalni do bólu, wymagają dużo od samych siebie i są w stanie znosić złe opinie czy szyderstwa na swój temat. Z powodu wyrzutów sumienia, jakie powodują bywają znienawidzeni, pogardzani, prześladowani, czy zakwalifikowani do grona szaleńców. Patrzymy na nich z lękiem, który miesza się w równych proporcjach z uznaniem. Rozpoznajemy bowiem w ich głosie brzmienie prawdy i podzielamy słuszność argumentacji, gdy piętnują zło panoszące się dookoła nas. Jednak strach przed konsekwencjami życia podług ich „szaleństwa” nie pozwala nam publicznie uznać ich życia jako drogi do świętości.

Jest też grupa świętych, najmniej liczna, o których wiemy, że są świętymi, poznając tę niezwykłą cechę „przejrzystości” na boże światło. To może kilka osób na dekadę. Wybrani w sposób szczególny. Uratowani z „przewrotnego pokolenia” współczesności.

4.         Gdzieś w tym wszystkim jest każdy z nas. Może nie mamy silnej woli patrona dzisiejszego dnia św. Ignacego Loyoli, pokory św. Franciszka z Asyżu, czy cholerycznego temperamentu św. Teresy z Avila. Nie potrafimy czynić cudów jak św. O. Pio, brak nam poczucia humoru św. Filipa Nereusza, czy pasji św. Dominika. Myśl o męczeństwie św. Maksymiliana, czy ks. Jerzego nas przeraża, a heroizm św. Joanny Molla budzi wątpliwości co do naszej  miłości do własnych dzieci. Przy jasnej czystości bł. Karoliny Kózkówny jesteśmy zażenowani, determinacja św. Stanisława Kostki – choć zachwyca – to zniechęca, o ofierze krwi pierwszych chrześcijan z aren cyrkowych Cesarstwa nie wspominając. Podziwiamy ich wszystkich, ale jakoś trudno nam się zebrać, aby ich naśladować. Wydaje nam się (i słusznie) że każdy i każda z nich jest niczym gwiazda na niebie, jak piękny klejnot, podczas gdy my to pyłki sadzy fruwające bez ładu. Na naszych oczach też spoczywa zasłona…

Bo przecież boski Kupiec widzi w nas drogocenną perłę!

Wtorek, XVII tygodnia Okresu Zwykłego

Wtorek, 30 lipca 2013 r.

CZYTANIE Wj 33, 7-11; 34, 5-9. 28WP_00119

Mojżesz wziął namiot i rozbił go za obozem, i nazwał go Namiotem Spotkania. A ktokolwiek chciał się zwrócić do Pana, szedł do Namiotu Spotkania, który był poza obozem.

Ile zaś razy Mojżesz szedł do namiotu, cały lud stawał przy wejściu do swych namiotów i patrzył na Mojżesza, aż wszedł do namiotu. Ile zaś razy Mojżesz wszedł do namiotu, zstępował słup obłoku i stawał u wejścia do namiotu, i wtedy Pan rozmawiał z Mojżeszem. Cały lud widział, że słup obłoku stawał u wejścia do namiotu. Cały lud stawał i każdy oddawał pokłon u wejścia do swego namiotu. A Pan rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem. Potem wracał Mojżesz do obozu, sługa zaś jego, młodzieniec Jozue, syn Nuna, nie oddalał się z wnętrza namiotu.

A Pan zstąpił w obłoku i Mojżesz zatrzymał się koło Niego, i wypowiedział imię Pana. Przyszedł Pan przed jego oczyma, i wołał: „Pan, Pan, Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia, przebaczający niegodziwość, niewierność, grzech, lecz nie pozostawiający bez ukarania go, ale zsyłający kary za niegodziwość ojców na synów i wnuków aż do trzeciego i czwartego pokolenia”. I natychmiast skłonił się Mojżesz aż do ziemi i oddał pokłon, mówiąc: „Jeśli łaskaw jesteś dla mnie, Panie, niech pójdzie Pan w pośrodku nas. Jest to wprawdzie lud o twardym karku, ale przebaczysz winy nasze i grzechy nasze i uczynisz nas swoim dziedzictwem”.

I był tam Mojżesz u Pana czterdzieści dni i czterdzieści nocy, nie jadł chleba i nie pił wody. I napisał na tablicach słowa przymierza – Dziesięć Słów.

EWANGELIA Mt 13, 36-43

Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: „Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście”. On odpowiedział:

„Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha”.

Stałem wczoraj w niewyobrażalnie wielkiej kolejce na Kasprowy Wierch. Chyba drugi raz w życiu. Piekąc się na słońcu (już chyba tortury na nadmorskiej plaży byłyby przyjemniejsze!) zastanawiałem się, czy aby nie nadszedł już czas w moim życiu, gdy jedyną okazją zobaczenia gór z bliska będzie skorzystanie z usług PKL… Mimo wszystko, to cztery godziny spędzone pośród „Polski w pigułce” jaka mnie otaczała, okazały się wielce pouczające.

W większości dookoła mnie były rodziny, z reguły posiadające jedno dziecko, wyraźnie już nauczone jakie profity i możliwości daje rola jedynaka. Tu dygresja – sam jestem jedynakiem, więc znam się na tego typu skomplikowanych zagadnieniach. Żałuję ogromnie, że nie było mi dane mieć rodzeństwa, byłem późnym dzieckiem i następne były już niemożliwe. Być może podobna sytuacja występuje w wielu polskich małżeństwach, choć wyglądałoby to na istną plagę, sądząc po kolejkowych obserwacjach.

Osobami czynnymi, starającymi się ubarwić dzieciom nudę, były mamy i babcie. Przyzwyczajone do zajmowania się pociechami, organizowały spacery nad pobliski potok, wycieczki do sklepów, kupowały lody, picia i inne słodycze. Ojcowie natomiast nie ruszali się ze swego miejsca umilając sobie czas „bardzo ważnymi sprawami”, czyli grą na komórce i narzekaniem. Tak oto domowy podział obowiązków (oboje pracują, ale to ona zajmuje się dziećmi, on zaś jest zawsze Wielkim Nieobecnym) został przeniesiony na kolejkową rzeczywistość. Tata, wiecznie zaczepiany przez swą dziesięcioletnią latorośl odburkiwał coś z poważną miną świadczącą o wielkim poświęceniu dla rodziny: – Nie mogę z tobą pójść, widzisz, że stoję w kolejce! Idź z mamą. – odpowiadał na wszelkie prośby syna, aby udać się z nim nad potok, obejrzeć gniazdo jakiegoś ptaka, czy po prostu wejść na górę schodów. Przy większym zmęczeniu natomiast wznosił oczy do nieba i kierując się w stronę małżonki cedził: – Było kupić browar i siedzieć w cieniu…

Ojciec. Wzór męskości.

Nic więc dziwnego, ze syn, doskonale podchwytujący to, w jaki sposób ma postępować prawdziwy mężczyzna, na widok własnej babci, która ze zmęczenia przysiadła na barierce, zabierając w ten sposób jedyne wolne miejsce, krzyknął rozkazująco: – No! Babcia! Rusz się wreszcie!

Rodzice nie zareagowali.

Bóg nie będzie musiał nas karać za grzechy. Sami ściągniemy na siebie kataklizmy. Pokoleniowe. Spełni się na nas to zdanie z Księgi Wyjścia, w myśl którego Bóg to Pan miłosierny, a jednocześnie: „zsyłający kary za niegodziwość ojców na synów i wnuków aż do trzeciego i czwartego pokolenia”. Samotna starość, widmo umieralni, jakimi są „Domy Spokojnej (o ironio!) Starości”, czy emeryci dożywający swych lat w otoczeniu czekającym niecierpliwie na spadek. Babcie traktowane jako żyjący (jeszcze) portfel, czy spychane do najmniejszego pokoju w mieszkaniu „bo wnuczka musi mieć przestrzeń dla siebie”. I te łzy rozpaczy po latach…

Sami sobie wyhodowaliśmy te chwasty. W nas.

A Bóg przecież codziennie chce udzielić ze Swej mocy, aby wyplenić z serca wszelki brak miłości i odpowiedzialności, aby uzdatnić ciebie i mnie do stworzenia kolejnego ogniwa w łańcuchu pokoleń Jego dzieci, które będą chciały żyć podług Jego zamierzeń nie podcinając gałęzi, na której same siedzą. Każdego dnia czeka na nas Namiot Spotkania – ten nasz własny, prywatny, w którym każdy może Boga usłyszeć karmiąc się Jego Ciałem. To tam Chrystus każdemu wytłumaczy swe niezrozumiałe słowa, tam możemy doświadczyć umocnienia, tam jest siła, tam niemożliwe staje się możliwe dla tego, kto wierzy.

Tam jest nadzieja dla naszych rodzin.

Tam jest Maryja, Matka pięknej miłości. Prawdziwy Namiot Spotkania.

Stojąc w czterogodzinnej kolejce na Kasprowy Wierch wyjąłem różaniec…

 

Wspomnienie św. Marty

Poniedziałek, 29 lipca 2013 r.

CZYTANIE Hbr 13, 1-2. 14-16
Niech trwa braterska miłość. Nie zapominajmy też o gościnności, gdyż przez nią niektórzy, nie wiedząc aniołom dali gościnę. Nie mamy tutaj trwałego miasta, ale szukamy tego, które ma przyjść. Przez Jezusa więc składamy Bogu ofiarę czci ustawicznie, to jest owoc warg, które wyznają Jego imię. Nie zapominajcie o dobroczynności i wzajemnej więzi, gdyż cieszy się Bóg takimi ofiarami.

EWANGELIA Łk 10, 38-42
Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”.

st martha serviceW zasadzie to chyba nikt nie jej rozumie. Tego krzątania, popędzania służebnych, robienia zakupów, czy lamentu nad opustoszałą spiżarnią. Tych nóg bolących od nieustannego chodzenia na targ, rąk popękanych od prania, zmywania, i ciągłej troski o tak wiele spraw zawsze pilnych i wymagających uwagi. Nikt nie pomaga, nikt nie towarzyszy. Brat, wiecznie z głową w chmurach, zajęty wielkimi sprawami i tajemnicami zbawienia, teraz siedzi obok młodego Nauczyciela, kiwając głową z tym wyrazem twarzy, z jakim zwykł był śledzić życiodajne wersy świętych ksiąg. Tak, Łazarz jest mądry, bardzo mądry. Wielu ceni sobie jego zdanie, przenikliwość i umiejętność odnalezienia prawdy w najbardziej poplątanych wydarzeniach i opiniach. Marta bardzo kocha swego brata i gotowa jest do końca życia towarzyszyć jego poszukiwaniom mądrości jeszcze większej, aniżeli ta, która zwykle jest udziałem synów człowieczych. Wie, że bez jej zapobiegliwości Łazarz nie byłby w stanie ogarnąć domu, czy rozróżnić w jakim momencie wierna służba podkrada zapasy. Tylko ona potrafi wybrać dobre owoce, tylko ona wie u kogo można kupić mleko, jaja, czy wełnę zdatną na zimowy płaszcz. Patrzy więc Marta z uczuciem przez kuchenne okno na głowę brata, poruszającą się zgodnie z przedziwną symfonią mów Rabbiego i Łazarzowych myśli. Marta nie słyszy tych słów, a tym bardziej myśli. Za to słyszy szczęk talerzy, szum buzującej się w garnkach wody, z której za chwilę zrobi zupę, zgrzyt noży siekających cebulę i czosnek oraz unoszące się wszem kwakanie i gdakanie drobiu oznajmiającego kres kaczego, czy kurzego świata. Oczywiście, byłoby wielką krzywdą, gdybyśmy teraz oskarżyli Martę o jakieś intelektualne ograniczenie czy brak szerszych horyzontów. Wbrew pozorom wie, gdzie jest jej miejsce. Zna swoje zalety. Umie powiedzieć, co za łaski Pan jej dał i stara się zrobić z nich najlepszy użytek jaki potrafi. Sprząta więc, prasuje, pierze, chodzi na targ, użera się z nieuczciwymi dostawcami i robotnikami uprawiającymi rodzinną winnice, gotuje obiady, przyrządza śniadania i kolacje, dba o to, by w piwnicy nie zbrakło chłodzonego wina zmieszanego z wodą, które tak lubi Łazarz oraz słodkich specjałów, za którymi przepada z kolei jej siostra.

Właśnie, siostra…

Marta kocha Marię. Zdążyła się nauczyć tej bezcennej kobiecej mądrości wyrażającej się w wyrozumiałości wobec każdego człowieka, który – nawet ten najbliższy – jest inny. Wie, że zapędzenie swej siostry do kuchennych prac skończyłoby się bałaganem, wykorzystaniem wszystkich zapasów i pustkami w domowej skarbonie. Choć Maria potrafi gotować i zająć się domem, robi to w sobie tylko wiadomym tempie i jedynie pod własne dyktando. Wszelkie próby współpracy zawsze kończyły się większą lub mniejszą awanturą, więc Marta porzuciła próby współdziałania na tym polu. Co prawda, to niepodzielne panowanie w kuchni daje jej dużo satysfakcji i świadomości, że jest potrzebna, ale jednocześnie sprawia, że serce Marty czuje się bardzo samotne. Widzi przecież tę nić cichego porozumienia, jaka wiąże Łazarza i Marię, te spojrzenia, zdania urwane w pół słowa, czy identyczny błysk w oczach, gdy oboje wyczuwają smak spraw najważniejszych.

Tak było i teraz. Mimo, że pierwsze wieści o Nauczycielu przyniosła właśnie Marta (jak co dzień szła na targ, gdy zobaczyła zbiegowisko pod synagogą i krzyki o cudownym uzdrowieniu, podeszła więc i pozwoliła się uwieść słowom słodkim i zarazem twardym – nikt tak nie mówił jak On! Wszystko rozumiała! Każde słowo, każdą myśl, każdą przypowieść, a szczególnie tę o radości, jaka panuje w niebie, gdy grzesznik zmienia swoje życie. Ona także cieszyła się z odnalezionych pieniędzy, gdy rozsypały się z nieuważnie postawionej przez Marię na stole sakiewki) to Maria wpadła na pomysł zaproszenia Rabbiego do domu. Teraz siedziała na ziemi, u kolan Nauczyciela, i nie spuszczała wzroku z Jego warg. Obok siedział zasłuchany Łazarz, sprawiający wrażenie olśnionego i porażonego zarazem. Dookoła nich rozsiadła się gromada uczniów męża z Nazaretu, kilkunastu potężnych chłopów.

– Ci, to potrafią zjeść. – pomyślała Marta gdy tylko ich zobaczyła, fachowym okiem oceniając ile będzie musiała nakupić mięsa, sera i jaj.

Teraz siedzieli skubiąc brody, kiwając wraz z Łazarzem głowami, lub pozwalając, aby ich wargi zmawiały bezgłośnie psalm sławiący Bożą mądrość. Wszyscy razem tworzyli jakąś przedziwną wspólnotę połączoną głodem prawdy i pragnieniem życia z ową prawdą zgodnego. Byli różni – rybacy, rolnicy, uczeni w Piśmie; mieszkańcy (tak jak Marta) skalistej Judei, oraz ci, pochodzący z zielonych wzgórz Galilei; pobożni, o wydłużonych frędzlach u szat, oraz celnicy z rozbieganymi oczami, wystraszeni, że ktoś ich potępi wyrzucając ze społeczności zwołanych głosem Nauczyciela. Tak inni, a tak zgodnie zasłuchani…

Marta energicznie zamieszała w każdym z garnków (dwa rodzaje zupy, sosy i słodki deser) i szorstko – zbyt szorstko – zwróciła uwagę jednej ze służących, która musiała poskąpić wonnych ziół do pieczystego, bo jego smak pozostawiał wiele do życzenia. Kątem oka zerknęła na siedzących w ogrodzie:

– Tacy zgodni, tacy… jedno… – pomyślała, wyczuwając delikatne ukłucie w sercu.

Marta nigdy nie czuła, że ktoś ją rozumie. Nigdy z nikim nie doświadczyła takiego zjednoczenia, jakim promieniowali ludzie, których miała za chwilę nakarmić. Czemu? Łyżka zanurzona w garnku z zupą zatrzymała się w pół obrotu. Dlaczego jej życie musi być pozbawione smaku przyjaźni, dzielenia z drugim człowiekiem spraw zarówno tych ważnych i tych mniej istotnych. Dlaczego nigdy nie doświadczyła w czyichś oczach tej cudownej mieszanki uznania, zaskoczenia i radości płynących z dzielenia życia, pasji a nade wszystko fascynacji wzajemnym odkrywaniem rzeczywistości. Przecież ona także odkrywała nieznane światy tworząc nowe smaki, poznawała niedocenione możliwości własnego ciała w pocie czoła uprawiając winną latorośl (a przecież utrzymać winnice w suchym klimacie Gór Judejskich i na piaszczystej glebie jest sztuką dostępną nie dla każdego), oraz opanowała tajniki skutecznego zarządzania wielką posiadłością. Zawsze miała poczucie, że nikt tak naprawdę nie zastanawia się nad sposobami jej działania. Każdego interesował tylko efekt końcowy.

– Jestem sama… – pomyślała smutno – Cóż mi przyjdzie z wielkich słów o miłości, gdy na co dzień muszę troszczyć się o wszystko dźwigając ciężar, który najchętniej z kimś bym dzieliła.

Zdjęła solidne garnki z kuchni i zawołała służebną do rozlania zupy w miseczki. Sprawdzając sos do mięsa pomyślała o Nauczycielu, z trudem powstrzymując falę goryczy: – Czy On wie o mojej samotności? Tak dobrze mówi, tak prawdziwie, tak mocno, że zdaje się znać wszystkie sprawy świata, także samotnych gospodyń, pozostawionych przez najbliższych.

Tu Marta zatrzymała się zdając sobie sprawę z tego, że raczej krzywdzi brata i siostrę, Przecież byli obok niej przez całe życie na wyciągnięcie ręki. Nikt jej nie zmuszał, aby zajmowała się kuchnią, domem i winnicą. Łazarz nawet kiedyś delikatnie sugerował, że może wynająć zarządcę posiadłości, aby ona miała więcej czasu dla siebie (w podtekście brzmiała „dla znalezienia męża”). Nie skorzystała z tej propozycji. Wolała znany i bezpieczny świat kubków, ziół i winnych latorośli. Więc nie powinna mieć teraz pretensji do nikogo. A jednak…

Wzięła koszyk z podpłomykami i – poprzedzana przez procesję sług niosących pełen zestaw przygotowanych właśnie dań – weszła do ogrodu. Łazarz odwrócił głowę, Maria spuściła oczy na stopy Nauczyciela. Martę uderzyło zamglone spojrzenie siostry, identyczne z Łazarzowym. Uderzyła ją własna niemoc, własna samotność – taka nie do zniesienia, bo nie do zmiany. Niemożność przekroczenia granicy pomiędzy kuchnią a miejscem u stóp Rabbiego chwyciła ją za gardło, całkiem, jakby miała za chwilę się rozpłakać. Słudzy rozdawali jedzenie, dolewali wody i wina, a ona stała jak żona Lota, niepewna tego, co się w niej dzieje, starając się ze wszystkich sił nie poddać fali bólu. Zacisnęła zęby. Podeszła bliżej Nauczyciela:

– Rabbi… – zaczęła głośno, sprawiając, że oczy całej tej tymczasowej wspólnoty spoczęły na niej – Czy nic Cię nie obchodzi to, że zostawiono mnie samą przy pracy?! Ponoć po miłości rozpoznają w nas dzieci Ojca niebieskiego a oto moi najbliżsi nie chcą otworzyć swoich serc na moje troski! Łazarza jeszcze rozumiem, ale moja siostra?! – nabrała tchu, aby wylać cały, nagromadzony przez lata, żal swego serca, lecz Nauczyciel ją uprzedził. Gestem wskazał jej miejsce obok Marii.

– Wiem, że troszczysz się o tak wiele, – ogarnął wzrokiem domostwo – ale przecież niewiele trzeba, aby kochać. – Popatrzył prosto w oczy Marty. – Twoja siostra obrała najlepszą cząstkę. Podobnie i ci. – wskazał na uczniów – Nie zawsze będę u was, a przecież tylko ze Mną i we Mnie możecie się naprawdę spotkać.

Czy rozumiesz?

Notatki Rzymskie V

Flesze u grobu.

Ostatni dzień mojego pobytu w Rzymie nie obfitował w większe atrakcje. Jedynym miejscem, jakie dzisiaj nawiedziłem była Bazylika św. Pawła za Murami, miejsce spoczynku Apostoła Narodów.

1.         Świątynia, wzniesiona przy drodze Ostyjskiej, przechodziła burzliwe koleje losu. Pierwotna budowla, wzniesiona przez cesarzy Teodozjusza I, Arkadiusza i Walentyniana II w latach 386-440 (fragmenty murów absydy można oglądać pod głównym ołtarzem, wskazują one na odwrotne niż obecnie ustawienie świątyni) została z czasem zastąpiona większym gmachem, który jednak w większości spłonął w 1823 roku. Z pożogi ocalało niewiele – relikwie, konfesja nad grobem, dwie kaplice na końcach transeptu oraz 40 mozaikowych portretów pierwszych papieży. Cały świat chrześcijański, łącznie z Carem Rosji, przyczynił się do odbudowy Bazyliki. Skutkiem pożaru jest olbrzymi (zwłaszcza w porównaniu z pozostałymi z czterech bazylik większych) ascetyzm wnętrza. Żadnych kaplic, żadnych ołtarzy, żadnych figur. Nawy, przedzielane rzędami monumentalnych kolumn, pozwalają zrozumieć czym byłą starożytna bazylika, zanim dotknął ją ząb renesansu i baroku. Bogactwo formy rozkwita jedynie w olbrzymim transepcie, absydzie i dookoła ołtarza.

2.         Na skrzyżowaniu transeptu i nawy znajduje się konfesja św. Pawła, okryta marmurowym baldachimem z XII wieku. Dzięki decyzji Benedykta XVI, z okazji Roku Pawłowego, poczyniono szereg prac archeologicznych mających na celu dotarcie do szczątków Apostoła. Oczom pielgrzyma ukazuje się więc odkryty mur, kryjący sarkofag z szarego marmuru. Pomiędzy nim a ołtarzem papieskim umieszczono kajdany, jakimi miał być skuty Apostoł podczas uwięzienia. W wielkiej tajemnicy pobrano wówczas elementy tkanin z wnętrza sarkofagu, oraz elementy kostne. Badania potwierdziły datację szczątków na czas między I a II w. w ten sposób udało się potwierdzić starożytną tradycję o pochowaniu w tym miejscu św. Pawła. Przekazy mówią, że jego zwłoki przeniosła na to miejsce św. Lucyna, rzymianka.

3.         Klęcząc przed Pawłowym sarkofagiem  starałem się modlić. Chciałem przez chwilę „spotkać” świętego, „porozmawiać” z nim, uchwycić ten moment szczególnej bliskości. Jednak hałas rozmów, trzask elektronicznych migawek aparatów fotograficznych, komórek, tabletów i czego tam jeszcze nowoczesność nie wymyśliła, skutecznie zagłuszał mi własne myśli, a co dopiero głos Apostoła. Tak oto pielgrzymowanie przegrywa z turystyką, a ja musiałem poprzestać na przedstawieniu męczennikowi swoich próśb i pytań ufając, ze jeszcze kiedyś dane mi będzie usłyszeć odpowiedzi. Chciałbym bardzo, choć zdaję sobie sprawę, że mogą nie brzmieć zbyt zadowalająco…

4.         Rzym pożegnał mnie koszmarną ulewą, wręcz oberwaniem chmury. Jeszcze nigdy nie doświadczyłem tutaj takiego deszczu połączonego z gradem wielkości piłeczek ping-pongowych. Odważnie odmówiłem pożyczenia parasola, który mi ofiarowała zapobiegliwa siostra zakonna i w związku z tym, w ciągu pięciu minut, byłem przemoczony do suchej nitki. Z cukru – na szczęście – Pan Bóg nas nie stworzył, więc mam nadzieję, że w całości dolecę do Warszawy.

Żegnaj Rzymie. A może raczej – do zobaczenia!

Notatki Rzymskie IV

Telewizor na ołtarzu i nic więcej…

Wiele się dzisiaj działo, wiele treści i przemyśleń, zwłaszcza w drugiej części dnia. Tu jednak odniosę się do czasu przed sjestą, podczas którego nawiedziłem Bazylikę św. Piotra i kościół San Pietro In Montorio.

1.            Rano, po wyjściu z bazyliki św. Piotra, gdzie dane mi było koncelebrować Mszę św. w gronie polskich kapłanów na grobie bł. Jana Pawła II, poszedłem (piechotą, co nie było zbyt mądrą, w tym upale, decyzją) na wzgórze Janikulum, gdzie wznosi się kościół San Pietro in Montorio.WP_001129 Jak wyjaśnia mój nieoceniony przewodnik, X. Wincenty Smoczyński, nazwa wzięła się od żółtego piasku, „obficie się tutaj znajdującego”. Najpierw miejsce to nosiło nazwę Mons Aureus, potem Monte d’oro, a wreszcie Montorio, czy Castrum aureum. Jedna z tradycji podaje, że  właśnie tutaj, a nie na arenie cyrku Nerona na Watykanie, została ukrzyżowany Piotr Apostoł. Co prawda, X. Smoczyński zaznacza, że tradycja ta jest dość późna i wzięła się w XV w. z niewłaściwego zrozumienia  zapisu w Liber Pontificalis. Muszę się przyznać, ze przemawia do mojej wyobraźni ta wersja wydarzeń, zwłaszcza, że zaufałem sugestywnemu opisowi zawartemu w Sienkiewiczowskim Quo Vadis (choć pisarz umieszcza miejsce męczeństwa Apostoła „między cyrkiem a wzgórzem Watykańskim”) a tam:

„Apostoł, z głową w promieniach i złotych blaskach, zwrócił się po raz ostatni ku miastu. Z dala, nieco w dole, widać było Tyber świecący; po drugim brzegu pole Marsowe, wyżej mauzoleum Augusta, niżej olbrzymie termy, które Nero właśnie był wznosić począł, jeszcze niżej teatr Pompejusza, a za nimi miejscami widne, miejscami zakryte przez inne budowy Saepta Julia, mnóstwo portyków, świątyń, kolumn, spiętrzonych gmachów i wreszcie hen, w dali, wzgórza oblepione domami, olbrzymie rojowisko ludzkie, którego krańce niknęły w mgle błękitnej, gniazdo zbrodni, ale i siły, szaleństwa, ale i ładu, które stało się głową świata, jego ciemięzcą, ale zarazem jego prawem i pokojem, wszechpotężne, nieprzemożone, wieczyste.

Piotr zaś, otoczony żołnierzami, spoglądał na nie tak, jakby spoglądał władca i król na swe dziedzictwo. I mówił: „Odkupioneś jest i moje.” A nikt, nie tylko między żołnierstwem kopiącym dół, w który miano wstawić krzyż, ale nawet między wyznawcami, nie umiał odgadnąć, że istotnie stoi między nimi prawdziwy władca tego grodu i że miną cezarowie, przepłyną fale barbarzyńców, miną wieki, a ów starzec będzie tu panował nieprzerwanie.

Słońce chyliło się jeszcze bardziej ku Ostii i stało się wielkie i czerwone. Cała zachodnia strona nieba poczęła płonąć blaskiem niezmiernym. Żołnierze zbliżyli się do Piotra, by go rozebrać.

Lecz on, modląc się, wyprostował się nagle i wyciągnął wysoko prawicę. Oprawcy zatrzymali się jakby onieśmieleni jego postawą; wierni zatrzymali również oddech w piersiach, sądząc, że chce przemówić, i nastała cisza niezmącona.

On zaś, stojąc na wyniesieniu, począł wyciągniętą prawicą czynić znak krzyża, błogosławiąc w godzinie śmierci:

– Urbi et orbi!”

Wybaczcie ten przydługi cytat, ale każde słowo wydaje się w nim tak ważne i tak prawdziwe. Widok opisywany przez Sienkiewicza nieodprucie będzie mi się kojarzył z panoramą, jaka rozpościera się ze szczytu schodów San Pietro In Montorio. Kościoła konsekrowanego zresztą przez jednego z tych następców Piotra, którego czarna legenda uczyniła niemalże szatanem na papieskim tronie – Aleksandra VI.

2.            Wnętrze świątyni jest ciemne i wyraźnie gospodarze mają mizerne środki (choć dorabiają ślubami, jak mogą, sądząc po reklamie na stronie kościoła), aby utrzymać znajdujące się tu dzieła sztuki w należytym ładzie. A jest co oglądać! Po prawej stronie od wejścia znajduje się kaplica Biczowania Pana Jezusa, z wielkim freskiem, jaki Sebastiano del Piombo, uczeń Michałą Aniołą, namalował na podstawie szkiców swego mistrza. Irvin Stone w swojej powieści „Udręka i ekstaza”  opisuje umowę między starym artystą a młodym Sebastiano, w myśl której, Michała Anioł miał bezpłatnie dostarczać rysunków malarzowi, który nie umiał sobie poradzić z ludzką anatomią. Jednak, gdy fresk został ukończony, Michał Anioł wpadł w szał widząc, że del Piombo namalował fresk techniką olejną, a ta miała zepsuć nieodwracalnie dzieło. Fresk trwa do dzisiaj, choć wyraźnie przyciemniony i popękany w kilku miejscach.

3.            Po lewej stronie nawy głównej, w środku znajduje się kaplica z dziełem innego malarza, którego nazwisko związało się na stałe z imieniem Michała Anioła.  Daniel de Volterra bowiem, autor tu obecnego Chrztu Chrystusa, jest szerzej znany jako „majtkarz”, czyli ten, który na polecenie surowego papieża Pawła IV domalował postaciom Sądu Ostatecznego w Sykstynie przepaski i szaty. Niektórzy uważają, ze w ten sposób uratował genialne dzieło przed skuciem, a inni, że w ten sposób chciał wkupić się w łaski papieża. Tak czy inaczej „Chrzest Chrystusa” nosi ślady wyraźnego wpływu malarstwa Michała Anioła. Te same muskularne postaci, te same barwy, te same ubrania przylegające do ciała, ta sama rzeźbiarska monumentalność brył – tylko brakuje iskry życia, iskry geniuszu.

4.            Tuż obok kościoła, na dziedzińcu klasztornym, znajduje się perłą rewolucji renesansowej, czyli Tempietto Bramantego. Okrągły, trzypoziomowy, otoczony kręgiem 16 kolumn (liczba ta, uważana była przez Witruwiusza za doskonałą) budynek. Wznosi się na dokładnie na domniemanym miejscu ukrzyżowania św. Piotra, które jest wyznaczone przez środek budowli. Gdy tylko spojrzałem przez otwartą bramę dziedzińca na wnętrze Tempietto nie bardzo chciałem wierzyć oczom. Na ołtarzu, poniżej figury Apostoła stał… telewizor. Taka plazma. Z ustawionej za nim wieży płynęła klasyczna muzyka w rytm której można było zapoznać się animowanym filmem, okraszonym nagością pań i panów. Oczywiście, nie ulega wątpliwości, że stałem przed dziełem sztuki nie mniejszym niż budowla Bramantego, a tylko moja wrodzona ignorancja nie pozwoliła mi smakować w spokoju stojącej na ołtarzu instalacji, czy jak to tam nazwać.WP_001136

Przypomniało mi się biblijne proroctwo o „ohydzie spustoszenia”…

Obszedłem Tempietto dookoła. Brud. Poniszczone ściany. W krypcie, gdzie miał stać krzyż śmieci.

Dodajmy jeszcze do tego, że mam poważne wątpliwości, czy Bramante wyrażał poprzez swoją architekturę coś związanego z wiarą. Tempietto jest tak pogańskie w wymowie, tak antyczne w swej przed chrześcijańskiej symbolice, że jest bardziej pomnikiem dążenia do architektonicznej doskonałości, aniżeli do oddania hołdu ukrzyżowanemu Rybakowi. Oczywiście, można by dyskutować, czy któremuś artyście udało się połączyć doskonałość z wyznaniem wiary. Osobiście uważam, że Michał Anioł (skoro jesteśmy w renesansie)  był kimś takim. W jakiś przedziwny sposób udało mus się wyrazić prawdę o Chrystusie używając antycznych pojęć piękna i mocy.

Czyżby więc Tempietto, mimo swego piękna, było wewnętrznie puste, a reklamówka jakiejś artystki puszczana na ołtarzu odsłania tylko tę pustotę?

Dowiemy się na Sądzie…

5.            A propos Sądu Ostatecznego – nie, nie tego z kaplicy Sykstyńskiej, ale tego, który nas nieuchronnie czeka.

Po odprawieniu Mszy i oprowadzeniu kilku pielgrzymów po Bazylice św. Piotra chciałem spędzić trochę czasu na modlitwie w jedynym miejscu ciszy, jakie jest dostępne w tej wielkiej świątyni – kaplicy Najświętszego Sakramentu. (Mam doświadczenie przynajmniej jednej ważnej modlitwy w tym  miejscu, sięgające mojej pierwszej wizyty w Rzymie). Najpierw jednak musiałem odstać swoje, aby móc wejść do wnętrza kaplicy. Mimo, że jest to miejsce tylko dla modlitwy, dostać się nie było łatwo. Msza, którą odprawiał tam jakiś siwobrody patriarcha w peruce ciągnęła się niczym kazanie odpustowe w upalny dzień. Ciemnoskóry Cerber w nienagannie skrojonym garniturze, ze srebrnymi kluczami św. Piotra w klapie marynarki, odganiał natrętów ciekawie zaglądających za szczelnie zasunietą kotarę u wejścia. Nawet moja koloratka nie okazała się skutecznym biletem wstępu. Zastanowiłem się nad natrętną myślą: Czy tak samo nie będzie przed bramą raju? Znudzony anioł obrzuci człowieka spojrzeniem wyrażającym totalną obojętność i nic nie przyspieszy możliwości przekroczenia bram Królestwa. Pozostanie tylko z cicha zazdrościć tym, którzy weszli wcześniej.

Wreszcie śpiewy dobiegające z wewnątrz ucichły. Zielona kotara odkryła królującego na ołtarzu Jezusa w całym splendorze Jego prostoty, cichości i ubóstwa oprawionego w złoto. Mały staruszek, pomarszczony jak jabłko, ale o energii mogącej zadziwić niejednego nastolatka (zresztą w przypadku nastolatków, to moglibyśmy raczej mówić o energicznym stukaniu w klawiaturę) wybiegł, wyleciał z kaplicy czyniąc przejście dla kapłana, który zakończył celebrację.

Jednak krótko czekałem. Zwłaszcza w porównaniu do lat czyścowych…

A różne wydarzenia, różne nieszczęścia i tragedie, jakie przydarzają się ostatnio moim bliskim znajomym, karzą zastanawiać się nad Sądem, który czeka. Nad własną pustką, niemniej dotkliwą, jak ta w Tempietto.

« Older posts

© 2025 Światło życia

Theme by Anders NorenUp ↑