Święto św. Jana Apostoła i Ewangelisty
To wam oznajmiamy, co było od początku,
cośmy usłyszeli o Słowie życia,
co ujrzeliśmy własnymi oczami,
na co patrzyliśmy
i czego dotykały (obmacały) nasze ręce,
bo życie objawiło się (uczyniło się widocznym).
Myśmy je widzieli,
o nim świadczymy
i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione,
oznajmiamy wam,
cośmy ujrzeli
i słyszeli, abyście i wy mieli łączność z nami.
A mieć z nami łączność znaczy: mieć ją z Ojcem i z Jego Synem Jezusem Chrystusem.
Piszemy to w tym celu, aby nasza radość była pełna.
EWANGELIA J 20, 2-8
Pierwszego dnia po szabacie Maria Magdalena pobiegła i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”.
Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka.
Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył.
Trzy razy Apostoł podkreśla empiryczny realizm swojego świadectwa. On jest tym, który widział i słyszał Syna Bożego. Więcej, Słowo dało się dotknąć, a nawet – jak jest dosłownie napisane w tekście greckim – obmacać. A przecież Jan ma być „uczniem umiłowanym”, najmłodszym, najbliższym. Często przedstawiany w sztuce jako eteryczny młodzieniec, mylony z kobietą ze względu na długie włosy, brak zarostu i niewinność wypisana na twarzy. Tu zaś widać kogoś dość twardo stąpającego po ziemi. Kogoś, kto udowadniając swoje przeżycie pisze o dotykaniu, chwyceniu się czegoś. Miłość ludzka (zanurzona w materię i skażenie grzechem pierworodnym) bowiem, wbrew pozorom, potrzebuje dowodów. Zaufanie potrzebuje dowodów. Potrzebuje zobaczyć, usłyszeć, dotknąć, doświadczyć całym sobą, aby podążyć za czymś lub coś przyjąć. Jak widać, nie ma to zbyt wiele wspólnego z romantycznym porywem miłości od pierwszego wejrzenia. Miłość, której dotknął Jan jest też realną pomocą w codziennej wędrówce przez życie. Jak ślepiec, który musi wyciągać przed siebie ręce i macać przestrzeń w poszukiwaniu przeszkody, tak człowiek szuka zagrożeń i pomocnych dłoni, aby wiedzieć, czy zmierza w dobrą stronę.
Po co Jan pisze swój list? Czemu tak bardzo podkreśla realizm swojego spotkania ze Słowem (To określenie nie jest wcale symboliczne, on naprawdę dotykał Słowa, choć brzmi to cokolwiek abstrakcyjnie. Ale czyż równie abstrakcyjnie nie brzmią słowa kolędy Franciszka Karpińskiego: „moc truchleje / Pan niebiosów – obnażony / ogień – krzepnie / blask – ciemnieje / ma granice – Nieskończony?), które słyszał, na które patrzył i którego dotykał?
Jan pisze bo tylko wtedy naprawdę będzie mógł cieszyć się owym spotkaniem. Jan chce żyć w pełni. Dlatego pragnie wspólnoty, łączności z innymi. A prawdziwym fundamentem takiej łączności jest Obietnica, która się spełniła – Miłość nie będąca szybko znikającym przeżyciem ale trwałym przymierzem. Z Bogiem i braćmi.
Pisząc do kogoś, dzieląc się odkrytą i przeżytą Prawdą, już sprawia, że inni mają możliwość posmakować radości, a przez to owego niezwykłego rodzaju wspólnoty, jakim jest żywy Kościół.
Pijemy dziś „miłość świętego Jana”. Czym ona jest? Praktycznym, codziennym zapomnieniem o sobie (tylko ofiarna miłość ratuje od trucizny trojakiej pożądliwości – oczu, ciała i pychy żywota) na rzecz kogoś drugiego. Czym jeszcze? Wspólnotą jednego Kielicha. Wina, co daje życie. Goryczy, która jest słodkością. Śmierci życiodajnej.